środa, 31 lipca 2013

Magnolia Grażyna Jeromin-Gałuszka



Jak zmienić swoje życie na lepsze?

Grażyna Jeromin - Gałuszka ukończyła bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim oraz scenopisarstwo w Łodzi. To nie jest jej pierwsza powieść, debiutowała w roku 2007 tytułem „Złote nietoperze”, później były też inne powieści. „Magnolia” to moje pierwsze spotkanie z twórczością pisarki
Ta książka opowiada o życiu człowieka z pozoru szczęśliwego. Żyje w idealnym związku, ma wymarzoną pracę, wspaniały dom, cudownych przyjaciół. Wszystko rozsypuje się jednak jak domek z kart. Wystarczy maleńki powiew wiatru, by cała jego dotychczasowa egzystencja zawisła na włosku. Żona go opuszcza, jako pilot nie może już pracować, ponieważ zaczyna mieć kłopoty z sercem, przyjaciele odchodzą wraz z małżonką lub sami z siebie, bo nie byli jednak tak blisko, jak zdawało się Filipowi, wcale ich nie obchodził. Zostaje sam jak palec w pięknym, pustym domu. Nie wie, co dalej począć z własnym życiem. Jak sobie poradzić, czuje się dziwnie. Wsiada w samochód i jedzie, gdzieś, prosto przed siebie, nie zastanawiając się, co robi i dokąd zmierza. Nic go nie obchodzi.
Zatrzymuje się w miejscu oddalonym od cywilizacji, w niewielkiej wiosce na końcu świata. To tutaj kupuje „Magnolię”, tylko czy to coś zmienia? Czy nasz bohater zaczyna żyć pełnią życia? Czy jest szczęśliwy, czy zaczyna się martwić kimkolwiek, czy przywiązuje się do kogoś? Czy cokolwiek go odchodzi, czy dalej tkwi w tym stanie zadziwiającym, jakby żył obok siebie?
„Magnolia” jest rewelacyjną książką, idealną dla każdego z nas. To tutaj odnajdziemy prostą prawdę o nas samych. Być może wśród bohaterów, pozornie zadowolonych z życia i żyjących beztrosko w małej wiosce zauważymy kogoś, kto podobnie jak my, ma masę spraw na głowie, wiele kłopotów i zmartwień.
Cudowna postać Olgi, zawsze uśmiechniętej, zawsze zachwyconej dniem dzisiejszym. Nie poddaje się trudnej codzienności i kocha ponad wszystko swojego chorego, sparaliżowanego męża. Marlena, czytająca gazety sprzed tygodnia, popijająca kawę w „Magnolii” i opowiadająca niby bez emocji o swoim życiu, czy i ona może mieć jakieś problemy? A kolorowa, zawsze na różowo ubrana Doris, mająca torbę wypchaną pieniędzmi, zjawiająca się w tym niezwykłym miejscu tak po prostu, bez zapowiedzi, jaka jest naprawdę? Jakie było jej życie, zanim przyjechała właśnie tutaj? I kucharka, pracowita i utalentowana Czesia, która wiecznie, wprost obsesyjnie mówi o uciekającym czasie, o tym, że godziny mijają tak szybko, zbyt szybko…
Nie mogę też zapomnieć o nieustannie zaczytanej małej dziewczynce, o ogromnej wyobraźni, która opowiada nam romantyczną historię miłosną Rudolfa i Luizy.
Książkę czyta się naprawdę szybko, wciąga od pierwszych stron i nie można się z żaden sposób od niej oderwać. Bohaterowie stworzeni przez autorkę są niebywale wyraziści, do bólu prawdziwi, mają wady i zalety, a wszystko jest świetnie opisane, dopracowane w każdym szczególe.
„Magnolia” zaskoczy nas wielokrotnie, spowoduje wzruszenie, pobudzi do myślenia i refleksji. Moim zdaniem warto ją przeczytać, na pewno nikt z Was się nie zawiedzie. Polecam jak najbardziej.
„Magnolia” Grażyna Jeromin – Gałuszka, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2013
Za możliwość przeczytania tej świetnej pozycji literackiej dziękuję bardzo portalowi DlaLejdis.pl i Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

„Zosia z ulicy Kociej na wakacjach” Agnieszka Tyszka



Upalne lato szalonej rodzinki.


„Zosia z ulicy Kociej na wakacjach” to trzecia część serii o tej niebanalnej, mądrej dziewczynce, ale pomimo, iż nie czytałam pierwszego i drugiego tomu doskonale odnalazłam się w rzeczywistości wykreowanej przez autorkę tej książki w kolejnym tomie. Właściwie oderwać się od niej nie mogłam, od pierwszej strony było zabawnie, wesoło, po prostu zachwycająco. Bawiłam się wraz z Zosią świetnie, było ciekawie, zabawnie, zupełnie niespodziewanie.

Młodszy czytelnik, do którego ta książeczka o letnich perypetiach zadziwiającej rodzinki jest skierowana, na pewno nie będzie ziewał, nudził się, czy odkładał jej, by nigdy nie dokończyć, nie zostanie rzucona w kąt i przykryta grubą warstwą kurzu, o nie! Pochłonie go ona bez reszty. Zresztą nie tylko dzieci będą się z nią świetnie bawić, sama z zainteresowaniem wczytywałam się w kolejne przygody pomysłowej Zosi. Szalenie podobały mi się używane przez nią skróty, typu NIH czyli Najwyższa Izba Higieny, jak dzieci nazywają swoją mamę, z uwagi na to, że wszystko wokół niej musi być zawsze sterylne, czyste, uporządkowane. Jak w tym idealnym świecie, zaplanowanym i dopiętym na ostatni guzik ma zaistnieć choroba zwana ospą wietrzną? Niestety ona nie wybiera i psuje wszelkie plany i marzenia rodzicielki. Wakacje stają pod znakiem zapytania, nie wiadomo, czy uda się wyjechać i z kim, wszystko zdaje się stawać na głowie!

Jak wiecie, wszyscy mogą planować, marzyć, mają do tego prawo, ale czy ich plany zostaną zrealizowane, jest to już zupełnie inna sprawa. Mama Zosi ma zamiar wyjechać na wakacje, niestety wspomniana wyżej ospa wietrzna te plany krzyżuje. Choroba jak to choroba powoduje zamieszanie, nerwy, spory, kłopoty. Mama jest święcie przekonana, że ospę w dzieciństwie przechodziła, ale jej siostra chyba wie lepiej… Nawet na pewno, jak się możemy po krótkim czasie przekonać. Co prawda nie jest to powód do radości, ale warto byłoby pogodzić się z Maliną, szczególnie, że tylko ona może zabrać dzieci NIH na planowany odpoczynek.

Ta książka naprawdę potrafi rozbawić, zachwycić, zadziwić, nauczyć czegoś nowego. Mamy tu moc atrakcji, ciekawie opisane sytuacje i zabawne przygody, wszystko rewelacyjnie ze sobą współgra i powoduje, że tęsknimy za czasem beztroski, że zazdrościmy dzieciom takiej wesołej towarzyszki, która pomimo, iż jest dorosła doskonale pamięta, jak to jest być dzieckiem, co się wtedy myśli, co czuje, o czym marzy.

Warto sięgnąć po ten tytuł, ale również zapoznać się z dwoma poprzednimi z tej samej serii, ponieważ Zosia i jej rodzinka naprawdę jest sympatyczna, nieczęsto spotykana, można się z nimi świetnie bawić, wypocząć, cieszyć się latem, które przecież trwa! 



„Zosia z ulicy Kociej na wakacjach.”
Agnieszka Tyszka, Nasza Księgarnia, 2013


Za ten tytuł bardzo dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia i Sztukater

