wtorek, 31 marca 2015

Dom na skraju Kasia Bulicz-Kasprzak




Twórczość Kasi Bulicz-Kasprzak poznałam za sprawą "Nie licząc kota...". Po niej przyszedł czas na "Nalewkę zapomnienia..." i "Meandry miłości". "Dom na skraju" to czwarta książka autorki. Wszystkimi jestem zachwycona w równym stopniu, choć każda z nich jest inna. Dwie pierwsze urzekły mnie niebanalnym dowcipem, trzecia klimatem podobnym do "Przeminęło z wiatrem", a ostatnia ciepłem i serdecznością sąsiedzką bijącą z każdej niemalże strony. Może nie wszyscy jej bohaterowie byli krystalicznie czyści, idealni, ale w obliczu dramatu potrafili się zmobilizować do działania. Zapomnieli o urazach i niesnaskach, a to jest niezwykle budujące.

"Dom na skraju" to nie tylko urokliwa okładka, treść książki jest niemniej urzekająca, dająca nadzieję, intrygująca. Pasjonatka dobrej lektury i biegania pokazała nam kolejną swoją miłość-do roślin. Choć sama nie ma wielkiego pola do popisu, typowego ogrodu, niejeden z zazdrością zapewne spojrzałby na balkon pisarki. To tutaj sadzi pachnące, barwne kwiaty i aromatyczne warzywa. Swoje kolejne zainteresowanie wykorzystała również w najnowszej powieści. Mieszkańcy ulicy Różanej uwielbiają bowiem hodować wszelkiego typu rośliny, biorą też udział w  konkursie o puchar burmistrza.

Bohaterowie tej propozycji literackiej są różnorodni jak kwiaty z niejednego ogrodu. Łączą ich więzy krwi, przyjaźń, nienawiść, zazdrość. Jedni z nich marzą o wielkiej, odwzajemnionej miłości, inni chcą tylko poplotkować, snują zadziwiające intrygi, a w gruncie rzeczy zależy im tylko na tym, by po prostu być szczęśliwym i rozumianym.

Każda z postaci jest inna. Jedna szuka akceptacji, druga ma własne sekrety, często sprzed wielu, wielu lat lub wyrzuty sumienia. Mieszkają na Różanej, w starych domostwach z tradycjami. Niby znają się doskonale, ale czy naprawdę wiedzą o sobie absolutnie wszystko? Jest między nimi mnóstwo niedomówień, żalu i choć nie potrafią rozmawiać o przeszłości, ona sama prędzej czy później przypomni im o sobie.

Marta właśnie się rozwiodła z człowiekiem, którego kochała i nie potrafi zapomnieć o swoim cierpieniu. Wróciła do rodzinnego miasteczka, na ulicę Różaną, by zamieszkać w domu rodziców. Do tej pory była przekonana, że są oni wzorem do naśladowania, bo kochają się niezmiennie od wielu już lat. Dopiero teraz, będąc na miejscu, zaczyna dostrzegać, że małżeństwo mamy i taty wcale nie jest takie idealne i bez skazy. Pozory, jak uzmysławia nam autorka, bardzo często mylą.

Karolina kompletnie nie radzi sobie jako matka. Nie potrafi zapanować ani nad dwójką swoich dzieci, ani nad bałaganem panującym w jej domu, ani nad rzeczywistością, która ją otacza. Jest przepełniona żalem do dawnej przyjaciółki, zbyt wygórowaną ambicją, która powinna motywować ją do działania, do zmian na lepsze, a zamiast tego zżera ją zazdrość, niszczy ją to prymitywne uczucie.

Maria nigdy nie wyszła za mąż i nadal mieszka z wiecznie niezadowoloną z niej matką. W skrytości tworzy wiersze, które wreszcie ma zamiar pokazać światu. Tylko czy się odważy? Czy nie zrezygnuje w ostatniej chwili, w kluczowym momencie? I do kogo skierowane są te rymowane utwory o tematyce miłosnej?

Prym w tej powieści wiodą mimo wszystko kobiety. Spotkamy tu jeszcze charyzmatyczną i pewną siebie rozwódkę, Sylwię, kolejną żonę jej męża-Agatę, matkę Marii-Leokadię, rodzicielkę Marty-Janinę.

Kasia Bulicz-Kasprzak, jak za każdym razem, i teraz ujęła mnie barwnym językiem, ciekawymi spostrzeżeniami, a nade wszystko pokazała, że nic nie jest jednoznaczne i pewne w naszym życiu. Czasem nie potrafimy przyznać się do błędu, cierpimy w samotności, jesteśmy zbyt dumni, butni, brakuje nam pokory i dystansu do wielu spraw. Zamiast szczerze porozmawiać, wolimy pielęgnować w sobie uczucie gniewu, nienawiść, bo to wydaje nam się o wiele bardziej proste niż chociażby pielęgnowanie ogrodu. To prawdziwie ludzka opowieść, pasjonująca i przemyślana, dopięta na ostatni guzik. Wiarygodność bohaterów jest bezsprzeczna, ich rozterki trudne, ale jakże realistycznie przedstawione, a całość pachnie wszelkimi odmianami róż. Klimatyczna, ciepła, dojrzała to książka, dlatego przykro jest żegnać się z mieszkańcami Różanej. Na szczęście żegnać nie na zawsze, a raptem do czasu, gdy pojawi się na rynku wydawniczym część druga, zatytułowana "Szlachetne pobudki". Oczekuję jej z niecierpliwością i wielkim zainteresowaniem. Polecam zdecydowanie. Możemy zagłębić się nie tylko w prawdziwie fascynujących losach bohaterów, ale też zapoznać się z  gatunkami róż, które zaprezentuje nam autorka we wstępie do każdego z rozdziałów.


recenzje innych książek autorki:
http://asymaka.blogspot.com/2013/08/nie-liczac-kota-czyli-kolejna-historia.html
http://asymaka.blogspot.com/2013/08/nalewka-zapomnienia-czyli-bajka-dla.html
http://asymaka.blogspot.com/2013/10/meandry-miosci-kasia-bulicz-kasprzak.html

wywiad:
http://asymaka.blogspot.com/2013/08/wywiad-z-kasia-bulicz-lasprzak-i.html

poniedziałek, 30 marca 2015

Majka (prawie) sama w domu. Susanne Fülscher





Rodzice Majki wyjeżdżają na wakacje. Udają się w romantyczną podróż na Capri, gdzie mają zamiar wypocząć i dobrze się bawić. Starsze dzieci zostają pod opieką babci Olgi, ale niestety ta wkrótce wyląduje w szpitalu! I cóż poczną nasze sierotki? Czy przeszkodzą mamie i tacie w wymarzonym urlopowaniu? A może uda im się zamieszkać u znajomych? Wreszcie, gdy wszystkie inne drogi i pomysły spalają na panewce, postanawiają poradzić sobie w domu samodzielnie. Bez dorosłych. Czy to może wypalić? Jak zakończy się ta mało odpowiedzialna przygoda przedstawicieli młodego pokolenia Hansenów?

To już siódma część serii o Majce. Nastolatka wkraczała już do akcji w pierwszym tomiku, miała styczność z dziewczyną z innej planety w drugim, szukała księcia dla babci w trzecim. W kolejnym mowa była o miłosnym koglu-moglu, w piątym o miejskiej dżungli, w szóstym o nowej siostrzyczce. W ostatnim, o którym opowiem Wam szerzej mamy do czynienia z mieszkaniem bez dorosłych, przynajmniej do czasu powrotu rodziców. Jak może się to zakończyć? Czy dzieci dadzą sobie radę?

Majka ma trzy najlepsze przyjaciółki: Alinę, Julkę i  Justynę. Ostatnia z nich na samym początku siódmej części zachowuję się obciachowo,przynajmniej tak uważa nasza tytułowa bohaterka. Dlaczego? Ano dlatego, że mówi na korepetycjach nauczycielowi matmy, iż jest sexy! Jakby tego było mało, belfer jest przecież facetem babci Olgi!

"-Kompletnie zdurniałaś?-naskoczyłam na Justynę, kiedy zostałyśmy same.-Co on sobie teraz o tobie pomyśli?
Justyna poprawiła przekrzywione okulary.
-Wyluzuj, po prostu się przejęzyczyłam. Właściwie chciałam powiedzieć, że jest stylowy. A u mężczyzn w jego wieku to nie widzi się tego zbyt często.
Tu się akurat musiałam z nią zgodzić. Mój tata, na przykład, łazi w tak wstrętnych ekociuchach, że na ich widok mama i babcia zaczynają spontanicznie krzyczeć, a Lena i ja dostajemy napadu głupawki." [1]


Czy rodzice nie zaczną się domyślać, że Majka ich okłamuje? I jak wybrnąć z całej tej misternie ułożonej sieci nieprawdy, skoro zabrnęło się już tak daleko? Dziewczyna martwi się też o babcię, a brat, zamiast jej pomagać, we wszystkim jej przeszkadza. Nie potrafi nawet obudzić sióstr na czas do szkoły! Bycie dorosłym i obowiązkowym to naprawdę wielkie wyzwanie i nie wszyscy potrafią mu podołać, szczególnie, jeżeli są jeszcze dziećmi.

Postaci stworzone przez autorkę są zabawne, specyficzne, nietuzinkowe. Nie poddają się schematom, nie dają zaszufladkować, jak chociażby babcia, która uwielbia Rolling Stonesów i ćwiczy taniec brzucha w staniku z cekinami. Na samą myśl, jak musiała wyglądać, uśmiecham się od ucha do ucha.

Książka przeznaczona jest dla dziecka starszego, napisana została językiem barwnym i dowcipnym. Postać Majki jest wykreowana bardzo prawdopodobnie, idealnie oddała autorka zmartwienia i przemyślenia nastoletniego umysłu, dylematy młodzieży, rozterki sercowe, mowę, jaką posługują się osoby w tym wieku. Czy bycie dorosłym, podejmowanie wyzwań i odpowiedzialnych decyzji jest takie proste? To lekcja życia dla naszych bohaterów, daleka od moralizatorskiego tonu, opowiedziana z perspektywy nastolatki, ucząca pokory i konsekwencji. Polecam.


[1] "Majka (prawie) sama w domu" Susanne Fülscher, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2014, s. 9

Siedem pytań do pisarza. Barbara Sęk. Wywiad. Wyniki.

Fotografia: Elżbieta Oracz



Asia Szach
W dzisiejszych czasach książki są wypierane przez TV, Internet, częściej sięga się po audiobooki, jak można z tym konkurować i czy to, że pochodzi Pani z pokolenia lat 80-tych i 90-tych, gdzie nie było dostępu do takich urządzeń, a właśnie książki cieszyły się dużą popularnością, sprawiło, że swoje życie związała Pani z literaturą?

