„Chyba urodziłam się
z potrzebą pisania. I czytania.”
Monika Madejek wywiad
Chciałabym przedstawić wszystkim ciekawą, niebanalną osobę,
debiutującą w roli pisarki. W ostatnim czasie ukazała się pierwsza książka
autorki, skierowana do młodego czytelnika, zatytułowana „Zeszyt z aniołami”.
Monika Madejek jest kobietą, która ma wiele pasji i naprawdę interesujące,
inspirujące życie. Mam nadzieję, że opowie nam o tym, pozwoli się nam,
czytelnikom, bliżej poznać.
Przede wszystkim
chciałabym się dowiedzieć, jak zaczęłaś pisać? Skąd wziął się pomysł, by napisać
książkę?
Chyba zaczęło się od dziecięcych listów. Uwielbiałam je
pisać! Zresztą do tej pory mi to zostało, bo z wieloma ludźmi mam jedynie taki
kontakt i sprawia mi to ogromną radość. Na pawlaczu stoi ogromne pudło listów z
dzieciństwa – tych od przyjaciół, koleżanek i kolegów poznanych na obozach
harcerskich i tych miłosnych:) Pisałam również wiersze. Dziecięce i później
poważniejsze. Część poginęła, część jest w starym zielonym zeszycie stojącym gdzieś
między książkami. Jest też jeszcze jeden zeszyt z ogromną ilością karteczek
różnego pochodzenia spisywanych w momencie, gdy pojawia się myśl.
Zapomniałabym o dzienniku! Piszę od połowy szkoły
podstawowej. Nie mam pojęcia, co stało się z tymi początkowymi zeszytami,
pewnie zaginęły gdzieś podczas licznych przeprowadzek. Szkoda, bo chciałabym
móc wrócić do tamtej Moniki sprzed lat.
Ja chyba urodziłam się z potrzebą pisania. I czytania.
Niewiele jest dni w moim życiu, które spędziłam bez książki.
Kiedy pojawił się pomysł napisania książki? W podstawówce:)
Pamiętam nawet dokładnie, gdzie stałam i gdyby mnie wpuszczono do szkolnej
biblioteki, przy założeniu, że przez te lata nic się tam nie zmieniło, bez
wahania wskazałabym regał! Byłam w takim momencie, że wyczytałam wszelkie
możliwe książki na moim poziomie i gdy po raz kolejny chodziłam od półki do
półki i znałam wszystkie tytuły, pomyślałam: „Kiedyś sama sobie napiszę
książkę”. Oczywiście wtedy nie narodził się Kajtek ani nawet pomysł na
konkretną historię, ale to postanowienie zamieszkało we mnie i dojrzewało przez
lata. I w końcu eksplodowało:)
I druga Twoja pasja,
która zapewne trwa o wiele dłużej niż pisanie, a może się mylę? Patrzę na te
wszystkie stworzone przez Ciebie piękne przedmioty i zastanawiam się, jak to
się zaczęło?
Dziękuję za te miłe słowa! Chyba z potrzebą tworzenia też
się urodziłam:) Zawsze lubiłam malować, rysować, lepić i tworzyć coś z niczego.
Swój pierwszy „obraz” sprzedałam w wieku pięciu lat. To, że wystarczyło mi na
podwójne lody i że dzieło kupił przyjaciel taty, nie miało dla mnie wtedy
znaczenia. To był moment, kiedy poczułam się artystką:)
Potem było liceum plastyczne – prawdziwa szkoła życia, ale
to właśnie z tamtych czasów do dziś przetrwały najpiękniejsze przyjaźnie. Potem
małżeństwo i dziecko. Gdy tylko troszkę podrosło, mogłam znów być artystką, a
raczej mamą, z którą fajnie można się bawić, malując i lepiąc. Z dnia na dzień
sprawiało mi to coraz większą przyjemność i coraz częściej, gdy synek zasypiał,
ja bawiłam się dalej. Długą drogę od tamtych chwil przebyłam i mogłabym spory
elaborat o tym napisać:) Tak w skrócie: te moje wieczorne zabawy wchodziły
coraz bardziej w noc, potem rozszerzyły się na weekendy, potem przeszłam na pół
etatu, następnie na telepracę i tak oto jestem tu, gdzie jestem. Teraz to moja
praca, choć nie ukrywam, że wciąż się tym bawię i wciąż coś odkrywam. Próbuję
nowych rzeczy, nowych technik i zakochuję się w nich. Nie potrafiłabym teraz z
tego zrezygnować.