wtorek, 30 lipca 2013

"Pocałunek Gwen Frost" Jennifer Estep

Dzisiaj premiera trzeciej części Akademii Mitu, a ja póki co, postanowiłam napisać o drugiej, zatytułowanej "Pocałunek Gwen Frost". Odkąd przeczytałam "Dotyk Gwen Frost" bardzo chciałam poznać dalsze losy tej mądrej i utalentowanej siedemnastolatki. To seria skierowana do młodzieży, ale i dorosły czytelnik znajdzie tu coś dla siebie. Okładki przyciągają, dopracowane są w każdym szczególe.
Jennifer Estep ma wybujałą wyobraźnię, ciekawy styl, świetnie połączyła w tej serii świat realny z fikcyjnym, tym, który powstał w jej głowie. Gwen Frost to tytułowa bohaterka serii Akademia Mitu, która odznacza się niecodziennym talentem, wystarczy, że dotknie jakiegoś przedmiotu lub osoby, by przeniknąć jej myśli, marzenia, plany. KLIK> do mojej recenzji części pierwszej.
Szkoła, do jakiej przenosi się Gwen różni się mocno od zwykłej szkoły średniej, ponieważ uczniami Akademii Mitu są Amazonki, walkirie, Rzymianie, wikingowie, Spartanie i Cyganie. Do tej ostatniej grupy należy Gwen. Kocha się w Loganie, który nie ma zamiaru spoufalać się z nią, ma dziewczynę i nie interesuje go nasza Cyganka. Tymczasem na życie Gwen znowu ktoś czyha, sytuacja zaostrza się, gdy uczniowie akademii wyjeżdżają na narty. Kto chce zabić naszą bohaterkę? Czy to żniwiarze? Ktoś ze szkoły?
Pasjonująca lektura, od której nie sposób się oderwać, idealna dla nastolatek. Bardzo polubiłam skromną i niezwykle inteligentną Gwen, która na tle innych dziewczyn nie wyróżnia się, może nie jest najbardziej popularną i lubianą osobą, za to ma swoje zdanie i nie podąża ślepo za modą, nie uważa, że pieniądze dają szczęście.
Dobrze skonstruowana fabuła, ciekawe dialogi, tajemniczy Logan i nieodwzajemnione uczucie Gwen do niego, niebezpieczne, zagrażające życiu sytuacje, wszystko to rewelacyjnie współgra ze sobą, tworząc idealną na letni wieczór całość. Polecam lekturę, a sama z niecierpliwością oczekuję trzeciej części, której premiera już dzisiaj. Ciekawi i intryguje mnie bardzo postać Spartanina, jak też to, jakie przygody czekają na Gwen w kolejnej, trzeciej części serii? Czy znowu znajdzie się ktoś, kto będzie próbował pozbawić ją życia?
"Pocałunek Gwen Frost"  pokazuje nam, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami, to, że jeden doskonale włada mieczem, nie znaczy, że każdy nadaje się do tego, że można posiąść jakąkolwiek umiejętność bez przygotowania i ciężkiej pracy. Czy Gwen znajdzie sposób na to, by obronić się, pomimo tego, iż nie zna się na zabijaniu? To, co dla innych uczniów jest czymś zwyczajnym, dla niej okazuje się być nie lada wyzwaniem, trudnym, wręcz niemożliwym do wykonania. Wsparcie naszej bohaterce okazuje jej przyjaciółka Daphne, namawia ją do wyjazdu i próbuje przekonać do tego, by się bawiła, jak inne osoby w jej wieku, by korzystała z życia i młodości.
Polecam część drugą serii, muszę przyznać, że emocji mi nie zabrakło, poczułam się znowu jak nastolatka, chodząca do szkoły średniej, przypomniałam sobie dawne czasy.
To książka, która zapewni wiele atrakcji tym, którzy lubią tego typu tematykę, ale nie tylko miłośnicy fantastyki mogą po nią sięgnąć, i pasjonaci mitologii znajdą tutaj coś dla siebie, i inni czytelnicy również powinni szybko wciągnąć się w przygody Gwen i nie czuć się rozczarowani. Cześć druga, podobnie jak pierwsza, pozostawia pewien niedosyt, Estep stopniuje bowiem emocje, napięcie, robi to w sposób umiejętny i zamierzony. Znowu będę myśleć o uczniach Akademii Mitu długo, długo, długo...
30 lipca, a więc dzisiaj jest premiera kolejnej części serii Akademia Mitu - "Tajemnice Gwen Frost".
W Akademii Mitu wszyscy znają Gwen Frost jako Cygankę, która dzięki psychometrii jest w stanie znaleźć zgubę. Gorąco pragną ją zabić żniwiarze chaosu. Zamordowali jej mamę i uwzięli się także na nią. Okazuje się, że pożądają sztyletu z Helheimu, który ukryła matka Gwen tuż przed śmiercią. Artefakt obdarzony jest wielką mocą i żniwiarzom wydaje się, że dziewczyna wie, gdzie go szukać – tymczasem to nieprawda. Magia Cyganki jest zbyt słaba, aby to ustalić. Jedno jest pewne: żniwiarze jej nie darują. Czeka ją walka na śmierć i życie.




Katarzyna Michalak


Dzisiaj ukazał się mój wywiad z Katarzyną Michalak, który w dniu premiery książki "W imię miłości" czyli 15 sierpnia pojawi się na blogu wraz z konkursem, będzie można wygrać u mnie najnowszą powieść autorki. Oprócz wywiadu w dzisiejszym wydaniu "Faktów wałeckich" polecane przeze mnie tytuły, między innymi "W imię miłości" właśnie.
Przed chwilą na portalu, dla którego piszę dlaLejdis.pl pojawił się mój artykuł o pisarce, zapraszam: http://dlalejdis.pl/artykuly/katarzyna_michalak_budzi_emocje
Zapraszam też serdecznie do udziału w dwóch konkursach, które w tej chwili przeprowadzam na blogu: KLIK i KLIK> .

sobota, 27 lipca 2013

Wywiad z Agnieszką Stelmaszyk i konkurs - do wygrania "Koalicja szpiegów. Luminariusz."


„Nie wiem, jak powinna wyglądać autorka, ale chyba tak nie wyglądam.”
Agnieszka Stelmaszyk wywiad


Pisarka, dzięki której młody czytelnik chce odkrywać świat książek.
 Zadebiutowała w 2007 roku trzema opowiadaniami w zbiorze „Opowiadania z morałem”, następnie ukazał się tytuł „Mali agenci”. Dwa lata później opublikowano serię 12 opowiadań ”Już czytam”, a w 2010 roku pojawiły się Kroniki Archeo, zapoczątkowane „Tajemnicą klejnotu Nefertiti”. Kolejne tomy odnoszą wielkie sukcesy i czytywane są przez młodzież w całym kraju. Skromna i niezwykle sympatyczna osoba.


Pani Agnieszko, przede wszystkim ciekawi mnie, skąd wziął się pomysł na pisanie książek dla dzieci? Wbrew pozorom wcale nie jest tak łatwo zainteresować w naszych czasach czymkolwiek młodych ludzi, prawda?

Trudno mi powiedzieć, dlaczego zaczęłam pisać właśnie dla dzieci. Chyba dlatego, że zawsze zwariowane historie krążyły mi po głowie i w pewnym momencie po prostu zaczęłam przelewać je na papier.

Rzeczywiście, nie łatwo dziś zainteresować młodych czytelników literaturą. Trudniej jest konkurować z grami i wszelkimi elektronicznymi gadżetami. Dlatego wielką radość sprawiają mi dzieci, które do mnie piszą, dzieląc się wrażeniami z lektury moich książek. Cieszy mnie również, gdy na spotkaniach autorskich rodzice mówią, że ich dzieci dzięki „Kronikom Archeo” złapały czytelniczego bakcyla, polubiły czytanie i sięgają po coraz to inne książki, choć wcześniej raczej niechętnie to robiły. Wtedy czuję ogromną satysfakcję.


Uwielbia Pani wcielać się w rolę swoich bohaterów, być tym, kim chce, pisać o tym, o czym Pani chce? To musi być wspaniała zabawa, a ja myślałam, że tylko ciężka praca?

Dzięki bohaterom moich książek mogę na moment uciec od dnia codziennego, kłopotów czy zmartwień. Najbardziej lubię, gdy postać żyje już jakby własnym życiem, a ja za nią podążam. Jednak pisanie to nie tylko świetna zabawa, również ciężka, czasem wyczerpująca praca.


Skąd bierze Pani pomysły na kolejne części Kronik? Cieszą się one stałą, niesłabnącą popularnością, a fani tej serii wprost nie mogą doczekać się następnej historii z przygodami tych niezwykłych bohaterów, jak Pani to robi?

Niektóre tematy do „Kronik Archeo” miałam wynotowane już wcześniej, gdy narodził się pomysł na tę serię. Większość pomysłów przychodzi mi jednak do głowy w momencie, gdy siadam przed komputerem, czy kartką papieru. Muszę tak poprowadzić w Kronikach akcję, aby można było zaprojektować całą dodatkową oprawę graficzną, dopasować do historii wszystkie te ciekawostki historyczne umieszczone na marginesach. To narzuca mi pewien schemat, ale zawsze staram się stworzyć jakąś wciągającą i zabawną akcję, a przy okazji przemycić trochę wiadomości z historii, przyrody czy nawet literatury. Młodzi czytelnicy przysyłają mi listy, w których donoszą, że Kroniki zachęciły ich do rozwijania wielu pasji, na przykład pogłębiania wiedzy historycznej. Dostają dzięki temu piątki i szóstki w szkole. Są też osoby, które rozwijają swoje zdolności plastyczne i wykorzystują ilustracje z „Kronik” do ćwiczeń. Na początku sama byłam tym zaskoczona, nie przewidziałam takiego odzewu na te książki.

Bardzo podoba mi się to, że dodaje Pani wiele informacji, przemyca je w sposób ciekawy i interesujący. Dziecko nawet nie odczuwa tego, że przy okazji pasjonującej lektury dowiaduje się czegoś o miejscu, w którym dzieje się akcja książki. Jest to doskonałe połączenie nauki i zabawy, czy dużo czasu zajmuje Pani zebranie materiałów na temat danego miejsca?

Zwykle zbieram materiały z dużym wyprzedzeniem. Jeśli sama byłam w jakimś miejscu przygotowuję również zdjęcia dla ilustratora, pana Jacka Pasternaka. To ułatwia mu pracę, sprawia też, że akcja staje się bardziej realistyczna. W trakcie pisania trzeciego tomu Kronik byłam akurat w Wiedniu, więc również mogłam zdobyć trochę ciekawostek.


Czytałam, że marzyła Pani o wielu ciekawych i niebanalnych zajęciach?  Kim chciała być mała Agnieszka?

Najpierw nauczycielką, jak mama. No i z zawodu jestem nauczycielką języka polskiego. Ale tak się złożyło, że nigdy nie pracowałam w szkole. Chciałam być również przyrodnikiem, lekarzem, podróżniczką, jak to dziecko. Wiele z tych dziecięcych pasji przydaje mi się nawet teraz w dorosłym życiu.


Ile książek ma Pani w tej chwili na swoim koncie? Są wśród nich i książeczki dla młodszego czytelnika, i dla starszego, tematyka różnorodna, ale za każdym razem zachwycająca Pani zwolenników.

Do tej pory ukazało się ich ponad trzydzieści. Kilka jest też w przygotowaniu i pojawią się w księgarniach lada dzień. Rzeczywiście lubię pisać i dla najmłodszych czytelników i dla tych trochę starszych. Niezależnie od wieku odbiorcy staram się, aby w moich opowiadaniach zawsze była odrobina przygody, ciepła i humoru. Bardzo się cieszę, że moje historie podobają się i młodszym, i starszym.

Porusza Pani w swoich książkach wiele aktualnych tematów. Skąd tak doskonała znajomość świata dzieci?

Przede wszystkim lubię obserwować. Mam okazję bywać często w szkole, widzę dzieciaki na osiedlu, więc stąd pewne obserwacje i sytuacje z „życia wzięte”. Ale muszę też przyznać, że za dziećmi czasem trudno nadążyć. Ich upodobania, powiedzonka zmieniają się czasem jak w kalejdoskopie. Mogę się tylko starać, by rozumieć świat najmłodszych i nie stawać się starym zgredem albo właściwe starą zgredką.

