Zaciekawiła mnie ta tematyka, chociaż rzadko czytam poradniki i nie mam do nich wielkiego zaufania. Pomyślałam jednak, że warto zapoznać się z tą książką, z uwagi na problemy poruszone w niej, które są aktualne i "na czasie", mogą dotyczyć każdego z nas. Może myślimy sobie, że nas to nie dotyczy, ze my mamy stałą i świetnie płatna prace, nie czeka nas żadna zmiana, nie pójdziemy w najbliższym czasie na rozmowę kwalifikacyjna, ale prawda jest taka, że pewności nie mamy nigdy... Możemy pracować w danej firmie nawet 20 lat, a i tak zostać zwolnionym, możemy nagle poczuć, iż nie jesteśmy szczęśliwi i pod wpływem impulsu zamarzymy o innej pracy, w innej branży? Kto wie...
Autorka na samym wstępie przedstawia się nam, dowiadujemy się, że jest z zawodu prawnikiem, że zarządza ludźmi, że ma spore doświadczenie w wyborze przyszłych pracowników, współpracuje z portalami, które zajmują się budowaniem kariery. Jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, nikt inny nie mógłby lepiej opisać tych wszystkich sytuacji, nie mógłby doradzić lepiej osobom szukającym pracy, niż Angelika Śniegocka. Zna się na tym, wie, o czym pisze i mówi, co razi pracodawców, czego nie powinni robić kandydaci na dane stanowisko, a o czym warto, by wspomnieli, czym się powinni pochwalić, co powinni podkreślić.
Książka napisana jest przystępnym językiem, wiedza poparta jest przykładami z życia wziętymi, rady oparte są na realnych, rzeczywistych sytuacjach, autorka jasno i zrozumiale tłumaczy, dlaczego trzeba postępować tak, a nie inaczej. Ujawnia wiele faktów, omawia zaistniałe lub prawdopodobne przypadki, podpowiada co i jak mówić, o co wolno zapytać, a co lepiej jest przemilczeć. Zaprzecza tezie, że pracę dostaje się tylko i wyłącznie dzięki znajomościom, uważa, że to przekonanie "jest dosyć wygodne, gdyż wtedy nic nie trzeba ze sobą robić. Można dalej leżeć na kanapie, w przekonaniu , że mieszka się w chorym kraju. To dobra wymówka, aby zwolnić się z odpowiedzialności.
Możesz zmienić tylko to, na co masz wpływ."
Cytat pochodzi z książki, polecam ja jak najbardziej, być może pozwoli Wam inaczej spojrzeć na problematykę bezrobocia, a może dzięki niej znajdziecie upragnione zajęcie, dobrze płatną pracę, w której się odnajdziecie, która przyniesie Wam szczęście, spełni Wasze oczekiwania, będziecie z pasją i uśmiechem na twarzy wykonywać powierzone Wam zadania? Życzę tego Wam wszystkim, powodzenia!
▼
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
niedziela, 28 kwietnia 2013
"Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela" Lucyna Olejniczak
O tej książce słyszałam już od jakiegoś czasu, bardzo chciałam ją przeczytać, ponieważ ciekawiło mnie, dlaczego mama dwójki dzieci postanowiła wyjechać "za chlebem", co nią kierowało, jak się czuła z dala od domu i bliskich? Ta historia jest prawdziwą, autentyczną opowieścią o życiu głównej bohaterki i jednocześnie autorki tego tytułu, Lucy. Wymagało to na pewno wiele odwagi, by opisać swoje własne losy, nie jest to bowiem wcale prosta i łatwa sprawa podzielić się z czytelnikami swoimi wspomnieniami, często trudnymi przeżyciami, poddać to wszystko ocenie innych ludzi, a jednak Lucyna Olejniczak zdecydowała się o tym napisać i przedstawić fakty ze swojego własnego życia, namówiły ją do tego jej dzieci. Myślę, że był to pomysł znakomity, strzał w dziesiątkę. Brawo!
Pisarka mieszka w Krakowie, to jej miejsce na ziemi, jej miasto rodzinne. Uwielbia podróżować, wcześniej w celach zarobkowych, dzisiaj dla przyjemności. Ma na swoim koncie takie tytuły jak: "Wypadek na ulicy Starowiślnej", "Dagerotyp. Tajemnica Chopina" czy "Jestem blisko". To moje pierwsze spotkanie z tą autorką, ale mam nadzieję, że nie ostatnie.
Lucy wyjeżdża do Ameryki, zostawia pracę, dzieci oddaje w ręce swojej mamy, z nadzieją patrzy w przyszłość. Nie chce wiele, po prostu spokojnie i godnie żyć, nie martwiąc się o każdy grosz, nie zastanawiając się, co wymyśli ojciec dzieci uzależniony od alkoholu. Chce stworzyć córce i synowi bezpieczny, ciepły dom, tylko tyle i aż tyle. Niestety w obcym kraju wcale nie jest tak kolorowo i cudownie, jak może się wydawać, szczególnie jeżeli nie zna się języka, a Lucy potrafi zaledwie podziękować, przeprosić i przywitać się po angielsku. Zna jeszcze jedno dłuższe zdanie, ale nie na wiele się to przydaje. Na szczęście ma głowę na karku, jest silna i nie daje się przeciwnościom, za wszelką cenę stara się dać sobie radę. Motywację ma wielką, a wyznaczony cel wart jest zachodu. Praca nie jest lekka, łatwa i przyjemna, opieka nad starszą, schorowaną osobą to ogromna odpowiedzialność, na jej barkach spoczywa bardzo wiele, czasem zbyt wiele. Los zdaje się z niej kpić i drwić, ale czy nasza bohaterka podda się bez walki? Czy czegoś się nauczy, czy wyciągnie wnioski na przyszłość, szczególnie w momencie, gdy w kraju mąż po kolei wyprzedaje dorobek jej życia, rodzinne pamiątki, które dla niej mają niebywałą wartość sentymentalną? Niejednokrotnie wzruszałam się do łez, zaciskałam pięści ze złości, denerwowałam się i kręciłam głową nad niesprawiedliwością, jaka spotykała tę kobietę, wiem jednak, że dzięki tym wszystkim przeżyciom stała się tym, kim jest teraz. Dzisiaj może cieszyć się z tego, że jej się udało, że jest szczęśliwą, silną osobą, doświadczoną przez los, niebywale mądrą. Chciałabym oczywiście poznać dalszą cześć tej historii, mam nadzieję, że kiedyś zostanie napisany ciąg dalszy, ciekawi mnie bowiem, co stało się z poszczególnymi bohaterami tej książki, zwłaszcza z mężczyzną, który pomagał Lucy i był jej niebywale bliski. Czy nastąpił tu happy end, szczęśliwe zakończenie amerykańskiego snu? Jak myślicie? Czy i Was to zainteresowało?
Trudno oceniać powieść, którą napisało samo życie, ale mogę zapewnić, że warto ją poznać, ponieważ możemy z niej mnóstwa rzeczy się dowiedzieć, zrozumieć, przemyśleć, poruszy nas, pobudzi do refleksji, to naprawdę cudowna, wzruszająca historia, godna poznania i polecenia.
Na koniec fragmenty:
"(...) trzymałam swoje skarby: tasiemki z datą i godziną urodzenia dzieci, jakie zawiązywano noworodkom na porodówce. Pierwszą, maleńką czapeczkę Magdy - musiałam ją sama przerabiać, bo można było kupić tylko duże. Wydziergane przeze mnie szydełkiem buciki. I to, co najważniejsze, wszystkie laurki od dzieci - przepiękne, nieporadne rysunki, na których wyglądałam jak semafor z okrągłym niczym piłka brzuchem i burzą włosów na równie okrągłej głowie, podpisane koślawymi literkami"Dla mamy"."
Sama zbieram pamiątki i rysunki dzieci, wiem, jak smutno i trudno byłoby mi się z nimi rozstać...
"Dzięki pobytowi w Ameryce wiele się dowiedziałam, zwłaszcza o sobie samej. Ze zdumieniem odkrywałam cechy, o które wcześniej nawet bym siebie nie podejrzewała."
Pisarka mieszka w Krakowie, to jej miejsce na ziemi, jej miasto rodzinne. Uwielbia podróżować, wcześniej w celach zarobkowych, dzisiaj dla przyjemności. Ma na swoim koncie takie tytuły jak: "Wypadek na ulicy Starowiślnej", "Dagerotyp. Tajemnica Chopina" czy "Jestem blisko". To moje pierwsze spotkanie z tą autorką, ale mam nadzieję, że nie ostatnie.
Lucy wyjeżdża do Ameryki, zostawia pracę, dzieci oddaje w ręce swojej mamy, z nadzieją patrzy w przyszłość. Nie chce wiele, po prostu spokojnie i godnie żyć, nie martwiąc się o każdy grosz, nie zastanawiając się, co wymyśli ojciec dzieci uzależniony od alkoholu. Chce stworzyć córce i synowi bezpieczny, ciepły dom, tylko tyle i aż tyle. Niestety w obcym kraju wcale nie jest tak kolorowo i cudownie, jak może się wydawać, szczególnie jeżeli nie zna się języka, a Lucy potrafi zaledwie podziękować, przeprosić i przywitać się po angielsku. Zna jeszcze jedno dłuższe zdanie, ale nie na wiele się to przydaje. Na szczęście ma głowę na karku, jest silna i nie daje się przeciwnościom, za wszelką cenę stara się dać sobie radę. Motywację ma wielką, a wyznaczony cel wart jest zachodu. Praca nie jest lekka, łatwa i przyjemna, opieka nad starszą, schorowaną osobą to ogromna odpowiedzialność, na jej barkach spoczywa bardzo wiele, czasem zbyt wiele. Los zdaje się z niej kpić i drwić, ale czy nasza bohaterka podda się bez walki? Czy czegoś się nauczy, czy wyciągnie wnioski na przyszłość, szczególnie w momencie, gdy w kraju mąż po kolei wyprzedaje dorobek jej życia, rodzinne pamiątki, które dla niej mają niebywałą wartość sentymentalną? Niejednokrotnie wzruszałam się do łez, zaciskałam pięści ze złości, denerwowałam się i kręciłam głową nad niesprawiedliwością, jaka spotykała tę kobietę, wiem jednak, że dzięki tym wszystkim przeżyciom stała się tym, kim jest teraz. Dzisiaj może cieszyć się z tego, że jej się udało, że jest szczęśliwą, silną osobą, doświadczoną przez los, niebywale mądrą. Chciałabym oczywiście poznać dalszą cześć tej historii, mam nadzieję, że kiedyś zostanie napisany ciąg dalszy, ciekawi mnie bowiem, co stało się z poszczególnymi bohaterami tej książki, zwłaszcza z mężczyzną, który pomagał Lucy i był jej niebywale bliski. Czy nastąpił tu happy end, szczęśliwe zakończenie amerykańskiego snu? Jak myślicie? Czy i Was to zainteresowało?
Trudno oceniać powieść, którą napisało samo życie, ale mogę zapewnić, że warto ją poznać, ponieważ możemy z niej mnóstwa rzeczy się dowiedzieć, zrozumieć, przemyśleć, poruszy nas, pobudzi do refleksji, to naprawdę cudowna, wzruszająca historia, godna poznania i polecenia.
Na koniec fragmenty:
"(...) trzymałam swoje skarby: tasiemki z datą i godziną urodzenia dzieci, jakie zawiązywano noworodkom na porodówce. Pierwszą, maleńką czapeczkę Magdy - musiałam ją sama przerabiać, bo można było kupić tylko duże. Wydziergane przeze mnie szydełkiem buciki. I to, co najważniejsze, wszystkie laurki od dzieci - przepiękne, nieporadne rysunki, na których wyglądałam jak semafor z okrągłym niczym piłka brzuchem i burzą włosów na równie okrągłej głowie, podpisane koślawymi literkami"Dla mamy"."
Sama zbieram pamiątki i rysunki dzieci, wiem, jak smutno i trudno byłoby mi się z nimi rozstać...
"Dzięki pobytowi w Ameryce wiele się dowiedziałam, zwłaszcza o sobie samej. Ze zdumieniem odkrywałam cechy, o które wcześniej nawet bym siebie nie podejrzewała."
sobota, 27 kwietnia 2013
Debbie Macomber "Pensjonat wśród róż"
Piękny tytuł i cudowna nazwa dla pensjonatu... Oczami wyobraźni przeniosłam się w to magiczne miejsce, pełne pachnących kwiatów, aromatycznych, cieszących oczy, kojących, delikatnych... Jak się rozmarzyłam...Tu jest tak przytulnie, cichutko, popijam pyszną kawę z mlekiem, jest ciepło, słoneczko grzeje, ale niezbyt mocno, a w rękach mam świetną lekturę, może właśnie tę?
Debbie Macomber napisała wiele książek, ponad 150 romansów i powieści dla kobiet, niektóre z nich zekranizowano. Jest kochana przez czytelników z całego świata. Na fotografii z jedną z moich ulubionych aktorek, Andy McDowell, która gra w jednej z tegorocznych ekranizacji zrealizowanej na podstawie fabuły pisarki.
Nasza główna bohaterka Jo Marie straciła na zawsze mężczyznę, którego kochała. Zginął w czasie wojny w Afganistanie, wojskowy samolot został zestrzelony, a w nim znajdował się wśród innych komandosów ukochany, niedawno poślubiony przez tę kobietę, Paul. Nie potrafi mieszkać dalej w tym samym miejscu, przebywać tam, gdzie wszystko kojarzy jej się z mężem, musi zmienić otoczenie, pracę, wszystko rozpocząć od nowa. Odnajduje w internecie ofertę i postanawia postawić wszystko na jedną kartę, pomimo niezbyt zadowolonych min przyjaciół i znajomych, rodziny. Opuszcza Seattle i zaczyna swoją przygodę życia. Pensjonat ma w nazwie róże, ponieważ takie nazwisko nosił Paul, Paul Rose. Zmarły mąż odwiedza Jo Marie we śnie, mówi: "Ten pensjonat to mój prezent dla ciebie.". Tymi słowami utwierdza ją w przekonaniu, że postąpiła słusznie, że być może tutaj odnajdzie spokój, ukojenie, a może nawet szczęście?
