niedziela, 30 czerwca 2013

"Utracone dzieciństwo" Yehuda Nir



Szczere i pełne obiektywizmu spojrzenie na czas II wojny światowej.
Książka, obok której nie mogłam przejść obojętnie, ponieważ opowiada historię dziewięcioletniego chłopca, który na skutek II wojny światowej traci wszystko: poczucie bezpieczeństwa, ojca, beztroskie dzieciństwo. Musi niebywale szybko dojrzeć, stać się bardziej odpowiedzialnym, by pod koniec wojny być już osobą dojrzałą. To, co przeżył, czego doświadczył, zmieniło go i zahartowało, ale też obraz tych dni, bezsilności i niesprawiedliwości, jaka była wtedy na porządku dziennym odcisnęły na nim swe piętno i nie pozwoliły o sobie zapomnieć.
"Utracone dzieciństwo" jest niesamowicie osobistym pamiętnikiem, opowieścią żydowskiego dziecka, pochodzącego z bogatej rodziny, który nie udaje idealnego, pisze o sobie prawdziwie i bez owijania w bawełnę, przedstawia swoją osobę taką, jaka była, nie omija tematów, jakimi interesują się dojrzewający młodzi mężczyźni, nie udaje kogoś, kim nie był. Oczywiste było, że pomimo trudów wojny, wszechobecnego zła ciekawiła go płeć przeciwna, myślał o dziewczynach. Tym bardziej podoba mi się ta powieść, ponieważ przedstawia faktyczne zdarzenia, bez zakłamania i fałszu. 
Yehuda Nir nie wybiela siebie, mówi o strachu, jaki go paraliżował, szczerze opowiada o wszelkich uczuciach, których doświadczył przez lata wojenne, o emocjach, jakie nim targały podczas Powstania Warszawskiego, ponieważ brał w nim udział, co prawda nie od początku, ale za to z wielkim poświęceniem. Nie spotkałam się jeszcze z taką książką, z której stron bije tak wiele autentyzmu, prawdy i lęku. Jak wielkiej zmianie uległ ten dziewięcioletni chłopiec, by przetrwać. On nie koloryzuje, nie upiększa rzeczywistości, prosto z mostu mówi, co myślał, co czuł, za czym tęsknił, na co miał nadzieję. Zapewne dlatego ta opowieść może nas tak bardzo poruszyć, wzbudzić w nas emocje i uczucia dużo mocniejsze niż jakakolwiek inna książka. To część naszej historii i wszyscy Polacy powinni ją poznać, dlatego powstał ten niecodzienny zapis, pamiętnik,  z tego powodu wydany jest po raz kolejny, by dotarł do jak najszerszego grona czytelników. Nie tylko dojrzałych, dorosłych osób, ale i do kolejnego pokolenia, do młodzieży, która tak niewiele wie o historii swojego kraju czasami. Coraz mniej jest świadków holokaustu, zagłady niewinnych ludzi, posłuchajmy ich opowieści o tych tragicznych, traumatycznych przeżyciach.
Niestety po raz kolejny muszę ze smutkiem zauważyć, że nie brakowało Polaków, którzy wydawali Żydów, którzy nimi gardzili i uważali za gorszych od siebie, nie było tylko tych "dobrych", którzy pomagali, którzy ukrywali, zdarzali się i ludzie pozbawieni skrupułów, dla których Żyd był wrogiem. Jak trudne musiało być życie obok takich Polaków, śmiertelne zagrożenie nie tylko ze strony Niemców, udawanie zawsze i wszędzie, bycie stale w pogotowiu, by nie powiedzieć czegoś niewłaściwego, co może przynieść śmierć nie tylko jemu, ale też jego siostrze i mamie. Miał wiele szczęścia, często przypadkowe, zupełnie niespodziewane sytuacje wyciągały go z opresji, ale też warto podkreślić jego "głowę na karku" i inteligencję, szybkość działania, choć przede wszystkich to siostra Yehudy, Lala często okazywała zimną krew i stawała na wysokości zadania, by udało im się przeżyć. Niejednokrotnie śmierć zaglądała im w oczy, była tuż-tuż...
Chyba dopiero Powstanie Warszawskie robi z naszego bohatera prawdziwego mężczyznę, to czas, gdy może się wykazać i nie marnuje szansy danej od losu, wykorzystuje ją w pełni. Polecam całym sercem, to rewelacyjny zapis tego, co wydarzyło się naprawdę.
Na koniec cytat:
"Mały Janek nie będzie pochowany w obrządku katolickim - poinformował w pierwszych słowach. - Od jego matki dowiedzieliśmy się, że był Żydem. Nasuwa mi się smutna refleksja dotycząca naszego społeczeństwa, że nawet teraz - wśród nas, uwolnionych już od Niemców - on nie ośmielił się ujawnić swojej prawdziwej tożsamości. Janek był najdzielniejszym chłopcem, jakiego kiedykolwiek spotkałem w mojej wieloletniej żołnierskiej służbie. Tak Żydzi, jak i wraz z nimi wszyscy Polacy, mogą być dumni z tego małego chłopca. Czujemy się zaszczyceni, że był wśród nas."