I jeszcze gotowanie…
w to zajęcie również wkładasz serce? W „Zeszycie z aniołami” mama potrafi upiec
zadziwiającą potrawę, a mianowicie pieczeń ze ścierką, czy i Ty serwujesz takie
niecodzienne dania?
O nie:) Jestem bardzo zabieganą osóbką i stawiam na szybkie
i proste dania. Oczywiście, zdarzyły mi się wpadki. Na przykład pamiętne kopytka
na początku mojej drogi samodzielnej pani domu. Koleżanka powiedziała mi, że
dodaje do nich łyżkę mąki ziemniaczanej. Spróbowałam i były lepsze. Nie wiem,
skąd przyszła myśl, że skoro z jedną łyżką są takie dobre, to z dwiema będą jeszcze
smaczniejsze. Koniec końców idąc za tą myślą dodałam sporo więcej i wtedy
dotarło do mnie, że można przedobrzyć. Gdy owy ulepszony kopytek spadł na
podłogę, odbił się i powrócił:) Niczym piłeczka kauczukowa. Nawet mój wszystko jedzący
pies, którego chciałam nimi uszczęśliwić, spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym:
„Wolne żarty!”. Było kilka krupników, w których łyżka stała, zanim nauczyłam
się wyczucia przy wsypywaniu kaszy, był chleb, do którego zapomniałam dodać sól
i smakował jak aluminium, czy biszkopt posypany amoniakiem zamiast cukru
pudru:)
Kocham gotować, odkrywać nowe smaki, eksperymentować. I
lubię patrzeć, jak moi bliscy jedzą to, w co włożyłam serce.
A blogi? Jak długo je
piszesz? I kiedy znajdujesz na to wszystko czas?
Najwcześniej powstał blog handmade’owy – ponad pięć lat
temu. Chciałam pokazać światu moją pasję i poznać ludzi zakręconych na tym
samym punkcie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że założenie tego bloga będzie
pierwszym krokiem do zmian w moim życiu. Minęło kilka lat, a ja jestem w
najpiękniejszym momencie życia, bo pasja zamieniła się w pracę i robię to, co
kocham. To jakby spełnienie marzenia, którego nie zdążyłam wymarzyć:)
Rok później powstał blog, na którym piszę - przemyślenia,
wrażenia, obserwacje i przygody, bo należę do osób, którym wciąż coś się
przytrafia. A niedługo po nim blog kulinarny.
Kiedy mam na to wszystko czas? W międzyczasie:) Jestem
mistrzynią międzyczasu! Wygląda to mniej więcej tak: szyję, w międzyczasie
pracuje pralka, biegnę zamieszać sos do spaghetti, wracając do maszyny odpiszę
na maila, nałożę kolejną warstwę lakieru na anioły, umyję okno (bo zazwyczaj
robię to na raty), zrobię kilka zdjęć, nagle kot upomni się o jedzenie, więc w
drodze do kuchni poprawię buty w przedpokoju, a wracając chwycę za butelkę i
podleję kwiaty. Wieczorem film albo książka, a zazwyczaj jak jest ciekawy film,
książka podczas reklam. W międzyczasie wpadnie do głowy jakiś pomysł lub luźna
myśl, która może się kiedyś przydać, więc otwieram notes i notuję. Wiem,
wygląda to jak jakieś szaleństwo:) Ale w tym szaleństwie jest metoda i wbrew
pozorom jestem bardzo zorganizowana.
I wreszcie Twoja
debiutancka powieść „Zeszyt z aniołami”, którą miałam przyjemność czytać.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, tyle pomysłów, świetnych historii, do tego jest
zabawnie, ciekawie, dzieci na pewno będą zachwycone. Jak to się zaczęło?
Dziękuję! Początek był dziesięć lat temu:) Syn – wtedy
dziesięcioletni jak mój bohater – wyjechał na ferie zimowe do dziadków, a mnie
dopadła grypa. Dwa tygodnie na zwolnieniu lekarskim, sama w pustym domu. Dwa
dni przespałam z gorączką, trzeci z wielką radością spędziłam czytając książkę.