Pod dachem tego miejsca schronienie znajdują dwie zagubione osoby, ale tak naprawdę każdy z nas, czytelników może tam znaleźć coś dla siebie. To ciepła, pełna tajemnic, rodzinnych tragedii, niebywale interesująca historia, z którą nie sposób się nudzić, choć nie zawsze będzie zabawnie i przyjemnie. Warto jednak mieć odwagę, pokonać własne słabości, wierzyć w ludzi, a wtedy być może okaże się, że rzeczywistość nie jest wcale tak smutna i tragiczna, jak nam się wydaje. Może jeszcze nie wszystko stracone? Może pomimo upływu lat, niezabliźnione rany można jednak zaleczyć? Wiele tu bólu, poczucia niesprawiedliwości, niedomówień, żalu, ale jeżeli wybaczymy samym sobie, to może i inni nam przebaczą? Mamy tu naprawdę wszystko to, co powinno znaleźć się w dobrej, kobiecej powieści, możemy coś zrozumieć, czegoś się o życiu dowiedzieć nowego, czegoś nauczyć po raz kolejny, a jak wiecie, takie książki lubię czytać. Styl pisarki mnie zachwycił, choć to moje pierwsze z nią spotkanie, oczarowała mnie, bo czytało się to szybko, lekko, opowieść dodawała mi wiary w ludzi, w miłość, w przyjaźń. Polecam jak najbardziej.
Debbie Macomber napisała wiele książek, ponad 150 romansów i powieści dla kobiet, niektóre z nich zekranizowano. Jest kochana przez czytelników z całego świata. Na fotografii z jedną z moich ulubionych aktorek, Andy McDowell, która gra w jednej z tegorocznych ekranizacji zrealizowanej na podstawie fabuły pisarki.
Nasza główna bohaterka Jo Marie straciła na zawsze mężczyznę, którego kochała. Zginął w czasie wojny w Afganistanie, wojskowy samolot został zestrzelony, a w nim znajdował się wśród innych komandosów ukochany, niedawno poślubiony przez tę kobietę, Paul. Nie potrafi mieszkać dalej w tym samym miejscu, przebywać tam, gdzie wszystko kojarzy jej się z mężem, musi zmienić otoczenie, pracę, wszystko rozpocząć od nowa. Odnajduje w internecie ofertę i postanawia postawić wszystko na jedną kartę, pomimo niezbyt zadowolonych min przyjaciół i znajomych, rodziny. Opuszcza Seattle i zaczyna swoją przygodę życia. Pensjonat ma w nazwie róże, ponieważ takie nazwisko nosił Paul, Paul Rose. Zmarły mąż odwiedza Jo Marie we śnie, mówi: "Ten pensjonat to mój prezent dla ciebie.". Tymi słowami utwierdza ją w przekonaniu, że postąpiła słusznie, że być może tutaj odnajdzie spokój, ukojenie, a może nawet szczęście?
Pod dachem tego miejsca schronienie znajdują dwie zagubione osoby, ale tak naprawdę każdy z nas, czytelników może tam znaleźć coś dla siebie. To ciepła, pełna tajemnic, rodzinnych tragedii, niebywale interesująca historia, z którą nie sposób się nudzić, choć nie zawsze będzie zabawnie i przyjemnie. Warto jednak mieć odwagę, pokonać własne słabości, wierzyć w ludzi, a wtedy być może okaże się, że rzeczywistość nie jest wcale tak smutna i tragiczna, jak nam się wydaje. Może jeszcze nie wszystko stracone? Może pomimo upływu lat, niezabliźnione rany można jednak zaleczyć? Wiele tu bólu, poczucia niesprawiedliwości, niedomówień, żalu, ale jeżeli wybaczymy samym sobie, to może i inni nam przebaczą? Mamy tu naprawdę wszystko to, co powinno znaleźć się w dobrej, kobiecej powieści, możemy coś zrozumieć, czegoś się o życiu dowiedzieć nowego, czegoś nauczyć po raz kolejny, a jak wiecie, takie książki lubię czytać. Styl pisarki mnie zachwycił, choć to moje pierwsze z nią spotkanie, oczarowała mnie, bo czytało się to szybko, lekko, opowieść dodawała mi wiary w ludzi, w miłość, w przyjaźń. Polecam jak najbardziej.
czwartek, 25 kwietnia 2013
WYNIKI PIERWSZEGO KONKURSU ORGANIZOWANEGO PRZEZE MNIE
Chciałabym ogłosić wyniki konkursu, w którym do wygrania była "Szkoła żon" Magdaleny Witkiewicz.
Bardzo dziękuję za wszystkie odpowiedzi na pytanie konkursowe: Dlaczego to właśnie Ty powinnaś otrzymać ten tytuł? Niektóre z nich były moim zdaniem bardzo ciekawe, szczere, rozwinięte, dające do myślenia, zastanowienia, momentami skłaniały do smutnych wniosków, do refleksji raczej niewesołych, ale niestety takie jest życie... Nie każda z nas jest szczęśliwa w swoim związku, nie każda wie, co i jak zmienić, nie każda ma siłę i odwagę, by powiedzieć, że już wystarczy, że ona też ma prawa, a nie tylko obowiązki. Warto szukać drogi, klucza do zmian, warto przeczytać "Szkołę żon", może stanie się ona początkiem, impulsem do zdjęcia różowych okularów, do tego, by przejrzeć na oczy, by ulepszyć swój związek, uleczyć go?
Jeżeli chodzi o konkurs, osobiście podobały mi się odpowiedzi: Joli, Magotosi, Faledor, Sylwuch, Agnesto i Magdy, ale jak wiecie, nie ode mnie zależało, kto wygra, i powiem Wam, że bardzo dobrze! Cieszę się, że odpowiedzialność spadła na autorkę, ponieważ sama nie dałabym rady wybrać jednej, jedynej odpowiedzi. Poza tym było sprawiedliwie, podałam tylko komentarze, bez nazw, maili, anonimowo. Magdalena Witkiewicz wybrała Magdę i ten komentarz:
Szkoła żon uczy, jak pokochać siebie...
Szkoda, że nie odkryłam takiej szkoły dobre naście lat temu... czy moje życie potoczyłoby się wówczas inaczej?! Czy kochając siebie bardziej, a może, powiedzmy to wprost - w ogóle, podejmowałabym inne, lepsze decyzje? Chcę przeczytać tę książkę, skoro jej tytuł jest tak przewrotny, może powinnam tak naprawdę się o czymś przekonać?! Bo póki co, szkołę żon założyć mogłabym sama - by pokazywać, jak zatracić siebie, gdy zatraciło się w uczuciu.
Na szczęście (a może nieszczęście) ja siebie odnajduję... powoli... Piszę "nieszczęście", ponieważ mój Niemąż nie jest tym zachwycony (och, jakże delikatnie powiedziane). Czy Szkoła Żon mówi, co robić, gdy nagle okazuje się, że patrzymy w innych kierunkach i choć słowa dalej brzmią podobnie, to między wierszami już nie ma kto czytać?!
Szkoło Żon, czy na Twoich kartach odnajdę choć nić delikatną, choć zarys kobiety, która już idealną być nie chce, za to chce być sobą?!
... A może jeszcze okruszki zostawia pod poduszką, gdy zaczyta się bez reszty?!
Pozdrawiam, Magda
Niestety zgodnie z moim regulaminem nie mogę Magdy nagrodzić, ponieważ nie podała adresu e-mail, proszę jednak, by skontaktowała się ze mną, podała namiary na siebie!
A książka wędruje do MAGOTOSI:
Dlatego, że żoną jestem już po raz drugi, i chyba przez tyle lat nie dowiedziałam się jednak jak to jest być - dobrą żona - niestety :(( moje poglądy na ten temat zawsze różnią sie od poglądów męża i wypracowany kompromis nieraz spala na panewce. Równocześnie przy tym przesileniu wiosennym bardzo chętnie przeczytam dobrą książkę polskiego pisarza ( bo polskich kocham nade wszystko a potem ..angielskich:)) pozdrawiam serdecznie
Gratulujemy bardzo serdecznie!!! Za ufundowanie nagrody książki "Szkoła żon" z autografem autorki dziękuję bardzo Magdalenie Witkiewicz i Wydawnictwu FILIA.
Blog autorki klik>. Zapraszam!!!
Chciałabym jeszcze wspomnieć o tym, że za jakiś czas u mnie kolejny wywiad i konkurs, z okazji premiery 31 maja książki "W szpilkach od Manolo" Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, będzie się działo!!!
Bardzo dziękuję za wszystkie odpowiedzi na pytanie konkursowe: Dlaczego to właśnie Ty powinnaś otrzymać ten tytuł? Niektóre z nich były moim zdaniem bardzo ciekawe, szczere, rozwinięte, dające do myślenia, zastanowienia, momentami skłaniały do smutnych wniosków, do refleksji raczej niewesołych, ale niestety takie jest życie... Nie każda z nas jest szczęśliwa w swoim związku, nie każda wie, co i jak zmienić, nie każda ma siłę i odwagę, by powiedzieć, że już wystarczy, że ona też ma prawa, a nie tylko obowiązki. Warto szukać drogi, klucza do zmian, warto przeczytać "Szkołę żon", może stanie się ona początkiem, impulsem do zdjęcia różowych okularów, do tego, by przejrzeć na oczy, by ulepszyć swój związek, uleczyć go?
Jeżeli chodzi o konkurs, osobiście podobały mi się odpowiedzi: Joli, Magotosi, Faledor, Sylwuch, Agnesto i Magdy, ale jak wiecie, nie ode mnie zależało, kto wygra, i powiem Wam, że bardzo dobrze! Cieszę się, że odpowiedzialność spadła na autorkę, ponieważ sama nie dałabym rady wybrać jednej, jedynej odpowiedzi. Poza tym było sprawiedliwie, podałam tylko komentarze, bez nazw, maili, anonimowo. Magdalena Witkiewicz wybrała Magdę i ten komentarz:
Szkoła żon uczy, jak pokochać siebie...
Szkoda, że nie odkryłam takiej szkoły dobre naście lat temu... czy moje życie potoczyłoby się wówczas inaczej?! Czy kochając siebie bardziej, a może, powiedzmy to wprost - w ogóle, podejmowałabym inne, lepsze decyzje? Chcę przeczytać tę książkę, skoro jej tytuł jest tak przewrotny, może powinnam tak naprawdę się o czymś przekonać?! Bo póki co, szkołę żon założyć mogłabym sama - by pokazywać, jak zatracić siebie, gdy zatraciło się w uczuciu.
Na szczęście (a może nieszczęście) ja siebie odnajduję... powoli... Piszę "nieszczęście", ponieważ mój Niemąż nie jest tym zachwycony (och, jakże delikatnie powiedziane). Czy Szkoła Żon mówi, co robić, gdy nagle okazuje się, że patrzymy w innych kierunkach i choć słowa dalej brzmią podobnie, to między wierszami już nie ma kto czytać?!
Szkoło Żon, czy na Twoich kartach odnajdę choć nić delikatną, choć zarys kobiety, która już idealną być nie chce, za to chce być sobą?!
... A może jeszcze okruszki zostawia pod poduszką, gdy zaczyta się bez reszty?!
Pozdrawiam, Magda
Niestety zgodnie z moim regulaminem nie mogę Magdy nagrodzić, ponieważ nie podała adresu e-mail, proszę jednak, by skontaktowała się ze mną, podała namiary na siebie!
A książka wędruje do MAGOTOSI:
Dlatego, że żoną jestem już po raz drugi, i chyba przez tyle lat nie dowiedziałam się jednak jak to jest być - dobrą żona - niestety :(( moje poglądy na ten temat zawsze różnią sie od poglądów męża i wypracowany kompromis nieraz spala na panewce. Równocześnie przy tym przesileniu wiosennym bardzo chętnie przeczytam dobrą książkę polskiego pisarza ( bo polskich kocham nade wszystko a potem ..angielskich:)) pozdrawiam serdecznie
Gratulujemy bardzo serdecznie!!! Za ufundowanie nagrody książki "Szkoła żon" z autografem autorki dziękuję bardzo Magdalenie Witkiewicz i Wydawnictwu FILIA.
Blog autorki klik>. Zapraszam!!!
Chciałabym jeszcze wspomnieć o tym, że za jakiś czas u mnie kolejny wywiad i konkurs, z okazji premiery 31 maja książki "W szpilkach od Manolo" Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, będzie się działo!!!
środa, 24 kwietnia 2013
ZWYKŁA KSIĄŻKA KUCHARSKA
Jeszcze nigdy nie czytałam i nie recenzowałam książki kucharskiej, nigdy też na tym blogu nie pisałam o przyrządzanych przeze mnie potrawach. Gotować lubię, ale ostatnio zwyczajnie szkoda mi na to czasu, ograniczam się do dań szybkich, pracochłonne odkładam na później. Jeszcze jakiś czas temu lubiłam moim Miśkom przygotowywać pyszne gofry, naleśniczki, rogaliki z czekoladą i dżemem śliwkowym, ciasta, ciasteczka, pizzę i mnóstwo innych potraw, czasem robię jakieś sałatki, piekę mięska, itd.
Ta książka kucharska jest inna niż wszystkie, ponieważ oparta jest na prawdziwym doświadczeniu kucharskim Anny Karasiowej. Są to przepisy sprawdzone przez nią, bądź też robione, wymyślone przez nią osobiście, niektóre oparte na rodzinnych zapiskach.
Autorka przekonuje nas, że to książka dla każdego:
"Rodzinne i przyjacielskie zasiadanie do wspólnej biesiady uważam za bardzo ważny element życia. Warto poświęcić czas na przygotowanie naszego stołu oraz tego, co się na nim znajdzie."
Zgadzam się, że wspólny posiłek jest istotny, niebywale ważny, szczególnie w tych naszych dziwnych czasach, gdy jesteśmy tak zabiegani, tak zapracowani, tak nieobecni...
Pierwsze przepisy dotyczą śniadania, najważniejszego posiłku dnia, mamy tu kilka ciekawych propozycji, między innymi zdrowe, pyszne, pełne witamin musli. Jest świetny przepis na pasztet domowy, który na pewno niejednokrotnie wykorzystam w swojej kuchni. Na pewno będzie to doskonała alternatywa dla tych kupnych, w których zmielony jest być może nawet pies, razem z budą, kto wie? Ten jest przede wszystkim zdrowy, własnoręcznie wykonany, wiemy, co jest w środku. Wśród dań obiadowych wymieniono kapuśniak, prosty przepis, zbliżony do mojego. Spodobała mi się zupa dyniowa, nigdy takiej nie gotowałam i z wielką ciekawością podchodzę do tego przepisu. Jest ulubiona zupa moich dzieci, a mianowicie pomidorowa, są dodatki do zup, dania jednogarnkowe, moje ulubione, bo nie trzeba dużo się "narobić", wszystko wrzuca się razem i gotuje. Tutaj mamy gulasz, węgierską zapiekankę. W daniach mięsnych na szczególną uwagę zasługuje schab wieprzowy ze śliwkami, już kilka razy szukałam przepisu na tę potrawę, ale jeszcze nie odważyłam się jej wykonać. Mamy zrazy zawijane, które bardzo lubię, jest kaczka po pekińsku, są dania rybne, przepisy na dodatki do mięs, jak aronia na przykład z kwaśnym jabłkiem i gruszką, zapowiada się ciekawie i smakowicie! Nie brakuje tu pierogów, które nie chwaląc się wychodzą mi podobno rewelacyjne. U mnie jadają ruskie, ale też z jagodami w sezonie, z truskawkami, z kapustą i grzybami to moje ulubione.