Nieprawdą jest to, że aktualnie czytelnik częściej sięga po audiobooki, czy ebooki niż po książkę drukowaną. Potwierdzają to dane sprzedażowe wydawnictw i to na całym świecie, nawet na największych rynkach. Natomiast nie zapominajmy o tym, że audiobook i ebook to również książki. Fakt, badania naukowe potwierdzają, że wymagają innej percepcji, a jednak to jest literatura. Uważam, że to wcale nie jest tak, że książki zostały wyparte przez telewizję, czy Internet. Wysoka technologia przyczyniła się jedynie do weryfikacji odbiorców. Okazało się, kto jest prawdziwym molem książkowym, a kto osobą, której obojętne jest, czy czyta powieść, czy ogląda jej ekranizację. Kto chce czytać i interpretować, a kto po prostu wypełnić czas wolny. Kto uważa, że książka jest niezastąpiona, bo jest całkowicie innym źródłem doznań. Gdyby cokolwiek było w stanie zastąpić literaturę, postęp technologiczny całkiem by ją wykluczył. I to już dawno. A tymczasem taki sposób publikacji do tej pory nie odszedł do lamusa, to te nowoczesne stanowią znikomy segment rynku, dodatek do wydania drukiem. I jestem pewna, że tak zostanie. Dlaczego? Bo maszyna do pisania została zastąpiona przez komputer, ale dobrzy muzycy nie zamienili fortepianu czy pianina na keyboard. Koneserzy nie słuchają kaset magnetofonowych, nawet płyt CD, a tych winylowych na adapterze. Są takie rzeczy, które zapewniają jedyne w swoim rodzaju doznania. Ani telewizja, ani Internet nie będą wymagały takiego zaangażowania emocjonalnego i intelektualnego jak literatura. Mój wybór nie ma nic wspólnego z czasami, w jakich dorastałam, bo gdybym tym się kierowała, to z literaturą nie miałabym nic wspólnego. Lata dziewięćdziesiąte już kusiły, żeby odejść od powolnej, wymagającej rozrywki. A ja jako osoba wychowywana w tych czasach stanowię potwierdzenie, że ani Król Lew, Lambada, ani teledyski Madonny i Jacksona w MTV, ani serial Dynastia lub Beverly Hills, ani Coca-Cola lub batoniki o smaku Raju nie wyprą literatury. Wręcz przeciwnie, w tych medialnie krzykliwych czasach, literatura uspokaja, wycisza i równoważy. Jest więc bezkonkurencyjna, ale nie nastawiona na masowego odbiorcę tak jak TV i Internet.


Danuta Kisiel
Jest może jakiś temat, który spędza Pani sen z powiek, którym chciałaby się Pani zająć, którego zostawia Pani na „… jeszcze nie teraz”, by całkiem wszystkich zaskoczyć?

Jest taki temat, właściwie już można go nazwać projektem, który został odłożony na później zarówno przeze mnie jak i przez wydawcę. A właściwie w tym przypadku to nie sam temat by zaskoczył, ale jego ujęcie. Mam w szufladzie plan powieści fantastycznej, a jednak mocno odnoszącej się do naszej obyczajowości.  Coś na pograniczu antyutopii, New Age, powiastki filozoficznej. Sporo w tym satyry, alegorii, ale też akcji i… miłości. Na temat potrzeby i sensu wiary w Boga, dogmatów poszczególnych wyznań. Zastanawiam się w tej powieści, dlaczego ludzie wiarę zamieniają w pewność. Także temat jest jak najbardziej społeczno-obyczajowy, ale podany nie w sposób bezpośredni. Taka „wariacja” literacka. Muszę przyznać, że pisząc fragmenty, pierwszy raz w życiu autorskim oderwałam się od rzeczywistości i była to wspaniała przygoda, którą chciałabym kontynuować. To wolność twórcza, ma się znacznie większą swobodę, szersze granice. Łatwiej się pisze, bo fabułę można oprzeć na wielu wydarzeniach, nie wyłącznie na emocjach, a zdarzenia mogą być w tym przypadku nietypowe, niekonwencjonalne, a wręcz niesamowite. Nie ma tak wielu ograniczeń. Przy tej książce po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że jednak literatura obyczajowa jest bardzo wymagająca pod względem pisania. Bardzo trudno napisać ciekawie o przeciętnym Kowalskim i jego przyziemnym życiu, od którego ten nie może się oderwać i „odlecieć”. Raz zaszalałam i chciałabym skończyć tę powieść, bo tworzenie całkiem nowego świata od podstaw jest… boskie. J  Na zachętę powiem tylko tyle, że bohaterowie powieści o różnych wyznaniach trafiają do Bawialni, gdzie mają się rozstrzygnąć losy ich wiecznego życia. Spotykają tam boga, który nie odpowiada wyobrażeniom żadnego z nich, ani katolika, ani muzułmanina, żyda, czy scjentologa, czy wyznawcy latającego potwora spaghetti. Nie jest nim ani Allah, ani Jahwe. Jest nim po prostu Boguś, który nie jest tak wszechmogący jak mogłoby się wydawać. Aby stworzyć ludziom nowy świat zatrudnia sztab zmarłych ludzi, słynnych naukowców, ludzi kultury i sztuki, polityków i ekonomistów. Wariacja na temat.

Kasia S
Skąd inspiracja na poruszenie tak trudnego tematu w tak młodym wieku?

W Pani pytaniu pojawia się pewien problem. Problem współczesności. W tak młodym wieku? Ja nie jestem młodą osobą. Jestem kobietą w kwiecie wieku, rozpoczynam wiek średni. Dlaczego więc na kwestie związku, małżeństwa, rodzicielstwa miałoby być wcześnie? To jest nasz ogromny problem, przestawiliśmy zegary i dzieci dłużej pozostają dziećmi, a dorośli zbyt późno stają się dorośli. Są nimi zbyt krótko. A poruszyłam taki temat, ponieważ sama nic o niepłodności nie wiedziałam. Nie dotyczyła mnie. Kompletnie nie wiedziałam, jak może wyglądać aż tak silne pragnienie dziecka, jak to jest mieć 35 lat i jeszcze nie założyć rodziny. A z racji tego, że ja lubię rozumieć i wiedzieć, postanowiłam ten temat przestudiować, by zyskać empatię wobec osób, które cierpią, są w stanie podejmować wielkie wyzwania, często desperackie czyny, żeby osiągnąć cel. Tym bardziej mi na tym zależało, ponieważ trwały dyskusje na temat niepłodności, do których jako osoba nieznająca tematu nie potrafiłam się odnieść, a czułam, że w tej publicznej debacie więcej jest pokerowej gry pełnej blefu niż rzeczywistości.


Iwona Pietrucha
Co powiedziałaby Pani  tym wszystkim przeciwnikom, którzy w sejmie tak usilnie przeciwstawiają się metodzie In vitro?

Zapytałabym, jaki mają pomysł na przeciwdziałanie niepłodności. Sama nie jestem entuzjastą tej metody (nie mylić entuzjasty ze zwolennikiem) i nie wiem, czy istnieje ktokolwiek na świecie, kto entuzjastą by był. Bo chyba nikt z własnej, nieprzymuszonej woli nie wybrałby gabinetu i laboratorium zamiast łóżka. Ale In vitro to kompromis. I w wielu przypadkach (nie mówię, że wszystkich!) jedyne rozwiązanie. Nie, adopcja nie jest rozwiązaniem zastępczym. Nie dla wszystkich przynajmniej. Bardzo mnie śmieszy, gdy mówi się, że In vitro nie jest leczeniem niepłodności, bo nie eliminuje problemu (co też nie do końca jest zgodne z prawdą, bo w wielu przypadkach tak się jakoś dziwnie zdarza, że para po In vitro potem ma dzieci poczęte drogą naturalną). Zapomina się wówczas o tzw. leczeniem objawowym. Takiego wielu polityków nie uznaje. Dobra, mają prawo wyrazić swoje zdanie, (choć nie pokrywa się ono z nauką, a polityk wiedzę jednak powinien mieć, zabierając się zachwalanie ustaw powinien to poprzedzić konsultacjami ze specjalistami w danej dziedzinie), ale niech już będą przynajmniej logiczni. Bo jeśli iść tą drogą, to musimy przestać podawać i finansować z podatków podawanie morfiny chorym na nowotwory, cukrzyków musimy skazać na śmierć, bo przecież insulina nie eliminuje problemu trzustki, a astmatyków musimy skazać na śmierć przez uduszenie, tak samo alergików, bo podając sterydowe leki wziewne, doraźne, nie wyleczymy ich z choroby. Jakby użyć takiego argumentu NAUKOWEGO, MEDYCZNEGO, nastawienie ludzi do In vitro by się zmieniło. A nie jest to mit na potrzebę przedstawienia tezy, tylko fakt. Chciałabym, żeby faktami się posługiwano, nie mitami, półprawdami, a tym bardziej interpretacjami podyktowanymi własną moralnością, wynikającą np. z wyznania. Tak nie da się tworzyć demokratycznego kraju, choć to może niektórych razić (dowód jak bardzo jesteśmy mentalnie przygotowani na demokratyczne rządy). Ale wracając do meritum:  jeśli politycy są zwolennikami leczenia przyczynowego, to chciałabym ich zapytać, jak chcą leczyć przyczyny niepłodności? Co zrobią ze służbą zdrowia, żebyśmy lepiej i skuteczniej leczyli nowotwory, których eliminacja miałaby ogromny wpływ na płodność. A mówiąc o tym musimy porozmawiać o zanieczyszczeniu powietrza, chemii w jedzeniu itp. Chciałabym się jak zapytać, co zamierzają zrobić, żeby człowiek, mający ok. 27 lat mógł się zdecydować odpowiedzialnie na rodzicielstwo, to znaczy, co zamierzają zrobić, by taki człowiek był już w tym wieku osobą wykształconą, która gładko wchodzi w rynek pracy i zarabia na tyle dużo, by zapewnić sobie lokum i utrzymać rodzinę. Co zamierzają zrobić, aby taki człowiek nie płacił kroci za opiekunki do dziecka, ale miał miejsce w żłobkach, przedszkolach i nie siedział z każdym swoim jednym dzieckiem po dwie godziny po pracy przy odrabianiu lekcji (szkoła”óczy”). Co zamierzają zrobić, żeby rodzice w Polsce nie byli zabieganymi ciułaczami z zawsze wywalonym językiem i kalendarzem wbudowanym w pamięć.  Zapytałabym jak sobie wyobrażają świat bez In vitro za wiele, wiele lat, po jeszcze większym postępie cywilizacyjnym, skłaniającym do coraz późniejszych decyzji o rodzicielstwie. Czy zdają sobie sprawę, że w przyszłości bez In vitro, skażemy na śmierć emerytów i rencistów, bo nie będzie miał, kto na nich zarabiać. Bo In vitro to nie tylko rozmowa o zarodkach, ale polityce prorodzinnej, demografii i ekonomii. To jest problem jednostki, związku i w tych aspektach należałoby szeptać o temacie, natomiast bardzo głośno mówić o daleko falowych skutkach pewnych zjawisk. Chciałabym również żeby politycy poznali sztukę retoryki i zdali sobie sprawę, że nawet mówiąc o ekonomii, nie mówią tylko o zjawisku, ale ludziach, których ta ekonomia bezpośrednio dotyczy. Chciałabym, żeby zdali sobie sprawę, że nie będąc taktownymi, subtelnymi mogą kogoś urazić, wyrządzić mu krzywdę. Życzyłabym sobie, aby uświadomili sobie, że przez ich krzyk w telewizji, ludzie dotknięci niepłodnością zamykają się w domach nawet przed rodziną i przyjaciółmi i milczą.

