poniedziałek, 17 listopada 2014

Ewa Bartkowska wywiad i konkurs "Ja, judaszka" do wygrania


"Miłość nie ma wieku, koloru skóry ani religii, nie ma nawet płci(...)"
Ewa Bartkowska
Wywiad i konkurs



Ewa Bartkowska zadebiutowała w październiku tego roku powieścią „Ja, judaszka”. Mówi o sobie, że jest całkiem zwyczajną osobą, kobietą, matką, córką, przyjaciółką. Mam jednak co do tego stwierdzenia wątpliwości. Tylko człowiek wyjątkowy byłby w stanie stworzyć taką historię!
Uwielbia czytać książki, jak też podróżować. Mieszkała już w Jeleniej Górze, w Szczytnie, Olsztynie, we Frankfurcie nad Menem, Offenbachu, Rodgau. Czternaście lat temu osiedliła się we Wrocławiu, czy na stałe? Nigdy nie przywiązywała się do stanowisk czy miejsc. Życiowe role również zmieniała bez najmniejszych problemów.


Jak długo trwały prace nad powieścią? Czy pisało się ją lekko, czy pochłonęła Panią bez reszty ta historia?

- Pierwsza wersja historii powstawała przez dziewięć miesięcy, potem były jeszcze poprawki, zmiany to tu, to tam. Jednak cały czas miałam wrażenie, że powieść pisze się jakby sama, płynnie, bez przerw, nie napotykając na żadne przeszkody, a ja jestem tylko narzędziem, i oprócz wystukiwania na klawiaturze właściwych znaków nie mam tu nic więcej do zrobienia.   Przyznaję, że historia pochłonęła mnie całkowicie, nie pozostawiając miejsca na inne aktywności. Pisanie jest zajęciem ogromnie pasjonującym, choć jednocześnie zaborczym - wprawia w stan euforii i uzależnia.    


Co było najpierw, fabuła czy tytuł? Ten ostatni jest przecież tak kontrowersyjny, przyciągający, hipnotyzujący wręcz, a dobry tytuł to zdaje się podstawa, by zainteresować potencjalnego czytelnika?

- Niebanalny tytuł, ciekawa okładka są bardzo ważne, ale nie najważniejsze. Czytamy głównie dla treści, chociaż ja sama niekiedy dla stylu i języka. W przypadku mojej powieści pierwsza była fabuła, pomysłów na tytuł pojawiło się kilka, ale żaden nie zachwycał. I wtedy, jak królik z kapelusza, wyskoczył „Ja, judaszka”. Stwierdziłam, że konstrukcja intrygująca i oryginalna, a do tego odrobinę abstrakcyjna. Bingo!   




Czy w postaci Alicji znajdziemy jakąkolwiek cechę Pani własnej osobowości? Czy darzy Pani sympatią swoją bohaterkę?

- Bardzo lubię Alicję choć nie zawsze się zgadzamy. Ale szanuję jej odmienność, bo właśnie różnice są interesujące. I rozwijające. Dzięki nim poszerzamy granice własnego postrzegania. Mamy też cechy wspólne – również jestem samotniczką, nie czuję potrzeby posiadania wokół siebie tłumu ludzi, lubię być sama ze sobą a wyjątkiem jest tylko osoba, którą kocham, jest powietrzem – niezbędna. Co jeszcze? Podobnie postrzegam świat, niewiele rzeczy mnie dziwi, moc uszczęśliwienia czy zranienia posiadają tylko ci, którzy są ważni dla mnie.

Czy nie obawiała się Pani oburzenia czytelników, w końcu historia, którą Pani opisuje nie należy do najprostszych. Skomplikowany związek Alicji i Wiktora, ogromna różnica wieku, ona jest uczennicą, on nauczycielem, to od razu budzi w „porządnych obywatelach” emocje i to niestety negatywne. Czy to był zabieg zamierzony?