Opisano sałaty wszelkiego typu i rodzaju, są sosy, desery, przystawki, potrawy świąteczne, nie brakuje ciast, ciasteczek, pączków, tortów, konfitur, nalewek, a na samym końcu mamy "Szczyptę wiedzy", o przyprawach, ziołach.Jest też spis treści oczywiście, by łatwiej było znaleźć potrzebny przepis.
Ilustracje pobudzają kubki smakowe, są niesamowicie apetyczne, piękne.
Wykonaliśmy z mężem Szwabski placek cebulowy, by wypróbować jakiś przepis z tej książki i muszę przyznać, że autorka wie, co robi, o czym pisze. Proporcje idealnie przypisane, a i zachowanie ciasta skrupulatnie przedstawione. Wszystko było tak, jak napisała w swej recepturze. Całkiem smaczny ten Zwienelkuchen był. Przedstawiam zdjęcie wyżej opisanego:
Smacznego.
Ta książka kucharska jest inna niż wszystkie, ponieważ oparta jest na prawdziwym doświadczeniu kucharskim Anny Karasiowej. Są to przepisy sprawdzone przez nią, bądź też robione, wymyślone przez nią osobiście, niektóre oparte na rodzinnych zapiskach.
Autorka przekonuje nas, że to książka dla każdego:
"Rodzinne i przyjacielskie zasiadanie do wspólnej biesiady uważam za bardzo ważny element życia. Warto poświęcić czas na przygotowanie naszego stołu oraz tego, co się na nim znajdzie."
Zgadzam się, że wspólny posiłek jest istotny, niebywale ważny, szczególnie w tych naszych dziwnych czasach, gdy jesteśmy tak zabiegani, tak zapracowani, tak nieobecni...
Pierwsze przepisy dotyczą śniadania, najważniejszego posiłku dnia, mamy tu kilka ciekawych propozycji, między innymi zdrowe, pyszne, pełne witamin musli. Jest świetny przepis na pasztet domowy, który na pewno niejednokrotnie wykorzystam w swojej kuchni. Na pewno będzie to doskonała alternatywa dla tych kupnych, w których zmielony jest być może nawet pies, razem z budą, kto wie? Ten jest przede wszystkim zdrowy, własnoręcznie wykonany, wiemy, co jest w środku. Wśród dań obiadowych wymieniono kapuśniak, prosty przepis, zbliżony do mojego. Spodobała mi się zupa dyniowa, nigdy takiej nie gotowałam i z wielką ciekawością podchodzę do tego przepisu. Jest ulubiona zupa moich dzieci, a mianowicie pomidorowa, są dodatki do zup, dania jednogarnkowe, moje ulubione, bo nie trzeba dużo się "narobić", wszystko wrzuca się razem i gotuje. Tutaj mamy gulasz, węgierską zapiekankę. W daniach mięsnych na szczególną uwagę zasługuje schab wieprzowy ze śliwkami, już kilka razy szukałam przepisu na tę potrawę, ale jeszcze nie odważyłam się jej wykonać. Mamy zrazy zawijane, które bardzo lubię, jest kaczka po pekińsku, są dania rybne, przepisy na dodatki do mięs, jak aronia na przykład z kwaśnym jabłkiem i gruszką, zapowiada się ciekawie i smakowicie! Nie brakuje tu pierogów, które nie chwaląc się wychodzą mi podobno rewelacyjne. U mnie jadają ruskie, ale też z jagodami w sezonie, z truskawkami, z kapustą i grzybami to moje ulubione.
Opisano sałaty wszelkiego typu i rodzaju, są sosy, desery, przystawki, potrawy świąteczne, nie brakuje ciast, ciasteczek, pączków, tortów, konfitur, nalewek, a na samym końcu mamy "Szczyptę wiedzy", o przyprawach, ziołach.Jest też spis treści oczywiście, by łatwiej było znaleźć potrzebny przepis.
Ilustracje pobudzają kubki smakowe, są niesamowicie apetyczne, piękne.
Wykonaliśmy z mężem Szwabski placek cebulowy, by wypróbować jakiś przepis z tej książki i muszę przyznać, że autorka wie, co robi, o czym pisze. Proporcje idealnie przypisane, a i zachowanie ciasta skrupulatnie przedstawione. Wszystko było tak, jak napisała w swej recepturze. Całkiem smaczny ten Zwienelkuchen był. Przedstawiam zdjęcie wyżej opisanego:
Smacznego.
KONKURS OSTATNI DZIEŃ SZKOŁA ŻON DO WYGRANIA MAGDALENA WITKIEWICZ
Magdalena Witkiewicz: pisarka wszechstronna.
Jej pierwsza powieść erotyczna napisana jest pięknym
językiem miłości!!!
Jest pisarką niezwykłą. Potrafi pięknie i ze smakiem pisać o miłości, o namiętności, wyzwalając w kobietach uśpione emocje. Doskonale odnajduje się w literaturze dziecięcej, tworzy zabawne wierszyki, jak też prozę dla młodego czytelnika z wątkiem kryminalnym. Jest autorką wszechstronną. Jej książki dla dorosłych znalazły wielu zachwyconych odbiorców, pomimo nie zawsze łatwej tematyki. Nazywana jest specjalistką od szczęśliwych zakończeń.
Przypominam o konkursie, dzisiaj ostatni dzień, by wygrać Szkołę żon, polecam i wywiad i konkurs! Do 24:00 można dodawać odpowiedź na pytanie, dlaczego TY powinnaś/powinieneś otrzymać ten tytuł!!!LINK DO KONKURSU> .
wtorek, 23 kwietnia 2013
Rhys Bowen Prawo panny Murphy
Takiego właśnie kryminału było mi trzeba!
Od dziecka zaczytuję się w tego typu literaturze, naturalnie mistrzynią gatunku jest dla mnie Agata Christie, ale muszę przyznać, że i Molly Murphy ma w sobie wiele charyzmy, inteligencji, jest wyjątkowa jak bohaterowie królowej kryminału, ma w sobie to "coś", co mnie do niej przyciąga, co budzi moją sympatię do jej osoby.
Książkę czyta się szybko, jest ciekawie, miejscami niebezpiecznie, a kiedy indziej zabawnie. Świetnie przedstawione realia tamtych czasów, problemy, z jakimi borykają się Irlandczycy, opuszczający swoje miejsce na ziemi, by żyło im się lepiej, z nadzieją wypatrujący Statuy Wolności.
Molly nie ma wyjścia, musi opuścić Ballykillin, ponieważ wpada w kłopoty, ale tu akurat nie ma się co dziwić, bowiem to osoba "nie dająca sobie w kaszę dmuchać", nigdy nie pozwoliłaby, żeby inni nią manipulowali, robili coś wbrew jej woli, dlatego reaguje dość żywiołowo na "końskie zaloty" niedoszłego absztyfikanta. Jeszcze wielokrotnie przekonamy się o sile charakteru tej rudowłosej, niezwykłej dziewczyny. Kto, jeśli nie ona może sobie poradzić w obcym kraju, w obcym mieście, bez pracy, bez dachu nad głową? I kto, jeżeli nie Molly Murphy, rozwiąże intrygującą i tajemniczą zagadkę kryminalną?
Z tą książką na pewno nie będziecie się nudzić, w żadnym wypadku i w żadnym momencie nie rozczaruje Was ona, ponieważ pełno w niej ciekawych zwrotów akcji, interesujących wątków, sytuacji pełnych intrygujących, interesujących wydarzeń. Bohaterka budzi sympatię w czytelniku już od pierwszych stron, nie pozwala sobie na chwile zwątpienia czy słabości, choć życie jej wywraca się do góry nogami, zmiana goni zmianę, ona nie poddaje się, nie marudzi, tylko chwyta sprawy w swoje ręce, działa! Jest wygadana, potrafi łączyć fakty, nie boi się wyzwań i drwi z niebezpieczeństwa.
To pierwsza część serii kryminałów, których akcja toczy się na początku XX wieku, z niecierpliwością będę oczekiwać kolejnych, oby się ukazały!
Polecam jak najbardziej, naprawdę warto!
Od dziecka zaczytuję się w tego typu literaturze, naturalnie mistrzynią gatunku jest dla mnie Agata Christie, ale muszę przyznać, że i Molly Murphy ma w sobie wiele charyzmy, inteligencji, jest wyjątkowa jak bohaterowie królowej kryminału, ma w sobie to "coś", co mnie do niej przyciąga, co budzi moją sympatię do jej osoby.
Książkę czyta się szybko, jest ciekawie, miejscami niebezpiecznie, a kiedy indziej zabawnie. Świetnie przedstawione realia tamtych czasów, problemy, z jakimi borykają się Irlandczycy, opuszczający swoje miejsce na ziemi, by żyło im się lepiej, z nadzieją wypatrujący Statuy Wolności.
Molly nie ma wyjścia, musi opuścić Ballykillin, ponieważ wpada w kłopoty, ale tu akurat nie ma się co dziwić, bowiem to osoba "nie dająca sobie w kaszę dmuchać", nigdy nie pozwoliłaby, żeby inni nią manipulowali, robili coś wbrew jej woli, dlatego reaguje dość żywiołowo na "końskie zaloty" niedoszłego absztyfikanta. Jeszcze wielokrotnie przekonamy się o sile charakteru tej rudowłosej, niezwykłej dziewczyny. Kto, jeśli nie ona może sobie poradzić w obcym kraju, w obcym mieście, bez pracy, bez dachu nad głową? I kto, jeżeli nie Molly Murphy, rozwiąże intrygującą i tajemniczą zagadkę kryminalną?
Z tą książką na pewno nie będziecie się nudzić, w żadnym wypadku i w żadnym momencie nie rozczaruje Was ona, ponieważ pełno w niej ciekawych zwrotów akcji, interesujących wątków, sytuacji pełnych intrygujących, interesujących wydarzeń. Bohaterka budzi sympatię w czytelniku już od pierwszych stron, nie pozwala sobie na chwile zwątpienia czy słabości, choć życie jej wywraca się do góry nogami, zmiana goni zmianę, ona nie poddaje się, nie marudzi, tylko chwyta sprawy w swoje ręce, działa! Jest wygadana, potrafi łączyć fakty, nie boi się wyzwań i drwi z niebezpieczeństwa.
To pierwsza część serii kryminałów, których akcja toczy się na początku XX wieku, z niecierpliwością będę oczekiwać kolejnych, oby się ukazały!
Polecam jak najbardziej, naprawdę warto!
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
WIELKA CHMURA, BRAT I JA
Piękna, trwała oprawa, znakomite ilustracje, to pierwsze, co rzuca się z oczy biorąc do ręki ten tytuł. Mamy tu ciekawe wierszyki, dotyczące różnych, całkiem zaskakujących tematów. Jest historyjka o tym, jak się źle spało, źle śniło... bo coś naszego bohatera goniło! Jest zabawnie, prawdziwie, o tym, co naprawdę może przytrafić się dzieciom, bądź też o czym myślą, co sobie wyobrażają, wszystko to ich dotyczy. Szczególną uwagę zwróciłam na drugą rymowankę:
"Nie zawiążę dziś trzewika,
i nie zapnę sam guzika!
Do przedszkola? Nie i już.
Uparciuchem jestem, cóż..."*
Dzieci będą się świetnie bawić, słuchać z zapartym tchem, wołając: "O! To tak samo jak ja!". Będą mogły utożsamiać się z bohaterami, zaczną zastanawiać się nad swoim zachowaniem, a na drugi raz być może postąpią inaczej? Nie będą marudzić, krzyczeć, tupać, płakać?
"...bo prawdziwy rycerz wie,
jak zachować trzeba się!"*
Autorka mądrze i interesująco przedstawia nam rozwiązania, jakie warto zastosować, by dziecko pojęło, co jest dobre, a co złe, czy lepiej być miłym i grzecznym, czy krnąbrnym i wrzeszczącym? Podpowiada nam, jak poradzić sobie z przedszkolakiem, co bywa nie lada wyzwaniem!
Podobał nam się też wierszyk o potworze, który tak naprawdę wart jest poznania i polubienia, bo może się okazać świetnym pomocnikiem, naszym sprzymierzeńcem w walce z bałaganem! Jest też opowieść o nudzie, która przyszła na podwórko, nikt jej tutaj nie zapraszał, nie oczekiwał, nie cieszył się z jej wizyty! A jednak wszyscy byli dla niej mili, zapraszali ją do wspólnej gry w piłkę, do berka, lecz ona była niezadowolona, ciekawe dlaczego? Chyba nie miała tam czego szukać, prawda?
Na samym końcu jest tytułowa "Wielka chmura", która zagraża światu, zasłania pół nieba. Czy może zrobić nam jednak coś złego? Szczególnie, gdy mamy obok siebie brata?
*cytowane fragmenty pochodzą z książeczki oczywiście
niedziela, 21 kwietnia 2013
KOLEJNA GODNA POLECENIA KSIAŻKA!!! Źle wydrukowane życie Florentyna Grądkowska
Biorąc do ręki ten tytuł nie miałam pojęcia, że tak bardzo mnie urzeknie, że nie będę mogła się od niego oderwać, a jednak tak było. Aż żal, że to koniec, mam nadzieję, że powstanie ciąg dalszy!
Florentyna Grądkowska jest osobą młodą, zaledwie 23-letnią. Po studiach licencjackich pracowała w dwutygodniku gdańskim, w tej chwili zajmuje się biurem prezesa w firmie pomorskiej. Chciałaby być szczęśliwa, marzy o życiu z człowiekiem, którego kocha, o tym, by wraz z nim kroczyć po ścieżkach, jakie wyznaczył jej los.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że młoda kobieta może tak pięknie napisać o miłości, stworzyć ciekawe i niebanalne postaci, pełne uczuć, emocji, pasji. Ten tytuł jest obecnie jednym z moich ulubionych, zamieszkał w moim sercu i jeszcze wielokrotnie będę do niego wracać, jak też zachęcać innych czytelników do poznania tej historii. Naprawdę warto!