Jaka prywatnie jest Agnieszka Stelmaszyk? Uchyli Pani rąbka tajemnicy? Ma Pani własne dzieci? Czy czytują one Pani powieści?

Prywatnie jestem całkiem zwyczajną osobą i jeśli czasem ktoś przez przypadek dowie się, że piszę książki dla dzieci, to nieraz się dziwi. Nie wiem, jak powinna wyglądać autorka, ale chyba tak nie wyglądam. Mam dziesięcioletniego syna. Czasem czyta moje książki jeszcze w maszynopisie i dodaje do nich stosowne uwagi. To mi pomaga, ponieważ jeśli on uzna, że coś jest nudne, to inne dzieci też tak odbiorą dany fragment, więc wtedy tnę i poprawiam.

Którą swoją książkę lubi Pani szczególnie? Od której warto zacząć przygodę z Pani twórczością? Którego ze swoich bohaterów uważa Pani za najbardziej sympatycznego?

Hm, to trudne pytanie. Chyba największy sentyment mam do mojej pierwszej książeczki pt. „Mali Agenci”. Przeznaczona jest dla młodszego odbiorcy, mniej więcej w wieku przedszkolnym. Jest w niej wiele perypetii przeniesionych z życia przedszkolnego mojego syna i pewnie dlatego bardzo ją lubię. Darzę sympatią również pannę Ofelię z „Kronik Archeo”, chociaż czasami bywa irytująca i niemiła. A który bohater jest najbardziej sympatyczny? Chyba trzeba by zapytać o to czytelników, którą postać lubią najbardziej.

Nowa seria to „Koalicja szpiegów”, jestem jej bardzo ciekawa.  O czym jest ta powieść? Skierowana raczej do młodzieży, a może i dorosły czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie?

„Koalicja szpiegów” to trylogia z wątkiem szpiegowskim. Będzie w niej mnóstwo przygód, a główny bohater Robert Szykulski, mieszkający w Bydgoszczy, razem z przyjaciółmi będzie musiał rozwiązać pewną zagadkę. Ponieważ akcja dzieje się w wielu ciekawych miejscach i europejskich miastach, książka ta podoba się również fanom „Kronik Archeo”. Nie wiem, czy dorosły czytelnik czułby się usatysfakcjonowany tą lekturą, bo jednak jest przeznaczona dla nastoletniego czytelnika. Jednak wiem, że niektórzy rodzice także ją podczytują, tak samo zresztą jak „Kroniki”.

Czy bohaterowie Pani książek są wzorowani na prawdziwych postaciach, żyjących naprawdę?

Większość moich bohaterów jest fikcyjna. Czasem tylko w „Kronikach” wplatam opisy znanych podróżników, archeologów, pisarzy, aby zaciekawić czytelnika. Zdarza się też, że bohaterowie noszę pewne cechy żyjących osób.


Nie myślała Pani nigdy o tym, by napisać książkę dla dorosłych?

Największą radość sprawia mi pisanie dla dzieci. Może kiedyś, gdy dojrzeje we mnie jakiś temat, napiszę coś również dla dorosłych. Ale póki co, pozostanę wierna moim młodszym czytelnikom.

Czy lubi Pani zwierzęta? Opisuje je Pani w serii „Kto mnie przytuli”, to cykl wzruszający i uwielbiany przez małych miłośników piesków i kotków.

Napisałam dziesięć tomów do serii „Kto mnie przytuli.” Każdy z nich to odrębna historia, lecz elementem wiążącym serię jest schronisko dla zwierząt o nazwie „Przytulisko”, w którym dyrektorką jest pani Marta Zakrzewska. Od początku założeniem serii było poruszanie istotnych dla dzieci oraz ich pupili problemów. Każda książeczka okraszona jest również dawką humoru i zawiera szczyptę przygody, aby nie przytłaczać dzieci problemami, a jedynie pewne kwestie sygnalizować. Dostaję bardzo dużo listów od dzieci, w których rzeczywiście piszą, że uwielbiają tę serię. Sama również lubię zwierzęta, prawie całe dzieciństwo towarzyszył mi mały kundelek, który był częścią naszej rodziny. Najlepiej wypoczywam na wsi, godzinami mogę wtedy spacerować i podglądać życie zwierząt.

Pani Agnieszko, chciałabym jeszcze raz podziękować Pani za pomoc i przekazanie wszystkich tomów Kronik Archeo wraz z autografami na licytację dla wcześniaka Kubusia Narela z Tuczna. To miłe uczucie wiedzieć, że są na świecie jeszcze tacy ludzie, jak Pani. Lubi Pani pomagać?

Przekazanie tych książek to naprawdę nie było nic wielkiego. Mam zdjęcie Kubusia nad biurkiem i stale mu kibicuję. Niestety, nie zawsze mogę pomagać w takim zakresie, jak bym chciała. Jednak, jeśli mogę coś zrobić, to staram się pomóc. Różne nieszczęścia mogą dotknąć przecież każdego z nas i trzeba o tym pamiętać. Uważam, że ważne są wtedy choćby najdrobniejsze gesty, żeby nie zostawiać nikogo w poczuciu osamotnienia.

O czym marzy Agnieszka Stelmaszyk?

Marzy mi się wyprawa do Australii. Może kiedyś uda mi się zrealizować to marzenie. Na pewno powstałaby z tego jakaś kolejna książka dla dzieci. I mam przeczucie, że zabawna.


A plany na przyszłość? Czy pisze Pani teraz jakąś książkę?

Skończyłam pisać siódmy tom „Kronik Archeo”, a teraz pracuję nad drugim tomem „Koalicji Szpiegów”. W planach mam jeszcze pewną książkę, ale na razie wolę za dużo o niej nie mówić, żeby nie zapeszać. Kiedy projekt nabierze rumieńców i bardziej namacalnych kształtów, wtedy więcej o nim opowiem.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Ja również serdecznie dziękuję. I pozdrawiam ciepło wszystkich czytelników.


Zapraszam też do wzięcia udziału w konkursie, do wygrania nie lada kąsek, bo najnowsza książka z nowej serii Agnieszki Stelmaszyk zatytułowana "Koalicja szpiegów. Luminariusz." 

 Wystarczy pod tym postem zostawić komentarz, w którym należy udzielić odpowiedzi na pytanie: Opisz zabawną przygodę wakacyjną, jak przydarzyła się Tobie lub komuś innemu. Konkurs trwa od dnia dzisiejszego, od 24 lipca do 31 lipca, do godziny 24:00. Nagrodę ufundowała pisarka, Pani Agnieszka i Wydawnictwo Zielona Sowa. Organizatorem konkursu jestem ja, zwycięzca zostanie powiadomiony do trzech dni od zakończenia zabawy drogą e-mailową, dlatego proszę o pozostawienie odpowiedzi wraz z adresem e-mail. Można polubić moją stronę na facebooku, jak też dodać mój blog do obserwowanych, nie jest to wymóg, ale będzie mi bardzo miło :) Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie! Trzymam kciuki! Podaję też adres strony na facebooku, dla fanów twórczości Pani Stelmaszyk:https://www.facebook.com/agnieszka.stelmaszyk.fanpage?fref=ts
 



czwartek, 25 lipca 2013

Grzegorz Gajek -wywiad i konkurs "Ciemna strona Księżyca" do wygrania!

„Są tacy, którzy zostają pisarzami ot, tak, z przypadku, lecz większość z nas potrzebuje na to lat ciężkiej pracy.”
Grzegorz Gajek wywiad



Grzegorz Gajek zadebiutował 9 lat temu opowiadaniem „Trzy dni w piekle”. Uwielbia twórczość Stanisława Lema, J. R. R. Tolkiena, H. P. Lovecrafta, to dla niego ogromne autorytety. Bardzo lubi mieszać style i wszelkiego rodzaju gatunki literackie, a z wykształcenia jest kulturoznawcą. Z okazji premiery jego nowej powieści „Ciemna strona Księżyca” postanowiłam przybliżyć czytelnikom sylwetkę tego intrygującego i tajemniczego człowieka.


Panie Grzegorzu, jak to było z tym debiutem? Kiedy napisał Pan pierwsze opowiadanie, pierwszą książkę, kiedy pojawiło się pierwsze zdanie Pana powieści i myśl, że będzie Pan pisarzem?

Może zacznę odpowiadać na to pytanie od końca. Myśl, że będę pisarzem zrodziła się w mojej głowie bardzo dawno temu. Kiedy miałem dziewięć lat, sprawa była już właściwie przesądzona, pozostała tylko kwestia, co będę robił poza tym. Pomysły miałem różne, od archeologa po legendę rocka. Ale pisałem ciągle.

Pierwsze opowiadanie powstało mniej więcej w tym samym czasie, kiedy podjąłem tę swoją „życiową decyzję”, czyli bodajże około roku 1996. Pamiętam je bardzo dobrze, była to historia młodego rycerza Jedi. Rzeczone dzieło wystukałem na maszynie do pisania dziadka (to bardzo ważna maszyna; nawet znalazło się dla niej miejsce w mojej debiutanckiej powieści).  Mój starszy brat wykonał ilustracje.

Na debiut przyszło mi oczywiście trochę poczekać. Musiałem nieco podrosnąć, uniezależnić się literacko... Nie można całe życie pisać nowych części „Gwiezdnych Wojen”.

Jeśli chodzi o pierwszą powieść, jaką w ogóle napisałem, to sprawa jest trochę dziwna, bo... to była właśnie „Ciemna strona księżyca”. Już wyjaśniam ten anachronizm.