Bąblowa Mama
Czy myśli Pani, że można się tak do końca pogodzić ze świadomością, że nie można mieć dzieci? Można zrozumieć? Nie nienawidzić wszystkich szczęśliwych, młodych rodziców, nie zazdrościć, przeboleć?

Gdyby tak było, nie zaszlibyśmy tak daleko w postępie medycznym. To wynikło z popytu. A gdy pojawiły się kolejne możliwości, tym trudniej było przyswoić sobie fakt, że coś takiego jak posiadanie dzieci może nie być niemożliwe. Jak to piszę w swojej książce: rodzicielstwo jest sprawą oczywistą i naturalną u pantofelka, przez dżdżownicę, aż po Wojtka Raczyńskiego. U każdego gatunku. To potrzeba podyktowana przez instynkt. A z nim trudno walczyć. Podziwiam ludzi, którzy są w stanie się z tym pogodzić. Podziwiam ich pracę nad sobą. Tak samo jak podziwiam osoby, które decydują się na adopcję. A także tych (paradoksalnie), którzy pomimo niepłodności nie podejmują takiego wyzwania. Sporo się mówi, że jeśli para jest niepłodna, można przecież adoptować dziecko, tyle z nich czeka na rodziców, na miłość. Nie potępiajmy ludzi, którzy mają świadomość o swoich słabościach, wiedzą, że to poważna sprawa i czują, że by nie podołali (oczywiście wielu z nich tak się tylko wydaje), a ryzyko jest zbyt duże. Decyzja o adopcji lub jej brak może być altruistyczna i odpowiedzialna, nawet musi taka być. Znacznie bardziej cenię tych, którzy powiedzą: „nie dam rady" niż tych, którzy mówią: „co za problem?”. Tym od razu proponuję lecieć do ośrodka adopcyjnego, a nie do łóżka, bo skoro to takie proste, a tyle dzieci czeka, to po co własne? Nie jestem zwolennikiem ślepego promowania potencjalnych rozwiązań. Dlatego chciałabym, żeby o bezdzietności, niepłodności, adopcji mówiło się wyłącznie prawdę. Aby w żadnym wypadku nie było to propagandą, a jedynie rzetelną informacją. Nie mówmy ludziom, co jest dla nich dobre, prostsze. Mają instynkt i znają swoje możliwości. Jedno jest pewne: każda z możliwości jest bardzo trudna do przejścia, wymaga ogromnej pracy nad przewartościowaniem wielu spraw jako jednostka i związek. I nie każdy sobie z tym poradzi. Z drugiej strony wierzę, że człowiek ma tak ogromne zdolności przystosowawcze, że jeśli chce, jakoś sobie poradzi. Może nie całkiem, nie gładko, ale jakoś. Jeśli chce.

Małgosia
Czy jako kobiecie trudno było pisać Pani z perspektywy mężczyzny i czy rozmawiała Pani dużo z panami, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji?

Napisałam tę książkę w takiej, a nie innej narracji właśnie dlatego, że nie miałam dużych możliwości dotarcia do mężczyzn, których problem dotyczył lub dotyczy. Z niepłodnością jest jak z literaturą: jest zdominowana przez kobiety. Jednej i drugiej dziedzinie nadmierna feminizacja nie służy. Tematy dotyczące relacji międzyludzkich, partnerstwa, małżeństwa, związku, rodzicielstwa są zarezerwowane, a jak już kiedyś powiedziałam, potem dziwimy się, że żyjemy z emocjonalnymi analfabetami, mamy o to pretensje i nie widzimy, skąd to się wzięło. Jak to skąd? Z przywłaszczenia tej przestrzeni. Wiedząc, że  coraz więcej par boryka się z czynnikiem męskim, chciałam uwrażliwić na to czytelników, pokazać skalę tego właśnie problemu, który zresztą jest bardzo trudny pod względem diagnostyki i leczenia. Naprotechnologia, którą wciąż politycy prawicowi i zagorzali katolicy mają na ustach, w przypadku coraz częściej występującej niepłodności męskiej, nie ma racji bytu. Mnie prawdę mówiąc przy statystykach niepłodności zszokowało to, że tak trudno o głosy mężczyzn na forach internetowych. Tak jakby to był wyłącznie problem kobiety w związku, jakby mężczyzn to w ogóle nie obchodziło, nie bolało. Trudno było mi w to uwierzyć, bo wiem,  ile ojcostwo znaczy dla mojego męża, moich znajomych, przyjaciół. Trudno było mi w to uwierzyć, bo rodzicielstwo jednak nie jest sprawą jednostki. I dlatego postanowiłam wykreować mężczyznę, który jakoś musi sobie z tym wszystkim poradzić, także z tym kobiecym naciskiem. Wojtek to nie mężczyzna, który przeżywa rozterki typowego niepłodnego mężczyzny. Typów jeszcze nie stworzono pewnie dlatego, że temat rzekomo facetów tak mocno nie dotyczy, nie odczuwają tak mocno. Ja traktuję Raczyńskiego jako bohatera, który prezentuje jedynie potencjalne możliwości przeżywania tego. Bardziej służy uwrażliwieniu, nie przedstawia modelowego portretu. Opinii mężczyzn zasięgałam wyłącznie w kwestiach relacji w związku, podejścia do ojcostwa, do żony jako matki, siebie jako ojca, ale także w kwestii zbliżeń, cielesności, podejścia do swojego ciała i nietykalności osobistej, oczekiwań wobec żony, rodziny, odpowiedzialności w związku. Także rozmów było dużo, ale nie dotyczyły stricte niepłodności. Częściej jednostki w systemie naczyń połączonych czyli rodzinie. Możliwości, granic indywidualizmu, odpowiedzialności zbiorowej, partnerstwa. Na temat pewnych tendencji u kobiet i mężczyzn w obliczu problemu sporo wiedzy zgromadziłam od lekarza. Czy było trudno pisać? Bardzo. Długo pisałam tę książkę, długo ją poprawiałam, redagowałam. Bardzo mocno się przy tym kontrolowałam. Wyznaczałam sobie granice i cały czas trzymałam rękę na pulsie, by nie dopuścić siebie do Wojtka, żeby przypadkiem nie stał się filtrem, sitkiem moich zapatrywań. Bardzo dużo materiału skasowałam, przerobiłam. Nie siadałam do pisania w bluzce i spódnicy, tylko jeansach i luźnym podkoszulku. Wszystko, co robiłam, mówiłam, wszystko, co mnie spotykało…  rozmyślałam, jak na to zareagowałby Wojtek. Przestawiłam rejestry świadomości. Obserwowałam mowę mężczyzn, także mowę ciała. Zobowiązywała męska narracja, wąska przestrzeń, ograniczona ilość wątków, postaci. Pewna hermetyczność, klaustrofobiczność odbierała tu swobodę i trzeba było być bardzo spójnym przy budowaniu tej postaci. Postaci, która jest konsekwentna w swoich sprzecznościach – kolejna trudność. Nowoczesny facet, o lewicowych poglądach, ateista, jednak taki, który dałby innym prawo do In vitro, ale sam z niego nie skorzystał. Długo rozmyślałam nad wiarygodnością takiego bohatera.  Jego składnia, język, zasób słów, emocjonalna dykcja, ale też percepcja zmysłowa, sposób relacjonowania czy prowadzenia dialogu… to były miesiące ogromnego wysiłku intelektualnego i emocjonalnego.


Szczęśliwa Mama
„A może chodzi o samą naturę przyjaźni i intymnego związku. Tworząc z kimś związek, masz świadomość, że to może się skończyć. Możecie się od siebie oddalić, spotkać kogoś innego albo po prostu się odkochać Jednak przyjaźń nie jest grą o wszystko albo nic i dlatego zakładasz, że będzie trwała wiecznie, zwłaszcza jeśli to stara przyjaźń. Traktujesz jej trwałość jako coś oczywistego i może właśnie to stanowi o jej wartości.” (Emily Giffin, „Coś pożyczonego”). Jaka i gdzie jest według Pani granica między przyjaźnią a miłością? Czy możliwa jest przyjaźń między kobietą a mężczyzną?

Ciekawy cytat: tworząc z kimś związek nie tworzysz związku czyli czegoś, co trudne albo wręcz niemożliwe do rozwiązania. Po prostu się odkochać. Tak, Emily Giffin. Myślę, że jest dokładnie odwrotnie. Fakt, związek to gra o wszystko i o nic, system zero-jedynkowy, wygrana lub przegrana, ale… gdyby ludzie zakładali, że będzie to tak ryzykowne, gdyby zakładali, że to się może skończyć, nie kopaliby się w taki ogrom zależności. Łatwiej odstąpić od przyjaźni niż od związku, bo przyjaźń nie jest tak zobowiązująca. I tu jest ta granica: w zobowiązaniach, w pewnej deklaracji, jaką się składa. Chyba na własne potrzeby gloryfikujemy przyjaźń jako alternatywę dla znacznie trudniejszego wyzwania, jakim jest miłość. A każda kobieta w sytuacji, gdyby jej rodzina i przyjaciółka mieli wypadek samochodowy pomknęłaby do… no właśnie, najbliższych. Mężczyzna zrobiłby to samo, prawdopodobnie nawet, gdyby miał romans z przyjaciółką żony. J Przyjaźń nie wymaga podejmowania wspólnych, kompromisowych decyzji w kluczowych sprawach i to na każdym kroku. Nie wymaga tak częstego i intensywnego obcowania z drugim człowiekiem. Nie trzeba non stop akceptować wad przyjaciela, tylko przy okazji spotkań. Nie trzeba wypracowywać z nim wspólnego trybu życia. Gdy tylko przyjaciel nie jest w potrzebie, można powiedzieć: „muszę już iść” albo „dzisiaj nie mogę”. Mężczyźnie, z którym wchodzę w związek, deklaruję, że będę partnerką, dostosuję się, pójdę na ustępstwa, jeśli on to zrobi i nie wyjdę z domu, kiedy będę mieć dosyć, nie wyjdę tak jak wyszłabym z knajpki przy rozmowie z przyjaciółkami, gdy będę zmęczona. Mężczyzna, z którym się przyjaźnię, to mężczyzna, u którego nie zniosłabym na co dzień, dwadzieścia cztery godzinę na dobę jego przyzwyczajeń, humorków i życia, gdy stałby się rośliną, a ja musiałabym mu zmieniać pieluchy i siedzieć przy nim dzień w dzień cały czas, a nie sporadycznie. Przyjaciel to też mężczyzna, który nie wzbudza we mnie namiętności. Ja zawsze otaczałam się mężczyznami, dużo z nimi pracowałam. Mam wielu przyjaciół wśród płci brzydkiej.  Uważam, że znacznie trudniejsza jest przyjaźń z kobietą,  bo jest w nią wliczona rywalizacja. I to instynktowna. A przyjaźń z mężczyzną, o ile nie ma w niej namiętności (co wykluczałoby przyjaźń)  jest czysta. Wystarczy przez moment pomyśleć,  na jaką okazję prędzej zrobimy makijaż: idąc na ognisko z kiełbasą i piwem z kolegami, czy koleżankami.  Jestem pewna, że mężczyźni, którzy nie spoglądają fizycznie na kobietę, zachwycę się swobodą, naturalnością, a wiele przyjaciółek krzywo popatrzy i nawet pod pretekstem troski o koleżankę zacznie się zastanawiać czemu makijażu nie było, nie pomyślą o tym w kategorii zaufania na zasadzie: pokaże nam się nawet w najgorszym wydaniu, to cenne.