Jest to książka skierowana do młodzieży, ale moim zdaniem równie dobrze mogą przeczytać ją także osoby starsze i nie zawiodą się na niej, czego sama jestem doskonałym przykładem. Poznajemy Lilę, opłakującą śmierć oddanego towarzysza, którym był dla niej pies Spajki. W tym smutku tuż obok jest ukochany i najbliższy przyjaciel Maks. To on ją pociesza, przytula, martwi się o nią, to na niego zawsze i wszędzie może liczyć nasza bohaterka. To on jej pomaga, rozśmiesza ją do łez, zna ją, jak nikt. Prawdziwa i trwała łączy ich więź, jednak coś dziwnego dzieje się między nimi. Chłopak staje się tajemniczy, czasem nieobecny, ma jakieś sekrety, coś, o czym nie chce, bądź też nie potrafi, nie umie jej powiedzieć. W każdym bądź razie coś się zmienia, coś tu nie gra, ale do końca nie wiadomo, o co chodzi, możemy się jedynie domyślać, co się dzieje?
Lila poznaje Maćka, popularnego i przystojnego modela, który postanawia zmienić swoje życie, kończy karierę i wraca do liceum. Pojawia się w klasie, do której uczęszcza dziewczyna. Chłopak od samego początku bardzo ją lubi, ponieważ tylko ona z całej szkoły traktuje go normalnie, nie uważa za kogoś wyjątkowego, nie chce od niego autografu, nie robi "maślanych oczu", nawet nie wie, kim on jest, gdy spotykają się po raz pierwszy, nie interesuje się modą.
Jak zakończy się ta historia ? Pełna sprzecznych uczuć, prawdziwa niebywale, skomplikowana i taka "życiowa"?
Autorka nie pozwoli nam na spokojne czytanie bez refleksji. Będzie nami targać wiele dziwnych, sprzecznych emocji, będziemy wciąż się zastanawiać, co będzie dalej, będzie nas intrygować, zaskoczy nas ta lektura. Naprawdę warto się z nią zapoznać, szczególnie, że to debiut Florentyny Grądkowskiej.
Stworzone przez nią postaci są tak realistyczne, żywe, że nie można przejść obok nich obojętnie! Wczujemy się w sytuację, w rzeczywistość, staniemy się na nowo uczniami szkoły średniej, wraz z bohaterami tej książki. Będziemy czuli, to co oni, a emocje, które im towarzyszą staną się naszymi, nie będzie tylko lekko, łatwo i przyjemnie, jak to w życiu bywa... Polecam, a sama z niecierpliwością oczekuję kolejnej części. Brawo!
Florentyna Grądkowska jest osobą młodą, zaledwie 23-letnią. Po studiach licencjackich pracowała w dwutygodniku gdańskim, w tej chwili zajmuje się biurem prezesa w firmie pomorskiej. Chciałaby być szczęśliwa, marzy o życiu z człowiekiem, którego kocha, o tym, by wraz z nim kroczyć po ścieżkach, jakie wyznaczył jej los.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że młoda kobieta może tak pięknie napisać o miłości, stworzyć ciekawe i niebanalne postaci, pełne uczuć, emocji, pasji. Ten tytuł jest obecnie jednym z moich ulubionych, zamieszkał w moim sercu i jeszcze wielokrotnie będę do niego wracać, jak też zachęcać innych czytelników do poznania tej historii. Naprawdę warto!
Jest to książka skierowana do młodzieży, ale moim zdaniem równie dobrze mogą przeczytać ją także osoby starsze i nie zawiodą się na niej, czego sama jestem doskonałym przykładem. Poznajemy Lilę, opłakującą śmierć oddanego towarzysza, którym był dla niej pies Spajki. W tym smutku tuż obok jest ukochany i najbliższy przyjaciel Maks. To on ją pociesza, przytula, martwi się o nią, to na niego zawsze i wszędzie może liczyć nasza bohaterka. To on jej pomaga, rozśmiesza ją do łez, zna ją, jak nikt. Prawdziwa i trwała łączy ich więź, jednak coś dziwnego dzieje się między nimi. Chłopak staje się tajemniczy, czasem nieobecny, ma jakieś sekrety, coś, o czym nie chce, bądź też nie potrafi, nie umie jej powiedzieć. W każdym bądź razie coś się zmienia, coś tu nie gra, ale do końca nie wiadomo, o co chodzi, możemy się jedynie domyślać, co się dzieje?
Lila poznaje Maćka, popularnego i przystojnego modela, który postanawia zmienić swoje życie, kończy karierę i wraca do liceum. Pojawia się w klasie, do której uczęszcza dziewczyna. Chłopak od samego początku bardzo ją lubi, ponieważ tylko ona z całej szkoły traktuje go normalnie, nie uważa za kogoś wyjątkowego, nie chce od niego autografu, nie robi "maślanych oczu", nawet nie wie, kim on jest, gdy spotykają się po raz pierwszy, nie interesuje się modą.
Jak zakończy się ta historia ? Pełna sprzecznych uczuć, prawdziwa niebywale, skomplikowana i taka "życiowa"?
Autorka nie pozwoli nam na spokojne czytanie bez refleksji. Będzie nami targać wiele dziwnych, sprzecznych emocji, będziemy wciąż się zastanawiać, co będzie dalej, będzie nas intrygować, zaskoczy nas ta lektura. Naprawdę warto się z nią zapoznać, szczególnie, że to debiut Florentyny Grądkowskiej.
Stworzone przez nią postaci są tak realistyczne, żywe, że nie można przejść obok nich obojętnie! Wczujemy się w sytuację, w rzeczywistość, staniemy się na nowo uczniami szkoły średniej, wraz z bohaterami tej książki. Będziemy czuli, to co oni, a emocje, które im towarzyszą staną się naszymi, nie będzie tylko lekko, łatwo i przyjemnie, jak to w życiu bywa... Polecam, a sama z niecierpliwością oczekuję kolejnej części. Brawo!
sobota, 20 kwietnia 2013
"Nadzieja" Katarzyna Michalak TO COŚ, CO NAPRAWDĘ WARTO PRZECZYTAĆ.
"Nadzieję" Katarzyny Michalak kupiłam kilka miesięcy temu, po to, by przeczytać książkę, którą zachwalało całe mnóstwo czytelników. Najczęściej spotykałam się z opinią, że to powieść inna niż wszystkie pozostałe tej pisarki. I zgadzam się z tym. Kiedy zaczęłam ją czytać nie mogłam się od niej oderwać, bardzo dużo o niej myślałam... Musiałam niestety odłożyć ją na czas dłuższy, ponieważ miałam wiele spraw niecierpiących zwłoki i zwyczajnie nie miałam kiedy jej skończyć. Teraz postanowiłam usiąść i wreszcie zmierzyć się z tą trudną, dramatyczną historią i poznać jej finał.
Kupiłam "Nadzieję", ponieważ potrzebowałam odskoczni, dobrej książki, dzięki której dowiem się czegoś nowego, ciekawego, poznam opowieść o ludziach niezwykłych, niebanalnych. I tak się stało, ta lektura mnie nie zawiodła, myślę o niej nieustannie od kilku dni, od momentu, w którym ją skończyłam. Dostarczyła mi wielu niezapomnianych chwil, rzadko spotykanych emocji. Ta historia będzie ze mną jeszcze przez długi, długi czas, będę o niej myśleć, zastanawiać się nad nią, przeżywać ją ciągle od nowa, i od nowa. Takie książki uwielbiam, które jednocześnie uczą mnie, momentami bawią, wzruszają, smucą, które wyciskają z mych oczu łzy, przy których czasem mam ochotę krzyczeć! Buntuję się nad niesprawiedliwością losu, mam żal do świata i bohaterów, ludziom złym mówię stanowczo: Nie! Tak nie wolno, tak być nie może... A jednak wiem, że takie sytuacje mają miejsce, że rodziny takie jak ta, w której wychowywała się nasza bohaterka istnieją, że nikt nie chce pomóc, bo ludzie uważają, że to normalne. A to normalne nie jest, ojciec nie ma prawa bić, poniżać, krytykować, znęcać się, w dodatku w tak brutalny i okrutny sposób!
Cieszy mnie jedynie fakt, iż Kasia Michalak miała odwagę i siłę, by napisać taaaaaaaaaaką książkę, tak prawdziwą, tak pełną bólu, drastyczną, przepełnioną uczuciem bezsilności niewinnego, bezbronnego dziecka, które nie potrafi sobie poradzić w tym świecie, w którym musi funkcjonować. Radzi sobie w jedyny sposób, który zdaje się przynosić jej ulgę, krzywdzi samą siebie, okalecza się. Rani też tego, który jest jej jedynym przyjacielem, który jak nikt ją kocha, który zawsze i wszędzie stanie w jej obronie, tylko czy można znosić to, co potrafi zgotować mu Lila? Czy z drugiej strony ona ma prawo oczekiwać, że po tym, jak oszukuje, oskarża ukochanego o coś naprawdę nikczemnego on po raz kolejny jej wybaczy i dalej będzie ją wspierał, kochał i dawał nadzieję? To właśnie jest miłość... tak piękna i trudna zarazem, trwała, stała i silna, nie poddająca się żadnym burzom, huraganom, wiatrom, nic nie jest w stanie jej zniszczyć, nic. Warto przeczytać i warto to przeżyć, wczuć się w role naszej dwójki bohaterów, o których tak wyraziście, tak prawdziwie napisała autorka. Moim zdaniem to książka niezwykła, która pozostaje w sercu, w duszy, której nie da się zapomnieć, obok której nikt, absolutnie nikt, nie może przejść obojętnie.
Czym jest nadzieja w tej książce? Czy tylko miejscem, do którego można się udać, gdy nic innego nie przynosi ukojenia i bezpieczeństwa? Myślę, że nasza mała dziewczynka, którą czytając o niej, pragniemy przytulić, pocieszyć, pogłaskać, dać jej wiarę i siłę, bez nadziei nie dałaby sobie rady, tylko to trzymało ją przy życiu, dom zwany Nadzieją i Aleksiej, jej najlepszy i jedyny przyjaciel z dzieciństwa, tylko to i aż to...
Pisarka nie boi się tematów trudnych, kontrowersyjnych, bulwersujących nawet, potrafi zmusić swych czytelników do zmierzenia się z prawdziwymi problemami, z kłopotami ludzi, których nie brakuje, uczula nas na pewne sprawy. W naszych czasach, gdy ludzie są tak zaganiani, kiedy wszystko robią w pośpiechu, zbyt szybko, goniąc uczy nas, że warto zwolnić, przystanąć, zastanowić się, docenić, jak wiele mamy, mimo swych własnych kłopotów, cieszyć się z tego, co otrzymaliśmy, co dane nam było przeżyć, zobaczyć. Daje wiarę i otuchę, NADZIEJĘ.
Zachęcam do poznania losów tej nietypowej dwójki, dzieci okaleczonych, pozbawionych ciepła i bliskości domu rodzinnego, tradycyjnej rodziny, zmagającej się z niesprawiedliwością, głupotą, nienawiścią, z wszystkim tym, co chcielibyśmy, by nigdy nie miało miejsca. Na pewno ciężko będzie nam zrozumieć zachowanie Liliany, ale też nikomu z nas nie życzę, by kiedykolwiek musiał przeżyć cokolwiek z tego, z czym ona musiała się zmierzyć. Aleksiej miał u swego boku stojącą za nim murem ciocię Anastazję, Lila nie miała nikogo, ani jako dziecko, ani jako dorosła, piękna kobieta, nie mogła liczyć na przychylność, na jakikolwiek dowód sympatii ze strony choćby jednej osoby. Przeszła w życiu tak wiele, że to wszystko momentami przypomina koszmar, a jednak pamiętajmy, iż takie rzeczy dzieją się naprawdę, czasem tuż obok nas... Wystarczy się rozejrzeć, posłuchać, może za ścianą ktoś bije, krzyczy, znęca się nad dzieckiem, swoją żoną? Jeżeli dzięki tej książce choć jedno istnienie ludzkie zostanie uratowane, bo ten tytuł zbudzi w nas uśpione ludzkie odruchy, bo zareagujemy, zamiast przejść obojętnie, wzruszając ramionami i mrucząc pod nosem: "To nie moja sprawa, nie będę się wtrącać." to będzie wspaniale, nie sądzicie?
Kupiłam "Nadzieję", ponieważ potrzebowałam odskoczni, dobrej książki, dzięki której dowiem się czegoś nowego, ciekawego, poznam opowieść o ludziach niezwykłych, niebanalnych. I tak się stało, ta lektura mnie nie zawiodła, myślę o niej nieustannie od kilku dni, od momentu, w którym ją skończyłam. Dostarczyła mi wielu niezapomnianych chwil, rzadko spotykanych emocji. Ta historia będzie ze mną jeszcze przez długi, długi czas, będę o niej myśleć, zastanawiać się nad nią, przeżywać ją ciągle od nowa, i od nowa. Takie książki uwielbiam, które jednocześnie uczą mnie, momentami bawią, wzruszają, smucą, które wyciskają z mych oczu łzy, przy których czasem mam ochotę krzyczeć! Buntuję się nad niesprawiedliwością losu, mam żal do świata i bohaterów, ludziom złym mówię stanowczo: Nie! Tak nie wolno, tak być nie może... A jednak wiem, że takie sytuacje mają miejsce, że rodziny takie jak ta, w której wychowywała się nasza bohaterka istnieją, że nikt nie chce pomóc, bo ludzie uważają, że to normalne. A to normalne nie jest, ojciec nie ma prawa bić, poniżać, krytykować, znęcać się, w dodatku w tak brutalny i okrutny sposób!
Cieszy mnie jedynie fakt, iż Kasia Michalak miała odwagę i siłę, by napisać taaaaaaaaaaką książkę, tak prawdziwą, tak pełną bólu, drastyczną, przepełnioną uczuciem bezsilności niewinnego, bezbronnego dziecka, które nie potrafi sobie poradzić w tym świecie, w którym musi funkcjonować. Radzi sobie w jedyny sposób, który zdaje się przynosić jej ulgę, krzywdzi samą siebie, okalecza się. Rani też tego, który jest jej jedynym przyjacielem, który jak nikt ją kocha, który zawsze i wszędzie stanie w jej obronie, tylko czy można znosić to, co potrafi zgotować mu Lila? Czy z drugiej strony ona ma prawo oczekiwać, że po tym, jak oszukuje, oskarża ukochanego o coś naprawdę nikczemnego on po raz kolejny jej wybaczy i dalej będzie ją wspierał, kochał i dawał nadzieję? To właśnie jest miłość... tak piękna i trudna zarazem, trwała, stała i silna, nie poddająca się żadnym burzom, huraganom, wiatrom, nic nie jest w stanie jej zniszczyć, nic. Warto przeczytać i warto to przeżyć, wczuć się w role naszej dwójki bohaterów, o których tak wyraziście, tak prawdziwie napisała autorka. Moim zdaniem to książka niezwykła, która pozostaje w sercu, w duszy, której nie da się zapomnieć, obok której nikt, absolutnie nikt, nie może przejść obojętnie.
