Na blogu Magdy Kordel: http://magdalenakordel.blogspot.com/ wzięłam udział w zabawie, Magda zbiera opowiadania i wydaje je dla osób, które mają ochotę napisać kilka słów do tomiku. Wszystko odbyło się już po raz drugi, pierwszy raz pisaliśmy swoje opowieści na Święta Bożego Narodzenia.Tym razem wydane zostały "Spotkania wczorajsze".
Zapraszam, oto moje opowiadanie:
TOTAM CIĘ, MAMO!
Wczoraj spotkałam moją dawną
koleżankę jeszcze z czasów szkoły podstawowej, a to przypadkowe,
nieplanowane zupełnie nasze zetknięcie się ze sobą wywołało lawinę
wspomnień. Zaczęło do mnie nie po raz pierwszy ostatnimi czasy docierać,
że moje życie leci jak szalone. Biegnie do przodu, pędzi wręcz, nie
pytając mnie o zdanie, czy chcę, czy mogę, czy mam ochotę w tym
wszystkim uczestniczyć? Jakby działo się to wszystko poza mną, bez
mojego udziału, choć to ja przecież jestem jego główną bohaterką!
Czy o
tym marzyłam, czy tak planowałam spędzić te kilkanaście lat, jakie
dzieliły mnie od ukończenia „podstawówki” do owego momentu, do chwili,
gdy stałam tu, na środku ulicy i zastanawiałam się, co stało się z tą
wiecznie uśmiechniętą, szaloną, śmiałą, wesołą, przebojową dziewczyną?
Kiedy to wszystko uległo zmianie, jak do tego doszło? Miałam ogromne,
dalekosiężne plany, tyle chciałam osiągnąć, zostać kimś… Byłam
największą przeciwniczką dzieci, szczególnie tych całkiem małych,
różowych bobasków, którymi wszyscy się tak zachwycają, do których
przemawiają zdrabniając wszelkie słowa, sepleniąc niejednokrotnie. Nie
chciałam mieć dzieci, męża, domu z ogródkiem, aż do momentu, gdy pojawił
się w moim życiu ON.
ON miał na imię Mateusz, był
jasnowłosym, uśmiechniętym młodym mężczyzną. Szczupły, ale umięśniony,
wysoki, schludnie ubrany, wesoły, miał mi tyle do powiedzenia! Stale
spoglądał w moją stronę, nie wprost, lecz ukradkowo mnie obserwując. Początkowo nie byłam
nim jakoś szczególnie zainteresowana czy zachwycona, nie lubiłam
"chłopaków", nie w takim sensie, jak można by myśleć, nie zwracałam na
nich uwagi, nie kokietowałam. Nie zauważałam tak naprawdę różnicy
między przyjaźnią z chłopcem a z dziewczyną. Miałam wielu znajomych
obojga płci i było mi z tym bardzo dobrze, ale bałam się bliższych
kontaktów damsko-męskich, nie byłam do nich przekonana. Uważałam, że na
wszystko przyjdzie pora, że nie ma się co spieszyć, nie mogłam też
słuchać intymnych opowieści koleżanek czy jeszcze gorzej, kolegów. Ci
ostatni tak naśmiewali się z „łatwych” panienek, tak szczegółowo
omawiali wszelkie chwile zapomnienia i namiętności chwilowej, że
zdecydowanie chciałam się od tego odgrodzić, bo ja to tylko z miłości…
tylko i wyłącznie…
Mateusza poznałam w dość dziwnych
okolicznościach. Znałam już od kilku lat jego kuzynkę Dominikę,
młodszego brata Marcina i młodszą siostrę Paulinę. On nigdy nie
przyjeżdżał wraz z nimi, pojawił się dopiero na pogrzebie dziadka. Nie
była to wymarzona sytuacja do poznania tego jedynego, zresztą, jak już
wspominałam, nie zwróciłam na niego większej uwagi. Owszem,
pomyślałam, że jest przystojny, podobny był zresztą do młodszego brata,
czy też raczej brat przypominał jego.
Wyszłam wraz z Dominiką przed
budynek restauracji, w której odbywała się stypa, by odetchnąć świeżym
powietrzem, w środku atmosfera była ciężka i smutna, jak to przy
ostatnim pożegnaniu bywa. Wspominano cudownego, niesamowicie dobrego i
ciepłego człowieka, który i mi zastępował dziadka, swojego nigdy nie
poznałam. Może to
dlatego tak lgnęłam do tej rodziny? Mama często wypominała mi, że
spędzam tam więcej czasu, niż we własnym domu, ale było w tym wiele
racji, kiedy tylko nadarzała się okazja jechałam do babci. Po prostu
wsiadałam w autobus i już po godzinie byłam na miejscu. Drugiej takiej
osoby jak mama mojej mamy, tak żywiołowej, tak życzliwej jak ona nie
znałam. Była charyzmatyczna, wszystko musiało być tak, jak ona
zarządziła, jak sobie zaplanowała, ale kochałam ją całym sercem.