Z uwagi na dosyć długi okres oczekiwania autorka postanowiła nagrodzić dwie osoby. Jeden egzemplarz trafi do Danuty Kisiel, a drugi do Iwony. Gratuluję i zapraszam do zadawania pytań kolejnej pisarce. 

Wakacje detektywa Pozytywki. Grzegorz Kasdepke




Znacie tego nietuzinkowego bohatera książeczek Grzegorza Kasdepke? Jakie zagadki rozwiązuje detektyw Pozytywka? Jak mogą wyglądać jego wakacje? Jesteście w stanie to sobie wyobrazić?

Mieliśmy już do wyboru nowe kłopoty w wykonaniu tej barwnej postaci, jego pamiątki, a teraz mamy czas odpoczynku, relaksu, bo wszyscy wyruszają na urlop, długo wyczekiwany wypoczynek letni. Czy jakiekolwiek dziecko nie cieszyłoby się, mając w perspektywie wakacje? Z wielką radością zatem taszczą te swoje ciężkie bagaże, opuszczając w pośpiechu i podskokach kamienicę. A nasz wyjątkowy detektyw? Czy i on planuje wyjazd? Niestety nie. Pozytywka spędzi ten okres pracowicie, rozwiązując zagadki pasjonujące i niesamowite.

Jaka będzie pierwsza w tej części tajemnica? Nad czym będzie pracował nasz bohater? Czy uda mu się znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania?

Pozytywka nie wyjeżdża nigdzie z całkiem prozaicznego powodu-zwyczajnie  nie stać go na urlop. I wcale nie wydaje się być tym faktem zbytnio przygnębiony.

"-No wie pan...-Dominik pokręcił głową.-Moi rodzice rwaliby włosy z rozpaczy.
-Moi też-wtrąciła Zuzia.
Dominik spojrzał na nią ze zdumieniem.
-Zwariowałaś?-zapytał.-Przecież jesteś moją siostrą. Mamy tych samych rodziców.
-No to nie skłamałam, tak?-prychnęła Zuzia.-Sam powiedziałeś, że rwaliby." [1]

Uwielbia rozmowy, jakie prowadzą dzieci sąsiadów, ale rzednie mu mina, gdy dowiaduje się, że wyjeżdżają na kolonie, obozy, gdzie tylko się da... podwórze jakoś tak dziwnie pustoszeje. Mało tego, detektywowi ginie portfel, który dziwnym trafem pojawia się w rękach... a tego nie powiem. Niech to na razie pozostanie tajemnicą. Moim małym sekretem. Sięgnijcie po książkę i dowiedzcie się, kto z radością i bez skrupułów korzystać  będzie z zawartości żółtego portfela. I czy uda się go naszemu bohaterowi odzyskać?

W drugim rozdziale detektyw wpada na szalony pomysł. Postanawia przenieść swoją agencję o zabawnej nazwie "Różowe okulary" nad jezioro. Siedzibą będzie... namiot. To tutaj postanawia odpoczywać... pracując, bo przecież swoją pracę uwielbia i nie mógłby bez niej żyć. Dlaczego chłopiec, który go odwiedzi, nie będzie umiał liczyć? Jestem ciekawa, czy uda Wam się rozwikłać zagadkę.

Lektura dowcipna, pobudzająca do myślenia szare komórki, ciekawa. Styl autora idealny dla młodego czytelnika, zachęca go do czytania, nie będzie nudno i sztampowo. Mnóstwo radości, dobra zabawa gwarantowana. To książka, która uczy dziecko kreatywnego, samodzielnego myślenia, działająca na wyobraźnię. Mamy w sumie jedenaście przygód, a na końcu rozwiązanie każdej z zagadek. Całość polecam!


[1] "Wakacje detektywa Pozytywki" Grzegorz Kasdepke, wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2014, s. 5





Wierszyki ćwiczące języki Marta Galewska-Kustra Elżbieta i Witold Szwajkowscy




To publikacja niezwykła, ponieważ dzięki niej możemy nauczyć nasze dzieci poprawnej wymowy. Poznamy tutaj dowcipne rymowanki, które będą i bawić, i uczyć. Wspólne czytanie stanie się ciekawą formą edukacji i spędzania czasu. W sposób niebanalny i jakże zabawny możemy oswoić naszego szkraba z trudnymi do wymówienia wyrazami, łamańcami językowymi. Nawet dzieci, które nie mają problemów z mową, będą zainteresowane tą książeczką, ponieważ barwne ilustracje i pełne humory wierszyki przyciągną uwagę niejednego małego czytelnika.

Całość została opracowana przez logopedę i pedagoga dziecięcego, który współpracował z małżeństwem specjalizującym się w tworzeniu książek dla maluchów, zabawek i pomocy dydaktycznych. Takie połączenie talentów trzech niezwykłych osób zaowocowało napisaniem i opracowaniem "Wierszyków ćwiczących języki...", która to propozycja literacka rozwinie mowę dziecka, a i my rodzice wiele na tym skorzystamy, ponieważ będziemy wiedzieć, jak pracować z naszym potomkiem, na co zwrócić baczniejszą uwagę, czego się wystrzegać, na czym skupić. Wszelkie wskazówki są przecież mile widziane i jakże potrzebne, znajdziemy na kartach tej niecodziennej publikacji mnóstwo pomocy.

Książeczka przeznaczona jest dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Wspólna zabawa językowa z czterolatkiem, pięciolatkiem, sześciolatkiem i siedmiolatkiem wskazana. Dzięki czytaniu rymowanek usłyszymy, jak nasz szkrab powtarza tekst, z czym ma problem, co wymawia niewyraźnie. Dowiemy się, jak z nim ćwiczyć, by poprawnie wypowiadał słowa, głoski.

Wierszyki są wesołe, rytmiczne i łatwe do zapamiętania. Nauka poprzez zabawę to idealny sposób dla dziecka, które ma problemy z mową. Na początku mamy do czynienia z prostszymi głoskami, przeznaczonymi dla młodszego szkraba, takimi, które powinien  wymawiać w danym wieku.
 Kolejno, krok po kroku, będziemy zapoznawać go z trudniejszymi, bardziej wymagającymi głoskami. Wszystko zależy od tego, na jakim etapie jest nasz potomek. Jeżeli nie ma problemów z łatwiejszymi rymowankami, spokojnie możemy przejść dalej, ćwiczyć z nim trudniejsze wersy.

Czterolatek zapozna się z Fajtłapą, pobawi się piłką, małym misiem, spróbuje toffi pana Teofila, skosztuje miętowego napoju, zje kwaśne zielone kiwi albo poprosi mamę, by mu je wycisnęła, spotka damę na jagodach i być może nudę, która złapała pana wielkoluda. Dowie się, że nie wolno kłamać, zje pyszne, zimne lody, wypije z kotkiem mleko, zapozna się z kinomanem i gadułą.

Pięciolatek wypłoszy myszki, nie uwierzy żabom, będzie miał ochotę na czekoladę, dżem. Dowie się, jak ważyć kaszkę, zaznajomi się ze Szczepanem, który będzie łapał szczupaki, pójdzie do zoo, a tam dostrzeże uciekające zwierzę, na urodziny zostanie zaproszony przez raka.

Ostatnia, trzecia część, stworzona z myślą o prawdziwych mistrzach, chojrakach, będzie wielkim wyzwaniem! Tutaj odwiedzimy Franka, pobawimy się w Indian, pójdziemy z Tosią na wycieczkę, obok nas podskakiwać będzie zając.
Jak myślicie, jaka przygoda może się nam przydarzyć w pokrzywach? Albo na pływalni? Czy Ola podzieli się z nami swoimi smakołykami?

Książeczkę polecam bez dwóch zdań. Jest przydatna, potrzebna i naprawdę warto się w nią zaopatrzyć, szczególnie, jeżeli nasze dziecko ma problemy z mową. Gimnastyka dla języka z tą publikacją będzie cudowną przygodą i doskonałą zabawą.

niedziela, 29 marca 2015

Emma Chase Seria Tangled Zaplątani




Zacznę od tego, że "Zaplątanych" należy traktować z przymrużeniem oka i tylko z takim nastawieniem zaczynać czytanie; mamy się z nią dobrze bawić, miło spędzić czas, śmiać się poznając historię niecodzienną. Język  i styl autorki jest rewelacyjny, bo dzięki niemu całość nas niebywale wciąga, intryguje, czasem szokuje, innym razem wzrusza i powoduje wypieki na naszej twarzy. To lektura doprawiona mocną dawką pikanterii, pokazana z męskiego punktu widzenia w sposób zabawny i niezobowiązujący. Czy wszyscy mężczyźni są tacy jak Drew Evans, urodzony zwycięzca? Zapewne nie, bo nie każdy z nich może sobie na bulwersujące poglądy i egocentryczne zachowania pozwolić. To on jest przystojny, charyzmatyczny, przyciągający wszelkiego typu przedstawicielki płci pięknej, żadna z nich nie może się mu oprzeć. Prawdę mówiąc, kobiety same nauczyły go dziwnego postępowania, to one zepsuły go i wystawiły na piedestał. Czy na to zasługiwał? Czy faktycznie był taki idealny, czarujący, pełen uroku? Większość pań bez zastanowienia odpowiedziałaby, że TAK! Że gra jest warta świeczki, że on jest tym jedynym, doskonałym w każdym calu mężczyzną. Większość, ale czy wszystkie?
To jest właśnie pytanie zasadnicze? Czy znajdzie się ta jedna, na którą nie będzie działał jego zniewalający uśmiech, jego metody uwodzenia? A może ona ma o wiele więcej do stracenia?
Trafił swój na swego, chciałoby się rzec.

Drew Evans jest rozpuszczony jak dziadowski bicz nie tylko przez swoje chwilowe partnerki, ale również przez bogatą rodzinę i przyjaciół. To on opowiada nam o dziwacznej chorobie, jaka mu się przytrafiła. Grypa, którą przechodzi bohater książki jest rzeczywiście niecodzienna, od tygodnia trzyma go samotnie w łóżku, nie pozwala na otwieranie drzwi ludziom, którzy chcą mu pomóc i martwią się o niego. Grypa ta na imię ma Katherine, jest oczywiście zniewalająco piękna, inteligentna i błyskotliwa. Denerwuje Drew jak żadna inna, tylko ona potrafi wyprowadzić go z równowagi i tylko ona potrafi skutecznie zapełnić jego myśli na długie, długie tygodnie. Czy dla niej gotów byłby zmienić swoje przyzwyczajenia? Z mężczyzny, który uwielbia przygody na jedną noc, niezobowiązujące igraszki, życie playboya mógłby stać się kimś odpowiedzialnym, przygotowanym na stały związek? A może jak tylko uda mu się osiągnąć upragniony cel, machnie ręką i szybko zapomni o tej jakże profesjonalnej i ambitnej kobiecie?