Czym jest nadzieja w tej książce? Czy tylko miejscem, do którego można się udać, gdy nic innego nie przynosi ukojenia i bezpieczeństwa? Myślę, że nasza mała dziewczynka, którą czytając o niej, pragniemy przytulić, pocieszyć, pogłaskać, dać jej wiarę i siłę, bez nadziei nie dałaby sobie rady, tylko to trzymało ją przy życiu, dom zwany Nadzieją i Aleksiej, jej najlepszy i jedyny przyjaciel z dzieciństwa, tylko to i aż to...
Pisarka nie boi się tematów trudnych, kontrowersyjnych, bulwersujących nawet, potrafi zmusić swych czytelników do zmierzenia się z prawdziwymi problemami, z kłopotami ludzi, których nie brakuje, uczula nas na pewne sprawy. W naszych czasach, gdy ludzie są tak zaganiani, kiedy wszystko robią w pośpiechu, zbyt szybko, goniąc uczy nas, że warto zwolnić, przystanąć, zastanowić się, docenić, jak wiele mamy, mimo swych własnych kłopotów, cieszyć się z tego, co otrzymaliśmy, co dane nam było przeżyć, zobaczyć. Daje wiarę i otuchę, NADZIEJĘ.
Zachęcam do poznania losów tej nietypowej dwójki, dzieci okaleczonych, pozbawionych ciepła i bliskości domu rodzinnego, tradycyjnej rodziny, zmagającej się z niesprawiedliwością, głupotą, nienawiścią, z wszystkim tym, co chcielibyśmy, by nigdy nie miało miejsca. Na pewno ciężko będzie nam zrozumieć zachowanie Liliany, ale też nikomu z nas nie życzę, by kiedykolwiek musiał przeżyć cokolwiek z tego, z czym ona musiała się zmierzyć. Aleksiej miał u swego boku stojącą za nim murem ciocię Anastazję, Lila nie miała nikogo, ani jako dziecko, ani jako dorosła, piękna kobieta, nie mogła liczyć na przychylność, na jakikolwiek dowód sympatii ze strony choćby jednej osoby. Przeszła w życiu tak wiele, że to wszystko momentami przypomina koszmar, a jednak pamiętajmy, iż takie rzeczy dzieją się naprawdę, czasem tuż obok nas... Wystarczy się rozejrzeć, posłuchać, może za ścianą ktoś bije, krzyczy, znęca się nad dzieckiem, swoją żoną? Jeżeli dzięki tej książce choć jedno istnienie ludzkie zostanie uratowane, bo ten tytuł zbudzi w nas uśpione ludzkie odruchy, bo zareagujemy, zamiast przejść obojętnie, wzruszając ramionami i mrucząc pod nosem: "To nie moja sprawa, nie będę się wtrącać." to będzie wspaniale, nie sądzicie?
piątek, 19 kwietnia 2013
Lisia Ewa Nowak
Książka wchodzi w skład serii Księżycowy kamień obok takich tytułów, jak:"Przygody Tomka Sawyera" Marka Twaina, "Duchy w teatrze" Ewy Karwan-Jastrzębskiej, czy "Środek kapusty" tej samej co "Lisia" autorki, Ewy Nowak. Te historie łączy wiele, ponieważ pobudzają one wyobraźnię, uczą wrażliwości i myślenia, pomagają zrozumieć własne problemy i wskazuję drogę do ich rozwiązywania, dzięki nim możemy poczuć się lepiej, wiele zaczynamy rozumieć, dostrzegać. Warto zapoznać się w nimi wszystkimi.
Ewa Nowak moim zdaniem "robi kawał dobrej roboty" i powinniśmy cieszyć się, że jest ktoś, kto chce pomóc naszej dorastającej, krnąbrnej, samotnej i niejednokrotnie zagubionej młodzieży. Dzieci w tym wieku mogą naprawdę przysporzyć kłopotów, ale też nawet maleńkie ich problemiki, które my czasem bagatelizujemy, wyśmiewamy, mogą urosnąć do rangi ogromnego PROBLEMU. Kiedy młody człowiek dojrzewa wystarczy drobnostka, by uważał, że nie warto żyć, że nic nie ma sensu. Warto zwrócić uwagę na nasze dziecko w tym czasie, by nie stało się coś złego, może nie akceptują go rówieśnicy, może to z nami, rodzicami nie potrafi się dogadać, a może nasz potomek jest podatny na używki, typu alkohol, narkotyki? Trzeba się mu uważnie przyglądać i słuchać, naprawdę zwracać uwagę na to, co do nas mówi, a nie wykręcać się stale: "Nie mam czasu, pracuję, jestem zmęczona, chcę odpocząć." Często bywa tak, że chcemy brak czasu wynagrodzić pieniędźmi, zabawkami, drogimi gadżetami, ale czy to zastąpi miłość, uwagę, bliskość?
Ewa Nowak jest psychologiem terapeutą, ma stronę internetową KLIK >, na której możemy znaleźć aktualne informacje na temat jej książek i jej pracy.
Książka opowiada o ośmioletniej dziewczynce zwanej przez wszystkich Lisią, ponieważ już pierwszego dnia według taty miała chytrą minkę, jakby była małą spryciulą. Naprawdę ma na imię całkiem zwyczajnie - Ania. Właśnie zbliżają się jej urodziny, o których zapomina mama naszej bohaterki. Jest zapracowana, to prawda, nie ma na nic czasu, stale odpisuje na listy, z zawodu jest psychologiem, ale nie dostrzega tego, co najważniejsze, co dzieje się w jej własnym domu. To tutaj powinna pomóc, to tu jest potrzebna, tu za nią tęsknią, potrzebują jej. Jak myślicie, zrozumie swój błąd, wyjawi córce, jak bardzo żałuje, jak się myliła, jak ją kocha? A może Lisia zamknie się w swojej skorupie, skryje w niej, zaniecha prób rozmowy, odpuści? Oddalą się od siebie jeszcze bardziej, czy może zbliżą się i będzie wreszcie tak, jak być powinno, by rodzina była szczęśliwa?
Polecam ten tytuł, możemy tak jak pisałam wcześniej, mnóstwo spraw zrozumieć dzięki niemu, wiele przemyśleć i zastanowić się nad naszymi własnymi rodzinnymi relacjami, czy i u nas jest podobnie, czy jesteśmy przekonani o swojej nieomylności, czy jesteśmy idealnymi rodzicami, nie mamy sobie nic do zarzucenia?
Ewa Nowak moim zdaniem "robi kawał dobrej roboty" i powinniśmy cieszyć się, że jest ktoś, kto chce pomóc naszej dorastającej, krnąbrnej, samotnej i niejednokrotnie zagubionej młodzieży. Dzieci w tym wieku mogą naprawdę przysporzyć kłopotów, ale też nawet maleńkie ich problemiki, które my czasem bagatelizujemy, wyśmiewamy, mogą urosnąć do rangi ogromnego PROBLEMU. Kiedy młody człowiek dojrzewa wystarczy drobnostka, by uważał, że nie warto żyć, że nic nie ma sensu. Warto zwrócić uwagę na nasze dziecko w tym czasie, by nie stało się coś złego, może nie akceptują go rówieśnicy, może to z nami, rodzicami nie potrafi się dogadać, a może nasz potomek jest podatny na używki, typu alkohol, narkotyki? Trzeba się mu uważnie przyglądać i słuchać, naprawdę zwracać uwagę na to, co do nas mówi, a nie wykręcać się stale: "Nie mam czasu, pracuję, jestem zmęczona, chcę odpocząć." Często bywa tak, że chcemy brak czasu wynagrodzić pieniędźmi, zabawkami, drogimi gadżetami, ale czy to zastąpi miłość, uwagę, bliskość?
Ewa Nowak jest psychologiem terapeutą, ma stronę internetową KLIK >, na której możemy znaleźć aktualne informacje na temat jej książek i jej pracy.
Książka opowiada o ośmioletniej dziewczynce zwanej przez wszystkich Lisią, ponieważ już pierwszego dnia według taty miała chytrą minkę, jakby była małą spryciulą. Naprawdę ma na imię całkiem zwyczajnie - Ania. Właśnie zbliżają się jej urodziny, o których zapomina mama naszej bohaterki. Jest zapracowana, to prawda, nie ma na nic czasu, stale odpisuje na listy, z zawodu jest psychologiem, ale nie dostrzega tego, co najważniejsze, co dzieje się w jej własnym domu. To tutaj powinna pomóc, to tu jest potrzebna, tu za nią tęsknią, potrzebują jej. Jak myślicie, zrozumie swój błąd, wyjawi córce, jak bardzo żałuje, jak się myliła, jak ją kocha? A może Lisia zamknie się w swojej skorupie, skryje w niej, zaniecha prób rozmowy, odpuści? Oddalą się od siebie jeszcze bardziej, czy może zbliżą się i będzie wreszcie tak, jak być powinno, by rodzina była szczęśliwa?
Polecam ten tytuł, możemy tak jak pisałam wcześniej, mnóstwo spraw zrozumieć dzięki niemu, wiele przemyśleć i zastanowić się nad naszymi własnymi rodzinnymi relacjami, czy i u nas jest podobnie, czy jesteśmy przekonani o swojej nieomylności, czy jesteśmy idealnymi rodzicami, nie mamy sobie nic do zarzucenia?
czwartek, 18 kwietnia 2013
WYWIAD I KONKURS MAGDALENA WITKIEWICZ SZKOŁA ŻON DO WYGRANIA tylko dla dorosłych!!!
Jest pisarką niezwykłą. Potrafi pięknie i ze smakiem pisać o miłości, o namiętności, wyzwalając w kobietach uśpione emocje. Doskonale odnajduje się w literaturze dziecięcej, tworzy zabawne wierszyki, jak też prozę dla młodego czytelnika z wątkiem kryminalnym. Jest autorką wszechstronną. Jej książki dla dorosłych znalazły wielu zachwyconych odbiorców, pomimo nie zawsze łatwej tematyki. Nazywana jest specjalistką od szczęśliwych zakończeń.
- Jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?
A wieszałam te malutkie skarpetki mojej córki i wymyślałam
różne historie. Gdy Lila już spała, siadałam do komputera i coś stukałam…
Wysłałam mojej mamie fragment i była zaskoczona, że ja tak umiem pisać. A potem
się okazało, że wydawcom również się podoba. To bardzo fajne
uczucie.
-Czy zmieniło się coś w Twoim życiu, odkąd zaczęłaś pisać?
Zmieniło się! Mam dużo mniej czasu. A w zasadzie nie mam go
wcale. Poznaję wielu fantastycznych ludzi, dostaję sporo maili. Życie jest na
pewno bogatsze o różnorakie wrażenia.
Właśnie chyba mi się ostatnio nie udaje. Nie mam energii, a
życie pędzi, jakby było karuzelą. Trzeba mieć niezłą kondycję, by dotrzymać
rytmu. Chyba trzeba nieco zwolnić… Tylko z czego zrezygnować? Mało śpię. Chyba
za mało
-A pomysły? Szczególnie ciekawi mnie najnowsza Twoja książka
„Szkoła żon”, której premiera już 17 kwietnia? O czym jest ten tytuł?
Szkoła żon jest – jak wszystkie moje książki – o kobietach.
O zwyczajnych kobietach, takich jak wiele, o ich problemach. I o tym, że
zabierając te problemy znalazły się w Szkole żon. Myślały, że ta szkoła nauczy
je, jak być idealnymi partnerkami dla swoich mężczyzn… Myliły się. Ta szkoła
uczy, jak pokochać siebie…
Każdy pisarz musi być obserwatorem. Takim zbieraczem
ludzkich gestów, słów, historii. Ważne, by wszystko zapamiętał i potem dodał
coś zupełnie wymyślonego, zamieszał w garnuszku i… gotowe. Każda pisarka to
taka czarownica, która gotuje eliksir…
-Ta książka jest zupełnie inna od pozostałych Twoich pozycji
literackich, czy nie obawiasz się, jak przyjmą ją Twoi czytelnicy?
Oczywiście, że się obawiam. Ale lubię podejmować wyzwania, a
sceny erotyczne są bardzo trudnym wyzwaniem. Bo trzeba opisać seks, by nie było
śmiesznie, by nie było wulgarnie i by było zmysłowo. Przynajmniej takie było
moje założenie. A czy się udało? Czytelnicy ocenią.
-Jak myślisz, czym różni się Twoja erotyka od innych tego
typu książek?
W książkach erotycznych, które miałam okazję do tej pory
poznać, mamy do czynienia cały czas z podobnym schematem. Jest biedne niewinne
dziewczę, które poznaje bogatego, silnego i przystojnego maczo i z nim uprawia
seks w różnych konstelacjach. I jeszcze najlepiej to dziewczę jest przez maczo
wykorzystywane i z lekka upodlane. U mnie są normalne kobiety, które mają swoje
potrzeby i chcą być szczęśliwe. Nie są niczyją zabawką do sprawdzania rozkoszy.
Są partnerem (a raczej partnerką, równorzędną) mężczyzny, którego darzą
uczuciem i ich potrzeby są dla nich tak samo ważne.
-Ukazałaś w tej powieści zupełnie inne oblicze kobiety.
Pokazałaś, że ma ona prawa, nie tylko obowiązki, że może być szczęśliwa,
kochana?
O właśnie o tym mówiłam. Staram się właśnie to pokazać
czytelniczkom.
-Czego uczy nas „Szkoła żon”?
A to już odsyłam do lektury
-Moje zdanie na temat erotyki znasz, a Ty, czy lubisz czytać
o seksie? Czy musi się on wiązać z uczuciem, czy podobnie jak w „Opowieści
niewiernej” kobieta może czerpać przyjemność z seksu bez miłości?
Czasem lubię czytać o seksie, ale co za dużo, to nie zdrowo.
Niektóre rzeczy mi się podobają, inne nie. Wolę, gdy wiąże się z uczuciem. Ale
w Opowieści niewiernej też był pewien rodzaj uczucia – zauroczenie, fascynacja…
Nie lubię czytać o seksie instrumentalnym, tylko zaspokajaniu uczuć „tam na
dole”. W głowie, w sercu również musi się coś dziać.
-Czy powstanie kontynuacja „Szkoły żon”, mamy tu przecież
wątki, które można rozwinąć? Ciekawą postacią jest Marta, i Michalina, i Julia,
i Jadwiga, i Ewelina.
Zobaczymy Na pewno byłoby o czym pisać.
-Marta ma problem z nadwagą, myślisz, że wiele czytelniczek
boryka się z podobnym?
Niestety tak. Łącznie z autorką.:)
-A Jadwiga, czy panie będą pisać do Ciebie: „Pani Magdo, to
książka o mnie, jestem jak Jadwiga”?
