Anna M. Brengos wywiad i konkurs
Anna M. Brengos zadebiutowała tytułem „Scenariusz z życia”,
którą to książkę miałam niedawno przyjemność czytać. Bawiłam się z ową publikacją
doskonale, rozśmieszyła mnie, ale też pozwoliła się zrelaksować i nie myśleć o
smutkach i troskach dnia codziennego. Myślę, że powieść znajdzie wielu
odbiorców, którzy potrzebują oderwania od swojej szarej rzeczywistości. Z
niecierpliwością czekam na kolejne propozycje literackie autorki, a póki co
chciałabym przybliżyć Wam sylwetkę początkującej pisarki.
AG: Dlaczego akurat taka, a nie inna tematyka?
A.M.B: Nie mam bladego pojęcia, dlaczego wzięłam się za tak trudny
temat. To znaczy, owszem, lubię trudne tematy, chociaż nie mogę powiedzieć,
żebym lubiła problemy jako takie. Chyba nikt ich nie lubi, a ja przez ostatnie
trzy lata miałam ich nadmiar, więc może... powtarzam: może rozczłonkowanie takiego tematu i rzucenie go na kolana było
jednak jakąś formą odreagowania. Chociaż akurat ten problem, który jest głównym
motywem „Scenariusza z życia” mnie ominął. Z wszystkich kłopotów, jakie miałam,
ten jeden właśnie mnie nie dotyczył. Alleluja!
AG: Jak długo pracowała
Pani nad powieścią? Czy miewała Pani chwile zwątpienia? Książkę czyta się
szybko i zdaje mi się, że pisanie jej sprawiło Pani sporo radości?
A.M.B: Nikt nie pisze książki z zegarkiem w ręku. Możliwe, że
wzięci pisarze, czyli tak zwani
zawodowcy mają tak, że siadają do komputera 1 stycznia o godzinie 8:00
rano, wstają od niego 31 grudnia o 16:00 i mogą powiedzieć, że tworzyli swoje
dzieło przez rok. Ja mam jakieś pliki dotyczące „Kury”, bo to się najpierw
roboczo nazywało „Kura domowa” (tak, wiem, brzydko się nazywało i dlatego już
się tak nie nazywa)... No więc pierwsze pliki „Kury” są datowane na grudzień
2008 roku. Z tym, że to były pliki scenariusza. Jak sama nazwa wskazuje
„Scenariusz...” był pierwotnie scenariuszem filmu fabularnego. Jakoś nie udało
mi się nikogo namówić na jego nakręcenie, chociaż do pewnego momentu, dodam, że
dość zaawansowanego, wszystko przebiegało dokładnie tak, jak to opisałam w
książce, a później ugrzęzło w przysłowiowej szufladzie i dojrzewało do nowej
formy. W końcu któregoś dnia usiadłam i dokonałam transformacji. A był to rok
tak mniej-więcej 2012. Oczywiście trzeba to było rozbudować, dokomponować
trochę fabuły, dołożyć wątków i postaci. Na przykład Marinera i całej z nim związanej historii w pierwszej
wersji, tej filmowej, nie ma. Pojawił się dopiero w książce i narobił mi trochę
zamieszania, bo nie do końca wiedziałam co z nim zrobić. W końcu zawiesiłam i
niech sobie każdy czytelnik sam dopisze, jaką rolę odegrał w dalszym życiu
Marty. No więc wklepałam w komputer
powieść, faktycznie, dużą frajdę mi to sprawiało, porozsyłałam do różnych
wydawnictw i … nic. Martwa cisza. A później przeczytałam ogłoszenie o
konkursie, dokonałam ostatnich poprawek, uznając, że żebym nie wiem ile to
dogładzała i tak nie będzie idealne i wysłałam. Drugi raz do tego samego
wydawnictwa – raz sama z siebie – bez rezultatu, drugi raz wiedziona konkursem.