- Szanuję prawo ludzi do osobistych emocji i reakcji, jeśli naprawdę są osobiste. Nie obawiam się, jak to trafnie, w cudzysłowie, Pani ujęła - „porządnych obywateli”, bo jeśli się oburzają to znaczy, że albo tej historii nie zrozumieli, albo należą do zbioru nietolerancyjnych.
Miłość nie ma wieku, koloru skóry ani religii, nie ma nawet płci, a tak zwana „porządność” jest pojęciem względnym, i zbyt często opacznie interpretowanym. Zabieg był poniekąd zamierzony, lubię trudne, złożone tematy, lubię je analizować, oglądać z różnych stron. 

Nie przywiązuje się Pani do miejsc, stanowisk, życiowych ról. Czy zawsze tak było?

- A do czego się tu przywiązywać? Stanowiska i role są niczym ubrania - cokolwiek byśmy nie przywdziali i tak pozostaniemy sobą. Świadomość kim jesteśmy bez dodatków, ozdób i tytułów, to wielka wartość, to najważniejsze, tego nikt nie jest w stanie nam odebrać.
Podobnie z miejscami – gdziekolwiek pójdę siebie zabiorę ze sobą. Widoki mogą być ładniejsze lub brzydsze, ale zawsze będą tylko tłem.          


O miłości napisała Pani w sposób piękny, ciekawy, zaskakujący, ale też bolesny. Nie pokazała Pani prostej drogi, rozwiązania, jakie Pani zastosowała są skomplikowane i dają do myślenia. Czy wierzy Pani w prawdziwe uczucie, które nie przemija, którego nie zaciera czas, nie zmienia codzienność, szara i smutna?

- Miłość to konstrukcja niezmiernie złożona. Nawet nie próbuję jej zrozumieć, nie po to została nam dana. Nie sądzę, by czas miał wpływ na jej trwanie lub jego brak, po prostu ludzie się zmieniają. I jest to zupełnie naturalne, ani świat ani człowiek nie stoją w miejscu. Codzienność natomiast nie musi być szara i smutna, zależy od nas, może być przytulna, jeśli taką stworzymy. Przecież żaden dzień już nigdy się nie powtórzy, szkoda życia na rutynę. I właśnie miłość może nas od niej uchronić. Nawet jeśli bywa wrażliwa, nawet gdy zmienia swe oblicza, to nie jest lepsza czy gorsza, zawsze pozostanie miłością.       




Jak odbierana jest Pani książka przez pierwszych czytelników. Czy rozumieją, co chciała im
Pani przekazać?

- Rozumieją bardzo dobrze i to mnie ogromnie cieszy. To było dla mnie najważniejsze. Jak dotąd nie zdarzyło się, by ktokolwiek wyraził wyżej wzmiankowane oburzenie. Nawet jeśli, w początkowej fazie czytania pojawiały się, jak to określiła jedna z Czytelniczek: „mieszane uczucia”, to potem przekaz trafił bezbłędnie. Książka się podoba, nie tylko ze względu na fabułę, ale również język i styl. Oczywiście pochwały zbiera też okładka. No i tytuł…

Zapewne trwają prace nad kolejną powieścią. Może Pani zdradzić, o czym ona będzie? Czy również o  trudnej miłości?

- Bronię się przed tą pracą jak mogę, ale chyba próżny trud. Następna historia zagnieździła się w mojej głowie, noszę ją już czas jakiś, chyba kończy się proces dojrzewania, bo zaczyna mnie coraz mocniej uwierać. Wiem, że faza wewnętrznego przymusu w końcu nadejdzie, i będę musiała się z tą opowieścią zmierzyć. Nie będzie łatwo, bo choć temat fascynujący, to jeszcze trudniejszy niż w "Judaszce”, ale lubię wsadzać kij w mrowisko. Tak, zgadła Pani – będzie o miłości, tyle mogę zdradzić.       


Co Pani myśli o naszym polskim rynku wydawniczym? Czy ciężko na nim zaistnieć? Dotrzeć do wydawcy, a następnie do czytelnika?