Myślę, że tak. Te postacie są tak różnorodne, że każda
kobieta znajdzie w nich cząstkę siebie…
-I jeszcze zaślepiona miłością Michalina, czy istnieją takie
kobiety? I dlaczego idealizują swoich partnerów?
Myślę, że są. Tylko w tym momencie one same nie zdają sobie
z tego sprawy. To otoczenie to widzi, a one na swój sposób są szczęśliwe. Do
czasu szczęśliwe. Potem prawda bardzo boli.
-Za czym tęsknią kobiety? Czego Twoim zdaniem potrzebują,
czego im brakuje w codziennym życiu?
Brakuje takich zwykłych, drobnych, miłych gestów. Wciąż nie
umiemy o coś prosić, nie umiemy dziękować. Nie pamiętamy, że życie składa się z
wielu drobnych, ulotnych chwil i każda taka chwila powinna być wyjątkowa.
-To Twoja szósta książka, słyszałam jednak, że nie czujesz
się jeszcze pisarką, czy to prawda?
Już powoli zaczynam się czuć;)
-Lubisz swoich bohaterów? Któregoś szczególnie? Która postać
„Szkoły żon” może najbardziej spodobać się czytelnikom?
Hmmm. Najbardziej wyrazista chyba jest Michalina i Jadwiga.
Chyba je najbardziej lubię. I podejrzewam, że czytelniczki także je najbardziej
polubią.
-Początkowo ta powieść miała być inna… czy możesz zdradzić
nam, co zmieniłaś?
Najpierw miałam pisać pod pseudonimem i… Nie umiałam. W
ogóle mi nie szło. Chciałam tę książkę napisać tak, by była to naprawdę szkoła
dla dobrych żon. No, ale mi nie wyszło. I dobrze!
-Czy Ty, gdyby to nie była Twoja książka, zainteresowałabyś
się tym tytułem, widząc go na półce księgarni?
Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo obecnie mam do niej
stosunek emocjonalny. Ale mam nadzieję, że czytelniczki będą zainteresowane.
-Życzę Ci, by „Szkoła żon” została odebrana właściwie, by
ludzie zrozumieli, co chciałaś przekazać im tą lekturą, dostrzegli w niej to,
na co chciałaś zwrócić ich uwagę…
Dziękuję bardzo. Ja też bym sobie życzyła, by przy niej po
prostu mile spędzili czas. I by pod wpływem emocji niejedna żona się czulej
przytuliła wieczorem do męża.:)
-Czy w Twojej głowie są już pomysły na kolejne powieści?
Oj kilka! Teraz piszę powieść o… No jak zawsze o miłości.
Będzie na jesieni!
-Czy denerwujesz się przed premierą kolejnych tytułów tak
samo, jak przy debiucie? A może wcale nie masz tremy?
Bardzo się denerwuję. Wypuszczam w świat swoje dziecko,
które każdy będzie mógł ocenić.
-O czym marzysz?
Marzę o szczęściu. A na to się składa zdrowie mojej rodziny
i ich miłość. To najważniejsze.
-Tego Ci życzę z całego serca. Dziękuję za rozmowę :)
1. Zabawę zaczynamy 17 kwietnia i potrwa 7 dni, do 24 kwietnia do 24:00.
2. Zwycięzca zostanie wybrany w miarę możliwości najszybciej jak się da, wyniki pojawią się do 30 kwietnia.
3. Nagrodą będzie świeżutka, pachnąca nowością "Szkoła żon", którą własnoręcznie podpisze Magdalena Witkiewicz.
4. Książka to podarunek dla zwycięzcy od autorki i WYDAWNICTWA FILIA KLIK>.
5. Udział mogą wziąć jedynie osoby pełnoletnie, przykro mi, ale treść książki jest przeznaczona tylko DLA DOROSŁYCH.
6. Należy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to właśnie TY powinnaś/powinieneś dostać ten niezwykły tytuł, w komentarzu pod tym postem, poza tym zostawić swój adres e-mail. Miło mi będzie, jeżeli polubicie moją stronę na facebooku KLIK>, jeśli dołączycie do obserwujących mojego bloga, nie jest to jednak wymóg, ponieważ nie uważam, że do lubienia i obserwowania powinno się zmuszać, prawda? Bannerów nie będzie, bo nie znam się na tym, gdyby ktoś był chętny mi pomóc, mogę spróbować to zrobić ewentualnie.
7. Zwycięzca zostanie wybrany bezpośrednio przez pisarkę MAGDALENĘ WITKIEWICZ tu klik do bloga , ale anonimowo, nie podam kto napisał dany komentarz. To prośba autorki, i ja uważam, że tak będzie sprawiedliwie. Powiadomimy o wygranej poprzez wiadomość e-mailową.
Podaję jeszcze link do mojej recenzji "Szkoły żon".
Wiem, to mój najdłuższy post, ale moim zdaniem warto przeczytać.
środa, 17 kwietnia 2013
Tajemnica srebrnych kielichów Brigitte Krautgartner
Kiedy byłam mała marzyłam o tym, by zostać policjantką albo detektywem. Chciałam mieć własną agencję detektywistyczną, prowadzić śledztwa, rozwiązywać zagadki, wyszukiwać przestępców, bronić poszkodowanych i niewinnych. Początkowo zaczytywałam się w serii o Panu Samochodziku, w późniejszym okresie w książkach Agaty Christie. Szkoda, że wtedy nikt nie napisał tak ciekawej i barwnej opowieści o dziewczynce, która próbuje odkryć tajemnice dziwnych zniknięć srebrnych kielichów z klasztoru benedyktynów. Na pewno byłabym nią zachwycona, szczególnie, że to początek serii "Kiki rozwiązuje zagadki". Może mury opactwa wydają się być zimne, niedostępne, nieciekawe, wręcz nudne, ale to tylko złudzenie, dzieje się tu wiele, niekoniecznie dobrych rzeczy.
W tej powieści detektywistycznej dla dzieci w wieku od 11 do 15 lat spotkamy bardzo zabawne sytuacje, śmieszne, wesołe, choć czarno-białe rysunki, całe mnóstwo niesamowitych przygód i zaskakujące rozwiązanie.
Nasza bohaterska Kiki przyjeżdża tu w okresie wakacyjnym autobusem do wujka Nicka, przeora benedyktyńskiego opactwa, który kocha ją bardzo, jednak ma mnóstwo spraw na głowie i jest człowiekiem niebywale zajętym. Młoda dama nudzi się tutaj trochę, do tego jest ciekawa, kto i dlaczego mógłby ukraść cenne pamiątki, w jakim celu? Nie przejmuje się niebezpieczeństwem, nie prosi nikogo o pomoc, całkiem sama postanawia rozwikłać zagadkę. Jak myślicie, uda jej się?
To lektura idealna dla młodego człowieka, doskonała alternatywa dla komputera, gierek i telewizji. Z książką również można się doskonale bawić, a przy tym czegoś nauczyć, czegoś się dowiedzieć, coś nowego przeczytać, przeżyć pasjonujące przygody nie opuszczając nawet domu. Język jest zrozumiały, przystępny, barwny, a dla trudniejszych słówek i nazwisk niemieckich, jak też łacińskich został stworzony słowniczek, wskazówki dotyczące wymowy tych słów. To lekka i naprawdę interesująca pozycja, nieczęsto można znaleźć coś tak ciekawego dla dorastających czytelników, coś, co ich zachęci do sięgnięcia po książkę, dlatego warto przybliżyć sobie "Tajemnice srebrnych kielichów" i podsunąć ją naszym pociechom, czy też poczytać ją wraz z nimi. Nie zawiodłam się na tej lekturze, a i moje starsze dzieci słuchały z uwagą i były zachwycone. Z niecierpliwością czekam na kolejne części tej arcyzabawnej, fascynującej powieści. Gdzie zawita tym razem Kiki, czy wplącze się w kolejną aferę, czy odkryje kto i co złego robi?
Polecam.
Danuta Wawiłow Wiersze dla niegrzecznych dzieci
Pięknie wydana, w twardej oprawie książeczka z wierszykami. Ilustracje również są śliczne, kolorowe i przyciągające uwagę, tak jak powinno być w dobrej lekturze dziecięcej. Mamy tu poezję skierowaną do najmłodszego czytelnika, w wieku od 3 do 7 lat, ale uważam, że równie dobrze można i starszemu dziecku poczytać, czy też ono samo może zapoznać się z tą ciekawą tematyką. Jest i kołysanka, dla maleńkiego syneczka, i opowieść o Kurce - Złotopiórce, zaczerpnięta z folkloru angielskiego, jest utwór o tym, że dziecko ciągle chce, by coś mu kupować, przy nim nasza pociecha może się nauczyć liczyć, bo są tu i dwa tygrysy, i cztery pawie, jak też pięć koników, siedem gwiazdek, czy dziesięć ptaszków. Jest przygoda żabki, i kota Mruczka, opisane życie człowieka mieszkającego w lesie, zwanego Jakoś-Tak, i drugiego, który zamieszkiwał skalną pieczarę, a zwał się jak? Jakoś-Tam.
Nie brakuje tu różnorodności, możemy spotkać mnóstwo interesujących tematów, jest wesoło, niebanalnie, barwnie, dziecko nudzić się nie będzie, bo na każdej stronie może spotkać coś innego, niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju, oryginalnego. Naturalnie wierszyki te uczą, nie tylko bawią czy śmieszą. Warto je poznać.Nie zgadzam się tylko z ich tytułem, ponieważ uważam, że jest to książeczka dla wszystkich szkrabów, nie tylko dla tych, co wszędzie ich pełno, co w miejscu ustać nie mogą, ale też dla tych bardziej nieśmiałych, spokojniejszych, takie wierszyki ucieszą każdego, polecam.
Nie brakuje tu różnorodności, możemy spotkać mnóstwo interesujących tematów, jest wesoło, niebanalnie, barwnie, dziecko nudzić się nie będzie, bo na każdej stronie może spotkać coś innego, niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju, oryginalnego. Naturalnie wierszyki te uczą, nie tylko bawią czy śmieszą. Warto je poznać.Nie zgadzam się tylko z ich tytułem, ponieważ uważam, że jest to książeczka dla wszystkich szkrabów, nie tylko dla tych, co wszędzie ich pełno, co w miejscu ustać nie mogą, ale też dla tych bardziej nieśmiałych, spokojniejszych, takie wierszyki ucieszą każdego, polecam.
A poza tym chciałam jeszcze podzielić się z Wami zdjęciami mojej najmłodszej córeczki Zuzanki. Dopiero co wróciłyśmy z krótkiego wiosennego spaceru, uwielbiam taką pogodę!
wtorek, 16 kwietnia 2013
Grzegorz Kasdepke Kto zamawiał koszmarną przygodę?
Pisałam ostatnimi czasy o serii CZYTAM SOBIE, skierowanej do dzieci, które zaczynają naukę czytania. Mamy tu trzy poziomy: w pierwszym składamy słowa, w drugim składamy zdania, a w trzecim połykamy strony! Pomysł świetny i cieszę się, że wymyślono takie książeczki, szczególnie dlatego, iż teksty napisane są przez znanych i lubianych autorów.
Książek Grzegorza Kasdepke czytałam wraz z moją 11-letnią Groszek mnóstwo, wiele tytułów za nami i wszystkie nam się tak samo podobały, żaden nas nie rozczarował. Jeden mamy w domu, nasz własny, a inne były w biblioteki.
Z okładki odczytuję, że pisarz tworzy dla młodego czytelnika już ponad dwadzieścia lat, nawet on nie potrafi policzyć, ile ma na swoim koncie książek. W przybliżeniu mowa jest o trzydziestu, moim zdaniem piękny wynik i na pewno wszystkich nie znam.
"Kto zamawiał koszmarną przygodę" napisana została dzięki wielkiej wyobraźni autora, który będąc dzieckiem marzył o potwornych przygodach, strasznych, a jednocześnie zawsze kończących się dobrze. Jego zdaniem powinny być to historie bezpieczne, pobudzające wyobraźnię, ale nie przekraczające pewnych granic. I tak wpadł na pomysł firmy, w której można byłoby zamawiać na telefon koszmarną przygodę, którą jeżeli wyda nam się zbyt przerażająca, będziemy mogli w każdej chwili przerwać... Kurier przynosiłby nam do domu zamówioną w paczce opowieść, a my moglibyśmy ją otworzyć i doskonale się bawić! Ależ ten Kasdepke ma pomysły! Coś mi się zdaje, że pomimo dojrzałego wieku w środku nadal jest małym chłopcem i nikt i nic tego nie zmieni! Oto jego wielka tajemnica i klucz do bestsellerowych powieści dla dzieci!
Jeżeli chodzi o treść bardzo podoba mi się to, że możemy tu spotkać trudniejsze wyrazy, których młody czytelnik nie zna, ale dzięki tej książeczce właśnie może je poznać, oswoić się z nimi, zrozumieć ich znaczenie. Słowa, które mogą sprawić kłopot są oznaczone gwiazdką, a ich wyjaśnienie jest w słowniczku. Zabawne ilustracje na pewno przyciągną uwagę, jest śmiesznie, dowcipnie, mądrze. Czcionka jest na tyle duża, że spokojnie dziecko da sobie radę z tym tekstem, ale raczej takie, które już faktycznie czyta płynnie. Na końcu jak zawsze dyplom, a także kolorowe naklejki. Wyrazów w tekście jest od 2500 do 2800, wykorzystano każdą głoskę, a zdania są dłuższe i złożone. Opowieść ciekawa, mój synek słuchał do samego końca z wielkim zainteresowaniem. Polecam.
KLIK do recenzji poziom 1 serii CZYTAM SOBIE
KLIK do recenzji poziom 2 serii CZYTAM SOBIE
Książek Grzegorza Kasdepke czytałam wraz z moją 11-letnią Groszek mnóstwo, wiele tytułów za nami i wszystkie nam się tak samo podobały, żaden nas nie rozczarował. Jeden mamy w domu, nasz własny, a inne były w biblioteki.
Z okładki odczytuję, że pisarz tworzy dla młodego czytelnika już ponad dwadzieścia lat, nawet on nie potrafi policzyć, ile ma na swoim koncie książek. W przybliżeniu mowa jest o trzydziestu, moim zdaniem piękny wynik i na pewno wszystkich nie znam.
"Kto zamawiał koszmarną przygodę" napisana została dzięki wielkiej wyobraźni autora, który będąc dzieckiem marzył o potwornych przygodach, strasznych, a jednocześnie zawsze kończących się dobrze. Jego zdaniem powinny być to historie bezpieczne, pobudzające wyobraźnię, ale nie przekraczające pewnych granic. I tak wpadł na pomysł firmy, w której można byłoby zamawiać na telefon koszmarną przygodę, którą jeżeli wyda nam się zbyt przerażająca, będziemy mogli w każdej chwili przerwać... Kurier przynosiłby nam do domu zamówioną w paczce opowieść, a my moglibyśmy ją otworzyć i doskonale się bawić! Ależ ten Kasdepke ma pomysły! Coś mi się zdaje, że pomimo dojrzałego wieku w środku nadal jest małym chłopcem i nikt i nic tego nie zmieni! Oto jego wielka tajemnica i klucz do bestsellerowych powieści dla dzieci!
