▼
niedziela, 8 marca 2015
Maminsynek Natasza Socha
Po przeczytaniu "Macochy" z wielką niecierpliwością czekałam na kolejną propozycję literacką Nataszy Sochy. Pokochałam jej specyficzne poczucie humoru, nieszablonowość i inteligencję. Autorka w sposób niebanalny i subtelny przedstawiła nam prawdziwy obraz naszego świata, problemy, z jakimi borykają się kobiety w różnym wieku. Pokazała spojrzenie nieco przejaskrawione, ale dzięki temu bardziej dla nas znośne, mniej nas dotykające. Potrafi nas rozbawić, ale też zmusić do myślenia, do zastanowienia, jak sami poradzilibyśmy sobie w danej sytuacji.
"Maminsynek" to opowieść o ogromnej miłości. Miłości chorobliwej i rzadko spotykanej, przynajmniej tak wydaje nam się na samym początku. Żadna z nas nie chciałaby stać się partnerką człowieka, którego więź z matką byłaby tak silna i nierozerwalna. Nie zazdrościmy jej, raczej współczujemy. Przewrotność pisarki jest godna pochwały, zaskakuje nas i zadziwia, szczególnie nietuzinkowy finisz. Zakończenie książki bowiem jest niezwykłe, moim zdaniem doskonałe i żadne inne nie mogło wchodzić w grę w przypadku powieści Nataszy Sochy.
W historii tej poznajemy w zasadzie trójkę głównych bohaterów. Tytułowego maminsynka, Leandra, jego nadopiekuńczą mamusię i jego dziewczynę, Amelię. Matka przelała na niego wszystkie pozytywne uczucia, jakie w sobie miała, odpychając ojca dziecka zaraz po tym, jak spełnił swoje zadanie. Miała już ukochanego syna, obiekt miłości, na cóż więc potrzebny byłby jej mąż? Stał się całkowicie zbędny, więc musiał odejść z ich życia. Chowany pod kloszem i ze wszech miar uzależniony od swej rodzicielki chłopiec nie może wyrosnąć na odpowiedzialnego i idealnego mężczyznę. Zresztą, o czym my tu mówimy, ideałów nie ma, ani wśród płci pięknej, ani tej brzydszej.
Szaleńczo przystojny Leander nie ma problemów z nawiązaniem relacji z kobietami, jednak do tej pory żadna nie miała szans w konfrontacji z Matką. Wymieniał je zatem bez skrupułów, jak zużyte rękawiczki, wszak mieszkał nadal z jedyną dla niego przedstawicielką rodzaju żeńskiego. To ona wszystko robiła najlepiej, gotowała, prała, sprzątała, opiekowała się nim. Po co więc miałby narażać się na związek z jakąkolwiek inną kobietą, która marudziłaby, narzekała, doprowadzała do konfliktów?
Amelia kocha go jednak naprawdę. Chyba tak samo mocno jak Matka, bo nie daje za wygraną. Z całych sił stara się z nią wygrać, okazuje się niełatwą przeciwniczką, godną rywalką. Jak rozwinie się ta niecodzienna sytuacja, kto będzie poszkodowanym, a kto zwycięzcą?
To pasjonująca, świetnie napisana książka. Czyta się ją szybko, z wielkim zainteresowaniem. Okładka i tytuł powieści przyciągają, ale i treść w żaden sposób nas nie zawiedzie. Będziemy się świetnie bawić, zrelaksujemy się, ale i bardziej wymagający czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie, bo to tylko z pozoru historia łatwa, lekka i przyjemna.
Takie jajko z niespodzianką, to, co najbardziej cenię. Zaskoczenie jest, emocje są, dlatego polecam z całego serca, również na okładce książki.
W tej powieści znajdziecie również zestaw cech kobiety idealnej i listę rzeczy, które mężczyznę najbardziej denerwują w przedstawicielkach płci przeciwnej. Zaciekawiłam Was?
W literaturze rzadko wykorzystywany jest temat zbyt silnej więzi między synem a matką, dlatego cieszę się z tego, iż autorka postanowiła go poruszyć i pokazać nam z taką dokładnością. Przemyślała i dopracowała wszystko w najmniejszym nawet szczególe, niejednokrotnie szokując czytelnika. Emocje sięgały zenitu, zmieniały się jak w kalejdoskopie, popadałam ze skrajności w skrajność.
Dlaczego Amelia tak bardzo przypadła do gustu Maminsynkowi?
"(...) Amelia była dziewczyną z mojej listy. Pasowała do wszystkich punktów i, co najważniejsze, ani razu nie skrytykowała Matki. A wszystkie inne prędzej czy później popełniały ten błąd." [1]
Specyficzna relacja między matką a synem, której nie rozumiemy… przynajmniej do pewnego momentu. Polecam zdecydowanie i ostrzegam-jak już zaczniecie czytać „Maminsynka” nie będziecie w stanie odłożyć tej arcyzabawnej książki, dopóki nie poznacie jej zakończenia. A ono Was na pewno zaskoczy!
[1] "Maminsynek" Natasza Socha, Wydawnictwo Filia 2015, strona 87
Książkę już przeczytałam, ale z bólem serca muszę stwierdzić, że liczyłam na coś zupełnie innego. Więcej niebawem zdradzę w mojej recenzji.
OdpowiedzUsuńwłaśnie Krysiu, lepiej nie liczyć, a przeczytać, ileż to ja już razy na coś w danej powieści liczyłam, a później okazało się, że zostało tylko rozczarowanie
UsuńTo porównam obie recenzje...
OdpowiedzUsuńLektura intryguje mnie, ale jestem pewna, że tak mocno irytowałby mnie tytułowy bohater, jak i jego mamusia, że... nie wiem, czy owej książki nie wyrzuciłabym przez okno. :P
OdpowiedzUsuńirytowałby i on, i mamusia na pewno, ale w książkach właśnie o emocje chodzi, o to, by się działo
UsuńJak ja lubię takie pozycje, które wywołują w blogosferze sprzeczne recenzje. Jedni się śmieją, inni doszukują się w niej drugiego dna...Głównie dlatego chcę ją przeczytać, aby samej sprawdzić, jaka będzie w moim odczuciu. Lubię takie wyzwania, więc Maminsynka mam już na swojej liście na LC :)
OdpowiedzUsuńbo to książka pisana w przymrużeniem oka i tak należy ją traktować, jednocześnie nie zapominając, że maminsynek to jednak ogromny problem, szczególnie dla partnerki takowego ;)
UsuńWitam proponuję tą książkę każdemu facetowi, który ma powyżej 25 lat i nadal mieszka z mamusią i tatusiem. Fakt to jest dobre rozwiązanie, ale jak się chce czegoś więcej od życia to trzeba przestać na nich liczyć i się po prostu usamodzielnić. Ta książka nie pozostawia, na takich kolesiach suchej nitki i z pewnościa warto jest ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńzgadzam się, nie pozostawia :)
Usuń