- Łatwiej robić przekłady zagranicznych bestsellerów, sprzedały się tam, to zejdą i u nas. Pieniądze pewne. Po co inwestować w ryzykowne przedsięwzięcie, nieznane nazwisko, wydanie debiutu? Wszechobecna komercja zawładnęła również literaturą. Swoją książkę wysłałam do ponad czterdziestu wydawnictw, ledwie kilka było łaskawych w ogóle odpowiedzieć. Reszta jak kamień w studnię. Zastanawiam się tylko w jakim celu, na swoich stronach internetowych zachęcają do nadsyłania prac, skoro nie są nimi w ogóle zainteresowani. A jednak miałam szczęście, mam tę świadomość. Trafiłam do świetnego Wydawnictwa, szanującego autorów i ich pracę. Nie mam więc na podorędziu żadnych zakrawających na wydawniczy horror historii, ale czytałam takowe w Internecie. Dla mnie los był bardzo łaskawy, takiej współpracy jak z JanKa życzę wszystkim autorom. Co do czytelników, to jeśli tylko będą chcieli książkę przeczytać, to ona znajdzie ich, albo oni ją.     

Uwielbia Pani czytać. Jakie lektury Pani preferuje?

- Kiedyś czytałam dosłownie wszystko: powieści fantastyczne, historyczne, sensacyjne, obyczajowe, kryminały, romanse. Co mi w ręce wpadło. Dziś jestem dużo bardziej wybredna. Preferuję literaturę ciekawą tematycznie i językowo, choć to oczywiście subiektywne  określenie. Czytam Elfriede Jelinek, Virginię Woolf, Doris Lessing, Hertę Mueller, Annie Proulx, Alice Munro, Jane Carol Oatis, Michaela Cunninghama, Olgę Tokarczuk, Stasiuka. Powstrzymam się od wymieniania tytułów, za długo by trwało.


Jak czuje się osoba, której udało się spełnić największe marzenie, bo pragnęła Pani z całego serca napisać powieść. Czy teraz stawia Pani przed sobą kolejne cele?

- To uczucie trudno z czymkolwiek porównać. Szczęście, ogromna radość, niedowierzanie, satysfakcja, i wszystko to na raz. Piękny moment, jaki się długo pamięta. Mam nadzieję, że będą inne, równie wspaniałe, że gdzieś tam, w przyszłości czekają. Nie robię dalekosiężnych planów, nie układam każdego kroku, nie zamartwiam o to co będzie. Lubię żyć w teraźniejszości, w tym co tu i teraz. Jeśli czegoś zapragnę, spróbuję po to sięgnąć. Po prostu.         


Dziękuję za rozmowę. I czekam niecierpliwie na Pani drugą książkę.


KONKURS:
Zabawa zaczyna się dzisiaj, 17 listopada i potrwa do 24 listopada do godziny 23:30. Do wygrania jest egzemplarz powieści "Ja, judaszka" oczywiście. 





 Nagrodę ufundowało wydawnictwo JanKa i autorka. Wystarczy pod tym postem zostawić w komentarzu odpowiedź na pytanie: "Czego nie odważyłaś (łeś) się zrobić w swoim życiu, i  żałujesz tego do dzisiaj?". Nie zapomnijcie dodać adresu e-mail. 


Wyniki pojawią się do trzech dni roboczych czyli do 27 listopada. Pozdrawiam. 