Nigdy nie gniewała się na mnie, kiedy wybiegałam do Dominiki, nawet
jeżeli wracałam od niej bardzo późno. Na wsi czas płynął zupełnie
inaczej, nie było tam laptopów, nikt nie słyszał wtedy o telefonach
komórkowych, o mp4, o tabletach, o wi-fi, czy czym tam jeszcze żyje
dzisiejsza młodzież. My uwielbialiśmy spędzać czas na świeżym powietrzu,
przebywać w swoim własnym towarzystwie, rozmawiać na żywo, nie przez
facebooka, naszą klasę, czy inne cuda. Kochałam lasy, łąki, otwartą
przestrzeń, dziś zagrodzoną, dzisiaj niedostępną, z wielkimi literami
straszącymi wszystkich, że teren prywatny, że wstęp wzbroniony! Kiedyś
nie do pomyślenia! Wówczas w letnich, zwiewnych sukienkach biegałyśmy po polanach,
zbierając najpiękniejsze polne kwiatki, robiąc z nich kolorowe, barwne,
pachnące wianki, które zakładałyśmy sobie na głowę niczym koronę,
wyglądałyśmy jak leśne nimfy. Wszystkie miałyśmy długie włosy,
zaplecione w piękne, grube warkocze. Na źdźbło trawy nakładałyśmy
poziomki, robiłyśmy sobie z nich korale, aromatyczne, piękne, smakowite. Różowe, małe owoce, pamiętam ich zapach, pamiętam ich smak, nawet
dzisiaj po tylu latach, wystarczy, że zamknę oczy…
Wtedy miałam wybujałą wyobraźnię,
wtedy układałam najpiękniejsze, najbardziej romantyczne historie
miłosne, z tym, że czysto platoniczne. Moi bohaterowie nie zniżali się
do jakichkolwiek namiętności, oni byli ponad to, potrafili wyznawać
sobie miłość tak pięknie.
- Mój kuzyn, Mateusz. Majka?
Ktoś coś do mnie mówi? Na łące leżę przecież, słoneczko mnie ogrzewa, a ja marzę…
- Maja… - otwieram leniwie oczy, w pierwszym momencie nie wiem, gdzie jestem. Poznaję Dominikę, a obok stoi ON.
- Mateusz - chłopak uśmiecha się. Wyciąga rękę w moją stronę.
- Majka. Ach, Mateusz! Brat Marcina i
Pauli. Miło mi poznać. Przykro mi jednak z powodu dziadka, bardzo
lubiłam go… - miotam się, jak ćma lecąca do światła, w stronę rychłej
zguby…
- Była ulubienicą naszego dziadka, Mat, mówię ci! Zresztą, kto nie lubi Majki? Jej nie da się nie pokochać!
- Taaaak – usta młodego mężczyzny
potwierdzają słowa Dominiki. Jacy oni wszyscy są do siebie podobni, cała
czwórka, jak rodzeństwo. Ja nie mam nawet kuzynki, babcia urodziła
tylko moją mamę, dziadek zmarł jeszcze w czasie II wojny światowej,
ukrywał wtedy Żydów i któryś z życzliwych inaczej sąsiadów wydał go, nie
zważając na losy dwóch rodzin. Babci udało skryć się w schowku pod
podłogą, wraz z dwuletnią wówczas moją mamą, obie słyszały krzyki po
niemiecku, strzelaninę, „RAUS!” prześladowało moją rodzicielkę przez
długie jeszcze lata. Ani dziadek, ani żydowska rodzina, którą ukrywali
moi dziadkowie nie przeżyli. One uciekły pod osłoną nocy i osiedliły się
w obecnym miejscu, we wsi spokojnej, wśród ludzi życzliwych naprawdę.
Wdowie z maleńkim dzieckiem każdy chciał pomóc. Babcia musiała bardzo
kochać dziadka, ponieważ nigdy już nawet nie spojrzała na innego
mężczyznę. Zresztą to były inne czasy.
- Ziemia do Majki! Co z tobą,
jeszcze Mateusz pomyśli, że ci odbija! – śmieje się Dominika, chowając
za ucho kosmyk rudych włosów. Uwielbiam ten piękny odcień, szczególnie w
momencie, gdy odbijają się w nim promienie słońca. Zazdroszczę
przyjaciółce niespotykanego koloru, tego, że jest taka unikatowa,
niebanalna. Ja jestem taką zwyczajną blondynką, mam proste, długie
włosy, niebieskie oczy, nie jestem wysoka, ani szczególnie ładna.
Przynajmniej w tamtym momencie tak o sobie myślałam. Pewność siebie
przyszła dużo później, za sprawą Mateusza, ale nie tylko.
- Może i jej odbija… Tak się w
ciebie wpatruje, że można by pomyśleć, że się zakochała! – podchodzi do
nas Marcin, jak zawsze bezpośredni, szczery aż do bólu.
- Może… - i Dominika przygląda mi się jakoś uważniej, mruży oczy.
- Nie byłoby to takie głupie,
bylibyśmy rodziną! – śmieję się w głos – Wybacz jednak, Mateuszu, nie
interesują mnie faceci kompletnie! – kręcę głową najmocniej jak tylko
potrafię.
