Na moment oddaję głos autorce książki:
Jakie to
uczucie chodzić po księgarni i dotykać grzbietu własnej książki? Już chyba raczej
bardziej nie można wówczas „otworzyć serca”? Czy ma pani dalsze plany
wydawnicze?
Przyznam się,
że to uczucie nie do opisania. Szczęście pomieszane z tremą i obawą, jak
przyjmą książkę Czytelnicy. Prawdziwym „otwarciem serca” jest jednak przelanie
na papier historii, która powstała w głowie, i emocji, które jej towarzyszyły.
O planach wydawniczych jeszcze mi nic nie wiadomo, choć kolejna książka jest
już w jednej trzeciej napisana J
Jak czytam
w recenzji Ani Grzyb, w „Sezonie zamkniętych serc” stworzyła pani bohaterów dalekich
od doskonałości, z wadami, ale przez to prawdziwych i świetnie wykreowanych.
Czy czytając książki, lubi pani spotykać w nich bohaterów idealnych czy z
wadami oraz których jest pani trudniej stworzyć?
Czytając
książki, lubię spotykać na ich kartach bohaterów prawdziwych, co niekoniecznie
znaczy mających tylko wady, jak się często uważa. Jednocześnie nie chcę, by
byli oni idealni. Wystarczy mi, gdy mają o kilka dobrych cech więcej niż ludzie
w rzeczywistym świecie – przychodzi wtedy refleksja, że ja sama nie muszę być
idealna, wystarczy, jeśli będę trochę lepsza J. Tak
skonstruowana postać stanowi inspirację, a nie niedościgły dla prawdziwych
ludzi ideał. I takich bohaterów jest mi najtrudniej powołać do życia w książce.
Czy uważa pani,
że naprawdę istnieje coś takiego jak zamknięte serce, którego żadną siłą nie
można już otworzyć? Czy też wytrwałość, dobroć i wiara potrafią roztopić każdy
lód i otworzyć nawet najbardziej skrzywdzone i zamknięte z serc?
Trudno
powiedzieć… Być może istnieją serca skrzywdzone tak bardzo, że nie potrafią się
otworzyć wobec najbardziej nawet wytrwałej dobroci, ale to wcale nie znaczy, że
nie warto tej dobroci cierpliwie praktykować. Uważam, że bycie dobrym dla
drugiego człowieka zawsze przynosi owoce, choć niekoniecznie tam, gdzie się ich
spodziewamy. A może czyjeś zamknięte serce otworzyło się wcześniej, niż nam się
wydaje, tylko nie potrafi tego okazać? Niełatwo wyjść ze skorupy, kiedy się w
niej bardzo długo przebywało.
Chciałam
zapytać, jak pani to robi, że jest mamą na cały etat i jeszcze ma czas na pisanie?
Pewnie jest pani dobrze zorganizowana? Widzę, jak bardzo pani się cieszy z
debiutu i trzymam kciuki za następne książki.
Rzeczywiście
bardzo cieszę się z wydania książki, dlatego serdecznie dziękuję za trzymanie
kciuków! Jeśli chodzi o pytanie, dodam jeszcze: pracownica na cały etat. I
blogerka. Ale praktykuję to od siedemnastu lat, tylko wcześniej zamiast pisania
i blogowania był wolontariat w Fundacji „Cała Polska czyta dzieciom” i teatrzyk
dziecięcy. Plus normalna praca. Muszę być choć trochę zorganizowana, inaczej
nie dałabym rady. Przy czym dla porządku nadmienię, że napisałam „Sezon” na
długo przed urodzeniem trzeciego dziecka, a więc pięć lat temu, w ciągu
ostatniego roku tylko go szlifowałam. Poza tym cała rodzina jest dość zgraną
drużyną, w której wszyscy razem staramy się o to, by dom dobrze funkcjonował i
każdy miał trochę czasu dla siebie. To podstawa. Gdybym była zdana wyłącznie na
siebie, na pewno nie dałabym rady.
Uwielbiam
czytać ciekawe książki. Po przeczytaniu opisu przedstawionego przez panią Annę
Grzyb pani książka „Sezon zamkniętych serc” wydaje mi się naprawdę ciekawa. Skąd
bierze pani pomysły na napisanie takiej powieści, co czuje i czy pisząc,
przeżywa pani losy swoich bohaterów?
Cieszę się, że opinia Ani Grzyb wzbudziła u Pani zainteresowanie moją książką.