20 komentarzy:

  1. Żałuję tego, że x lat wstecz nie byłam bardziej pyskata. Żałuję również, że dawałam sobie wejść na głowę i myślałam sobie, że nie wypada mi tego czy tamtego.
    A najbardziej żałuję w swoim życiu tego, że nie poszłam na swoją studniówkę.
    dana1403@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Czego żałuję? Tego,że nie poszłam na studia... I tego ze czasem brak mi pewności siebie
    ewaudala77@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej żałuję, że nie spędziłam więcej czasu z osobami, które odeszły. A także żałuję rzeczy, których nie zrobiłam - szaleństw, na które miałam ochotę, ale blokował mnie rozsądek. Dziś wiem, że warto żyć chwilą.

    iza.81@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Czego nie odważyłaś (łeś) się zrobić w swoim życiu, i żałujesz tego do dzisiaj?
    Zazwyczaj gdy pada takie pytanie ludzie starają się pokazać, że w swoim życiu kierowali się tym co najlepsze i niczego nie żałują. Jednak trzeba szczerze przyznać, że każdy z nas miał w swoim życiu takie chwile, gdzie nie mógł zrealizować swoich marzeń, że źle wybrał, a takie przyznanie się może pokazać, że jest słaby. Uważam, że jest to złe nastawienie, właśnie przyznanie się do błędu, czy też lenistwa w dążeniu do celu jest wielką odwagą. Człowiek przez całe życie może naprawiać swoje błędy, realizować marzenia także te z dzieciństwa. Ja długo żałowałam, że gdy byłam nastolatką nie miałam dużo przyjaciół, nie chodziłam na imprezy. Teraz wiem, że przyjaciół można zdobyć w każdym wieku, tak samo było z imprezami :D oczywiście jest kilka rzeczy, których dalej żałuję, np. tego, że nie nauczyłam się pływać, czy mówić dobrze po angielsku, jednak wiem, że wynikały one z mojego lenistwa i jeszcze mam czas żeby to zmienić tylko sama muszę tego chcieć. Z wiekiem będę żałowała innych rzeczy, całe życie przede mną ale to ja o nim decyduję i ja podejmuję decyzje, czy to dobre, czy złe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że troszkę się rozpisałam ale dzisiaj taki dzień refleksyjny :D
      wersja.Asia@vp.pl

      Usuń
  5. Żałuję, że po wyjściu za mąż nie wyprowadziłam się z rodzinnego domu. Moja mama, a był to jej dom, nie miała łatwego charakteru. Zawsze uważała, że jestem życiową niedorajdą, osobą bez uczuć, niezdolną do radzenia sobie w życiu bez niej. Nie była alkoholiczką czy osobą niezrównoważoną. Ludzie ją szanowali. Wspólnie z moim rodzeństwem obgadywała każdy mój krok. Oczywiście moje rodzeństwo uważało tak samo. Przez ponad 20 lat przeżywałam wspólnie z mężem i dziećmi koszmar. Na 2 ostatnie lata życia mama zachorowała na alzheimera - prócz męża i moich niedorosłych dzieci sporadyczną (raz na kilka miesięcy) pomoc ze strony rodzeństwa mieliśmy na 2-3 godz. - po wielkich prośbach. Po jej śmierci oddałam rodzeństwu wszystko co się dało, łącznie z bielizną osobistą mamy. Zerwałam z nimi kontakty. Często wyrzucałam sobie, dlaczego się nie wyprowadziłam? Dlaczego ... Było to poczucie obowiązku (za które pogardzałam sobą, bo przez nie cierpiały osoby, które kochałam, nic temu nie winne) - to ja byłam przy zawałach mamy, przy jej wylewie itd. Wiedziałam, że jak nie ja ... to nikt. Żałuję tego i boli mnie to do dziś.
    dorota2603k@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Żałuję bezpowrotnie, że nie zdecydowałam się na 3 dziecko:( Kiedyś myślałam o tym intensywnie ale ciągle coś stało na przeszkodzie, czas minął i dzis juz jest za późno:) Dzieci to największy skarb na świecie a duża rodzina to poczucie bezpieczeństwa i cudowne chwile, których nie zastąpi żadne bogactwo:) Gdybym mogła cofnąć czas.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwona, adresu nie dodałaś :(((( miałabyś wygraną w kieszeni!