Jeżeli chodzi o treść bardzo podoba mi się to, że możemy tu spotkać trudniejsze wyrazy, których młody czytelnik nie zna, ale dzięki tej książeczce właśnie może je poznać, oswoić się z nimi, zrozumieć ich znaczenie. Słowa, które mogą sprawić kłopot są oznaczone gwiazdką, a ich wyjaśnienie jest w słowniczku. Zabawne ilustracje na pewno przyciągną uwagę, jest śmiesznie, dowcipnie, mądrze. Czcionka jest na tyle duża, że spokojnie dziecko da sobie radę z tym tekstem, ale raczej takie, które już faktycznie czyta płynnie. Na końcu jak zawsze dyplom, a także kolorowe naklejki. Wyrazów w tekście jest od 2500 do 2800, wykorzystano każdą głoskę, a zdania są dłuższe i złożone. Opowieść ciekawa, mój synek słuchał do samego końca z wielkim zainteresowaniem. Polecam.
KLIK do recenzji poziom 1 serii CZYTAM SOBIE
KLIK do recenzji poziom 2 serii CZYTAM SOBIE
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Pocztówka z Toronto - Dariusz Rekosz
Coraz więcej czytam w ostatnim czasie książek skierowanych do młodzieży, z czego jestem niezwykle rada, ponieważ za moich czasów nie było aż tyle tego typu literatury co teraz. Młody człowiek może się utożsamić z bohaterami, ponieważ jego problemy są zazwyczaj identyczne lub bardzo podobne do tych, z jakimi borykają się osoby występujące z tych tytułach. Smutne jest to, że w tym wieku wielu ludzi patrzy tylko i wyłącznie na wygląd, ubrania, czy modne i markowe, a nie interesuje ich co sobą dany ktoś reprezentuje, kim jest, co myśli, co czuje, jakie ma poglądy, spojrzenie na świat. Młodzież potrafi być okrutna, zupełnie nie interesować się uczuciami innych, przerażające jest to, co niekiedy dzieje się w szkołach. Przede wszystkim nauczyciele nie są szanowani, my czuliśmy respekt do starszych od siebie, a teraz? Bywa, że pracownik szkoły, człowiek dorosły boi się swoich uczniów, nie daje sobie z nimi rady, sprawy przeciwko dzieciom trafiają do sądu, bo inaczej nie można konfliktu rozwiązać. I jeszcze te używki, alkohol, papierosy, to pestka w porównaniu z wszędobylskimi pigułkami, narkotykami, dopalaczami...
Dariusz Rekosz ma na swoim koncie książki dla dzieci, ale też skierowane do starszego czytelnika tytuły dla młodzieży i dorosłych. Pisze od ośmiu lat, nie tylko powieści, lecz również felietony i scenariusze. To autor słuchowisk radiowych, animator kultury, uwielbia piłkę nożną, podróże, lubi dobrze zjeść. Te informacje wyczytałam z okładki "Pocztówki z Toronto".
O czym jest ten tytuł? O problemach młodej dziewczyny, kończącej właśnie gimnazjum. Na imię ma Monika, trzy lata temu straciła ojca, którego bardzo kochała i z którym była zżyta.
"Kiedy po trzech godzinach zjawili się faceci z zakładu pogrzebowego, pozostało im delikatnie ułożyć zmarłego na specjalnych noszach i okryć kremowym prześcieradłem. Zanim wyszli, Monika wsunęła ojcu do kieszeni marynarki jego ulubione okulary.
-Żebyś i tam mógł czytać- wyszeptała."
cytat pochodzi z książki
Rodzina dziewczyny nie była do tej pory ani bogata, ani biedna, była normalna, jednak po śmierci ojca wszystko się diametralnie zmieniło. Mama robiła co mogła, ale i tak było im trudno i ciężko. Zapewne gdyby nie kłopoty finansowe Monika nigdy nie pomyślałaby o tym, by szybko i nielegalnie zarabiać spore jak dla niej pieniądze. Miała swoje zasady, trzymała się ich, ale postanowiła je nagiąć. Ten kto nigdy nie był w takiej jak ona sytuacji, gdy nie ma się absolutnie na nic, kiedy nie można nawet pomarzyć o jakichkolwiek przyjemnościach, nie mówiąc już o zwykłych, ludzkich potrzebach, lepiej niech jej nie osądza. Taka jest prawda. Nie uważam, że zrobiła dobrze, nie pochwalam jej decyzji, ale była młoda, miała prawo do błędów. Jak zakończyła się ta historia? Czy nauczyła kogokolwiek czegokolwiek? Myślę, że tak, że każdy czytelnik wyciągnie odpowiednie wnioski, zastanowi się, czy warto sięgać w tym wieku po jakiekolwiek używki, czy ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
Książka bardzo ważna, aktualna, nie traktuje o sprawach błahych, nieistotnych, niesie pewne przesłanie, uczy wartości i zasad, jakimi warto się kierować. Daje nam do myślenia, ukazuje skutki lekkomyślności, głupoty, naiwności. Uświadamia nam, że nie zawsze ten super, hiper, najpopularniejszy, najcudniejszy i najprzystojniejszy jest godny uwagi. Czasami ktoś o wiele bardziej wartościowy może stać gdzieś z boku i być zbyt nieśmiały, zbyt cichy, byśmy go dostrzegli. Warto się rozejrzeć i zastanowić...
Dariusz Rekosz ma na swoim koncie książki dla dzieci, ale też skierowane do starszego czytelnika tytuły dla młodzieży i dorosłych. Pisze od ośmiu lat, nie tylko powieści, lecz również felietony i scenariusze. To autor słuchowisk radiowych, animator kultury, uwielbia piłkę nożną, podróże, lubi dobrze zjeść. Te informacje wyczytałam z okładki "Pocztówki z Toronto".
O czym jest ten tytuł? O problemach młodej dziewczyny, kończącej właśnie gimnazjum. Na imię ma Monika, trzy lata temu straciła ojca, którego bardzo kochała i z którym była zżyta.
"Kiedy po trzech godzinach zjawili się faceci z zakładu pogrzebowego, pozostało im delikatnie ułożyć zmarłego na specjalnych noszach i okryć kremowym prześcieradłem. Zanim wyszli, Monika wsunęła ojcu do kieszeni marynarki jego ulubione okulary.
-Żebyś i tam mógł czytać- wyszeptała."
cytat pochodzi z książki
Rodzina dziewczyny nie była do tej pory ani bogata, ani biedna, była normalna, jednak po śmierci ojca wszystko się diametralnie zmieniło. Mama robiła co mogła, ale i tak było im trudno i ciężko. Zapewne gdyby nie kłopoty finansowe Monika nigdy nie pomyślałaby o tym, by szybko i nielegalnie zarabiać spore jak dla niej pieniądze. Miała swoje zasady, trzymała się ich, ale postanowiła je nagiąć. Ten kto nigdy nie był w takiej jak ona sytuacji, gdy nie ma się absolutnie na nic, kiedy nie można nawet pomarzyć o jakichkolwiek przyjemnościach, nie mówiąc już o zwykłych, ludzkich potrzebach, lepiej niech jej nie osądza. Taka jest prawda. Nie uważam, że zrobiła dobrze, nie pochwalam jej decyzji, ale była młoda, miała prawo do błędów. Jak zakończyła się ta historia? Czy nauczyła kogokolwiek czegokolwiek? Myślę, że tak, że każdy czytelnik wyciągnie odpowiednie wnioski, zastanowi się, czy warto sięgać w tym wieku po jakiekolwiek używki, czy ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
Książka bardzo ważna, aktualna, nie traktuje o sprawach błahych, nieistotnych, niesie pewne przesłanie, uczy wartości i zasad, jakimi warto się kierować. Daje nam do myślenia, ukazuje skutki lekkomyślności, głupoty, naiwności. Uświadamia nam, że nie zawsze ten super, hiper, najpopularniejszy, najcudniejszy i najprzystojniejszy jest godny uwagi. Czasami ktoś o wiele bardziej wartościowy może stać gdzieś z boku i być zbyt nieśmiały, zbyt cichy, byśmy go dostrzegli. Warto się rozejrzeć i zastanowić...
17 kwietnia WYWIAD I KONKURS MAGDALENA WITKIEWICZ SZKOŁA ŻON
W środę 17 kwietnia premiera SZKOŁY ŻON, książki niezwykłej, jedynej w swoim rodzaju, a z tej okazji właśnie tego dnia u mnie na blogu pojawi się unikatowy wywiad z pisarką Magdalena Witkiewicz, a oprócz tego KONKURS. Do wygrania będzie egzemplarz SZKOŁY ŻON. I Wy będziecie mogli przenieść się do uroczego miejsca, odpocząć, zrelaksować się,a może też zrozumieć, że warto zadbać o swoje zdrowie: psychiczne, fizyczne i ... i nie tylko!
niedziela, 14 kwietnia 2013
Walizka pana Hanumana Tekst: Rafał Witek Ilustracje: Emilia Dziubak
Seria Czytam Sobie, pierwszy poziom i dwie książeczki jako początek, wstęp do nauki czytania, recenzje ich TUTAJ< KLIK>. "Walizka pana Hanumana" jest częścią drugiego poziomu, w którym dziecko samodzielnie próbuje ułożyć wyrazy, głoski, sylaby w zdania. Wyrazów w tekście jest około 800-900, zdania dłuższe niż w pierwszym poziomie, można ćwiczyć sylabizowanie.
Rafał Witek to ojciec, mąż, syn, kolega, czytelnik, jak napisane jest na okładce zdarza mu się być też pisarzem, wtedy, gdy pisze wraca do swego dzieciństwa, ponownie zamienia się w chłopca. Autor lubi ulewy, co wydaje się być zadziwiające, ogląda burze wychodząc na balkon.
Ilustracje wykonała Emilia Dziubak, która również pisze książki dla dzieci. Jej debiut to wydana w 2011 roku "Gratka dla niejadka". Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak istotna jest w naszym życiu wyobraźnia, jak dzięki niej zmienia się ponury i smutny, szary świat.
Tytuł ten jest naprawdę niezwykły, pogoda paskudna, nie zachęcająca do wychodzenia z domu, przygnębiająca. Padało zresztą przez calutką wiosnę! Nasza bohaterka Daria słyszy nagle jakiś hałas... Co go wywoływało? Zaciekawiona zerknęła przez okno, a tam! Wielki napis na furgonie: CYRK pana Hanumana. Dziewczynka szybko ubrała się odpowiednio do pogody i z parasolem w ręku wybiegła na ulicę. Przyglądała się samochodom z cyrku, aż tu nagle... wypadła z jednego z nich walizka. Co było w środku? Warto to sprawdzić, sięgając po tą książkę. Mój synek był zachwycony i słuchał z wielkim przejęciem, zafascynowany. Nie jest to ani za długa, ani za krótka książeczka, w sam raz dla dziecka, które próbuje już samodzielnie czytać. Piękne rysunki, doskonale odzwierciedlające tekst, to, co dzieje się w danym momencie, w konkretnych zdaniach. Słownictwo zrozumiałe dla każdego dziecka, idealne, na jego poziomie. Na końcu tytułu, jak zawsze dyplom sukcesu i naklejki, nalepki, które można do owego dyplomu przykleić. Do wyboru mamy tu: "Jest super!", "To moja książka", "Pogoda pod psem" czy "Niech żyje fantazja".
Polecam i zapraszam na ostatnią cześć, poziom trzeci, której recenzję postaram się zamieści jeszcze dzisiaj wieczorem.
Rafał Witek to ojciec, mąż, syn, kolega, czytelnik, jak napisane jest na okładce zdarza mu się być też pisarzem, wtedy, gdy pisze wraca do swego dzieciństwa, ponownie zamienia się w chłopca. Autor lubi ulewy, co wydaje się być zadziwiające, ogląda burze wychodząc na balkon.
Ilustracje wykonała Emilia Dziubak, która również pisze książki dla dzieci. Jej debiut to wydana w 2011 roku "Gratka dla niejadka". Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak istotna jest w naszym życiu wyobraźnia, jak dzięki niej zmienia się ponury i smutny, szary świat.
Tytuł ten jest naprawdę niezwykły, pogoda paskudna, nie zachęcająca do wychodzenia z domu, przygnębiająca. Padało zresztą przez calutką wiosnę! Nasza bohaterka Daria słyszy nagle jakiś hałas... Co go wywoływało? Zaciekawiona zerknęła przez okno, a tam! Wielki napis na furgonie: CYRK pana Hanumana. Dziewczynka szybko ubrała się odpowiednio do pogody i z parasolem w ręku wybiegła na ulicę. Przyglądała się samochodom z cyrku, aż tu nagle... wypadła z jednego z nich walizka. Co było w środku? Warto to sprawdzić, sięgając po tą książkę. Mój synek był zachwycony i słuchał z wielkim przejęciem, zafascynowany. Nie jest to ani za długa, ani za krótka książeczka, w sam raz dla dziecka, które próbuje już samodzielnie czytać. Piękne rysunki, doskonale odzwierciedlające tekst, to, co dzieje się w danym momencie, w konkretnych zdaniach. Słownictwo zrozumiałe dla każdego dziecka, idealne, na jego poziomie. Na końcu tytułu, jak zawsze dyplom sukcesu i naklejki, nalepki, które można do owego dyplomu przykleić. Do wyboru mamy tu: "Jest super!", "To moja książka", "Pogoda pod psem" czy "Niech żyje fantazja".
Polecam i zapraszam na ostatnią cześć, poziom trzeci, której recenzję postaram się zamieści jeszcze dzisiaj wieczorem.
piątek, 12 kwietnia 2013
RICO, OSKAR I ZŁAMANIE SERCA Andreas Steinhöfel
Druga część pamiętnika pisana przez chłopca "utalentowanego niezwykle", a tak naprawdę odrobinę opóźnionego. I tutaj, podobnie jak w pierwszym tomie, nasze dzieci mogą znaleźć wiele ciekawych i tajemniczych zagadnień, mogą nauczyć się tolerancji i zrozumienia, szacunku dla drugiego człowieka, nawet jeżeli jest tylko dzieckiem, i nie udaje mu się myśleć tak szybko, jak jego rówieśnikom. Młody czytelnik może dowiedzieć się, jak czuje się Rico, kiedy jest wyszydzany, obrażany, gdy ktoś mówi na niego: "Mały półgłówek!", zastanawić się, zanim on sam powie tak do kogokolwiek kiedykolwiek. Uważam, że takie książki są niebywale potrzebne, szczególnie w naszych bardzo dziwnych czasach, gdy jeden człowiek do drugiego się nie uśmiecha, jeden drugiemu nie ufa, kiedy za inność płaci się zbyt wysoką cenę.