Otóż, myśl, żeby ją napisać, przyszła do mnie jakoś w grudniu 2007 r. W mojej głowie nie pojawiło się zdanie, tylko obraz. Opisałem ten obraz. Wyszło tego ze dwie strony. Potem zostawiłem całą sprawę na rok. Następnej zimy wróciłem do tamtego obrazu i „dokleiłem” do niego resztę powieści. Całość wydała mi się niezła, więc spróbowałem wysłać toto do różnych wydawnictw. O dziwo, książka spotkała się nawet z pewnym zainteresowaniem... Technicznie była dość kulawa, ale pomysł najwyraźniej się bronił. Niestety, koniec końców, nic z tego nie wyszło. Potem minęło kilka długich lat szlifowania warsztatu, publikowania opowiadań itp. No i wreszcie napisałem „Szaleństwo przychodzi nocą”, które stało się moim debiutem. Ale pewnego dnia postanowiłem znów przeczytać moje pierwsze pełnowymiarowe dzieło. Pomimo licznych braków nadal wydawało mi się ciekawe. Więc przepisałem je od nowa. I teraz ukaże się drukiem. Morał: trzeba być wytrwałym. Są tacy, którzy zostają pisarzami ot, tak, z przypadku, lecz większość z nas potrzebuje na to lat ciężkiej pracy.

Skąd pomysł na tak zadziwiające gatunki: horror, teraz science –fiction?

Lubię pisać horrory, bo zawsze nieźle wychodziło mi straszenie innych ludzi (dzieciaków) opowieściami o duchach albo mrocznymi sesjami RPG. Poza tym wydaje mi się, że różne rodzaje strachu są najważniejszymi motorami naszych działań. Walka z nimi kształtuje to, kim jesteśmy. A science-fiction... Tu z kolei ujawnia się mój kompleks Boga [śmiech]. Przyjemność sprawia mi tworzenie obcych światów. Poza tym literatura s-f, moim zdaniem, daje możliwość swego rodzaju „wyekstrahowania” pewnych zjawisk – społecznych, psychologicznych itp. - co pozwala przyjrzeć im się z zupełnie innej perspektywy. Zresztą, w moim wykonaniu, znalazło się w niej też miejsce na strach. Czyż bezkresna próżnia kosmosu nie jest przerażająca?

Kilka słów o pierwszej wydanej przez Pana powieści zatytułowanej „Szaleństwo przychodzi nocą”, jak to się stało, że napisał Pan tak trudną, mroczną historię? Czy taki Pan jest? Czy to gra w Pana duszy? Czy zawdzięcza Pan to tylko i wyłącznie swojej wybujałej wyobraźni, nieposkromionej wręcz można by rzec?

Wierzę, że każdy z nas ma swojego demona, mroczną stronę duszy. Naprawdę. Nie znaczy to, że wszyscy jesteśmy groźni, że jesteśmy w głębi ducha zboczeńcami czy mordercami. Ale wszystkich dotyka jakieś takie wewnętrzne rozszczepienie. Susan Hill, jedna z moich ulubionych brytyjskich pisarek, nazwała to „groźbą ciemności” - „risk of darkness”.

Jeśli chodzi o mnie, to nie powiedziałbym, że jestem taki, jak moja książka. Przeciwnie, każdy, kto widział moją gębę, prawdopodobnie uznaje mnie za wyjątkowo łagodnego człowieka. I to prawda. Lecz czasami zastanawiam się, jak wiele tak naprawdę byłoby potrzeba, żebym przekroczył granicę szaleństwa. Pisanie działa w tym przypadku trochę jak wentyl bezpieczeństwa.

Wyobraźnia odgrywa tu oczywiście bardzo ważną rolę. Przetwarza wszystko na literackie obrazy, pozwala stworzyć wypaczone odbicie jak najbardziej prawdziwych lęków. Lektura „Szaleństwa...” była największym wyzwaniem dla mojej mamy, bo ona jest chyba najlepiej predysponowana do tego, żeby widzieć, gdzie fikcja niebezpiecznie zbliża się do rzeczywistości.

„Szaleństwo…” intryguje, ciekawi, ale trzeba mieć nerwy ze stali, by spokojnie przejść przez poszczególne fragmenty, uważa Pan, że to książka także dla kobiet? Poleciłby ją Pan przedstawicielkom płci pięknej?

Tak, z czystym sumieniem. Pierwszymi czytelniczkami tej powieści były moja żona i matka (w takiej kolejności) i obu się podobała. Poza tym, w gruncie rzeczy to jest powieść o miłości, choć, ze względu na mroczną oprawę, pewnie trudno to dostrzec.

Proszę opowiedzieć o najnowszej Pana książce, zatytułowanej „ Ciemna strona Księżyca”. Występuje tu dosyć zadziwiające zestawienie ze sobą czterech wydawałoby się zupełnie różnych ludzi, przedstawicieli odmiennych poglądów, zawodów, pasji… jest ksiądz, poeta, naukowiec i żołnierz, zapewne było to celowe i ma nam coś uświadomić?

Wspomniałem wcześniej, że musiał minąć rok, zanim poczułem się gotowy, aby zacząć przekształcać pierwszy obrazek w powieść. Przez ten rok pisałem opowiadania, po kolei o każdym z bohaterów powieści, która dopiero nabierała w mojej głowie kształtu. Chciałem ich poznać i zobaczyć, czy nadają się do tego, aby wysłać ich razem na kosmiczną wyprawę. Przy okazji dowiedziałem się też, czego każde z nich będzie szukać.  Rzecz jasna taki, a nie inny dobór postaci ma również wymiar symboliczny: są to przedstawiciele różnych aspektów ludzkiej cywilizacji. Ale przede wszystkim chciałem stworzyć cztery różne charaktery, cztery różne punkty widzenia.

Czy powstanie kontynuacja „Szaleństwa…”, a może pisze Pan coś zupełnie innego, niezwiązanego z tym tytułem?

Nie planuję napisać kontynuacji „Szaleństwa...” sensu stricto, ale niedawno skończyłem pracę nad powieścią, która w jakimś stopniu będzie do niego podobna. Tak, tak, kolejny horror, znowu budzący nasze narodowe demony. Pojawi się tam kilka nawiązań do „Szaleństwa...”, ale dominujące będą zupełnie nowe wątki. Przede wszystkim chciałem odczarować motywy wampiryczne, które przez powieści takie jak „Zmierzch” przybrały zupełnie dziwaczną postać. Ponadto postanowiłem zaproponować dość nietypowe, jak mi się wydaje, spojrzenie na problem Powstania Warszawskiego.

Roboczy tytuł tej powieści to „Sen o Warszawie”. Jeśli dobrze pójdzie jest szansa, że ujrzy światło dzienne dzięki Studio Truso. Zresztą, na razie, sza.

Jaki prywatnie jest Grzegorz Gajek, uchyli Pan rąbka tajemnicy?

Nie [śmiech]. A tak poważnie, myślę, że i tak w naszej rozmowie wykazałem się już niemałym ekshibicjonizmem. Prywatnie Grzegorz Gajek jest nieśmiały i nie lubi się odsłaniać. Lubi za to różne dziwne rzeczy, jak malarstwo, jazdę konną. Takie tam. Można to wszystko przeczytać w moich notkach biograficznych.

Prowadzi Pan stronę internetową http://gajekgreg.pl/ . Czy lubi Pan kontakt z czytelnikiem?

Lubię. Powiedziałem przed chwilą, że jestem nieśmiały i chyba trudno byłoby znaleźć bardziej prawdziwe stwierdzenie. Niestety, instynktu stadnego nie da się oszukać. Przynajmniej nie całkiem. A więc: tak, potrzebuję innych ludzi jak powietrza. Trudno mi sobie wyobrazić bardziej żałosny obrazek niż pisarz bez czytelników. Drodzy Czytelnicy, my to robimy dla Was [puszcza oko do widowni]. Nic nie sprawia nam takiej przyjemności, jak czytanie Waszych postów na naszych stronach, fejsbukowych profilach itp. No, może poza pisaniem autografów [śmiech].

Czy ma Pan dystans do siebie i swojej twórczości, czy konstruktywna krytyka bywa budująca, pozwala się rozwijać?

Dystans do samego siebie to pierwsza rzecz, której musi się nauczyć pisarz. Ja się tego uczę ciągle. Pewne sukcesy odnoszę, ale nie ma co się oszukiwać, każda krytyka jest nieprzyjemna. Natomiast, jeśli chodzi o konstruktywną krytykę, to tak, bywa budująca. Przynajmniej przypomina człowiekowi, że jeszcze wszystkich rozumów nie pozjadał. Inna sprawa, że godzenie się z nią przypomina trochę fazy godzenia się ze śmiertelną chorobą. Na pewno znacie to z „Doktora House'a”. Gniew, niewiara itd., a dopiero na końcu akceptacja.

Kto jest pierwszym czytelnikiem Pana książek, opowiadań, tekstów, czy bywa krytyczny?

Pierwszym czytelnikiem jest zazwyczaj moja żona. Z reguły próbuje podchodzić do sprawy w sposób dyplomatyczny, ale widzę, kiedy coś jej się nie podoba i kiedy jest zachwycona.

Wiem, że zajmuje się Pan nie tylko pisaniem książek, publikuje Pan również bezpłatne e-booki, które może przeczytać każdy, zupełnie za darmo, chce Pan w ten sposób dotrzeć do jak najszerszego grona czytelników?

Tak. Jak mówiłem, pisarz bez czytelników nie jest nic wart. W Polsce pisarstwo to nie jest zawód, z którego można łatwo wyżyć. Ale czasami daje cholerną satysfakcję. Dlatego warto, nawet za darmo.

Lubi Pan swoich bohaterów? Chciałby Pan spotkać któregoś z nich naprawdę? A może mają oni odzwierciedlenie w rzeczywistości?

Tak, lubię swoich bohaterów. Najbliższy mi jest chyba ojciec Iulius z „Ciemnej strony księżyca”. Ta postać pojawia się w kilku opowiadaniach, a pisanie o nim to jak spotykanie się ze starym znajomym. Dla mnie jest całkiem rzeczywisty. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że w pewnym stopniu inspiracją przy tworzeniu ojca Iuliusa był dla mnie Roger Waters, lider Pink Floyd. Na pewno jest do niego podobny z twarzy.

O czym marzy Grzegorz Gajek?

Powiedziałbym, że o milionach, które zarobię na swojej następnej książce, ale dopiero co stwierdziłem, że nie robię tego dla pieniędzy [śmiech]. Niestety aspekt materialny musi się tu mimo wszystko znaleźć, bo tak naprawdę to marzę o tym (no, nie tylko o tym, ale nie rozpraszajmy się), żeby móc nie zajmować się niczym innym poza pisaniem. Jak dotąd nie znalazłem niczego innego, co sprawiałoby mi równie wielką radochę.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.