Strzeżcie się, bo jak tylko zaczniecie czytać, przepadniecie na długie godziny. Początkowa irytacja szybko zmieni się w prawdziwe zainteresowanie tą niebanalną lekturą. Tchnie ona w nas świeżość, pobudzi zmysły, naprawdę nas zaintryguje i zaciekawi. Znajdziemy w niej wszystko, a nawet jeszcze więcej, będzie bulwersująco, namiętnie, dowcipnie, z pazurem, porywająco! Doskonała zabawa gwarantowana! Jak dla mnie rewelacja!

Jeżeli chcecie się dowiedzieć, jak myślą mężczyźni, czym kierują się przy wyborze kobiety, o czym marzą i co zajmuje ich myśli, sięgnijcie po "Zaplątanych". To prawdziwa komedia romantyczna, z tym, że mocno zakręcona, szalona, ZAPLĄTANA po prostu! Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!

piątek, 27 marca 2015

Sekretne życie pszczół. Sue Monk Kidd



Sue Monk Kidd stworzyła powieści, które czytelnicy uwielbiają. Szybko stały się one bestsellerami, nagradzanymi i dostrzeganymi również przez filmowców, jak w przypadku "Sekretnego życia pszczół". Autorka książek "Czarne skrzydła"i "Opactwo świętego grzechu" mieszka na Florydzie, gdzie zapewne z wielką radością oddaje się pisaniu.

Za sprawą dzisiejszej publikacji przeniesiemy się w lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku do Stanów Zjednoczonych. Poznamy zagubioną, bardzo samotną i nieszczęśliwą dziewczynkę, która żyje w poczuciu winy od wczesnego dzieciństwa. Przed dziesięcioma laty straciła w tragicznym wypadku ukochaną matkę, za którą w dalszym ciągu niewyobrażalnie tęskni. Miała wówczas zaledwie cztery latka, ale pamięta dzień jej śmierci, kłótnię z ojcem, to, że jej rodzicielka w pośpiechu pakowała walizkę, jak też to, że ona, mała dziewczynka, wzięła do rąk pistolet. Co wydarzyło się później?

Ojciec nigdy nie okazywał Lily jakiegokolwiek pozytywnego uczucia, zainteresowania. Zawsze był surowy, miał do niej chłodny, obojętny stosunek. Zachowywał się tak, jakby nigdy jej nie kochał i żałował, że jest jego dzieckiem. Stosował wobec niej okrutne kary, był agresywny i bezlitosny. Gdyby nie czarnoskóra opiekunka, życie dziewczynki byłoby naprawdę przepełnione smutkiem i beznadzieją. Na szczęście Lily miała w sobie wiele siły, to ona postanowiła zmienić całkowicie swoje życie, wiedziała, że dłużej tak być nie może. Wraz z Rosaleen uciekła jak najdalej od ojca, w poszukiwaniu swojej drogi, własnego miejsca na ziemi. Czy kiedykolwiek ktoś będzie w stanie pokochać ją taką, jaka jest? Czy zaakceptuje ją, przytuli, da jej ciepło domowego ogniska, jakiego nie zaznała przez dekadę u boku T. Raya? I co z tym wszystkim wspólnego mają pszczoły, które już we wstępie tej historii pojawiają się w życiu naszej czternastoletniej bohaterki?


Powieść ta ukazuje nam z całym rozmachem, prosto i na temat, problemy związane z brakiem tolerancji, z rasizmem tkwiącym w ludziach tamtego okresu zbyt głęboko. Bezmyślni, pozbawieni skrupułów, ograniczeni w swych zaściankowych poglądach wielokrotnie postępują wbrew wszelkim normom i zasadom. Dla nich życie ludzkie nie stanowi żadnej wartości, a to powoduje nasz bunt i gniew. Rozżalenie.

To lektura o prawdziwej, kobiecej przyjaźni, która daje nam nadzieję, pokrzepia nas niczym miód na kanapce albo dodany do mleka w czasie choroby, wzrusza i inspiruje. Dzięki niej możemy przekonać się po raz kolejny, że kobiety potrafią być silne i naprawdę trudno je złamać w kryzysowych sytuacjach. To również powieść o dojrzewaniu. Niebywale klimatyczna. Budująca. Emocjonująca. Po prostu świetna. Czytało się ją z ogromną przyjemnością i przekonaniem, że to wyjątkowa książka, o której nie sposób szybko zapomnieć. Musicie się z nią zapoznać i jestem przekonana, że nie będziecie żałować poświęconego jej czasu!

Siedem pytań do... Anny Kasiuk. Wywiad. Wyniki.




Pytanie pierwsze:

Czy Pani może wyobrazić sobie, że musiałaby porzucić swoje dotychczasowe życie, wyjechać, wszystko zostawić i zapomnieć o demonach z przeszłości - tak jak Agnieszka, bohaterka "Piąte - nie zabijaj"? Czy zdecydowałaby się Pani na taki radykalny krok?

Pozdrawiam :)

Agnieszka stanęła w obliczu zagrożenia życia jej i jej małego brata. Czując na swoich plecach oddech prześladowców, podjęła decyzję, która wydała jej się słuszna, a która miała na celu ochronę tego, co człowiek ma najcenniejsze. Życia. Bardzo kochała swoich rodziców. Nie była jednak przywiązana do miejsca, w którym żyli, o czym świadczyć mogą ciągłe podróże i tryb życia, jaki wiodła przed tragicznymi zdarzeniami. Można sądzić zatem, że ów krok nie stanowił dla niej ogromnego wyzwania.
W życiu spotykamy wiele tragedii, ocieramy się o skrajne reakcje ludzi na los, który ich dotyka. To czyni nas poniekąd odpornymi na otaczające nas dramaty. Z upływem czasu, nie wszystko jest nas już w stanie zaskoczyć. Dlatego, oswojona ze swoimi prywatnymi demonami, szukam z reguły rozwiązania. Nie jestem zwolenniczką stawiania wszystkiego na jedną kartę. Tym bardziej nie wybrałabym ucieczki. Życie mamy jedno i jest ono sztuką dokonywania wyborów pomiędzy tymi kilkoma udostępnionymi nam przez los drogami, czego przedstawienie było moim zamysłem w Piąte nie zabijaj.

Pytanie drugie:

Co Pani czuje widząc swoją książkę na półce w księgarni? 

Żyjemy w trudnych czasach, gdzie jednostka, by zaistnieć musi przedrzeć się przez grubo tkaną sieć takich samych drobnych jednostek, jakimi są inni ludzie. Niektórzy potrzebują blasku, by mieć siłę brnąć przez życie. Bez względu na to, czy są to sukcesy zawodowe, czy też wyjątkowo interesujące życie, jakie wiodą. Ja staram się spełniać swoje marzenia. Dla jednych mogą to być banalne kroczki, których w swoim życiu nawet nie zauważyli. Dla mnie zaś one właśnie są siłą napędową, która czyni moje życie wartościowym. Jednym z takich marzeń było właśnie napisanie książki. Podzielenie się z innymi tym, jak widzę cząstkę otaczającego mnie świata. Pisząc ją, nie zastanawiałam się nad tym, jak zostanie ona odebrana przez czytelników. Pisałam ją bardziej dla siebie, stąd wiele fragmentów dotyczy mnie bezpośrednio. Kiedy jednak Piąte nie zabijaj stanęło na półce w księgarni, a mnie przyszło stawić czoło pierwszym recenzjom, uświadomiłam sobie, że nie tylko spełniłam kolejne swoje marzenie, ale głośno powiedziałam o tym, co myślę i czuję. Otworzyłam tym samym podwoje do mojego świata. I obok szczęścia, bo to moje pierwsze pachnące farbą drukarską dziecię, czuję się trochę onieśmielona tym, czego doświadczam w związku z pojawieniem się powieści. 

Pytanie trzecie:

Zawsze się zastanawiałam, jak to jest napisać książkę, czy są to chaotyczne myśli przelewane na papier w przypływach weny, czy pisanie według ustalonego grafiku. Jak wygląda praca pisarza od tej właśnie strony, czyli od początku, od samego powstania pomysłu?
Pozdrawiam

Mnie również ciekawi, jak to wygląda w przypadku innych autorów. Pisząc moją pierwszą powieść, nie skupiałam się na tym, że moja praca może zostać wydana. Było to raczej działanie, które miało zebrać myśli w jedną spójną całość, otoczyć je fabułą. Zanim zabrałam się za spisanie tych myśli, w moim życiu miało miejsce kilka zdarzeń, które wpłynęły na podjęcie decyzji o napisaniu książki. Zmarł mój Tato, który stanowił w moim życiu swego rodzaju filar. Był, w moim pojęciu, istotą niezniszczalną. Był poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacji. W pewnym momencie ten mój spokojny świat runął i to uświadomiło mi, że muszę sama stać się takim filarem dla mojej Rodziny. Dotarło do mnie, że nie będę zawsze miała obok siebie tych, którzy gotowi są pomóc. Musiałam dojrzeć do samodzielności. I te nawarstwiające się myśli, dotyczące narodzin, przemijania i śmierci postanowiłam zebrać w całość, otoczyć je piękną, górską, a zatem surową, jak życie, atmosferą. Tak narodził się pomysł. Wiele fragmentów w mojej powieści zostało zaczerpniętych z mojego życia. Stanowią dla mnie relikwie tego, co już przeminęło, a więc są bardzo cenne. 
I to stanowiło podwaliny całego procesu. Nie stosowałam żadnego grafiku, zebrałam wspomnienia, materiały, dotyczące życia górali i poddałam się potrzebie uwiecznienia tego, co mnie przepełniało. 
Pisanie jest doskonałą odskocznią od codzienności i problemów. Uspokaja, wycisza i wprowadza w niesamowity nastrój, jakby człowiek znajdował się w innym równoległym świecie i z boku śledził wszystko, co go otacza. 

Pytanie czwarte:

Wiele osób pisze książki, wielu marzy o ich wydaniu. Pani się to udało. Czy teraz czuje Pani spełnienie?
Pozdrawiam,

Podobnie jak moja bohaterka nie wierzę w szczęśliwe zbiegi okoliczności. Jestem przekonana, że gdzieś wysoko czuwa nad nami ogromna siła i to, co nas spotyka zostało już dawno zaplanowane. Otrzymaliśmy kilka wariantów, a wolna wola dotyczy naszego wyboru. Czyli drogę, którą będziemy podążali możemy wybrać sami, ale spośród tych, które zostały dla nas przygotowane. Skoro muzyk wszędzie słyszy muzykę i to nią stara się wyrazić swoje życie, to z pewnością swoje kroki skieruje w tą właśnie stronę. Człowiek kochający zwierzęta, jeśli nie zdecyduje się na studia w tym kierunku, otoczy się zwierzętami w domu, bądź będzie działał w ich obronie w innych organizacjach charytatywnych. Pisarz, pozwolę określić tak siebie, wszędzie widzi słowa, obserwuje, zgłębia i nazywa to, na co inni niekoniecznie zwracają uwagę. Uwierzy Pani, jeśli powiem, że marny ze mnie rozmówca? Czuję się wspaniale, kiedy mogę słuchać, obserwować i poznawać, ale w ciszy. Przetwarzam to, co słyszę, zapamiętuję i to stanowi o moich wrażeniach.
Zawsze coś pisałam, przepisywałam i notowałam swoje spostrzeżenia, cytaty. Pisząc, nie marzyłam o wydaniu książki. Ta decyzja przyszła później, ale czuję się rzeczywiście wspaniale. Może dlatego, że mimo potknięć, których można było uniknąć, powieść spotkała się z dobrym odbiorem, poznałam wielu wspaniałych ludzi i zasmakowałam w pisaniu, niekoniecznie do szuflady. Nie przestanę pisać, bo to daje mi ogromną satysfakcję, uspokaja mnie. Do uczucia spełnienia jednak jeszcze trochę mi pozostało. Wciąż próbuję, badam i poznaję ten świat, co siłą rzeczy wiąże się z nabieraniem innego spojrzenia na samą siebie i to, czego się podjęłam.