No i się spodobało. Jeśli liczyć czas tworzenia w latach, to będzie pięć, a
jeśli liczyć czasem spędzonym realnie na pisaniu, to piorunem, bo ja dość
szybko piszę. Przy czym popiszę, porzucam, wracam, rozwinę, odkładam, wezmę się
za inny temat, zajrzę, schowam, dokomponuję rozdział albo dwa i tak to idzie
dziwnie.
AG: Czy „Scenariusz z życia” jest od początku do końca fikcją
literacką? Próbuje Pani podpatrywać ludzkie zachowania, by później móc wplatać
w swoją fabułę choć odrobinę rzeczywistości, realizmu?
Natomiast „Scenariusz...” w swojej zasadniczej historii jest
fikcją. Nigdy nie miałam męża, więc nie mogłam mu wystawić walizek za drzwi,
nie jestem babcią, ani nie mam dorosłej córki. Mam nadzieję, że gdybym miała,
to jednak udałoby mi się ją inaczej wychować. Natomiast oczywiście, są w
książce elementy z mojego życia. Dodam, że te najmniej prawdopodobne.
Jeśli ktoś przeczyta jakiś fragment i powie:
„sralis-mazgalis, tu mi kaktus wyrośnie, jeśli tak się działo”, to niech się
szykuje do hodowli kaktusów.
AG: Bohaterka tej historii moim zdaniem ma bardzo ciekawą
osobowość. Jest silną kobietą, która wie, czego chce. Czy ciężko było Pani ją
wykreować?
A.G: Która ze stworzonych przez Panią postaci jest Pani
najbliższa? A którą polubili czytelnicy?
Lubię też Adama z jego lekko pobłażliwym stosunkiem do matki
i ciotki i Szczerbę, jako drugiego nieudacznika. Wynika z tego, że w ogóle
lubię nieudaczników.
Natomiast czytelniczki zwróciły uwagę na Dyrektora. A
wydawać by się mogło, że to postać piątoplanowa. Zwierzchnik-kolega - koktajl
wyskokowy. Ok, trochę mi się udał z tą jego migreną i … Kurcze! Znów jakby
trochę nieudacznikowaty! ;)
A.G:Czy trudno było Pani podjąć decyzję o porzuceniu pracy w
oświacie, by poświęcić się temu, co „gra w Pani duszy”, jak czytamy na okładce
książki? Czy to była decyzja pod wpływem chwili, czy raczej przemyślana?
Jeśli miałabym odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie
„dlaczego odeszłam?” - to taka odpowiedź nie istnieje. Poczułam, że muszę i
już. Nie żałuję.
AG: Proszę powiedzieć nam coś więcej o fundacji, którą Pani
założyła. Ocean Marzeń, bo taką piękną ma nazwę, to…
A.M.B.: Fundację Ocean Marzeń tak naprawdę wymyślił i jest w niej
główną postacią Adam Wiśniewski – podróżnik, pisarz, menedżer, żeglarz - w tej
chwili w stopniu kapitana. Zaprosił do współpracy garstkę ludzi, którzy mają
pasję, zaraził nas pomysłem i tak powstała Fundacja Ocean Marzeń, która
prowadzi program edukacji żeglarskiej dla młodzieży ze środowisk zagrożonych.
Przez dwa lata działałam w Zarządzie, teraz zasiadam w Radzie Fundacji.
...Czy dużo mamy czasu? Bo ja o Oceanie Marzeń mogę
opowiadać całą noc. Najważniejsze jest to, że zahukani, zbuntowani, odrzuceni,
zakompleksieni, czasami agresywni, po odbytym pod naszymi żaglami rejsie
wracają odmienieni i chcą do nas wrócić. Osiągają kolejne stopnie
wtajemniczenia, wypływają na morze, a od tego roku niektórzy będą nawet
słuchaczami Szkoły Morskiej w Gdyni. Warto.
AG: Pracuje też Pani w Obywatelskiej Fundacji Pomocy Dzieciom,
jest Pani aktywnym działaczem i organizatorem wielu społecznych akcji, zbiórek
na rzecz potrzebujących, festiwali. To na pewno dodaje Pani energii i
satysfakcji, prawda?