KONKURS
Zapraszam do wzięcia udziału w konkursie. Do rozdania mamy dwa egzemplarze najnowszej powieści zatytułowanej "Ciemna strona Księżyca" ufundowanej przez autora i Studio Truso, które wydało książkę. Wystarczy pod tym postem zostawić komentarz, w którego treści musi znaleźć się odpowiedź na pytanie konkursowe i Wasz adres e-mail. Pytanie konkursowe jest proste: Dlaczego to właśnie do Ciebie ma trafić ten tytuł? Konkurs rozpoczyna się dzisiaj,  25 lipca i potrwa do godziny 24:00 1 sierpnia. Zwycięzca zostanie powiadomiony do trzech dni od zakończenia zabawy. Można polubić moją stronę na facebooku, jak też dodać mój blog do obserwowanych, nie jest to wymóg, ale będzie mi bardzo miło :) Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie! Trzymam kciuki! Podaję też adres strony na facebooku, dla fanów twórczości autora: Grzegorz Gajek -strona autorska.







środa, 24 lipca 2013

Wyniki konkursu czyli kto wygrał "Zeszyt z aniołami"?

Szybko się z Moniką "uwinęłyśmy", więc nie będziemy przedłużać, skoro zwycięzcy już są wyłonieni. Oczywiście był to trudny wybór, bo wiele odpowiedzi zaciekawiło autorkę "Zeszytu...".  Cieszyłam się, że nie muszę sama wskazywać, do kogo trafi nagroda. Nie przedłużając zwyciężają te komentarze:

Czym skorupka za młodu nasiąknie...
Z rodzinnego domu wynosimy wiele wzorców i to od nas zależy, co przekażemy własnym dzieciom. To nie takie proste, że miłość do książek dziedziczy się w genach, nie zawsze potomkowie moli książkowych takimi molami się stają, ale samo tworzenie możliwości, czytelniczej atmosfery - moim zdaniem wiele daje. Łatwiej zachęcić dziecko do czytania, gdy od małego ma szanse obcować z literaturą, przebywa wśród tomów domowej biblioteczki, obserwuje czytających członków rodziny, bierze udział we wspólnym czytaniu i organizuje mu się zabawy o tematyce książkowej.
To od dorosłych zależy, czy stworzą dziecku alternatywę wobec komputera, telewizji, konsoli z grami i innych wynalazków, czy zaproponują odpowiednie do wieku i zainteresowań pozycje książkowe.
Niestety, wielu rodziców nie znajduje czasu na wspólne spędzaniu czasu z dzieckiem, o czytaniu nawet nie mówiąc. Bardzo chciałabym wierzyć, że wśród najmłodszych czytających "ewenementów" jest jednak cała masa, że akcje typu "Cała Polska czyta dzieciom", działania bibliotek i szkół przyniosą owoce w postaci pokoleń, dla których czytanie będzie normalną formą spędzania wolnego czasu i popularną rozrywką.
Obserwując ofertę rynku wydawniczego dla młodego czytelnika - jest w czym wybierać, nie tylko klasyka, ale i literatura współczesna ma wiele atrakcyjnych publikacji. Nie tylko się zaczytać!
Trudno mi nie odnieść się do przykładu z "własnego podwórka". Ja pochodzę z domu, gdzie królowało radio i książki (mniej lub bardziej intensywnie czytane), mąż - spod znaku telewizora i komputera, u niego kobiety w rodzinie po książki sięgają, mężczyźni raczej prasa oraz tv. Elwirka od małego ma styczność z książkami. Jak była maleńka, to sporo czytałam sobie podczas karmienia piersią, gdy spała przy mnie... Także na głos. Potem był etap, ze wolała oglądać, nazywać obrazki niż słuchać. Bawiła się książkami, układała stosiki ;-) Następnie przeszliśmy do czytania na głos ( tata też czyta) i coraz więcej koncentracji już u niej jest.
Elwirka na książki mówi 'czyta-czyta'. Rozpoznaje, które są mamy (oczywiście może je oglądać, bardzo jej się podobała np. 'Ballada o ciotce Matyldzie")
Niedawno zaś była u nas taka scenka:
Mąż wziął "Chorego kotka" i czytał głośno, a Elwi trzymała wtedy "Okulary".
Potem chciał się zamienić, by przeczytać jej drugą książeczkę.
- Ja Ci dam "pana kotka" a ty mi daj "pana Hilarego", zamienimy się, poczytam ci... - prosił.
Na co Elwirka:
- Zostaw, ty masz swoje! ;-)


czyli Agnesto

To ja na podstawie dzieci własnych i dzieci bliskich znajomych stwierdzam, że dzieci czytają :) a właściwie czytają, jeśli IM czytano, gdy były małe. Sama mam 6-latkę i 3,5 latka i nie ma dnia bez książeczek. Do zasypiania obowiązkowo - każde wybiera coś, co chce, i czytamy po kolei. W dzień też często pojawia się opcja: Mamo, nudzi mi się - To przynieś coś, poczytamy. I na moich kolanach ląduje stosik :). Na szczęście "Przynieś coś, poczytamy" jest lekarstwem także na "Mamo, mogę pograć na komputerze?" albo na "Mamo, mogę obejrzeć bajkę?". Fajnie, gdy książki mają obrazki, ale nie jest to konieczne - ostatnio czytaliśmy stare wydanie Kubusia Puchatka (w genialnym przekładzie Ireny Tuwim), a są tam obrazki pojedyncze, czarnobiałe. Najważniejsza jest treść, która potrafi zainteresować, wciągnąć. Pakując się na wakacje, dzieci zabierają książeczki, czytamy po drodze i w sumie wszędzie, gdzie czeka nas dłuższe czekanie (ostatnio do szpitala pojechały z nami 2 tomy przygód Martynki i były przeczytane ze 3 razy, bo nudno było przez te 2 dni). Moje maluchy zapałały też miłością do biblioteki pobliskiej (Ile tu książek! Mogę wziąć tą?) i teraz co jakiś czas chodzimy po nowe książeczki (Młodszy zapałał miłością do Tupcia Chrupcia, a Starsza z uporem maniaka męczy Martynki :) ). Myślę, że tu działa przede wszystkim mechanizm poświęcania dzieciom czasu, zainteresowania. Gdy to dostaną, zaczną doceniać książki, a gdy je docenią, to potem same chętnie po nie sięgną, widząc w nich sposób na spędzanie wolnego czasu, rozrywkę i generalnie na życie :)  

czyli Monika.

Zwycięzcom gratuluję, wszystkim dziękuję za udział i zapraszam do kolejnego wywiadu i konkursu, tym razem z Agnieszką Stelmaszyk. http://asymaka.blogspot.com/2013/07/wywiad-z-agnieszka-stlemaszyk-i-konkurs.html
 

wtorek, 23 lipca 2013

Królewna Lenka czeka na wróżkę Aneta Krella-Moch

Zębowa wróżka z wizytą u Lenki
To nasze pierwsze spotkanie z królewną Lenką, nigdy wcześniej nie miałam z nią do czynienia, nie słyszałam o niej i nie czytałam dzieciom opowieści o tej niezwykłej dziewczynce. Kolorowe ilustracje, króciutki tekst, idealny dla szybko nudzącego się malucha, do tego ciekawy i napisany dużymi literami. Jeżeli nasz szkrab umie samodzielnie czytać, z tą książeczką nie będzie miał problemów, ponieważ język jest przystępny i łatwo, szybko, zbyt szybko nawet, się kończy.

Aneta Krella–Moch jest nie tylko ilustratorką tej książeczki (i całej serii o Lence), ale także jej autorką, to jej literacki debiut, moim zdaniem niebywale udany. To wesołe, pełne ciepła historyjki wprost stworzone dla małego czytelnika, czy też raczej słuchacza maminych opowieści. W tej części poruszony został bardzo ważny problem, który dotyka, prędzej czy później, każde dziecko, a mianowicie królewnie Lence zaczyna się ruszać ząbek. Nie wiadomo z jakiego powodu, tak nagle i niespodziewanie, co przestraszyło naszą małą bohaterkę. Bała się, że ząbek zachorował, na szczęście jej mądra mama wytłumaczyła jej, że: „Każde dziecko traci mleczaki. W ich miejsce wyrastają nowe, mocniejsze i ładniejsze zęby stałe. U ciebie właśnie zaczęła się wymiana ząbków.”

Co działo się dalej? Skąd w całej tej historii wzięła się Zębowa Wróżka, czy faktycznie odwiedziła Lenkę i czy dała coś dziewczynce, a może coś od niej wzięła? Aby się tego wszystkiego, dowiedzieć warto przeczytać książeczkę Królewna Lenka czeka na wróżkę. Ze swojej strony serdecznie polecam ten tytuł, ponieważ zarówno moja trzylatka, jak i sześcioletni synek byli zachwyceni i z wielkim zaciekawieniem słuchali o tym, co przytrafiło się małej królewnie. Dzięki tej opowieści na pewno nie będą tak bardzo przerażeni, gdy i u nich rozpocznie się wymiana ząbków. To książeczka naprawdę warta poznania, opowiada o faktycznych kłopotach naszych pociech, o tym, co czeka każdego malucha, a na co być może nie jest on niestety przygotowany. Polecam jak najbardziej.

Recenzja napisana dla portalu Czas Dzieci, znajduje się też tutaj:  http://czasdzieci.pl/ksiazki/ksiazka,1708c41-krolewna_lenka_czeka.html



poniedziałek, 22 lipca 2013

"W imię miłości" Katarzyna Michalak RECENZJA PRZEDPREMIEROWA


 W poszukiwaniu własnego miejsca na ziemi...