Pytanie piąte:
''Wyrwij mnie z nicości, z mojej codzienności, z melancholii, z wiecznej samotności, wskaż mi moją drogę. Oddam Ci tylko jedno.
Moje życie...
...na wieczność.''
Niech wyobrazi sobie Pani, że mamy rok 2016 i zaczyna się od dawna przepowiadany koniec świata. Po swoje żniwa przybywa i szatan, zbiera ostatki, w zamian za ocalenie, zabiera to, co lubi najbardziej - duszę. Pani wiernie chroni swojej postawy, on dokłada Pani cierpienia. Podda się Pani, czy będzie walczyć, czy jest coś, co ugięłoby Pani siłę woli, czego diabeł Pani nie odbierze?

Czasem bywa, że za chwilę słabości przychodzi nam płacić bardzo wygórowaną cenę. Za standard życia, za zbyt śmiałe i próżne postawy również. Brak pokory i pewność siebie są teraz w cenie, ale potrafią zgubić. Wydaje mi się, że już to wszystko przerobiłam i nie popełnię więcej podobnych błędów, jednak nie wykluczam pojawienia się kolejnych atrakcji, które będą wodziły mnie na pokuszenie.  Ale plecak mojego życia skrywa gdzieś w swoich zakamarkach i takie doświadczenia, więc i wspomnienia długiej drogi na powierzchnię również są mi znane. Szatan jest potężną siłą, istnienia której nie podważam, a z respektu przed którą robię krok do tyłu. Osiąganie celu jest drogą długą, mozolną, ale jakże satysfakcjonującą. Do dzisiejszego dnia pamiętam ogrom pracy, jaki wkładałam w zdobywanie materiałów do przygotowania mojej pracy licencjackiej, a potem magisterskiej. Kiedy wszyscy w domu spali, ja, świeżo upieczona żona, za dnia pracowałam, a wieczorami i nocami przeglądałam stare pisma i magazyny… Pamiętam pracę i satysfakcję, jaką czułam, kiedy moje starania zostały nagrodzone tytułem. To daje mi radość, nie widziałabym sensu w tym, co robię, gdyby nie wiązało się to z pracą, jaką wkładam w cały proces. Zatem, nie poprosiłabym o wsparcie, nawet gdybym miała dostąpić go od samego Szatana. Zjedzenie ciastka bowiem daje nieopisaną przyjemność rozpływającej się słodyczy i nie ma znaczenia w chwili jedzenia, że to właśnie ciastko nie wnosi niczego dobrego. Samo jego jedzenie jest przyjemnością. A czy znaczyłoby to samo, gdyby poczuć zaledwie sytość po zjedzonym ciastku, bez całego tego rozkoszowania się eksplodującego w ustach cukru? Jednakowoż nie znaczy to, że nie uległabym i nie złamała się przed majestatem zła, jeśli krzywda dotknąć miałaby dzieci. Moich, czy nie moich, ale dzieci. Nie stać mnie na przeczytanie Oskara i pani Róży. Nie potrafię oglądać TV, czytać czegokolwiek, gdzie pojawia się wzmianka o krzywdzie dzieci. Bardzo dotykają mnie takie historie i długo po zetknięciu się z nimi, rozpaczam. Jeśli zatem dojdzie kiedyś do końca i będę postawiona przed próbą, gdzie na szali znajdzie się dobro dziecka, oddam moją duszę.

Pytanie szóste:
"Nie zabijaj" to przykazanie, które wydaje mi się takie oczywiste, ale to dlatego, że kieruje pierwsze skojarzenie na dokonanie jakichś makabrycznych zbrodni, morderstwo, przelew krwi... a tego przecież nigdy bym nie zrobiła. Nie muszę się więc z tego przykazania spowiadać. Są jednak i małe zbrodnie, takie, na które czasami nie zwracamy uwagi. I tego będzie dotyczyło moje pytanie. Co według Pani zabijamy w sobie lub w innych każdego dnia? Gdyby piąte przykazanie miało dłuższą formę, jak by ona brzmiała..."Nie zabijaj...czego?"

Pozdrawiam!
Kiedyś jeden z moich znajomych powiedział mi, że nigdy w życiu nie przeczytał bardziej treściwej książki, jak Biblia. Dlaczego, zapytałam. I w odpowiedzi usłyszałam, że tam jest po prostu wszystko. Odpowiedź na każde pytanie. Nie przeczytałam do tej pory Biblii, boję się bowiem, że wskazówki tam zawarte mogą stać się dla mnie zbyt oczywiste i zachwieją moim sposobem wartościowania życia. Czasem po prostu lepiej wiedzieć mniej. Gdyby jednak odnieść przykazania Dekalogu do naszej codzienności, tej małej i często niewiele znaczącej w obliczu potęgi zła, która dotyka świat, to myślę sobie, że nie mamy najmniejszych szans, by przekroczyć bramy Raju. Nie zabijaj nie musi oznaczać, zgodnie z tym, co napisała Pani, morderstw, zbrodni, czy rozlewu krwi…
Zabijamy bowiem inne cechy, które same w sobie stanowią nieodzowny element naszego życia. Czynią go bogatszym, lepszym. Niewinność, delikatność, wrażliwość zamieniamy w znieczulicę, brutalność i wyrafinowanie. Wpychamy tym samym broń w ręce czystości i niewinności, by potem opływać w zaskoczenie, oglądając kolejną wiadomość serwowaną nam przez tvn. Nieprawdaż? A przykłady można mnożyć… Dlaczego rodziny bezdzietne okazują się być gorsze od przepełnionych domów dziecka, gdzie przemoc, nadużycia i wykorzystywanie są chlebem powszednim? Dlaczego oddawanie chleba potrzebującym jest złe, bo chleb należy wyrzucić, a dobrodzieja ukarać grzywną? Dlaczego chorzy czekają w kolejkach po życie, podczas gdy NFZ trwoni nasze pieniądze na wegetację w luksusie? A kler? Czy kler rzeczywiście idzie w parze z Kościołem i wiarą katolicką? Myślała czasem Pani, co mogłaby zrobić, gdyby otrzymała jeden dzień, który nie zostałby Jej nigdzie zapisany? Ślad po nim zaginąłby… Co wtedy zrobiłaby Pani? Ja często o tym myślę….

Pytanie siódme:

Dzień dobry. Czy jest już w Pani sercu pomysł na kolejną książkę, jeśli tak, to proszę uchylić rąbka tajemnicy, jakiego tematu możemy się spodziewać? Czy będzie to coś łatwego i przyjemnego?
Pozdrawiam,Beata

Przyznam, że pisanie zawsze było moją pasją. Uwielbiałam notować cytaty, ciągle coś tam przepisywałam do swoich zeszytów i próbowałam w ten sposób poznać autorów i nastroje, w jakich znajdowali się nadając kształt swoim myślom poprzez słowa, które zwróciły moją uwagę. To fascynujące. Oczywiście, bardzo zżyłam się z Agnieszką, rozumiałam jej ból po stracie rodziców i czułam przepełniającą mnie melancholię na wspomnienie wakacji spędzanych u dziadków. Niesamowitym wrażeniem jest bowiem budzić się i zastanawiać się, co tam słychać u moich bohaterów. A powiem więcej, myślałam o nich tak, jakby naprawdę gdzieś tam daleko w górach żyli sobie, z dala od problemów i prześladujących ich lęków. Do tej pory tak o nich myślę, z tą tylko różnicą, że przestałam ingerować w ich życie.
I poznałam kolejnych ludzi, których historia urzekła mnie do tego stopnia, że postanowiłam ją opisać.
Moi bohaterowie są młodymi ludźmi, których życie uzbroiło w bagaż doświadczeń, z którymi nie bardzo mogą sobie poradzić. Powieść składa się z dwóch części. Pierwsza, umiejscowiona w twardych realiach życia w Warszawie opisuje marzenia, pragnienia, które weryfikujemy z każdym rokiem, w miarę jak poznajemy niespodzianki serwowane nam przez kapryśne życie. Akcja drugiej części natomiast rozgrywa się w absolutnie odmiennym klimacie. Tym razem góry zamieniłam na szumiące swoje historie jeziora i ścielące się pod wpływem wiatru połacie mazurskich łąk, co absolutnie nie znaczy, że zakręty i zawiłości życia moich bohaterów nie upomną się o nich.
W tym miesiącu podpisałam umowę z Wydawnictwem Replika na wydanie mojej drugiej powieści i mam nadzieję, że ukaże się ona jeszcze w tym roku. Jestem bardzo ciekawa reakcji Czytelników na drugą powieść, ponieważ mimo, że starałam się w niej przedstawić problemy, z którymi spotykamy się każdego dnia, nie są nam one obce, to pokusiłam się o kilka dodatkowych elementów czyniących ją nieco bardziej klimatyczną i mroczną.
A więcej szczegółów chyba nie zdradzę, przynajmniej na tym etapie.

Egzemplarz debiutanckiej powieści autorki trafi do Ewy Udały. Gratuluję. 


czwartek, 26 marca 2015

Pudełko na modlitwy Lisa Wingate




Lisa Wingate jest pisarką i felietonistką, wydała ponad dwadzieścia powieści. Mieszka z rodziną na ranczu w Teksasie. "Pudełko na modlitwy" to pierwsza książka autorki, jaką miałam przyjemność czytać.

Bohaterka tej historii ucieka przed traumatyczną przeszłością. Powinna być odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale także za dwójkę dzieci, z którymi się ukrywa. Tandi na wyspie Haterras ma zamiar zatrzymać się na chwilę, ale niespodziewane odkrycie tytułowych pudełek na modlitwy, zmienia w jej życiu tak wiele...

Właścicielka zabytkowej rezydencji jest już wiekowa, bo przeżyła dziewięćdziesiąt jeden wiosen. To od niej za pośrednictwem agentki nieruchomości nasza młoda matka wynajmuje domek gościnny.
I teraz wyobraźcie sobie, że macie dziwne przeczucie, że Ioli Anne Poole, staruszce coś się stało. Czujecie, że coś złego wydarzyło się w jej domostwie. Wchodzicie ostrożnie przez drzwi frontowe, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że śmierć była tu przed Wami. Nawołujecie  po imieniu panią Poole, jednocześnie zastanawiając się, co pomyślą sobie ludzie. "Chyba lepiej byłoby wezwać policję", rozważacie w głowie wszelkie możliwości. Wbrew rozsądkowi brniecie w to dalej, wchodzicie do środka w poszukiwaniu właścicielki.