W Obywatelskiej Fundacji Pomocy Dzieciom, z którą
współpracuję, działamy na rzecz dzieci chorych i niepełnosprawnych pomagając w
leczeniu i rehabilitacji. Mamy 87 stałych podopiecznych i ciągle przybywają
nowi. Refundujemy wózki, aparaty słuchowe, leki, ćwiczenia... Ale też staramy
się pomóc na wszelkie inne możliwe sposoby. Ostatnio na przykład namówiliśmy do
współpracy firmę Liroy Merlin na Targówku, której pracownicy społecznie
odnawiają jednej z naszych rodzin mieszkanie. Mamy za sobą kampanię społeczną
„Tylko pustej głowy nie chroni kask” pod patronatem Ministerstwa Sportu, GOPR-u,
TOPR-u, Polskiego Związku Narciarskiego i Kolarskiego, akcję „Apteczki na
wycieczki” w ramach której pół tysiąca czwartoklasistów przeszkoliliśmy w
zakresie udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej i kilkadziesiąt szkół
wyposażyliśmy w apteczki wycieczkowe, a przed sobą „Duszka Zębuszka” - kampanię
wymierzoną przeciwko próchnicy u sześciolatków, bo panuje straszna. „Wymyślam
głupoty”, które po wstępnej analizie nie okazują się takie głupie i wspólnie z
chłopakami, czasami przy pomocy wolontariuszy ruszamy z siekierą na słońce.
Udaje się, głównie dlatego, że się wzajemnie wspieramy i że ludzie wielkich
serc i otwartych kieszeni, a właściwie kont, zasilają naszą organizację.
Tak, robię co mi w duszy gra, czyli staram się czynić dobro
(jak patetycznie by to nie zabrzmiało) i mam z tego radość. „Rób to co lubisz,
a nie przepracujesz ani jednego dnia”. Ja nie idę rano do pracy tylko na małą
wojnę. Dziś walczyłam w sprawie zamiany mieszkania dla dziecka, któremu grzyb
na ścianie grozi śmiercią, jutro będę walczyła o pralkę dla podopiecznych.
Lubię te potyczki, spełniam się w nich, a jeszcze do tego mam świadomość, że
moja praca ma sens. Nie każdy może to powiedzieć o swojej.
AG: Czy pracuje Pani nad kolejną powieścią? Jeśli tak, o czym
ona będzie?
A.M.B.: Mam zapchany komputer radosną twórczością, która albo nikomu
się nie spodobała (nie bójmy się tego powiedzieć, w końcu nawet wielcy tego
świata nie od razu zdobyli miejsce na półkach), albo sama stwierdziłam, że
„dzieło” musi jeszcze dojrzeć, zanim ktokolwiek je skonsumuje. Co nie znaczy,
że siedzę na laurach i wachluję się łapką na muchy. Nadal wieczorami klepię w
klawisze.
Tym razem sięgnęłam po jeszcze trudniejszy temat i dla
odmiany na poważnie. Mam nadzieję, że to nie jest tak, że po pierwszej książce
jakiegoś autora czytelnicy spodziewają się wciąż tego samego. Jeśli tak, to
przy kolejnej mogą się poczuć rozczarowani. Ale zanim skończę pisać o
nieszczęśliwym dzieciństwie (bo tego dotyczy następna powieść), chciałabym,
żeby światło dzienne zobaczył z pozycji półki księgarskiej mój „PIOTRuś”. Już
jest w drodze do wydawcy, ale nie jestem pewna, czy zyska uznanie. Proszę mi
życzyć cierpliwości, pokory i dobrych wieści.
AG: Uważa Pani, że kobieta w każdym wieku, podobnie jak
powieściowa Marta, ma szansę na zmianę, na rozpoczęcie nowego życia? Wiele Pań
boi się nawet drobnych reform, a co dopiero mówić o przewróceniu wszystkiego do
góry nogami, co powiedziałaby Pani takim osobom? Czy miałaby Pani dla nich
jakąś dobrą radę?