Pomysł i w ogóle całość historii zrodziła się w mojej wyobraźni, to w niej
przeżyłam z Agnieszką, Darkiem i resztą osób kilka lat ich życia. W trakcie
zapisywania, czyli po ponad roku, musiałam ponownie zagłębić się w ich emocje,
ponieważ to właśnie z uczuć biorą początek wypowiadane przez bohaterów słowa.
Kształt zdań i dobór słów wynika z tego, co się między ludźmi i w ludziach
dzieje. Dlatego tak, pisząc, przeżywam losy swoich bohaterów, na ile to tylko
możliwe, bo przecież polegam wyłącznie na wyobraźni. Troszkę inaczej mają się
sprawy, gdy idzie o przedstawienie niektórych miejsc – tu słowa nie opisują
tego, co zrodziło się w wyobraźni, lecz to, co istnieje naprawdę i co musiałam
zobaczyć, by móc opisać. W jednym z miejsc wspomogła mnie Monika, autorka bloga
„Francuskie i inne notatki Niki” (http://notatkiniki.blogspot.com/), której chciałabym w tym miejscu podziękować za piękne określenie domu
użyczone bohaterom „Sezonu”. To „północna Arkadia”, w której było im tak
dobrze, że dosłownie zapomnieli o całym świecie J.
Czy uważa
Pani, że jest odpowiedni czas na miłość? Czy można wykalkulować, wybrać miejsce
by złapać w sidła tego jedynego?
Hm, zależy, co
rozumie się pod pojęciem „miłość”. Myślę, że nie warto w tym względzie
kalkulować ani tym bardziej nikogo „łapać w sidła”, że nie da się w ten sposób
w nikim wzbudzić miłości, bo to uczucie musi opierać się na szczerości, a ona z
„łapaniem w sidła” nie ma nic wspólnego. Warto okazywać sympatię, życzliwość –
bez kalkulowania, czy uda się w ten sposób kogoś usidlić, czy nie. Te cechy
prędzej czy później zaowocują!
Uwielbiam czytać i cieszy mnie fakt kolejnego debiutu. Muszę przyznać, że okładka bardzo, ale to bardzo, bardzo zachęca do sięgnięcia po książkę, recenzje również.
Agnieszka sprawia wrażenie nieszczęśliwej, smutnej, momentami przytłoczonej życiem dziewczyny. Jest jakby zamknięta na świat i otaczających ją ludzi, przynajmniej ja mam takie wrażenie po przeczytaniu różnych fragmentów zamieszczonych przez panią Annę. Z tym wiąże się moje pytanie: Skąd czerpała pani natchnienie do wykreowania postaci Agnieszki? Dlaczego jest akurat taka?
To prawda, Agnieszka nie jest najszczęśliwszą osobą na
świecie, jak Pani zauważyła. Na ten stan jej ducha składa się kilka
okoliczności, których źródła należy szukać wyłącznie w mojej wyobraźni J
Pani Wioletto, czy moment zakończenia książki i postawienia ostatniej kropki był dla pani od dawna upragnionym, czy raczej odwlekała pani tę chwilę, bo tak związała się pani z bohaterami, ich emocjami i relacjami, że żal było ich opuścić?
Moment
postawienia ostatniej kropki był jednocześnie wyczekiwany i oddalany. Radosny i
smutny. Wyobraziłam sobie tę historię, leżąc w łóżku podczas grypy, a kiedy po
wyzdrowieniu wróciłam do pracy i życia domowego, bardzo długo nie miałam czasu
na jej zapisanie. Dopiero po ponad roku, to znaczy w 2009 r., po kryjomu
wzięłam do łóżka blok listowy, długopis i zapisałam kilka pierwszych, długo
dopieszczanych w głowie akapitów. Potem pisałam w wolnych chwilach, kiedy
rodziny nie było w domu, przed pracą lub po powrocie. Taki sposób pisania
książki bardzo rozwleka cały proces w czasie, a zważywszy na to, że żyłam z tą
historią w wyobraźni przez ponad rok wcześniej, przyzwyczaiłam się i
przywiązałam do postaci. Dlatego żal mi było postawić ostatnią kropkę. Zrobiłam
to w 2012 roku. A potem zaczęło się przepisywanie na komputerze, poprawianie,
no i na koniec – publikacja. Ze szczęśliwym finałem w roku 2016. To sporo
czasu, by się do bohaterów przywiązać J
Jeszcze
nie czytałam „Sezonu zamkniętych serc”. Jak pani zachęciłaby mnie do lektury?