Kolejna powieść niezwykle płodnej pisarki Katarzyny Michalak. Uważam, że w takich książkach, jak ta, o której napiszę za moment, najlepiej widać jej talent i czuć emocje, które chce nam przekazać za pomocą słów. "W imię miłości" to powieść, obok której nikt nie przejdzie obojętnie, ponieważ to niemożliwe. Każdy z nas poczuje wiele uczuć, jak żal, smutek, wzruszenie, gdyż to powieść niezwykła.
Poznamy tu niebywale dzielną, młodą osóbkę - Anię Kraskę. Ma zaledwie 10 lat, jednak doskonale zdaje sobie sprawę z pewnych spraw, wie, jak postępować, by przetrwać, jak sobie radzić, choć w takiej sytuacji, w jakiej znajduje się ta dziewczynka, niejeden dorosły załamałby się, zaczął rwać włosy z głowy i nie dałby sobie rady. Ona nie rozpacza, robi, co tylko może, by pomóc ciężko chorej matce, by zapewnić im podstawowe warunki do życia, czy raczej do przeżycia. Jak wielu z nas nie docenia tego, że ma dach nad głową, że ma kogoś, kto zawsze, w każdej sytuacji, może nam pomóc, kto nie odwróci się od nas i wspomoże, choćby ciepłym, pocieszającym, dającym ukojenie słowem. Ania nie ma nikogo, musi liczyć sama na siebie, doraźnie okazują jej serce i pomoc pewne osoby, ale na dłuższą metę jest sama, dzielna i samotna, mała bohaterka. Dlaczego tak się stało, że nie może liczyć na pomoc najbliższych, że została obarczona tak wieloma problemami? Ludzie popełniają  błędy, to prawda, ale czy są takie, które można wybaczyć?Czy możliwa jest zmiana nastawienia, czy można dostrzec cierpienie innych, jeżeli do tej pory było się egoistą i myślało się wyłącznie o sobie?
Książka zmusza nas do refleksji, do zastanowienia się nad własnym życiem, własnymi relacjami w rodzinie, ale też pozwala nam dostrzec to, czego czasem nie byliśmy świadomi. Ciekawym wątkiem w tej historii jest według mnie historia Marleny. Sama ostatnio niebywale często zastanawiam się, skąd bierze się w ludziach tak wiele agresji, nienawiści, czym jest to spowodowane? Czy za wszelką cenę muszą zrobić komuś krzywdę, by tylko poczuć się lepiej? Czy łzy w oczach innych dają im powody do dumy i satysfakcji, że niszczą drugą osobę? Jak mogą spać spokojnie, jak patrzeć na swoje odbicie w lustrze i nie dostrzegać tego, że są źli? Dobrze im ze sobą, gdy mają świadomość tego, iż krzywdzą innych? Nie rozumiem tego i nigdy nie pojmę, ponieważ zawsze staram się pomagać innym, myślę o tym, jak sama czułabym się w takiej sytuacji, zanim kogokolwiek zranię.
Ania to dziewczynka, która posiada wielką wrażliwość, dobroć, rzadko spotyka się teraz, w tym zadziwiającym świecie, takie dzieci. Za wszelką cenę dąży się po trupach do celu, nie zważając na innych, dlatego taka osoba jak Ania Kraska powinna być wzorem dla każdego młodego człowieka, pełna ciepła, dobroci, wiary w innych ludzi i pozytywnie nastawiona do życia, które przecież jej nie rozpieszcza.Nie traci tego, co czyni ją wyjątkową, jest miłym i dobrym dzieckiem.
Sama z miłą chęcią zatrzymałabym się choć na jeden dzień na Jabłoniowym Wzgórzu, w otoczeniu koni, natury, z dala od zgiełku i hałasu, zajadałabym pyszne potrawy przygotowywane przez dobroduszną Marię, rozmawiałabym z uroczą istotką, jaką jest Ania.
"W imię miłości" to powieść pełna niebywałych zwrotów akcji, doskonale stworzonych bohaterów, świetnie wymyślonych postaci, pełnych prawdziwych cech, nikt tu nie jest idealny i krystalicznie czysty, jak też intrygujących sekretów, które choć wstydliwe, muszą ujrzeć światło dzienne, prawda musi wyjść na jaw, by wszystko się zmieniło. Miejscami niebywale trudna i poruszająca opowieść o tym, że czasem warto otworzyć swoje serce i otoczyć opieką kogoś bezbronnego, że sami również potrzebujemy czuć się kochanymi i potrzebnymi, że nie powinniśmy dusić w sobie tęsknoty za drugim człowiekiem, ale też o tym, że nie zawsze należy wierzyć wszystkim i być naiwnym. Jak to w życiu bywa, do wszystkiego powinniśmy podchodzić z rozsądkiem i nie ufać zawsze i przy każdej okazji, świat bowiem pełen jest ludzi bezwzględnych. Nie warto też zmieniać nikogo na siłę, bo nie każdy z nas jest taki sam, jeden potrzebuje wolności, drugi bezpieczeństwa, inny rodziny.
To tytuł dający nadzieję na to, że warto próbować, szukać swojego miejsca na ziemi, że nie możemy się poddawać, szczególnie w przypadku, jeżeli od nas samych zależy tak wiele. Polecam całym sercem. Emocje gwarantowane! Czego się nie zrobi w imię miłości? To ona pomaga nam góry przenosić...

"W imię miłości" Katarzyna Michalak, Wydawnictwo Literackie, premiera: 14 sierpień 2013

Coś nowego i ciekawego... Password

Mirjam Mous
urodziła się w 1963 r. w Made w Holandii. Zanim zawodowo zajęła się pisarstwem, pracowała jako nauczycielka w szkole specjalnej. Pisze książki dla dzieci i młodzieży i jest znana szczególnie z trzymających w napięciu thrillerów.


PASSWORD Mirjam Mous

Mick, wchodząc do pokoju swego najlepszego przyjaciela Jerro, dostrzega, że ten leży nieprzytomny. Szybko powiadamia pogotowie. Ponieważ nie należy do rodziny, nie wolno mu towarzyszyć w karetce. Lecz gdy chwilę później w szpitalu chce się czegoś o nim dowiedzieć, spotyka go coś osobliwego.
Na Stefana czeka pod szkołą nieznany mężczyzna. Chłopiec mu nie ufa, więc odchodzi. Czego ten facet od niego chce? Stefan rozpaczliwie próbuje zgubić śledzącego go człowieka.
Życiorysy trzech chłopców splatają się ze sobą w szczególny sposób. Przedziwne wydarzenia następują jedno po drugim, a Jerro i Stefan znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie. Natomiast Mick  dochodzi do szokującej prawdy...

Budynek szpitala składał się z szarych kamieni i mnóstwa szkła. Mick przemknął niepostrzeżenie obok portiera i skierował się w stronę recepcji. Przed ekranem komputera siedziała kobieta. Na jej przednim zębie z prawej strony migotał diamencik.
– Dzień dobry – powiedziała. – W czym mogę pomóc?
– Przed chwilą przywieziono tu karetką mojego przyjaciela – Mick wciąż nie mógł złapać tchu po szaleńczym pędzie na rowerze. – Jerro Prins. Chciałbym się dowiedzieć, jak się czuje.
– Hmmm –  kobieta kliknęła coś na komputerze. – Jerro Prins mówisz?
– Tak –  Mick skinął głową tak mocno, że miał wrażenie, jakby mu miała odpaść.
– Przykro mi, nikogo o tym imieniu i nazwisku do nas nie przywieziono.

Ilość stron: 328
Oprawa: miękka + skrzydełka
Autor: Mirjam Mous
Tłumaczenie: Anna Stolarczyk
ISBN: 978-83-63579-27-2
Format: 140 x 205
Data wydania: Lipiec 2013
Cena: 37 zł

Polecam, sama jestem zaintrygowana i zaciekawiona tą powieścią... będzie interesująco, emocjonująco, będzie się działo! Takie książki lubię! 

 

Wywiad z Moniką Madejek i konkurs - do wygrania dwa egzemplarze "Zeszytu z aniołami".



„Chyba urodziłam się z potrzebą pisania. I czytania.”




Monika Madejek wywiad



Chciałabym przedstawić wszystkim ciekawą, niebanalną osobę, debiutującą w roli pisarki. W ostatnim czasie ukazała się pierwsza książka autorki, skierowana do młodego czytelnika, zatytułowana „Zeszyt z aniołami”. Monika Madejek jest kobietą, która ma wiele pasji i naprawdę interesujące, inspirujące życie. Mam nadzieję, że opowie nam o tym, pozwoli się nam, czytelnikom, bliżej poznać.


Przede wszystkim chciałabym się dowiedzieć, jak zaczęłaś pisać? Skąd wziął się pomysł, by napisać książkę?

Chyba zaczęło się od dziecięcych listów. Uwielbiałam je pisać! Zresztą do tej pory mi to zostało, bo z wieloma ludźmi mam jedynie taki kontakt i sprawia mi to ogromną radość. Na pawlaczu stoi ogromne pudło listów z dzieciństwa – tych od przyjaciół, koleżanek i kolegów poznanych na obozach harcerskich i tych miłosnych:) Pisałam również wiersze. Dziecięce i później poważniejsze. Część poginęła, część jest w starym zielonym zeszycie stojącym gdzieś między książkami. Jest też jeszcze jeden zeszyt z ogromną ilością karteczek różnego pochodzenia spisywanych w momencie, gdy pojawia się myśl.
Zapomniałabym o dzienniku! Piszę od połowy szkoły podstawowej. Nie mam pojęcia, co stało się z tymi początkowymi zeszytami, pewnie zaginęły gdzieś podczas licznych przeprowadzek. Szkoda, bo chciałabym móc wrócić do tamtej Moniki sprzed lat.
Ja chyba urodziłam się z potrzebą pisania. I czytania. Niewiele jest dni w moim życiu, które spędziłam bez książki.
Kiedy pojawił się pomysł napisania książki? W podstawówce:) Pamiętam nawet dokładnie, gdzie stałam i gdyby mnie wpuszczono do szkolnej biblioteki, przy założeniu, że przez te lata nic się tam nie zmieniło, bez wahania wskazałabym regał! Byłam w takim momencie, że wyczytałam wszelkie możliwe książki na moim poziomie i gdy po raz kolejny chodziłam od półki do półki i znałam wszystkie tytuły, pomyślałam: „Kiedyś sama sobie napiszę książkę”. Oczywiście wtedy nie narodził się Kajtek ani nawet pomysł na konkretną historię, ale to postanowienie zamieszkało we mnie i dojrzewało przez lata. I w końcu eksplodowało:)

I druga Twoja pasja, która zapewne trwa o wiele dłużej niż pisanie, a może się mylę? Patrzę na te wszystkie stworzone przez Ciebie piękne przedmioty i zastanawiam się, jak to się zaczęło?