„Pokochaj, zmień, albo rzuć” - to powiedzenie, które gdzieś
wyczytałam w pierwotnej wersji po angielsku, ale w Polsce też powinno się
przyjąć.
Jeśli nie jest się zadowolonym ze swojego życia, to nie
dokonując żadnych zmian będzie się do końca dni swoich nieszczęśliwym. Poco?
Dlaczego? Głównie ze strachu, tylko przed czym? Przed zmianą? A może na lepsze?
Daj sobie szansę. Ja sobie dałam.
Moja osobista dewiza, to „Nie bój się życia – i tak cię
dopadnie”.
O jednym tylko przy okazji wywracania życiorysu do góry
nogami trzeba pamiętać – nie należy nowego życia zaczynać w poniedziałek!!! ;)
AG: Czy kontakt pisarki z czytelnikiem może być tak samo ważnym
wydarzeniem dla obu stron?
O ile czytelnik może sobie wybrać pisarza, to pisarz nie
może sobie wybrać czytelnika, ale może go poznać. I powinien.
AG: Jaki jest Pani ulubiony bohater literacki?
A.M.B.: Zapewne gdybym się dłużej zastanowiła, to wybrałabym innego,
ale tak na gorąco, to Pan Samochodzik. Taki nasz James Bond, tylko bez licencji
na zabijanie, za to z wiedzą historyczną. Spaliłam duszone żeberka zaczytując
się w jego przygodach. Aż żal, że się z niego wyrasta ;)
AG: Jak przyjmuje Pani krytykę, jeżeli takowa się zdarza?
A.M.B.: Oczywiście, że się zdarza! Wychodzę z założenia, że „jeszcze
się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził”, a o gustach się nie
dyskutuje. Z krytyką mogę się zgadzać, albo nie, ale każdą szanuję.
To, że ktoś ma odmienne zdanie, nie znaczy, że ma być moim
wrogiem. O ile w pierwszej chwili mogę się zezłościć, czy może mi być przykro,
smutno, albo czuję bunt, to po analizie, albo uznam, że muszę w przyszłości nad
czymś bardziej popracować, albo że różnimy się z czytelnikiem, czy krytykiem
gustami. W końcu mnie też nie wszystkie książki się podobają z tych, które
czytałam. I nie czuję się przez to gorsza, ani nie uważam, że ich autor „jest
głupi”.
AG: Jaka była reakcja najbliższych, gdy dowiedzieli się, że
napisała Pani powieść?
A.M.B.: Najczęstsza? .....„Wow!” ;)
Mam wspaniałych przyjaciół, którzy potrafią się cieszyć
sukcesami innych. A że ja też lubię się cieszyć w ich gronie, to za całą sumę,
jaką zarobiłam na książce urządziłam dla „wszystkich krewnych i znajomych
Króliczka” spotkanie. Tak na marginesie, świadczy to nie tyle o mojej
rozrzutności, co o wysokości gaży. Rozpuściłam wici i bałam się, że nikt nie
przyjdzie, bo kogo może interesować, że wydałam książkę. Przyszły 93 osoby, w
tym moje nauczycielki – jedna, która uczyła mnie czytać i pisać; druga, która
doprowadziła mnie do matury z języka polskiego – dziękuję im obu za ten
zaszczyt.
Nie przypuszczałam również, że tak dumny będzie ze mnie
Ojciec. Chyba nawet mi wybaczył, że nie zostałam mistrzem sportu ;)
Natomiast z uwagą i
pokorą wsłuchuję się w rady redaktorów. Nie ze wszystkimi się zgadzam i nie
zawsze ustępuję. Dyskutujemy i przy sensownych argumentach idę na kompromis i
coś zmieniam zgodnie z sugestiami. Na szczęście zbyt dużo tych zmian nie muszę
wprowadzać. Jeśli jakaś uwaga budzi mój sprzeciw, to na marginesie wstawiam
komentarz „Upieram się!” i zostaje ;) Może właśnie dlatego, że się upieram moje
książki nigdy nie będą arcydziełami. Nie mam takich ambicji. Za to bardzo bym
chciała, żeby trafiły „pod strzechy”.