Niby nic szczególnego, ale biorąc pod uwagę, że zazwyczaj na czytanie miałam
czas jedynie podczas jazdy do pracy i z powrotem, ten dzień był dla mnie
niezwykły. Pomyślałam, że nie ma tego złego, bo mogę te dwa tygodnie spędzić
tak, jak tylko zapragnę. I wtedy przypomniałam sobie o tym moim dziecięcym
postanowieniu, marzeniu, o napisaniu książki. Marzenie dziecięce, więc i
książka dziecięca. Zwłaszcza, że żyłam wtedy życiem mojego dziesięciolatka. Chwyciłam
za kartkę i długopis i zaczęłam pisać. Pod koniec ferii miałam dokładny plan
książki (to, że to był konspekt, dowiedziałam się całkiem niedawno:)) i prawie
połowę tekstu. A potem ferie się skończyły, zdrowa wróciłam do pracy, a po
pracy do codziennych obowiązków i kartki wylądowały najpierw w teczce na
biurku, potem w szufladzie, na końcu w pudle podczas przeprowadzki.
Minęło 8 lat. Pewnego dnia napisała do mnie Polka
mieszkająca w Szkocji. Prowadzi galerię i chciała podjąć ze mną współpracę.
Początkowe służbowe maile powoli zamieniały się w coraz bardziej osobiste i
przyjaźń pięknie się rozwijała. Coraz częściej do siebie pisałyśmy, aż
doszłyśmy do tego, że dzień bez maila to dzień stracony. Któregoś dnia
przyznała się, że napisała książkę i właśnie dostała maila, że zostanie wydana.
Napisałam, że ja też kiedyś zaczęłam pisać i że gdzieś te zapisane kartki leżą.
„Wyciągnij je” – napisała. Gdy je w końcu znalazłam i otworzyłam teczkę
wiedziałam, że już jej nie zamknę. Powróciłam do pisania, a Gabrysia mailowo
mnie kopała i rozliczała z każdego akapitu. Gdyby nie ona, nie jestem pewna, na
jakim etapie byłby „Zeszyt z aniołami”. Może nadal tkwiłby w teczce? A moja
Gabrysia to Gabriela Gargaś. Na pewno wiele kobiet zna jej dwie książki i z
niecierpliwością czeka na trzecią.
Postać Kajtka, jak
też inni bohaterowie są naprawdę świetnie wykreowani. Czy wzorowałaś się na
kimś rzeczywistym tworząc chłopca, jego przyjaciół czy członków rodziny?
Dziękuję! Nie wzorowałam się na konkretnych osobach, ale z
całą pewnością włożyłam w postaci charaktery dzieci, z którymi spędziłam
dzieciństwo. To były czasy bez internetu, komórek, tabletów, z dziesięciominutową
dobranocką i trochę dłuższym telerankiem w niedzielę. Całą resztę czasu
spędzaliśmy razem i było go wystarczająco dużo, by kwitły przyjaźnie, by bawić
się, rozmawiać i oczywiście psocić:) Znałam życie dziesięciolatków z pozycji
Moniczki-dziewczynki i poznałam dzieci z pozycji Moniki-matki. Zdecydowanie te
pierwsze są mi bliższe i to o nich pisałam z uśmiechem i sentymentem,
przenosząc się w czasy rozbitych kolan, wianków we włosach, gry w gumę i kokard
na warkoczach.
Najbardziej polubiłam
Kajtka, jego babcię, mamę i panią Anielę. A Ty, masz ulubioną postać z tej
książki?
Kocham wszystkie postaci! Bo to po trosze moje dzieci:) Każda
z postaci jest mi bliska z różnych powodów. Lubię Kajtka, bo to dzięki jego
zapiskom poznajemy wszystkich i ich historię, Adasia, bo ma artystyczną duszę,
Beti, bo jest wojownicza, Ediego, bo jest wrażliwy, nawet zarozumiałą Ankę za
jej zamiłowanie do czytania. Mamę, bo kocha gotować, babcię, bo łamie
stereotypy, a tatę hmmm…, jego chyba za tę słodką nieudolność, ale i za troskę
o rodzinę. Każda z postaci jest w jakiś sposób, w mniejszej lub większej części,
do mnie podobna.