"Weszłam do środka. W sypialni panowała idealna cisza; moje kroki wydawały się zbyt głośne, nie na miejscu. Nie powiedziałam już nic. Nie zawołałam ani nie wypowiedziałam jej imienia, ostrzeżenia, że nadchodzę. Nawet nie widząc jeszcze jej twarzy, wiedziałam, że nie ma takiej potrzeby." [1]

Po śmierci staruszki Tandi zostaje poproszona o uporządkowanie jej rzeczy, a ponieważ boryka się ze sporymi kłopotami finansowymi, od razu godzi się na otrzymaną propozycję. Decyduje się na to bez zastanowienia, traktuje jak zwyczajną pracę, a jednak zajęcie to przyniesie wiele zmian w jej życiu. Wśród przedmiotów gromadzonych przez Iolę znajduje coś niezwykłego. Błękitny pokój skrywa nie lada tajemnicę. To tutaj Tandi odkrywa osiemdziesiąt jeden pudełek modlitewnych, które gromadzone były od czasów dzieciństwa zmarłej, do ostatnich dni jej życia. Jedno pudełko z listami na dwanaście miesięcy. Dzięki tej korespondencji nasza bohaterka odbędzie podróż wyjątkową. Pozna życie staruszki, jej przemyślenia, nadzieje, pragnienia, obawy. Czy dzięki tej lekcji postanowi zawalczyć o siebie, dostrzeże, że już czas na pewne decyzje, wybory, stabilizację? I jaki sekret zdradzą jej listy Ioli? Kim okaże się morwowa dziewczynka?

Doświadczenia życiowe Tandi pokażą nam, że niełatwo zapomnieć o trudnej, dramatycznej przeszłości, która ciągnie się za nami przez wiele, wiele lat. Osamotnienie, brak wzorców, liczne rodziny zastępcze, po których tułała się wraz z siostrą, ciąża, uzależnienie, związek bez przyszłości, bieda, wszystko to przydarzyło się naszej bohaterce i niestety wygląda na to, że los ma dla niej jeszcze wiele przykrych niespodzianek. Co da kobiecie siłę, chęci do podjęcia walki o lepsze jutro? Czy będzie w stanie podołać obowiązkom, stać się taką matką, jaką powinna? Dlaczego ważniejszy zdaje się być kolejny przypadkowy mężczyzna, a dzieci odsuwa na dalszy plan, kiedy najbardziej jej potrzebują? Czy przejrzy na oczy?

To piękna, inspirująca lektura. Może dzięki niej i my zaczniemy przechowywać pudełka modlitewne z odręcznie napisanymi listami? Nie jest to opowieść o zmianie diametralnej, która rozgrywa się na kartach powieści szybko i po macoszemu. Temat potraktowany został z należytym zaangażowaniem, autorka przemyślała wszystko i konsekwentnie, bardzo realistycznie przedstawiła nam decyzje, jakie podejmowała bohaterka, jej emocje, wątpliwości, jakie nią targały. Szalenie podobało mi się to, że zmiany nie nastąpiły pod wpływem chwili, że tak jak w prawdziwym życiu, potrzeba było na nie czasu, prób, nie zawsze udanych, potknięć. Poznaliśmy zarówno pozytywne, jak i negatywne strony medalu, szukaliśmy akceptacji, bliskości, nadziei, wiary w to, że może być lepiej. Książka wzruszyła mnie, oczarowała, zmusiła do zastanowienia. Czytało się ją z prawdziwą przyjemnością. Polecam.

[1] "Pudełko na modlitwy" Lisa Wingate, Wydawnictwo Święty Wojciech, strona 15

środa, 25 marca 2015

Siedem pytań do pisarza. Edyta Świętek.




Tym razem w moim środowym cyklu Siedem pytań do pisarza Edyta Świętek. Autorka doskonałej powieści "Cienie przeszłości", której recenzję można przeczytać tu: http://asymaka.blogspot.com/2014/06/cienie-przeszosci-edyta-swietek.html i pierwszej z serii, zatytułowanej "Tam, gdzie rodzi się miłość", której opinię dodałam tutaj: http://asymaka.blogspot.com/2015/01/tam-gdzie-rodzi-sie-miosc-edyta-swietek.html.

Edyta Świętek z wykształcenia jest ekonomistką, z zamiłowania powieściopisarką. Uwielbia spacerować wspólnie ze swoją rodziną, biegać, wypoczywać aktywnie. Spod jej pióra wyszły takie pozycje, jak: "Zerwane więzi", "Alter ego", "Wszystkie kształty uczuć", "Zakręcone życie Madzi Kociołek", wspomniane wyżej "Cienie przeszłości" i dwie najnowsze, "Banki mydlane" i "Tam, gdzie rodzi się miłość". Jeszcze w tym roku wydane mają zostać kolejne: druga część "Tam, gdzie rodzi się zazdrość" i "Zanim odszedł".
Zapraszam na blog autorki: http://edyta-swietek.blogspot.com/


SIEDEM PYTAŃ DO PISARZA.
1. Zabawa zaczyna się dzisiaj, 25 marca i potrwa do 1 kwietnia, do godziny 23:00.
2. Każdy z Was może zadać autorce jedno pytanie, należy wpisać je w komentarzu pod tym postem, wraz z adresem e-mail. 
3. Spośród wszystkich pytań wybranych zostanie SIEDEM, na które pisarka odpowie na moim blogu. 
4. Jedno, najciekawsze pytanie zostanie nagrodzone egzemplarzem powieści. 




Blizny Katarzyna Michalik-Jaworska





Link do recenzji "Pomyślę o tym jutro": http://asymaka.blogspot.com/2014/03/pomysle-o-tym-jutro-katarzyna-michalik.html

Po zapoznaniu się z debiutancką powieścią Katarzyny Michalik-Jaworskiej, z niecierpliwością oczekiwałam na kolejną prozę autorki. Urzekła mnie przesiąknięta emocjami książka zatytułowana "Pomyślę o tym jutro" i długo nie mogłam o niej zapomnieć. "Blizny" zdają się być jeszcze lepsze, choć nie wiem, czy tak naprawdę można je ze sobą porównywać. Świetny styl pisarki, złożoność ludzkich losów, dramatyzm wylewa się z każdej strony i jednej, i drugiej propozycji literackiej autorki. Każda z nich opowiada jednak inną, dla mnie równie ważną, historię, bo dzięki nim możemy zastanowić się nad tym, czego oczekujemy od życia, co jest dla nas najistotniejsze i dlaczego. To specyficzna, pełna niesamowitej atmosfery publikacja, pokazująca tragizm, niełatwą przeszłość, która niestety ma ogromny wpływ na naszą teraźniejszość. Choćbyśmy nie wiem jak bardzo zaprzeczali, nasze dzieciństwo, młodość, wszystko to nas kształtuje. Determinuje naszą przyszłość. Możemy się z tym pogodzić lub walczyć, próbować zapomnieć lub zaakceptować rzeczywistość. Albo poszukiwać, z mniejszym lub większym skutkiem, własnego miejsca na ziemi, wbrew temu, co było.
O czym za wszelką cenę stara się zapomnieć nasza bohaterka? O tym, że jej ojciec popełnił samobójstwo, wychodząc jak gdyby nigdy nic do piwnicy, gdzie właśnie ona, dziecko jeszcze, znalazła go. O obojętności matki, która nigdy później nie potrafiła okazać jej uczucia, tak, jakby jej nie kochała i nie potrzebowała. O wszechogarniającym poczuciu osamotnienia, zagubienia, odrzucenia. Wreszcie o toksycznym, kolejnym mężu matki, który nie stronił od alkoholu i bicia.


Mira od dawna jest już dorosłą, odpowiedzialną kobietą. Ma własny dom i zdaje jej się, że nie popełniła tych samych błędów, które były udziałem jej opiekunów, najbliższych. Stoi twardo na nogach, świetnie sobie ze wszystkim radzi. Czy aby na pewno? A może jednak wspomnienia z dzieciństwa niczym cień snują się po jej domu, siejąc spustoszenie i zniszczenie, systematycznie i konsekwentnie?

To doprawdy wyjątkowa lektura i polecam ją, jak rzadko którą. Autorka ustrzegła się od krytycznego, subiektywnego spojrzenia na historię swojej bohaterki, nie moralizuje, nie ustawia nas do pionu, nie doradza. Po prostu w sposób nietuzinkowy i jakże prawdziwy opowiada nam o losach pewnej kobiety. Mówi o tym, jak ważne jest ludzkie życie, jaką powinno mieć ono wartość. Czy można przerwać zamknięty krąg, który uruchomiony został wiele lat wcześniej? Czy można odziedziczyć negatywne nawyki, mieć we krwi nałóg? To książka o tym, że pozory często mylą, że nic nie jest z góry przesądzone i że warto walczyć o siebie, bo nie ma nic ważniejszego od nas samych. Musimy tylko znaleźć własną drogę, wyjście z sytuacji, zdawałoby się, beznadziejnej i z góry skazanej na porażkę. Skąd czerpać siłę, gdy los nas nie rozpieszcza? Kiedy co i rusz zrzuca pod nasze nogi kolejne kłody?

Ciekawa, pozbawiona niepotrzebnych ozdobników, mówiąca wprost o alkoholizmie, wciągająca i doskonale skonstruowana to fabuła. Zmuszająca do refleksji, powodująca w nas bunt i żal, gniew nawet. Ile razy możemy umierać? Ile razy rodzić się na nowo? Blizny zostają w nas na zawsze, przypominając nam o każdym skaleczeniu, czasem nas bolą, swędzą, nie dają o sobie zapomnieć, choć tak bardzo byśmy chcieli...

A tak napisałam o "Bliznach" na Facebooku, zaraz po tym, jak skończyłam je czytać:
NIE PRZEGAPCIE TEJ KSIĄŻKI!!!
To naprawdę wyjątkowy rok pod względem rewelacyjnych lektur. Katarzyna Michalik-Jaworska stworzyła niezwykłą powieść. Polecam ją z całego serducha, "Blizny" to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam. Poruszająca do głębi, zmuszająca do refleksji, pokazująca ludzkie życie takim, jakie jest naprawdę. Bezkompromisowa, ujmująca, boleśnie prawdziwa. Nie mogę przestać o niej myśleć.
Bohaterka od najmłodszych lat zmaga się z przeciwnościami, musi stawić czoła dramatycznym wydarzeniom, czuje się samotna i niekochana. To ona znajduje ciało ojca, to ona odtrącona zostaje przez matkę, to ona jest bita przez wiecznie pijanego ojczyma. Czy w dorosłym życiu poradzi sobie z demonami przeszłości? Czy uda jej się założyć rodzinę, mieć męża, z którym nawiąże zdrowe relacje i dziecko, dla którego będzie całym światem? Mira umiera po wielokroć. Kiedy wydaje nam się, że już więcej znieść nie można, że człowiek nie jest w stanie udźwignąć aż tyle, okazuje się, że jednak może. Musi. Bo chce żyć. Po prostu.
"Umierałam wiele razy. Śmiercią tragiczną, beznadziejną, bezsensowną i rozpaczliwą. Oprócz śmierci fizycznej, jest też śmierć emocjonalna i śmierć cywilna. Tragiczne jest to, że po nich się jeszcze oddycha, choć czasem już wbrew woli."