Dziękuję za te miłe słowa! Chyba z potrzebą tworzenia też się urodziłam:) Zawsze lubiłam malować, rysować, lepić i tworzyć coś z niczego. Swój pierwszy „obraz” sprzedałam w wieku pięciu lat. To, że wystarczyło mi na podwójne lody i że dzieło kupił przyjaciel taty, nie miało dla mnie wtedy znaczenia. To był moment, kiedy poczułam się artystką:)
Potem było liceum plastyczne – prawdziwa szkoła życia, ale to właśnie z tamtych czasów do dziś przetrwały najpiękniejsze przyjaźnie. Potem małżeństwo i dziecko. Gdy tylko troszkę podrosło, mogłam znów być artystką, a raczej mamą, z którą fajnie można się bawić, malując i lepiąc. Z dnia na dzień sprawiało mi to coraz większą przyjemność i coraz częściej, gdy synek zasypiał, ja bawiłam się dalej. Długą drogę od tamtych chwil przebyłam i mogłabym spory elaborat o tym napisać:) Tak w skrócie: te moje wieczorne zabawy wchodziły coraz bardziej w noc, potem rozszerzyły się na weekendy, potem przeszłam na pół etatu, następnie na telepracę i tak oto jestem tu, gdzie jestem. Teraz to moja praca, choć nie ukrywam, że wciąż się tym bawię i wciąż coś odkrywam. Próbuję nowych rzeczy, nowych technik i zakochuję się w nich. Nie potrafiłabym teraz z tego zrezygnować.

I jeszcze gotowanie… w to zajęcie również wkładasz serce? W „Zeszycie z aniołami” mama potrafi upiec zadziwiającą potrawę, a mianowicie pieczeń ze ścierką, czy i Ty serwujesz takie niecodzienne dania?

O nie:) Jestem bardzo zabieganą osóbką i stawiam na szybkie i proste dania. Oczywiście, zdarzyły mi się wpadki. Na przykład pamiętne kopytka na początku mojej drogi samodzielnej pani domu. Koleżanka powiedziała mi, że dodaje do nich łyżkę mąki ziemniaczanej. Spróbowałam i były lepsze. Nie wiem, skąd przyszła myśl, że skoro z jedną łyżką są takie dobre, to z dwiema będą jeszcze smaczniejsze. Koniec końców idąc za tą myślą dodałam sporo więcej i wtedy dotarło do mnie, że można przedobrzyć. Gdy owy ulepszony kopytek spadł na podłogę, odbił się i powrócił:) Niczym piłeczka kauczukowa. Nawet mój wszystko jedzący pies, którego chciałam nimi uszczęśliwić, spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: „Wolne żarty!”. Było kilka krupników, w których łyżka stała, zanim nauczyłam się wyczucia przy wsypywaniu kaszy, był chleb, do którego zapomniałam dodać sól i smakował jak aluminium, czy biszkopt posypany amoniakiem zamiast cukru pudru:)
Kocham gotować, odkrywać nowe smaki, eksperymentować. I lubię patrzeć, jak moi bliscy jedzą to, w co włożyłam serce.

A blogi? Jak długo je piszesz? I kiedy znajdujesz na to wszystko czas?

Najwcześniej powstał blog handmade’owy – ponad pięć lat temu. Chciałam pokazać światu moją pasję i poznać ludzi zakręconych na tym samym punkcie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że założenie tego bloga będzie pierwszym krokiem do zmian w moim życiu. Minęło kilka lat, a ja jestem w najpiękniejszym momencie życia, bo pasja zamieniła się w pracę i robię to, co kocham. To jakby spełnienie marzenia, którego nie zdążyłam wymarzyć:)
Rok później powstał blog, na którym piszę - przemyślenia, wrażenia, obserwacje i przygody, bo należę do osób, którym wciąż coś się przytrafia. A niedługo po nim blog kulinarny.
Kiedy mam na to wszystko czas? W międzyczasie:) Jestem mistrzynią międzyczasu! Wygląda to mniej więcej tak: szyję, w międzyczasie pracuje pralka, biegnę zamieszać sos do spaghetti, wracając do maszyny odpiszę na maila, nałożę kolejną warstwę lakieru na anioły, umyję okno (bo zazwyczaj robię to na raty), zrobię kilka zdjęć, nagle kot upomni się o jedzenie, więc w drodze do kuchni poprawię buty w przedpokoju, a wracając chwycę za butelkę i podleję kwiaty. Wieczorem film albo książka, a zazwyczaj jak jest ciekawy film, książka podczas reklam. W międzyczasie wpadnie do głowy jakiś pomysł lub luźna myśl, która może się kiedyś przydać, więc otwieram notes i notuję. Wiem, wygląda to jak jakieś szaleństwo:) Ale w tym szaleństwie jest metoda i wbrew pozorom jestem bardzo zorganizowana.

I wreszcie Twoja debiutancka powieść „Zeszyt z aniołami”, którą miałam przyjemność czytać. Jestem pod ogromnym wrażeniem, tyle pomysłów, świetnych historii, do tego jest zabawnie, ciekawie, dzieci na pewno będą zachwycone. Jak to się zaczęło?

Dziękuję! Początek był dziesięć lat temu:) Syn – wtedy dziesięcioletni jak mój bohater – wyjechał na ferie zimowe do dziadków, a mnie dopadła grypa. Dwa tygodnie na zwolnieniu lekarskim, sama w pustym domu. Dwa dni przespałam z gorączką, trzeci z wielką radością spędziłam czytając książkę. Niby nic szczególnego, ale biorąc pod uwagę, że zazwyczaj na czytanie miałam czas jedynie podczas jazdy do pracy i z powrotem, ten dzień był dla mnie niezwykły. Pomyślałam, że nie ma tego złego, bo mogę te dwa tygodnie spędzić tak, jak tylko zapragnę. I wtedy przypomniałam sobie o tym moim dziecięcym postanowieniu, marzeniu, o napisaniu książki. Marzenie dziecięce, więc i książka dziecięca. Zwłaszcza, że żyłam wtedy życiem mojego dziesięciolatka. Chwyciłam za kartkę i długopis i zaczęłam pisać. Pod koniec ferii miałam dokładny plan książki (to, że to był konspekt, dowiedziałam się całkiem niedawno:)) i prawie połowę tekstu. A potem ferie się skończyły, zdrowa wróciłam do pracy, a po pracy do codziennych obowiązków i kartki wylądowały najpierw w teczce na biurku, potem w szufladzie, na końcu w pudle podczas przeprowadzki.
Minęło 8 lat. Pewnego dnia napisała do mnie Polka mieszkająca w Szkocji. Prowadzi galerię i chciała podjąć ze mną współpracę. Początkowe służbowe maile powoli zamieniały się w coraz bardziej osobiste i przyjaźń pięknie się rozwijała. Coraz częściej do siebie pisałyśmy, aż doszłyśmy do tego, że dzień bez maila to dzień stracony. Któregoś dnia przyznała się, że napisała książkę i właśnie dostała maila, że zostanie wydana. Napisałam, że ja też kiedyś zaczęłam pisać i że gdzieś te zapisane kartki leżą. „Wyciągnij je” – napisała. Gdy je w końcu znalazłam i otworzyłam teczkę wiedziałam, że już jej nie zamknę. Powróciłam do pisania, a Gabrysia mailowo mnie kopała i rozliczała z każdego akapitu. Gdyby nie ona, nie jestem pewna, na jakim etapie byłby „Zeszyt z aniołami”. Może nadal tkwiłby w teczce? A moja Gabrysia to Gabriela Gargaś. Na pewno wiele kobiet zna jej dwie książki i z niecierpliwością czeka na trzecią.

Postać Kajtka, jak też inni bohaterowie są naprawdę świetnie wykreowani. Czy wzorowałaś się na kimś rzeczywistym tworząc chłopca, jego przyjaciół czy członków rodziny?

Dziękuję! Nie wzorowałam się na konkretnych osobach, ale z całą pewnością włożyłam w postaci charaktery dzieci, z którymi spędziłam dzieciństwo. To były czasy bez internetu, komórek, tabletów, z dziesięciominutową dobranocką i trochę dłuższym telerankiem w niedzielę. Całą resztę czasu spędzaliśmy razem i było go wystarczająco dużo, by kwitły przyjaźnie, by bawić się, rozmawiać i oczywiście psocić:) Znałam życie dziesięciolatków z pozycji Moniczki-dziewczynki i poznałam dzieci z pozycji Moniki-matki. Zdecydowanie te pierwsze są mi bliższe i to o nich pisałam z uśmiechem i sentymentem, przenosząc się w czasy rozbitych kolan, wianków we włosach, gry w gumę i kokard na warkoczach.

Najbardziej polubiłam Kajtka, jego babcię, mamę i panią Anielę. A Ty, masz ulubioną postać z tej książki?

Kocham wszystkie postaci! Bo to po trosze moje dzieci:) Każda z postaci jest mi bliska z różnych powodów. Lubię Kajtka, bo to dzięki jego zapiskom poznajemy wszystkich i ich historię, Adasia, bo ma artystyczną duszę, Beti, bo jest wojownicza, Ediego, bo jest wrażliwy, nawet zarozumiałą Ankę za jej zamiłowanie do czytania. Mamę, bo kocha gotować, babcię, bo łamie stereotypy, a tatę hmmm…, jego chyba za tę słodką nieudolność, ale i za troskę o rodzinę. Każda z postaci jest w jakiś sposób, w mniejszej lub większej części, do mnie podobna.