Nasz tytułowy bohater wcale nie jest gorszy od innych, wcale nie jest mniej inteligenty, po prostu miewa problemy "z krążącymi po jego głowie kulami bingo". Nie przeszkadza mu to jednak w rozwiązaniu zagadki kryminalnej w części pierwszej, KLIK do mojej recenzji książki "Rico, Oskar i głębocienie". Dowiadujemy się z tej historii, czym są owe głębocienie, ale najpierw poznajemy Rico, jego sąsiadów, nowego kolegę Oskara. Przygody chłopca są niezwykłe, zabawne, jego podejście do życia godne naśladowania.
Tytuł "Rico, Oskar i złamanie serca" podobał mi się tak samo, jak poprzednia część. Nowe sytuacje, zaskakujące i ciekawe, równie śmieszne, jednakowo fascynujące. Mogę polecić i z niecierpliwością oczekiwać trzeciego tomu, pod którego urokiem, już teraz jestem tego pewna, będę i który spodoba mi się tak samo, jak te dwa, które już za mną.
Zastanawiałam się, o czym może być kolejna opowieść. Czy będzie znowu dotyczyła jakiejś tajemniczej, nieodgadnionej sprawy? O co będzie w tej części chodziło, czym mnie urzeknie? Kluczem do tej zagadki są plastikowe, byle jakie, tanie torebki, które wygrywa mama Rico grając w bingo, za konkurencję w tej dziedzinie mając starszych ludzi. Możemy więcej dowiedzieć się na temat pracy w klubie rodzicielki chłopca, możemy bliżej poznać jej przyjaciółkę z Rosji Irinę, możemy wreszcie usłyszeć, co stało się z ojcem naszego bohatera, wcześniej bowiem było to owiane nutką tajemnicy, niedopowiedziane. Złamanie serca... czyżby nie tylko panią Dahring spotkał zawód miłosny? Czy lubiany przez Rico Dniewski będzie dobrym materiałem na tatę? A może nie warto zawracać sobie nic głowy? Na te i wiele, wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w drugiej części przygód Rico, Oskara i jeszcze kilku innych osób. Polecam, książka idealna dla młodych ludzi, jak też dla nieco starszych, bo nie ukrywam, że mi samej przypadły do gustu te pięknie wydane, wzruszające i trzymające w napięciu powieści.
Nasz tytułowy bohater wcale nie jest gorszy od innych, wcale nie jest mniej inteligenty, po prostu miewa problemy "z krążącymi po jego głowie kulami bingo". Nie przeszkadza mu to jednak w rozwiązaniu zagadki kryminalnej w części pierwszej, KLIK do mojej recenzji książki "Rico, Oskar i głębocienie". Dowiadujemy się z tej historii, czym są owe głębocienie, ale najpierw poznajemy Rico, jego sąsiadów, nowego kolegę Oskara. Przygody chłopca są niezwykłe, zabawne, jego podejście do życia godne naśladowania.
Tytuł "Rico, Oskar i złamanie serca" podobał mi się tak samo, jak poprzednia część. Nowe sytuacje, zaskakujące i ciekawe, równie śmieszne, jednakowo fascynujące. Mogę polecić i z niecierpliwością oczekiwać trzeciego tomu, pod którego urokiem, już teraz jestem tego pewna, będę i który spodoba mi się tak samo, jak te dwa, które już za mną.
Zastanawiałam się, o czym może być kolejna opowieść. Czy będzie znowu dotyczyła jakiejś tajemniczej, nieodgadnionej sprawy? O co będzie w tej części chodziło, czym mnie urzeknie? Kluczem do tej zagadki są plastikowe, byle jakie, tanie torebki, które wygrywa mama Rico grając w bingo, za konkurencję w tej dziedzinie mając starszych ludzi. Możemy więcej dowiedzieć się na temat pracy w klubie rodzicielki chłopca, możemy bliżej poznać jej przyjaciółkę z Rosji Irinę, możemy wreszcie usłyszeć, co stało się z ojcem naszego bohatera, wcześniej bowiem było to owiane nutką tajemnicy, niedopowiedziane. Złamanie serca... czyżby nie tylko panią Dahring spotkał zawód miłosny? Czy lubiany przez Rico Dniewski będzie dobrym materiałem na tatę? A może nie warto zawracać sobie nic głowy? Na te i wiele, wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w drugiej części przygód Rico, Oskara i jeszcze kilku innych osób. Polecam, książka idealna dla młodych ludzi, jak też dla nieco starszych, bo nie ukrywam, że mi samej przypadły do gustu te pięknie wydane, wzruszające i trzymające w napięciu powieści.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Koc trolla Alojzego Tekst: Zofia Stanecka Ilustracje: Jona Jung
Z tą serią miałam już styczność przy okazji tytułu o strasznie ponurym zamku, KLIK do tej recenzji. Wrzucam ją też tutaj, pisałam ją kilka miesięcy temu na moim niebieskim blogu.
Wspominałam już o tej książeczce tuż przed świętami, gdybyście szukali czegoś dla swojego dziecka na prezent, ale teraz na spokojnie chciałabym szerzej opowiedzieć o tej lekturze.
Kiedy moja Groszek chodziła do zerówki przedszkole nakazało nam samym, rodzicom uczyć dziecko czytania, liter, składania je w sylaby i w zdania. Szukałam wtedy książki, która pomogłaby mi zmierzyć się mojemu dziecku z tym trudnym zadaniem, niestety bezskutecznie. Wreszcie sama napisałam krótki tekst, nie typu Ala ma kota, ale jakiś taki w miarę ciekawy i sensowny. Groszek czytała najlepiej w klasie, gdy poszła do szkoły i do tej pory nie ma z tym problemu, jest jedną z niewielu osób w jej wieku, które same po książki sięgają i robią to z chęcią. Potrafi także sama napisać interesujące opowiadanie, co możecie znaleźć w mojej poprzedniej notce.
Miś ma 5 lat, tę właśnie książeczkę chciałam przeczytać z myślą o nim. Czytania co prawda jeszcze go nie uczę, za to chcę go powoli oswoić z literkami. Nie wysyłam go do szkoły we wrześniu, więc nie musimy się tak bardzo spieszyć, traktujemy to jako zabawę. I o dziwo, ta lektura bardzo mu się podobała, zaciekawiła go, jest na tyle krótka, że słuchał jej z zainteresowaniem. Autor napisał ją specjalnie z myślą o dzieciach uczących się czytać i moim zdaniem jest to strzał w dziesiątkę, nic lepszego do składania literek nie znajdziecie! Poleciłam ją już mojej siostrze, która ma dziecko w pierwszej klasie, zapisała tytuł i zapewne już zakupiła tę książeczkę. Dzisiaj pokazałam ją też szwagierce, która zrobiła sobie zdjęcie i ma zamiar zakupić ją dla swojej córeczki. Mamy tu ciekawe, przyciągające uwagę obrazki, krótki tekst, ale napisany z sensem. Na górze każdej strony jest wyraz, litery przedzielone myślnikiem, by dziecku było łatwiej, np. m-i-a-s-t-o. Na dole jest zdanie. Ta akurat książka opowiada o Ponurej Damie mieszkającej w pustym i smutnym zamku, możemy poznać różnego rodzaju uczucia, z jakimi zmagają się bohaterowie. Wiele się tutaj dzieje, na końcu są naklejki i dyplom sukcesu, co dodatkowo motywuje dziecko.
W ogóle są trzy poziomy czytania, w pierwszym składamy słowa, w drugim zdania, a w trzecim połykamy strony. Wszystko jest w formie zabawy, co zachęca dodatkowo naszych milusińskich w wieku 5 - 7 lat. Oprócz opisanej przeze mnie książeczki są jeszcze dwa tytuły: "Psotny Franek" i "Kto polubi Trolla?". Jestem jak najbardziej za takim sposobem wspierania nauki czytania, mamy tu dużą czcionkę, wciągające opowieści i ciekawych, sympatycznych bohaterów.
Po zapoznaniu się z ponurym zamczyskiem wiedziałam już, że warto sięgnąć po kolejne tytuły, z tej samej serii.
I tak poznałam
historyjkę zabawną, również z poziomu 1, tej serii CZYTAM SOBIE. Jak już pisałam pomysł jest naprawdę ciekawy, ponieważ taka pozycja literacka pomaga naszym dzieciom w nauce czytania. Te książeczki są kolorowe, barwne, wesołe, nasz poznający świat literatury szkrab może pokochać czytanie dzięki nim. Na pewno go one nie zniechęcą, jak szare, bezbarwne podręczniki, tutaj dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, co strona to coś interesującego, zajmującego uwagę. Mój synek przeczytał z tej książeczki samodzielnie wyraz "oko", myślę, że na początek dobrze mu poszło, teraz przed nami kolejne, trudniejsze słowa.
W tej historyjce tytułowy troll dostaje w prezencie koc. Piękny, różnobarwny, cieplutki, pod którym cudownie mu się zasypia wieczorem. Nagle okazuje się, że kocyk się rusza... Co to takiego? Musicie odkryć to już sami, ja tego nie zdradzę, mowy nie ma! I przy tym opowiadaniu synek był zachwycony, przy okazji pojął znaczenie słowa "p-o-d", choć z przeczytaniem go ma jeszcze problemy. Zuzia także przysłuchiwała się opowieści i pokazywała na obrazkach poszczególne rzeczy, jak dywan, czerwony telefon czy trąbkę. Zdania są krótkie, więc dziecko nie zniechęci się do samodzielnego czytania, użyto podstawowych głosek, jak czytam z okładki, dziecko uczy się głoskowania.
Polecam, a niebawem drugi poziom i kolejna książeczka z tej serii.
Wspominałam już o tej książeczce tuż przed świętami, gdybyście szukali czegoś dla swojego dziecka na prezent, ale teraz na spokojnie chciałabym szerzej opowiedzieć o tej lekturze.
Kiedy moja Groszek chodziła do zerówki przedszkole nakazało nam samym, rodzicom uczyć dziecko czytania, liter, składania je w sylaby i w zdania. Szukałam wtedy książki, która pomogłaby mi zmierzyć się mojemu dziecku z tym trudnym zadaniem, niestety bezskutecznie. Wreszcie sama napisałam krótki tekst, nie typu Ala ma kota, ale jakiś taki w miarę ciekawy i sensowny. Groszek czytała najlepiej w klasie, gdy poszła do szkoły i do tej pory nie ma z tym problemu, jest jedną z niewielu osób w jej wieku, które same po książki sięgają i robią to z chęcią. Potrafi także sama napisać interesujące opowiadanie, co możecie znaleźć w mojej poprzedniej notce.
Miś ma 5 lat, tę właśnie książeczkę chciałam przeczytać z myślą o nim. Czytania co prawda jeszcze go nie uczę, za to chcę go powoli oswoić z literkami. Nie wysyłam go do szkoły we wrześniu, więc nie musimy się tak bardzo spieszyć, traktujemy to jako zabawę. I o dziwo, ta lektura bardzo mu się podobała, zaciekawiła go, jest na tyle krótka, że słuchał jej z zainteresowaniem. Autor napisał ją specjalnie z myślą o dzieciach uczących się czytać i moim zdaniem jest to strzał w dziesiątkę, nic lepszego do składania literek nie znajdziecie! Poleciłam ją już mojej siostrze, która ma dziecko w pierwszej klasie, zapisała tytuł i zapewne już zakupiła tę książeczkę. Dzisiaj pokazałam ją też szwagierce, która zrobiła sobie zdjęcie i ma zamiar zakupić ją dla swojej córeczki. Mamy tu ciekawe, przyciągające uwagę obrazki, krótki tekst, ale napisany z sensem. Na górze każdej strony jest wyraz, litery przedzielone myślnikiem, by dziecku było łatwiej, np. m-i-a-s-t-o. Na dole jest zdanie. Ta akurat książka opowiada o Ponurej Damie mieszkającej w pustym i smutnym zamku, możemy poznać różnego rodzaju uczucia, z jakimi zmagają się bohaterowie. Wiele się tutaj dzieje, na końcu są naklejki i dyplom sukcesu, co dodatkowo motywuje dziecko.
W ogóle są trzy poziomy czytania, w pierwszym składamy słowa, w drugim zdania, a w trzecim połykamy strony. Wszystko jest w formie zabawy, co zachęca dodatkowo naszych milusińskich w wieku 5 - 7 lat. Oprócz opisanej przeze mnie książeczki są jeszcze dwa tytuły: "Psotny Franek" i "Kto polubi Trolla?". Jestem jak najbardziej za takim sposobem wspierania nauki czytania, mamy tu dużą czcionkę, wciągające opowieści i ciekawych, sympatycznych bohaterów.
Po zapoznaniu się z ponurym zamczyskiem wiedziałam już, że warto sięgnąć po kolejne tytuły, z tej samej serii.
I tak poznałam
historyjkę zabawną, również z poziomu 1, tej serii CZYTAM SOBIE. Jak już pisałam pomysł jest naprawdę ciekawy, ponieważ taka pozycja literacka pomaga naszym dzieciom w nauce czytania. Te książeczki są kolorowe, barwne, wesołe, nasz poznający świat literatury szkrab może pokochać czytanie dzięki nim. Na pewno go one nie zniechęcą, jak szare, bezbarwne podręczniki, tutaj dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, co strona to coś interesującego, zajmującego uwagę. Mój synek przeczytał z tej książeczki samodzielnie wyraz "oko", myślę, że na początek dobrze mu poszło, teraz przed nami kolejne, trudniejsze słowa.
W tej historyjce tytułowy troll dostaje w prezencie koc. Piękny, różnobarwny, cieplutki, pod którym cudownie mu się zasypia wieczorem. Nagle okazuje się, że kocyk się rusza... Co to takiego? Musicie odkryć to już sami, ja tego nie zdradzę, mowy nie ma! I przy tym opowiadaniu synek był zachwycony, przy okazji pojął znaczenie słowa "p-o-d", choć z przeczytaniem go ma jeszcze problemy. Zuzia także przysłuchiwała się opowieści i pokazywała na obrazkach poszczególne rzeczy, jak dywan, czerwony telefon czy trąbkę. Zdania są krótkie, więc dziecko nie zniechęci się do samodzielnego czytania, użyto podstawowych głosek, jak czytam z okładki, dziecko uczy się głoskowania.
Polecam, a niebawem drugi poziom i kolejna książeczka z tej serii.