6. Komentarze, wraz z adresem e-mail proszę umieszczać pod tym postem.
I co myślicie o takim zadaniu konkursowym? Ciekawa jestem Waszego zdania ;)
To ja dla Mamy mojej chętnie :) Otóż moja rodzicielka, fajna kobieta, czytająca chyba jeszcze więcej niż ja, mieszka w Olsztynie. A ja pod Warszawą. A tu babcia potrzebna na gwałt dzieciom. Wobec tego moja mama wsiadła w skodzinę swoją i nie zwracając uwagi na chorą nogę przyjechała 250 kilometrów, żeby wspomóc nas. Przyjechała we wtorek po obiedzie, w środę spędziła pół dnia z wnukiem, żebyśmy my mogli z córką pojechać do szpitala na badanie, w środę popołudniu obkupiła wnuki we wszystko, co towarzystwo sobie wymarzyło (książeczka, gumki do bransoletek i mega-wypasiony samochód monstertruck), córkę swą jedyną, czyli mnie, zaopatrzyła w sukienkę dresową z kapturem (czadowa jest). Poczytała wnukom na dobranoc, a w czwartek rano wróciła do domu, bo czekały tam na nią obowiązki. Fajna taka babcia, co przyjedzie z drugiego końca Polski, żeby pomóc, prawda? :)
OdpowiedzUsuńmonika.olasek(at)gmail.com
Prawda, gratuluję takiej Mamy :))))
UsuńJa z racji uczynionego dla mnie dobra, nominuję do wygranej Karola Kłosa. W ubiegłym tygodniu Jego "Latarnik" był u Ciebie książką dnia. Po przeczytaniu recenzji i fragmentów stwierdziłam, że warto ją przeczytać. Umieściłam na Twoim blogu i profilu na FB kilka komentarzy i wieczorem doznałam szoku. Na Fb czekałą na mnie prywatna wiadomość od samego Karola Kłosa! Z prośbą o podanie adresu. Nie byłam godna przyjąć takiego prezentu. Negocjacje trwały. Ustaliliśmy, że wyślę Panu dwie książki z mojej domowej biblioteczki, a w zamian za to dostanę dwie książki autorstwa Karola Kłosa.
OdpowiedzUsuńNie muszę chyba wyjaśniać kto na tym zyskał. Dziś stałam się szczęśliwą posiadaczką "Latarnika" i "Latarniczki". Książki zaopatrzone są w dedykację i autograf.
A ja cóż, jestem przeszczęśliwa. Uważam, że jest to niezwykły i niecodzienny przejaw dobra.
Uważam też, że takie zadanie konkursowe jest wspaniałe. Zawsze się cieszę, gdy mogę komuś sprawić radość.