Uwielbiam czytać książki dla dzieci, zawsze tak było, choć nie zawsze łatwo mi było się do tego przyznać. Dzięki Twojej pani Anieli i tym słowom: „Trzeba pielęgnować w sobie dziecko, kochani (…), a książki to jeden z najlepszych i najmilszych sposobów” zrozumiałam, że nie muszę udawać, iż czytam tylko swoim dzieciom baśnie, legendy czy powieści dziecięce. Czytam, bo lubię, miło jest wracać do lat beztroskiego dzieciństwa, nie uważasz? Wtedy wszystko wydawało się możliwe, osiągalne?

Według mnie dzieciństwo to dziedzictwo i pewnego rodzaju posag na całe życie.
Skoro Ty, Aniu, się przyznałaś, to ja nie pozostanę dłużna:) Uwielbiam – i robię to często – powracać do książek dla dzieci. Jestem daleko w tyle z nowościami, bo mój syn dawno z nich wyrósł, ale książeczki z mojego i jego dzieciństwa stoją na półce w jego pokoju i łatwo po nie sięgnąć.
Moje dzieciństwo przypadło na przełom lat 70-tych i 80-tych. Bycie w tym czasie dorosłym z całą pewnością nie było beztroskie, chociażby z tego względu, że wielu rzeczy brakowało, ale na dziecięcej beztrosce i radości w żaden sposób to się nie odbijało. I te dziecięce marzenia! Tak, wszystko wydawało się możliwe i osiągalne. Ja wciąż jestem marzycielką. Oczywiście z pozycji osoby dorosłej wiem, że nie wszystkie marzenia się spełnią, ale staram się przemycać w myślach tę dziecięcą wiarę i chyba trochę naiwność. Wtedy nic, tylko się uśmiechać:)

O czym tak naprawdę jest według Ciebie „Zeszyt z aniołami”? Myślisz, że spodoba się dzieciom?

Zastanawiam się, jak to ująć. Może tak: za każdym razem, gdy opowiadałam synowi, jak się kiedyś żyło, jak wyglądało moje dzieciństwo, jak spędzaliśmy czas, patrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem. Bieganie bez celu po lesie, budowanie szałasów, „łowienie” ryb na patyk i pasek od sukienki mamy, czy urządzanie żabich wyścigów – wszystko to wydaje się dziwne i być może nudne! Bo po co to wszystko? W żadnej z tych zabaw nie ma kolejnych level’ów, nie zdobywa się punktów, poza tym, po co tak latać, jak można posiedzieć. Przed komputerem czy przed telewizorem.
„Zeszyt z aniołami” jest o wartościach, które cenię, w których wyrosłam i które powinny być priorytetem dla każdego. Rodzina, przyjaźń, miłość, radość życia. Dlaczego priorytetem? Bo tylko w ten sposób można być tak prawdziwie szczęśliwym!
Bardzo bym chciała, by książka spodobała się dzieciom. Chciałabym, by podczas czytania podniosły głowę i uśmiechnęły się do mamy, by wpadły na pomysł zrobienia komuś miłej niespodzianki, czy pomogły nie proszone o to. By po obiedzie wybiegły na podwórko i spędziły miło czas z przyjaciółmi. Ale to skutek uboczny – przede wszystkim chciałabym, by tak dobrze bawiły się czytając, jak ja pisząc:)

Monika, a anioły? Darzysz je wielką miłością? Często występują jako bohaterowie Twoich prac… i tytuł książki również nawiązuje do tych skrzydlatych istot, wierzysz, że anioły istnieją?

Tak, wierzę. Ale nie w takie anioły widniejące na freskach, czy obrazach. Wierzę w ludzi. Czasem mówi się „jesteś aniołem” i o takie anioły mi chodzi. O dobre dusze, przyjazne, troskliwe, z którymi można porozmawiać, wypłakać się w ramię i cierpieć na ból brzucha ze śmiechu. O takich ludzi, którzy są daleko, milczą długo, żyją własnym życiem, a dobrze wiemy, że wystarczyłoby jedno słowo, a znajdą się tuż obok i będzie tak, jakby nigdy nie wyjeżdżali, nie milczeli i uczestniczyli w naszym życiu każdego dnia.
Początkowo książka nie miała nic wspólnego z anielskością. Właściwie już kończyłam ją pisać, gdy znikąd pojawiła się pani Aniela. Wdarła się i została:) Jej imię mnie zainspirowało i otoczyłam ją aniołami. Tytuł powstał długo po tym, jak postawiłam ostatnią kropkę i był najtrudniejszym etapem pisania książki:)

O czym marzysz?

Marzę o tym, by moment, w którym teraz jestem - moment w życiu – trwał i trwał. By mój syn żył szczęśliwie. Marzę o domku na skraju lasu z dziko wyglądającym ogrodem i bez latających ciem:) I by mieć więcej czasu na pisanie.

Plany na przyszłość? Czy powstanie kontynuacja „Zeszytu z aniołami”, a może pójdziesz w kierunku zupełnie odmiennym i tym razem powstanie książka dla dorosłego czytelnika?

Dwa razy tak:) Piszę ciąg dalszy dziennika Kajtka. „Zeszyt” kończy się wraz z końcem roku,  przed bohaterami wakacje, więc będzie się działo. Jeszcze nie o wszystkich przygodach wiem, ale jestem przekonana, że Kajtek i jego przyjaciele szykują dla mnie nie jedną niespodziankę:)
Powstaje też książka dla dorosłego czytelnika. Jest już w zdecydowanie bardziej zaawansowanym stanie. Piszę obie jednocześnie, w zależności od nastroju, od myśli, która się pojawiła, od notatek zrobionych zaraz po obudzeniu lub czasem w środku nocy, bo potrafią mnie obudzić. Pewnie to nieprofesjonalne, ale jeszcze nie czuję się pisarką, mogę sobie na to pozwolić:)


Dziękuję za rozmowę. Muszę przyznać, że bardzo miło mi się rozmawiało i poczułam prawdziwe ciepło i emocje, słuchając Twoich odpowiedzi. Trzymam kciuki za kolejne Twoje książki i bardzo się cieszę, że miałam zaszczyt przeprowadzić z Tobą wywiad jako pierwsza. Życzę Ci również, by ten moment w Twoim życiu trwał, byś była szczęśliwa, w otoczeniu aniołów.
Konkurs
Mam do rozdania dwa egzemplarze debiutanckiej powieści Moniki Madejek. Konkurs potrwa przez tydzień, do 23 lipca, do godziny 24:00.  Organizowany jest przeze mnie, a nagroda ufundowana jest przez autorkę i Wydawnictwo Zysk i S-ka. Zwycięzca zostanie ogłoszony do trzech dni od zakończenia konkursu, zatem do 26 lipca - moje imieniny. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie związane z tym, czy dzieci czytają książki. Nie muszą to być spostrzeżenia dotyczące Waszych własnych dzieci, możecie podzielić się doświadczeniami z  obserwacji dzieci znajomych lub z rodziny. Ciekawi mnie po prostu co myślicie o tym, czy Waszym zdaniem dzieci w ogóle czytają, czy lubią książki? Ta, która jest do wygrania u mnie czyli "Zeszyt z aniołami" to książka, która na pewno spodoba się dzieciom, nawet tym, które literaturę omijają szerokim łukiem. Gwarantuję, że się nie zawiodą. Moja recenzja tej powieści TUTAJ.
A tak wygląda jedna z prac Moniki:
Piękna owieczka, którą postanowiłam zakupić mojej Zuzi na urodziny, trzy latka skończy 16 sierpnia. Tutaj KLIK do bloga pisarki :)
Czekam na Wasze komentarze, pod tym postem, poproszę też o pozostawienie adresu e-mailowego, ponieważ tylko w ten sposób będę mogła skontaktować się ze zwycięzcami konkursu. Można polubić moją stronę na facebooku, jak też dodać mój blog do obserwowanych, nie jest to wymóg, ale będzie mi bardzo miło :) Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie! Trzymam kciuki!




sobota, 20 lipca 2013

zupełnie z innej beczki...

Co prawda czytam, piszę i recenzuję w ten weekend również, ale postanowiłam odpocząć od wrzucania tego typu wpisów na blogu. Jutro jedziemy nad morze, może wieczorem wrzucę kilka zdjęć i parę zdań na temat naszej wyprawy? Zobaczymy. Chciałabym napisać tylko tyle, że mój blog zawsze będzie prowadzony z uczuciami, emocjonalnie, nie będę zamieszczać tutaj tylko i wyłącznie notek na temat książek, które przeczytałam, ponieważ nie umiałabym tak robić. Mój pierwszy blog niebawem skończy 5 lat, o książkach na nim pisywałam rzadko, raczej był swego rodzaju pamiętnikiem, zapisem moich dni, teraz bardzo brakuje mi takiego pisania... Lubiłam zawierać nowe znajomości, poznawać ciekawe i wesołe osoby w ten właśnie sposób, kilka takich znajomości przetrwało i bardzo je sobie cenię. Tutaj, wśród recenzentów panuje specyficzny klimat, nie do końca go rozumiem i nie zawsze potrafię się w nim odnaleźć.
Na koniec kilka zdjęć z naszego polskiego morza. Pozdrawiam serdecznie i naprawdę dziękuję tym kilku osobom, które lubią zaglądać i komentować moje wpisy. Jestem niebywale wdzięczna za wszelkie dowody sympatii. Dziękuję. Dla mnie blog jest moim miejscem, jednym z miejsc, które lubię, podchodzę do tego z emocjami i uczuciami, bo taki mam charakter, taka już jestem, jednemu się to podoba, drugiemu mniej lub wcale, ale nie da się każdego zadowolić, każdy z nas jest inny i to jest piękne, nie starajmy się nikogo zmieniać na siłę. Akceptujmy i szanujmy siebie nawzajem.

Moja najstarsza latorośl -Gosia na kolonii w Dąbkach.

A tu najmłodsza, dwa lata temu.
Zuza na pierwszym planie, Gosia z Kamilem w tle.



Tak było rok temu...