- To prawda, Mat, jesteśmy bez szans – Marcin udaje zasmuconego tym faktem.
- Jak pozna kogoś odpowiedniego, na
pewno jej się odmieni – słychać w głosie Mateusza smutek. Wkrótce
okazało się, że niedawno zerwał z dziewczyną, początkowo rozmawialiśmy
tylko i wyłącznie o nich. Nie przyjeżdżał tu na wakacje, ponieważ ten
czas spędzał u ojca w Stanach, do których wyprowadził się wraz z nową
rodziną tata Mateusza. Marcin i Paulina byli dziećmi z drugiego
małżeństwa ich mamy. Zmarły dziadek nie był tak naprawdę ojcem jego
ojca, ale to nie miało dla nich znaczenia, widywali się czasami i bardzo
lubili.
- Dlaczego się rozstaliście? – pytam, zupełnie nie myśląc o tym, jak wścibsko się zachowuję.
- Zwyczajnie, spotykała się nie tylko ze mną, wiesz, działała na dwóch frontach, czasem nawet na trzech.
- Naprawdę? Dla mnie to kompletny kosmos, nie do uwierzenia…
- To życie, nie kosmos, ale ty w ogóle zdajesz się być nie z tego świata. Maja, a gdzie studiujesz?
- W Poznaniu…jestem na moim wymarzonym kierunku.
- Zdradź tę wielką tajemnicę?
- To żaden sekret, chciałabym być prawnikiem, bronić ludzi… słabszych ode mnie.
- Sama zdajesz się być taka krucha. –
Mateusz uważnie mi się przygląda, patrzy mi prosto w oczy. Boję się
tego spojrzenia, uciekam szybko wzrokiem. Nie potrzebuję teraz
komplikacji, ale cała drżę. Co to znaczy?
- Wiesz… to tylko pozory, jestem silna psychicznie, wewnętrznie. Zahartowana.
- Ech, naprawdę? – widać, że wątpi w
moje słowa! Nie chce mi się tego tłumaczyć. Nie tutaj i nie teraz.
Niech sobie myśli, co chce. – Może spotkamy się w Poznaniu?
- Może. Muszę już iść.
Zapomniałam o nim na jakiś czas,
wypytywał Dominikę o mnie wielokrotnie, ale nie chciałam się z nim
spotykać. Uraził mnie tym, że potraktował mnie z góry, zranił, mówiąc,
że nie wiem nic o życiu, bo jestem młoda, niedoświadczona. Szybko jednak
okazało się, iż to nie on, lecz ja nie miałam racji.
Wpadliśmy na siebie pod uczelnią,
robił reportaż o studentach prawa. Tak, udało mi się, kończyłam właśnie
studia. On pracował już od kilku lat, rodzina była z niego bardzo dumna.
Nadal nie w głowie byli mi mężczyźni, nie po tym, jak co wieczór, od
najmłodszych lat przysłuchiwałam się awanturom za ścianą. Mieszkała tam
wraz z mamą i despotycznym ojcem jedna z moich koleżanek, właśnie ta,
którą spotkałam ostatnio na ulicy.
Z Mateuszem na początku wszystko
było bardzo ostrożne, takie delikatne, jak muśnięcie motyla. Bałam się
bardzo, tego, jak moje serce próbowało wyskoczyć z piersi na jego widok,
jak mogłam gapić się na niego godzinami, nie zdając sobie z tego
sprawy, że to robię. Pokochałam go, a on pokochał mnie. Tak po prostu…
całym sercem.
Na pytanie koleżanki, co u mnie, odpowiedziałam wczoraj z wielką dumą:
- Jestem mamą. Skończyłam studia,
ale nigdy nie pracowałam. Pomagam skrzywdzonym kobietom w fundacji na
zasadzie wolontariatu, lecz najważniejsze na świecie są dla mnie moje
dzieci. To dzięki nim wstaję rano z łóżka uśmiechnięta, to dzięki nim
chce mi się żyć. Jestem dumna z moich ukochanych szkrabów. Płaczę ze
szczęścia, kiedy ukochane maleńkie rączki upaćkane czekoladką przytulają
mnie, a słodkie, nie do końca czyste usteczka maleńkie całują mnie i
mówią: Totam cię, mamo. Jestem mamą. – kończę z przekonaniem.
Ciekawe opowiadanie, dużo weny życzę. :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam+ zapraszam na http://naszksiazkowir.blogspot.com/
dzięki, ale to nie moje klimaty, póki co nie zamierzam pisać opowiadań na większa skalę, jest mi dobrze w tym miejscu, w którym jestem, to tylko zabawa :)
Usuńfantastyczne opowiadanie, trochę się wzruszyłam na końcu :) Serdeczne gratulacje!!
OdpowiedzUsuńCzy to opowiadanie jest tylko opowiadaniem? Zaczerpnełaś troche z siebie? Też mnie wzruszyło...
OdpowiedzUsuńPisz dalej, czekam na książke! :)
Żabeńko, wiesz przecież, co myślę o moich dzieciach, więc jak najbardziej zaczerpnęłam ;)
Usuń