      Usuń
  8. Żałuję tego, że w wieku 17 lat nie zdecydowałam się skoczyć na bungee (choć byłam tylko 1 krok od dokonania tego). Teraz latka lecą, człowiek robi się co raz to bardziej strachliwy i wydaje mi się (ba jestem tego pewna), że moja szansa przeszła mi koło nosa... Na dzień dzisiejszy myśl o tego typu skoku powoduje u mnie dreszcze i zawroty głowy. Żałuję i to bardzo, że te 12 lat temu cykor wziął nade mną górę...
    antoniak24@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Może to zabrzmi banalnie, ale ja niczego nie żałuję. Kocham to swoje życie takim jakie jest. Nie oznacza to wcale, że nie daje mi się we znaki. Owszem. Może nawet bardziej niż innym. Ale jest to moje życie. Ukochane. Nie zamieniłabyn go na żadne inne.
    A czego nie odważyłam się w nim zrobić i żałuję do dziś? Niczego. Po prostu nie rozdrapuję ran, nie zastanawiam się co by było gdyby. Dokonałam takich, a nie innych wyborów i akceptuję to. Bo jakąż mam gwarancję, że postępująć inaczej wyszłoby mi to na dobre?
    Z dyplomem magistra, na dyrektorskim stołku może byłabym taką zołzą jakiej świat nie widział? A mając innego męża, może i nawet lepszego, nie miałąbym tak cudownej córki.
    Piosenka Agnieszki Osieckiej "NIE ŻAŁUJĘ" doskonale odzwierciedla to co czuję i z czym się utożsamiam.


    Że nie dałaś mi mamo
    Zielonookich snów
    Nie żałuję...
    Że nie znałam klejnotów
    Ni koronkowych słów
    Nie żałuję...
    Że nie mówiłaś mi jak szczęście kraść spod lady
    I nie uczyłaś mnie życiowej maskarady
    Pieszczoty szarej tych umęczonych dni
    nie żal mi,
    nie żal mi

    Nie, nie żałuję
    Przeciwnie bardzo ci dziękuję kochana
    Żeś mi odejść pozwoliła
    Po to bym żyła tak jak żyłam

    Że nie dałeś mi szczęścia
    Pierścionka ani psa
    Nie żałuję
    Że nie dzwonisz po nocach
    Kochanie tak to ja
    Nie żałuję
    Że nie załatwisz mi posady sekretarki
    I że nie noszę twojej szarej marynarki
    Że patrzysz na mnie jak teatralny widz
    To nic,
    to nic

    Nie, nie żałuję
    Przeciwnie bardzo ci dziękuję kochanie
    Za to że jesteś królem karo
    Że jesteś zbrodnią mą i karą

    Że w tym kraju przeżyłam
    Tych parę trudnych lat
    Nie żałuję
    Że na koniec się dowiem
    Ot tak się toczy świat
    Nie żałuję
    Że nie załatwią mi urlopu od pogardy
    I że nie zwrócą mi uśmiechu jak kokardy
    Pieszczoty szarej tych udręczonych dni
    Nie żal mi,
    nie żal mi

    Nie, nie żałuję
    Przeciwnie bardzo ci dziękuję, mój kraju
    Za jakiś czwartek jakiś piątek jakiś wtorek
    I za nadziei cały worek

    Nie, nie żałuję
    Przeciwnie bardzo ci dziękuję
    za to, że jesteś moim krajem
    Że jesteś piekłem mym i rajem

    Nie żałuję,
    Nie żałuję,
    Nie żałuję...

    OdpowiedzUsuń
  10. Żałuję,ze nie zrobiłem dotąd prawa jazdy. Ale to nadrobię... Marek
    marekudala@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  11. Żałuję wielu rzeczy, wielu słów, wielu podjętych decyzji.. najczęściej są to drobnostki, coś, czego żałuję bardzo, ale za moment o tym zapominam, nie ma to żadnego znaczenia...
    Z rzeczy "większych i poważniejszych" żałuję, że zrezygnowałam ze swojego marzenia, by studiować we Wrocławiu. od zawsze chciałam tam mieszkać, studiować, potem pracować.. Już prawie to osiągnęłam, ale jednak zwyciężyły pieniądze i tchórzostwo - uczelnia bliżej domu, nie trzeba płacić za akademik, nie trzeba się samemu żywić, a kierunek ten sam. Nie trzeba brać tak naprawdę za siebie pełnej odpowiedzialności i zaczynać dorosłego życia, bo mieszkałam nadal z rodzicami - a nie sama w wielkim mieście pełnym pokus i niebezpieczeństw. Tak naprawdę to Oni zdecydowali za mnie, ale ja nie miałam odwagi opowiedzieć się za swoim marzeniem, nie miałam siły o nie walczyć, tłumaczyć swoich racji, przekonywać.. Odpuściłam.
    Tak, tego żałuje bardzo często.
    Ale z drugiej strony.. Gdybym wyjechała, nie byłabym żoną swojego męża, nie miałabym mojego cudownego Kubusia, nie poznała wielu wspaniałych ludzi.. Pewnie zawarłabym inne znajomości, może miałabym innego faceta. Może byłabym bogatsza, może czułabym się bardziej spełniona, może szczęśliwsza...? Nie wiem. Ale równie dobrze może popełniłabym błędy, których udało mi sie uniknąć? Może dziś byłabym sfrustrowaną, zmęczoną życiem i samą sobą dwudziestosiedmiolatką?

    Żałuję, gdzieś we mnie jest jakaś gorycz z tego powodu. Ale patrząc realnie - nic nie dzieje sie bez przyczyny. Może tak miało być....?

    annabachor@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Czego w życiu żałuje i tu się zastanawiam patrząc za okno gdzie z nieba sączy się deszcz... Czasem żałuje słów, decyzji, swojej empatii, straconych lat ale człowiek przez to jest bogatszy w swoje doświadczenia. nie wiem czy warto żałować ulotnych chwil, czasem mam do siebie żal, ze mogłam coś zrobić lepiej ale kim bym dziś była gdybym mogła naprawić wszystko czego żałuję?

    OdpowiedzUsuń
  13. Niekiedy żałuję słów niewypowiedzianych, a kiedy indziej chcę puścić w niepamięć ten przeklęty słowotok, który wyciekł mi z ust. Żałuję po prostu słów, które powinny paść, ale nie padły i słów, których było za dużo. Mój żal to słowa, słowa, słowa.

    OdpowiedzUsuń
  14. Od pierwszych chwil spędzonych w szkole trzymałam się razem z moją przyjaciółką, Asią. Byłyśmy jak papużki-nierozłączki. Istniało między nami trochę różnic, ale to jeszcze bardziej nas spajało...do pewnego momentu. Kiedy pozwalałam jej decydować w ważniejszych (dla dzieci) sprawach, wtedy wszystko układało się bajecznie, ale gdy obudziła się we mnie buntowniczka i ja też chciałam być doceniona, zaczęły się kłótnie. Asia zawsze była o krok przede mną, w oczach rodziców, nauczycieli, rówieśników. Nie chciałam czuć się jak tło, jak ta gorsza. W końcu, w ósmej klasie, nasze relacje mocno się rozluźniły, a że każda z nas swój honor miała, po skończeniu szkoły podstawowej, nasz kontakt się urwał.
    Teraz z perspektywy czasu widzę, że to, co nas poróżniło, nie było barierą nie do pokonania. Powinnyśmy się pogodzić i ustalić kompromis. Żałuję, że tego nie uczyniłyśmy, bo o przyjaciela trzeba dbać przez wiele lat, a zaprzepaściłyśmy to z taką łatwością.
    Tym, czego żałuję i czego nie zrobiłam, to wyciągnięcie dłoni na zgodę. Straciłam przyjaciółkę :(
    Głupota młodości i spontanicznych decyzji!

    obliczarozy@wp.pl

    OdpowiedzUsuń