Książka dnia. Malowanki na szkle Beata Gołembiowska Fragment piąty, ostatni.

Książka dnia.
Malowanki na szkle Beata Gołembiowska
Fragment piąty, ostatni.
"Szłam w radosnym nastroju, a łagodny, ciepły wietrzyk rozwiewał mój płaszcz i zapach świeżo rozkwitłej forsycji-zapowiadał coś wyjątkowo miłego, co mogło się zdarzyć tego dnia. Jakby w odpowiedzi na moje nadzieje, wesołą melodyjką odezwała się komórka. 
-Jola?
Usłyszałam dobrze znajomy głos i serce zabiło mi gwałtownie.
-Jędrek? Skąd dzwonisz?-spytałam mile zaskoczona.
-Jestem w Poznaniu. Na parę dni zamieniłem się z kumplem mieszkaniem. On pojechał do Zakopca, a ja wylądowałem na Wiosennej, tuż koło Ogrodu Botanicznego. Kiedy się zobaczymy? Dziś wieczorem?
Bez namysłu wyraziłam zgodę. Raźnym, niemalże tanecznym krokiem podążyłam w kierunku uczelni. Moje myśli, tak nastawione jeszcze przed chwilą na pracę, zmieniły się diametralnie.
'Przystojny, czarujący góral z Zakopanego i do tego artysta. Czy może być coś bardziej romantycznego?' "



Książka dnia. Malowanki na szkle Beata Gołembiowska Fragment czwarty.

Książka dnia.
Malowanki na szkle Beata Gołembiowska
Fragment czwarty.
"Pewnego czerwcowego ranka osiem lat temu ktoś nam podrzucił na wycieraczkę szczeniaka. Domyślałyśmy się, czyja to sprawka, gdyż sąsiadowi oszczeniła się suka rasy rottweiler i wszystkim w bloku było wiadomo, że miał kłopoty ze sprzedażą dwóch ostatnich z miotu, trochę niedomagających piesków. 
-Co mam z nimi zrobić? Uśpić szkoda, a na weterynarza nie mam pieniędzy-zwierzał mi się podczas przypadkowego spotkania na schodach.
Byłam przekonana, że Michalina odda psa właścicielowi, rzucając obelgi i wrzeszcząc przy tym swoim zwyczajem. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, na widok szerokiej i płaskiej psiej mordki, wyglądającej zamglonymi oczami spod kocyka, którym był przykryty wiklinowy koszyk, matka zakwiliła pieszczotliwie. Zrobiła to w taki sposób, w jaki nigdy nie odezwała się do żadnego niemowlęcia (możliwe, że w tym i do mnie, kiedy byłam słodkim bobasem). Przyklękła koło szczeniaka, odwinęła przykrycie i wzięła popiskujące stworzonko na ręce. Przytuliła je do siebie i promienny uśmiech rozjaśnił jej przedwcześnie postarzałą twarz.
-Będzie się wabiła Sima-oznajmiła uroczyście, jak przy nadaniu dziecku imienia na chrzcie.
Od tego pamiętnego dnia Michalina stała się inną kobietą. Imię suczki nie schodziło jej z ust: Sima to, Sima tamto, mądra, kochana, wyjątkowa-takiego psa nigdy nie było na świecie i nigdy nie będzie."



wtorek, 24 marca 2015

Książka dnia. Malowanki na szkle Beata Gołembiowska Fragment trzeci.

Książka dnia.
Malowanki na szkle Beata Gołembiowska
Fragment trzeci.
"Lata okupacji Michalina spędziła w Warszawie, na Woli. W pierwszym miesiącu Powstania patrol niemiecki wtargnął do kamienicy, gdzie mieszkała razem z rodzicami i bratem. Wśród wrzasków, ujadania psów i poszturchiwań kolbami, przerażeni ludzie zostali wygnani na zewnątrz. Mama, jedenastoletnia wtedy dziewczynka, była w piwnicy. Usłyszała krzyki, płacz i tupot na schodach. Była dzieckiem wojny i domyśliła się, co one oznaczają. Instynkt podpowiadał jej: "ukryj się i przeczekaj", lecz niepokój o bliskich był silniejszy. Przemogła strach i wyjrzała przez małe okienko. Zobaczyła zgromadzonych na podwórzu mieszkańców kamienicy, a wśród nich rodziców i trzyletniego braciszka, Jacusia. Przerażony malec rozglądał się dookoła i nagle wyciągnął rączki, tak jakby prosząc o pomoc. Michalina dopadła drzwi. Zawsze miała kłopot z otwarciem starego, zacinającego się zamka i tym razem też tak się stało. Mocując się z nim, usłyszała strzały. Puściła klamkę i jak spłoszone zwierzątko wcisnęła się w najdalszy kąt piwnicy. choć na podwórku panowała cisza, ona nadal nie ruszała się z miejsca. Może jakiś jęk poderwał ją na nogi? Tym razem drzwi ustąpiły już po jednym szarpnięciu, więc wypadła na podwórze i podbiegła do leżących, zalanych krwią nieruchomych ciał. Spod jednego z nich wystawała rączka dziecka. Michalina znalazła tyle siły, aby przesunąć martwego mężczyznę i wydobyć spod niego swojego braciszka. Jacuś jeszcze żył, chciał nawet coś siostrze powiedzieć, lecz po kilku minutach skonał. Trzymając cały czas w objęciach martwego chłopczyka, odnalazła ciała rodziców. Śmierć ojca i matki dotarła do jej świadomości, ale z utratą braciszka nie mogła się pogodzić.
'Jacuś... kochany, maleńki...wyzdrowiejesz, będziesz żył...'-szeptała, trzymając go w ramionach.
Tak zastali ją powstańcy."


Podarunek Krystyna Mirek





Czytałam już kilka książek Krystyny Mirek i każda z nich szalenie mi się podobała. Nie inaczej było i z "Podarunkiem". Choć to historia osadzona w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, przeczytałam ją w okresie bardziej wiosennym niż zimowym. I była to najlepsza decyzja z możliwych. Właśnie teraz bowiem potrzebowałam radosnej, dającej nadzieję historii o prawdziwym życiu, nie tym usłanym różami, bajkowym i wspaniałym, a takim, jakie ono jest rzeczywiście. Brakuje mi właśnie takich powieści na naszym polskim rynku wydawniczym.

Marta, której rozterki doskonale rozumiałam, a jestem pewna, że nie tylko ja, czuje się osamotniona i jest jej zwyczajnie źle. Prosi los, by uczynił ją szczęśliwą. Jak to w życiu bywa, ten okazuje się przewrotny. Co szykuje dla naszej bohaterki? A tego już zdradzić nie mogę...

Teściowa Marty nie ukrywa, że nie darzy jej sympatią, zresztą z wzajemnością, bo i matka jej wnuków nie przepada za mamusią męża. Perspektywa wspólnych świąt nie zachwyca żadnej ze stron, nawet dzieci Marty dostrzegają konflikt, jaki rozgrywa się między dorosłymi i są nimi zwyczajnie zmęczone. Małżonek zdaje się być pomiędzy przysłowiowym młotem a kowadłem. Jak rozwiążą swoje problemy rodzinne nasi bohaterowie? Czy uda im się zakopać topór wojenny, czy raczej rozstaną się, by żyć z dala od siebie?

Oprócz Marty i Eleonory, bo tak ma na imię "ukochana mamusia", spotkamy na kartach tej publikacji Kaję, która również ma na głowie sporo kłopotów, jednak zdaje się je bagatelizować. Udaje, że to nie ona jest źródłem problemów, nie chce pojąć ich istoty, nie potrafi zaakceptować prawdy, zaprzecza jej. Przynajmniej do momentu, gdy zostaje sama w wigilijny wieczór. Na szczęście i dla niej los ma niespodziankę.

Powieść urzekła mnie, oczarowała, poddałam się jej magii i naprawdę doskonale na tym wyszłam. To pełna ciepła, niezwykle klimatyczna historia, dzięki której możemy się i wzruszyć, i czegoś nowego nauczyć. Mądra, nastawiająca optymistycznie do świata, pokazująca obie strony medalu, świetnie napisana to książka. Wartościowa, ciekawa, wciągająca. Styl autorki jest bez zarzutu, jej bohaterowie zostali rewelacyjnie wykreowani. Całość dopracowana w najmniejszym nawet szczególe, fabuła przemyślana i taka prawdziwa. Nie mam żadnych zastrzeżeń.
Polecam zdecydowanie, a sama z wielką niecierpliwością czekam na "Francuską opowieść" Krystyny Mirek.




Książka dnia. Malowanki na szkle Beata Gołembiowska Fragment drugi.

Książka dnia.
Malowanki na szkle Beata Gołembiowska
Fragment drugi.
"-Taka piękna meblościanka, taki jeszcze dobry materac-narzekała, kuśtykając za mną krok w krok, podparta swoją nieodłączną laską, której stukot zgrywał się z odgłosem ciężkich stąpnięć Simy, suki rasy rottweiler.
Głucha na wszystkie protesty sama dźwigałam materac, spychałam go ze schodów, zasapana i spocona ciągnęłam po chodniku, aż wreszcie dotarłam do śmietnika i tam z ulgą go porzuciłam. Z przyjemnością obserwowałam, jak przez tydzień mókł na deszczu i nikt, nawet bardzo biedna, wielodzietna rodzina nie pokusiła się, żeby go wziąć. Meblościankę, łóżko i firanki podarowałam właśnie tym obsypanym wieloma pociechami biedakom z pierwszego piętra. Długo przyglądali się meblom, dostrzegając wszystkie pęknięcia i zarysowania forniru, macali zszarzałe firanki, kiwając głowami i spoglądając to na siebie, to na darowiznę.
'Jak można oferować nam takie starocie?'-mówiły ich spojrzenia.
Usłyszałam niepewne 'dziękujemy' i rodzina pospiesznie zaczęła przenosić meble na górne piętro. Zostałam sama w pustym pokoju. Brudne zacieki na pustych ścianach prezentowały kształty dziwacznych kontynentów poprzecinanych rysami pękającego tynku. Chodziłam po sypialni jak po muzeum, przyglądając się różnorakim plamom: wylany lata temu atrament nadal pyszniący się intensywną czernią; białawe nitki po penicylinie przypominające próbę odetkania strzykawki-pielęgniarka robiła mi zastrzyki, gdy chorowałam na zapalenie płuc; odbite łapki kota-przybłędy, który przerażony wskoczył na parapet okna. Nie ma się co dziwić. Ostatni raz ściany widziały świeżą farbę jakieś trzydzieści pięć lat temu.
-Dlaczego wcześniej nie zdobyłam się na pomalowanie pokoju?"