sylwiam720@gmail.com
W ostatnim tygodniu? Ja znam taką osobe, która od paru lat czyni dobro na każdym kroku, umożliwiając adeptom trudnej sztuki pedagogicznej wejście w nowe życie zawodowe. To pani Malgorzata Narożnik, redaktor naczelna czasopisma "Wychowanie w Przedszkolu". To osoba, która prowadząc fp czasopisma na Facebooku pozwala wymieniac się doświadczeniom wielu starym i młodym nauczycielom przedszkola, promuje wśród nich trudną sztukę wychowania najmłodszego pokolenia, zaraża "czytelnictwem" i różnymi ciekawymi projektami. Potrafi zorganizować zlot sympatyków czasopisma, pokazując im perełki warszawskich placówek edukacyjnych i tym samym pozwalając wzbogacać swój warsztat zawodowy. Żadne studia nie pomogaja nam tyle, ile p. Małgosia. Do niej można zwrócić się z wszystkimi zawodowymi (i nie tylko) rozterkami. A jednocześnie, sama dźwigając rózne problemy, zawsze ma uśmiech dla drugiego człowieka. To zazwyczaj ona rozdaje ksiązkowe i edukacyjne prezenty, nie troszcząc się o siebie. bardzo chciałabym, by w ramach "oddechu" mogła przeczytać książkę inną od problemów, którymi sie na co dzień zajmuje:) Pomysł na konkurs wspanialy, Aniu:) Ale ja sie juz przekonałam, ze w tym miejscu sa tylko takie pomysły:) Pozdrawiam:) iwona067@gmail.com
OdpowiedzUsuńWiem,kto jest godny tej nagrody. To Ania Pituła. Znamy się tylko z Facebooka. Piszemy we wspólnych grupach,od czasu do czasu skrobniemy coś do siebie w prywatnych wiadomościach. I Ania w zeszłym tygodniu na pewnym bazarku wylicytowała książkę i postanowiła ją odstąpić mnie. Dość,że wspomogła osoby potrzebujące,to jeszcze zrobiła mi wielką niespodzianke. Ona wie,że w tej chwili,nie stać mnie na kupno książek i innych luksusów. Jak mam doła to wystarczy że napisze i ona jest. Wiem,że też tu zagląda i mam nadzieję,że się nie pogniewa ,że o tym napisałam
OdpowiedzUsuńewaudala77@op.pl
Kamila J. -to Ona jest winna! Całe zamieszanie przez nią. Małolata młodsza o 8 lat. To ona mnie wyciągnęła z domu we wtorek, to ona wymyśliła babskie spotkanie. To ona mnie namówiła. Co takiego zrobiła? Przekonała mnie i inne dziewczyny. Cała wina leży w niej. Wykorzystała swoje kontakty, podsunęła nr telefonu i wyznaczyła dzień i godzinę. Jak można być takim? Jak można zamieszać spokój ogniska domowego w poniedziałkowe wieczory ? Jak można matkę zmusić by oderwała się od dziecka? Jak można pokazać komuś,że jego życie jest do naprawy? Do tego jeszcze oceniła i powiedziała prawdę w oczy.
OdpowiedzUsuńDziś zaczynam 10 tygodniowy kurs Salsy.Przekonała mnie i to był jej dobry uczynek.Miała odwagę powiedzieć co myśli, poświeciła czas dla mnie i namówiła. Wyjdę z domu, spotkam się z ludźmi, pobawię się trochę i mam nadzieje,że zrzucę co nieco. Dzięki niej robię krok do przodu i jest to krok tylko dla mnie.
Co to konkursu i sposobu jego przeprowadzenia, to jestem mile zaskoczona. Nie jest to nieudostępnienie czy polubienie a zmuszenie NAS do przemyśleń. Zawsze myślimy tylko o sobie i o tym co robimy. Oceniamy innych ale gdy zrobią coś złego zapominając ,że nawet drobne gesty są ważne i wpływają na nasze samopoczucie. Czasem wystarczy jedno zdanie by poczuć się lepiej. Jednak w natłoku spraw i problemow , to zdanie chowa się gdzieś ale jednak pozostaje w naszej pamięci. Warto takie momenty wyciągać i dać im trochę światła słonecznego:)
migotka.99@wp.pl
No nie mogę przażałować, że przegapiłam :(((( w weekend jak zawsze brak czasu, zresztą byłam u Rodziców i jakoś tak.. Ehh, kurcze, no! :(
OdpowiedzUsuńAle mam swojego faworyta wśród powyższych odpowiedzi :))
Ps. Ksiązka niezwykle ciekawa, a tak mało zgłoszeń, ciekawe, czy więcej takich łośków, jak ja, którzy przegapili? Czy po prostu ludzie nie czynią dziś dobra bezinteresownie....?
Dziękuję za wywiad.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się osobista dewiza autorki, to „Nie bój się życia – i tak cię dopadnie”.
Pozdrawiam EMc.