Uwielbiam czytać
książki dla dzieci, zawsze tak było, choć nie zawsze łatwo mi było się do tego
przyznać. Dzięki Twojej pani Anieli i tym słowom: „Trzeba pielęgnować w sobie
dziecko, kochani (…), a książki to jeden z najlepszych i najmilszych sposobów”
zrozumiałam, że nie muszę udawać, iż czytam tylko swoim dzieciom baśnie,
legendy czy powieści dziecięce. Czytam, bo lubię, miło jest wracać do lat
beztroskiego dzieciństwa, nie uważasz? Wtedy wszystko wydawało się możliwe,
osiągalne?
Według mnie dzieciństwo to dziedzictwo i pewnego rodzaju
posag na całe życie.
Skoro Ty, Aniu, się przyznałaś, to ja nie pozostanę dłużna:)
Uwielbiam – i robię to często – powracać do książek dla dzieci. Jestem daleko w
tyle z nowościami, bo mój syn dawno z nich wyrósł, ale książeczki z mojego i
jego dzieciństwa stoją na półce w jego pokoju i łatwo po nie sięgnąć.
Moje dzieciństwo przypadło na przełom lat 70-tych i 80-tych.
Bycie w tym czasie dorosłym z całą pewnością nie było beztroskie, chociażby z
tego względu, że wielu rzeczy brakowało, ale na dziecięcej beztrosce i radości
w żaden sposób to się nie odbijało. I te dziecięce marzenia! Tak, wszystko
wydawało się możliwe i osiągalne. Ja wciąż jestem marzycielką. Oczywiście z
pozycji osoby dorosłej wiem, że nie wszystkie marzenia się spełnią, ale staram
się przemycać w myślach tę dziecięcą wiarę i chyba trochę naiwność. Wtedy nic,
tylko się uśmiechać:)
O czym tak naprawdę
jest według Ciebie „Zeszyt z aniołami”? Myślisz, że spodoba się dzieciom?
Zastanawiam się, jak to ująć. Może tak: za każdym razem, gdy
opowiadałam synowi, jak się kiedyś żyło, jak wyglądało moje dzieciństwo, jak
spędzaliśmy czas, patrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem. Bieganie bez celu
po lesie, budowanie szałasów, „łowienie” ryb na patyk i pasek od sukienki mamy,
czy urządzanie żabich wyścigów – wszystko to wydaje się dziwne i być może
nudne! Bo po co to wszystko? W żadnej z tych zabaw nie ma kolejnych level’ów,
nie zdobywa się punktów, poza tym, po co tak latać, jak można posiedzieć. Przed
komputerem czy przed telewizorem.
„Zeszyt z aniołami” jest o wartościach, które cenię, w
których wyrosłam i które powinny być priorytetem dla każdego. Rodzina, przyjaźń,
miłość, radość życia. Dlaczego priorytetem? Bo tylko w ten sposób można być tak
prawdziwie szczęśliwym!
Bardzo bym chciała, by książka spodobała się dzieciom.
Chciałabym, by podczas czytania podniosły głowę i uśmiechnęły się do mamy, by
wpadły na pomysł zrobienia komuś miłej niespodzianki, czy pomogły nie proszone
o to. By po obiedzie wybiegły na podwórko i spędziły miło czas z przyjaciółmi.
Ale to skutek uboczny – przede wszystkim chciałabym, by tak dobrze bawiły się
czytając, jak ja pisząc:)
Monika, a anioły?
Darzysz je wielką miłością? Często występują jako bohaterowie Twoich prac… i
tytuł książki również nawiązuje do tych skrzydlatych istot, wierzysz, że anioły
istnieją?
Tak, wierzę. Ale nie w takie anioły widniejące na freskach,
czy obrazach. Wierzę w ludzi. Czasem mówi się „jesteś aniołem” i o takie anioły
mi chodzi. O dobre dusze, przyjazne, troskliwe, z którymi można porozmawiać,
wypłakać się w ramię i cierpieć na ból brzucha ze śmiechu. O takich ludzi, którzy
są daleko, milczą długo, żyją własnym życiem, a dobrze wiemy, że wystarczyłoby
jedno słowo, a znajdą się tuż obok i będzie tak, jakby nigdy nie wyjeżdżali,
nie milczeli i uczestniczyli w naszym życiu każdego dnia.
Początkowo książka nie miała nic wspólnego z anielskością.
Właściwie już kończyłam ją pisać, gdy znikąd pojawiła się pani Aniela. Wdarła
się i została:) Jej imię mnie zainspirowało i otoczyłam ją aniołami. Tytuł
powstał długo po tym, jak postawiłam ostatnią kropkę i był najtrudniejszym
etapem pisania książki:)
O czym marzysz?
Marzę o tym, by moment, w którym teraz jestem - moment w
życiu – trwał i trwał. By mój syn żył szczęśliwie. Marzę o domku na skraju lasu
z dziko wyglądającym ogrodem i bez latających ciem:) I by mieć więcej czasu na
pisanie.
Plany na przyszłość?
Czy powstanie kontynuacja „Zeszytu z aniołami”, a może pójdziesz w kierunku
zupełnie odmiennym i tym razem powstanie książka dla dorosłego czytelnika?
Dwa razy tak:) Piszę ciąg dalszy dziennika Kajtka. „Zeszyt”
kończy się wraz z końcem roku, przed
bohaterami wakacje, więc będzie się działo. Jeszcze nie o wszystkich przygodach
wiem, ale jestem przekonana, że Kajtek i jego przyjaciele szykują dla mnie nie
jedną niespodziankę:)
Powstaje też książka dla dorosłego czytelnika. Jest już w
zdecydowanie bardziej zaawansowanym stanie. Piszę obie jednocześnie, w
zależności od nastroju, od myśli, która się pojawiła, od notatek zrobionych
zaraz po obudzeniu lub czasem w środku nocy, bo potrafią mnie obudzić. Pewnie
to nieprofesjonalne, ale jeszcze nie czuję się pisarką, mogę sobie na to
pozwolić:)
Dziękuję za rozmowę. Muszę
przyznać, że bardzo miło mi się rozmawiało i poczułam prawdziwe ciepło i
emocje, słuchając Twoich odpowiedzi. Trzymam kciuki za kolejne Twoje książki i
bardzo się cieszę, że miałam zaszczyt przeprowadzić z Tobą wywiad jako
pierwsza. Życzę Ci również, by ten moment w Twoim życiu trwał, byś była
szczęśliwa, w otoczeniu aniołów.
Konkurs
Mam do rozdania dwa egzemplarze debiutanckiej powieści Moniki Madejek. Konkurs potrwa przez tydzień, do 23 lipca, do godziny 24:00. Organizowany jest przeze mnie, a nagroda ufundowana jest przez autorkę i Wydawnictwo Zysk i S-ka. Zwycięzca zostanie ogłoszony do trzech dni od zakończenia konkursu, zatem do 26 lipca - moje imieniny. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie związane z tym, czy dzieci czytają książki. Nie muszą to być spostrzeżenia dotyczące Waszych własnych dzieci, możecie podzielić się doświadczeniami z obserwacji dzieci znajomych lub z rodziny.
Ciekawi mnie po prostu co myślicie o tym, czy Waszym zdaniem dzieci w ogóle czytają, czy lubią książki? Ta, która jest do wygrania u mnie czyli "Zeszyt z aniołami" to książka, która na pewno spodoba się dzieciom, nawet tym, które literaturę omijają szerokim łukiem. Gwarantuję, że się nie zawiodą. Moja recenzja tej powieści
TUTAJ.
A tak wygląda jedna z prac Moniki:
Piękna owieczka, którą postanowiłam zakupić mojej Zuzi na urodziny, trzy latka skończy 16 sierpnia. Tutaj
KLIK do bloga pisarki :)
Czekam na Wasze komentarze, pod tym postem, poproszę też o pozostawienie adresu e-mailowego, ponieważ tylko w ten sposób będę mogła skontaktować się ze zwycięzcami konkursu. Można polubić moją stronę na facebooku, jak też dodać mój blog do obserwowanych, nie jest to wymóg, ale będzie mi bardzo miło :) Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie! Trzymam kciuki!