Pani Izo, bardzo trudno jest zachwalać
swoją książkę. Sądzę, że nie warto wyrabiać sobie własnej opinii na podstawie
opinii cudzej, a już zwłaszcza na podstawie wyobrażeń autora o tym, czym jego
książka jest, a czym nie jest J Zawsze warto polegać na osobistym przeżyciu opowieści. Serdecznie pozdrawiam
Kocham
książki z przesłaniem, a „Sezon zamkniętych serc” podobno taki właśnie jest!
Czy pisząc tę książkę, starała się pani o to, by czytelnik mógł znaleźć w niej
jakieś głębsze refleksje? By mógł się przez chwilę zastanowić nad własną
egzystencją? By po przeczytaniu z ręką na sercu mógł powiedzieć: „Nie
zmarnowałem ani jednej minuty poświęconej lekturze tej książki”?
To wielka satysfakcja – dowiedzieć się, że moja książka podobno jest „z przesłaniem”! Dziękuję i ufam, że czytelnik nie zostanie z poczuciem zmarnowanego czasu. Odpowiadając na pytanie – tak, pisząc, miałam nadzieję, że uda mi się nawiązać z czytelnikiem nić porozumienia. Oby mi się to udało!
To wielka satysfakcja – dowiedzieć się, że moja książka podobno jest „z przesłaniem”! Dziękuję i ufam, że czytelnik nie zostanie z poczuciem zmarnowanego czasu. Odpowiadając na pytanie – tak, pisząc, miałam nadzieję, że uda mi się nawiązać z czytelnikiem nić porozumienia. Oby mi się to udało!
Dużo czasu
spędza pani z dziećmi – jako mama i instruktorka teatrów dziecięcych – ale
debiutancką powieść napisała pani dla dorosłych. Czy dzieci są bardziej
wymagającymi odbiorcami literatury niż dorośli? Kogo trudniej nakłonić do
czytania – dzieci czy dorosłych?
Rzeczywiście sporo czasu spędzam z dziećmi – z racji zawodu,
ale także jako mama własnej trójki. Może właśnie dlatego moja powieść
skierowana jest do osób dorosłych? Co do dzieci… Doświadczenie podpowiada mi,
że są one bardzo wymagającymi odbiorcami literatury, a także sztuki w ogóle,
ponieważ nie przejmują się konwenansami, a swoje opinie wyrażają wprost –
szeroko ziewając albo równie szeroko otwierając buzie z zaciekawienia J.
Czy
tworząc bohaterów w swojej książce, wzorowała się pani na osobach, które zna,
czy tworzyła ich od podstaw?
Bohaterowie
„Sezonu” pochodzą z mojej wyobraźni, ich perypetie nie są inspirowane życiem.
Jednak emocje czy sposób przeżywania niektórych sytuacji siłą rzeczy muszą być
„ze mnie”, ponieważ to właśnie moja wyobraźnia była tu źródłem, a trudno
wiarygodnie opisać uczucia, samemu ich nie przeżywając. Ponadto osoby, które
mnie znają, wiedzą, dlaczego na przykład kogoś w mojej książce mdli od zapachu
świeżego czosnku lub używa on do gotowania drewnianych łyżek J.
Studiowała pani bibliotekoznawstwo. Jako uczennica liceum również planowałam je studiować, by móc pracować w bibliotece, ale rodzice mi nie pozwolili, twierdząc, że wówczas już całkiem „zakopię się” w książkach zamiast wyjść do ludzi, i zostanę starą panną. Jak się okazało, przeznaczenie i tak nie dało się oszukać J. Czy uważa pani, że powinnam była walczyć o swoje marzenia?
Oprócz
bibliotekoznawstwa w pierwszej kolejności studiowałam filologię polską, a potem
zostałam nauczycielką, więc może dlatego nie groziło mi „zakopanie się w
książkach”, w którym nie ma chyba nic złego, o ile tylko nie stanowi ono
ucieczki od realnego świata i ludzi. Co do przeznaczenia… zawsze warto walczyć
o swoje marzenia, ale nie warto uparcie trzymać się idei, która się nie
sprawdza. Osobiście staram się wsłuchiwać w swoje pragnienia, potem sprawdzać,
czy ich zaspokojenie nie odbywa się kosztem innych, i dążyć do ich spełnienia –
czego z serca życzę również Pani!
Dziękuję, na mojej półce zagości nowa autorka! A wywiad jak zawsze bardzo interesujący :)
OdpowiedzUsuńIza to Ty Iza W? Gratuluję ☺
UsuńTak, dziękuję Agnieszko :)
UsuńBardzo interesujący wywiad. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń