▼
czwartek, 19 lutego 2015
Dziennik z internowania Władysław Bartoszewski
W dniu urodzin autora postanowiłam przybliżyć Wam publikację niezwykłą. Władysław Bartoszewski nie tylko zna się na historii, ale też aktywnie uczestniczy w jej tworzeniu, sam w sobie jest historią. Czytając "Dziennik z internowania" czujemy się wyjątkowo, jakbyśmy byli tuż obok, na własne oczy widzieli, co działo się w czasie stanu wojennego. Rewelacyjnym pomysłem było przedstawienie nam autentycznych kart pocztowych, jakie otrzymywał internowany, z pieczątką OCENZUROWANO oczywiście. Dla mnie była to lektura wyjątkowa, ponieważ "Dziennik..." powstał w moich okolicach, tuż obok mnie można by rzec nawet, bo kod pocztowy Kalisza Pomorskiego, bo Jaworze, bo szpital w Wałczu. Nie wiem, czy to akurat powód do dumy, ale nie miałam pojęcia, że w pobliżu Mirosławca był ośrodek tego typu. Teraz już wiem. Człowiek uczy się przez całe życie.
Sam pamiętnik zawiera suche fakty, nie znajdziemy w nim emocji, odczuć, jakich moglibyśmy się w takim miejscu spodziewać. Dużo bardziej wzruszają wpisy do księgi stworzonej specjalnie dla Bartoszewskiego w dniu Jego sześćdziesiątych urodzin. Wypadały dokładnie 19 lutego 1982 roku. A ja, po tylu latach, gdy zapiski działacza społecznego i kulturalnego zostały wreszcie opublikowane oficjalnie, mogę o nich opowiedzieć wszem wobec i każdemu z osobna.
Przez karty tej książki przewijają się nazwiska osób popularnych i znanych nam ze świata polityki czy kultury. Wszyscy internowani starali się w miarę normalnie żyć, funkcjonować, jakoś sobie radzić w tym niełatwym okresie. Niektórzy próbowali pisać, rysować, opowiadać o tym, co się działo. Wielokrotnie spotykali się na wieczorach PEN Clubu, słuchali wystąpień kolegów, ich wykładów. Nie chcieli marnować czasu, bezczynnie patrzeć przez okno. Tak naprawdę nie wiedzieli, czego się spodziewać, czy maja przed sobą jakąkolwiek przyszłość. Zostali przewiezieni lub przetransportowani helikopterem do miejsca kompletnie im nieznanego, bardzo oddalonego od ich domów, bez pewności, czy kiedykolwiek do nich wrócą. Mało tego, trudno było im zrozumieć, czym kierowały się osoby, które zadecydowały o ich uwięzieniu, z jakiego powodu jednych wypuszczano, a innych przetrzymywano dłużej? Ktoś chciał zasiać w internowanych ziarno nieufności, zawiści, niepewności, ale na szczęście nie udało się mu złamać osadzonych. Spowodować, że przestaliby darzyć kolegów sympatią i szacunkiem. W tym właśnie tkwi potęga tej publikacji. Znajdziemy w niej ogromny wyraz podziwu, radości niemalże z tego, że wraz z autorem Dziennika inni internowani znaleźli się w tym miejscu i w tym czasie, co on. Niektórzy naprawdę cieszyli się, że to Bartoszewski był ich Starostą, przewodniczył tej grupie, trzymał ich razem, nie poddawał się i nie pozbawiał nadziei na to, że będzie lepiej. Historyk nie po raz pierwszy był więziony, zapewne dlatego podchodził do całej tej sytuacji z większym niż inni spokojem, z większą pokorą. Jego wcześniejsze doświadczenia dawały mu prawo do tego, by przewodzić grupie internowanych. Podobno zagrażali państwu, ale dlaczego? Kto o tym zadecydował? Trzeba pamiętać o stanie wojennym, o tym, jaki był, co działo się w tamtym czasie. Tak, wiemy, że na ulicach stały czołgi, każdy z nas widział w telewizji to jakże słynne przemówienie, ale czy zdajemy sobie sprawę, jak wiele ludzkich dramatów wydarzyło się wówczas? Jak czuli się internowani, ich bliscy, jak wyglądał taki obóz, co w nim się działo, jak traktowano rzekomych wrogów kraju?
"Dziennik z internowania" to, jak wspomniałam, dosyć specyficzne zapiski, ponieważ autor pisał ostrożnie, nie chciał, by trafił w niepowołane ręce i oskarżał kogokolwiek. Nie mógł wprost mówić o tym, co myślał, co czuł, nie chciał też narażać kolegów. Jest to jednak obraz prawdziwy, spisywany na bieżąco, opisujący fakty z życia obozu, z codzienności internowanych. Polecam zdecydowanie. Warto.
Książkę takiego autora bierze się w ciemno, bez żadnego ryzyka, wiadomo :)
OdpowiedzUsuńJUż mam na liście lektur obowiązkowych:)
OdpowiedzUsuń