 "Utracone dzieciństwo" Yehuda Nir, Wydawnictwo Nowy Świat, 2011



Winnie w kosmosie Korky Paul, Valerie Thomas

Trzecia część serii o niezwykłej czarownicy Winnie zachwyciła i mnie, i moje dzieci tak samo, jak dwie poprzednie historie. Bohaterka tej ciekawej książeczki potrafiła docenić piękno nieba nocą, uważała, że jest ogromne i tajemnicze, marzyła o tym, by polecieć w kosmos i przeżyć cudowną przygodę, a jej pasję popierał także kot Wilbur, który z kolei nocą biegał za ćmami i nietoperzami. Co to za problem dla czarownicy, która zna się na magii, czy dla niej istnieją rzeczy niemożliwe i nieprawdopodobne? Czy jakiekolwiek jej fantazje mogą pozostać jedynie niespełnionymi marzeniami? Nie ma takiej opcji! Co pomyśli, o czym zamarzy, po prostu musi się spełnić, wystarczy machnięcie czarodziejską różdżką i ulubione ostatnio słowo mojej Zuzi: Abrakadabra! A czym czarownica Winnie, która barwnie się ubiera i nie przejmuje się modą, poleci w kosmos? Rakieta, to będzie środek lokomocji, którego użyje nasza zabawna Winnie, zapakuje do niej kosz piknikowy, bo przecież bez jedzenia w tę niecodzienną podróż nie ma co się wybierać. Co stanie się później, czy rakieta rzeczywiście wystartuje, czy czarownica pozna kogoś ciekawego, co wydarzy się w kosmosie i gdzie znajdzie odpowiednie miejsce na piknik, tego musicie dowiedzieć się sami. Jestem pewna, że przygody Winnie i jej kota Wilbura na pewno i Wam przypadną do gustu tak bardzo, że sięgnięcie i po inne części tej serii. Moje dzieci w każdym bądź razie były zachwycone, ponieważ te książeczki nie są na tyle długie, by mogły im się znudzić, rysunki są kolorowe i naprawdę śmieszne, a sam tekst zainteresuje i zaskoczy wielokrotnie małego czytelnika czy też słuchacza. Polecam, ten tytuł i bawi i uczy jednocześnie!
To seria skierowana do dzieci w  wieku 3-5 lat, ale zarówno moja trzylatka, jak i sześciolatek byli zachwyceni opowieściami o Winnie.

sobota, 29 czerwca 2013

"Szczęściara" Kristyn Kusek Lewis recenzja

 Ty to masz szczęście... mówimy często z zazdrością, uważając, że my zawsze mamy gorzej od innych.

Kristyn Kusek Lewis jest dziennikarką czołowych pism kobiecych, a "Szczęściara" to jej debiut literacki. Ma polskie korzenie, czego nie ukrywa i często o tym mówi, jest żoną, mamą  i właścicielką dwóch psów.
Po ten tytuł sięgnęłam głównie dlatego, że Magdalena Witkiewicz, pisarka polska, poleca go na okładce. Byłam ciekawa książki o kobietach, o przyjaźniach, o tym, co łączy i co może dzielić.

"Szczęściara" to historia opowiedziana przez jedną z jej bohaterek, Waverly. Jest właścicielką piekarni, która boryka się w ostatnim czasie z wieloma problemami natury finansowej, pomimo tego, iż jest popularna i przychodzi do niej wielu gości. W jej związku również pozornie wszystko się układa, jednak para nie potrafi szczerze rozmawiać o sformalizowaniu go i zaufać sobie bez zastrzeżeń. Jaki jest powód tego, że Waverly nie mówi Larry'emu o tym, że ma kłopoty? Co takiego nie pozwala jej cieszyć się z tego, co ma i docenić tego?
Kate zdaniem przyjaciół ma wszystko. Cudownego męża, który pnie się po szczeblach kariery, niebawem być może zostanie gubernatorem. Co prawda ona sama nie pracuje i nie realizuje swoich pasji, męża nie widuje prawie w ogóle, ale czy to komukolwiek przeszkadza? Wygląda na to, że i ona jest szczęściarą.
I ostatnia z kobiet: Amy, ma męża, ukochaną córeczkę, zajmuje się domem i również jest tytułową szczęściarą, marzyła o rodzinie i dziecku, to wszystko ma. Tylko czy warto za wszelką cenę trzymać się kurczowo, aż do bólu męża, któremu daleko jest do doskonałości?
Każda z nich wygląda na szczęśliwą, a tak naprawdę wszystkie trzy mają masę problemów, kłopotów, tajemnic i nie potrafią sobie z tym, co je spotyka poradzić. Pozornie zadowolone z życia, niesamowicie zaprzyjaźnione ze sobą, nie mające jedna przed drugą sekretów, okazują się zaplątane i uwikłane w skomplikowane relacje, które po prostu muszą ulec zmianie. Czy poradzą sobie z tym, co przed nimi, czy okażą się wystarczająco silne, by przetrwać to, co ma przynieść im przyszłość?
Wiele tu pozorów, to chyba kluczowe słowo opisujące powieść "Szczęściara", ponieważ zapowiada się na lekką, zabawną historię przyjaźni trzech kobiet, a im dalej się zagłębiamy, im bardziej zaczytujemy, tym mocniej utwierdzamy się w przekonaniu, że to książka o czymś więcej. Na pewno da nam do myślenia, pozwoli na refleksje, może czegoś nauczy?
"Ale na tym polega częściowo zabawa. Dojrzewacie razem i osobno, popełniacie błędy i je naprawiacie. A z każdym mijającym rokiem więcej się dowiadujecie -  o sobie samych i o sobie nawzajem - i,  miejmy nadzieję, bardziej się kochacie, pomimo wszystkich tych rzeczy, które zrobiliście źle. Na tym polega bezwarunkowa miłość. Prawdziwa, szczera i niepowtarzalna miłość."*

"Okropnie jest widzieć, jak wszystko, co znałaś się rozpada.Ale obiecuję ci, że w  ostatecznym rozrachunku to ci wyjdzie na dobre, chociaż teraz nie jesteś w stanie tego dostrzec."*
*fragmenty pochodzą z książki

"Szczęściara" to opowieść o mocy przyjaźni, ale nie takiej cudownej i słodkiej, lecz na dobre i na złe, prawdziwej, choć wymagającej i skomplikowanej, niełatwej, takiej, jaka powinna być naprawdę. Takiej, że nie stracisz ręki, gdy powiesz, że za nią lub za niego możesz dać sobie rękę uciąć. Taka przyjaźń, osoba, na którą zawsze i w każdej sytuacji mogłabym liczyć, pomimo tego, że miałybyśmy odmienne poglądy i inne zdanie na wiele spraw, to moje wielkie marzenie.

"Szczęściara" Kristyn Kusek Lewis Wydawnictwo Filia, 2013

Mecz siatkówki :)

Wczorajszy mecz w Bydgoszczy, Polska - Argentyna, mój mały kibic i ten nieco starszy na drugim zdjęciu.

piątek, 28 czerwca 2013

Blogowe znajomości.

Nie mogę się zebrać do napisania nowej recenzji, za bardzo przejęłam się pewnym artykułem, na jaki natknęłam się wczoraj na facebooku, ale nie o tym miałam pisać. Pomyślałam sobie, że ciekawie byłoby poznać Wasze zdanie na temat blogerów, interesuje mnie mianowicie, czy nawiązaliście tutaj, za sprawą blogów jakieś rzeczywiste, realne przyjaźnie, czy widujecie się z kimś z tego wirtualnego świata, czy znacie kogoś i szczerze lubicie, możecie powiedzieć, że " z nim/ z nią to konie kraść można", czy może nie ufacie aż tak bardzo i nie dążycie do tego typu spotkań? Sama nie mogę powiedzieć nic na ten temat, ponieważ nie miałam jeszcze okazji poznać nikogo, z kim wymieniam tutaj, na blogu komentarze. Interesuje mnie jednak Wasze zdanie i Wasze doświadczenia. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za każdy komentarz, jaki się pod tym postem pojawi, jednocześnie zaznaczając, że nikogo nie zmuszam do wypowiadania się w tej sprawie.

środa, 26 czerwca 2013

TYLKO DLA DOROSŁYCH Moje pierwsze opowiadanie erotyczne...



Kiedy pierwszy raz go zobaczyła, oniemiała. Zaniemówiła na krótką chwilę, wmurowało ją w ziemię. Wyglądał dokładnie tak, jak powinien. Jak jej wymarzony mężczyzna, po prostu idealnie! Włosy miał do ramion, kruczoczarne, kręcone, niesforne. Sylwetkę nienaganną i piękny uśmiech. Nie wierzyła, że to prawda, że stoi tuż obok niego, że nie jest on jedynie wytworem jej wybujałej wyobraźni, ale prawdziwą, żywą osobą, człowiekiem z krwi i kości.
- Magda, znasz Patryka? – Paweł spogląda w jej stronę.
- Nie, nie znamy się- Magdalena patrzy prosto w oczy doskonałości.
- Zapamiętałbym- Patryk uśmiecha się po raz kolejny.
Tak się poznali… Cały wieczór spędzili razem, rozmawiając, rozmawiając i rozmawiając… Wydawało się im, jakby znali się od zawsze. Całe życie, wciąż mieli sobie tyle do powiedzenia. Podobni w poglądach na otaczający ich świat, na życie, na przyszłość. Na wspólną przyszłość, jak się szybko okazało. 

Znają się już ponad dziesięć lat i wciąż potrafią się zaskakiwać, robić sobie niespodzianki. Panuje między nimi szacunek, miłość i namiętność.
- Mamy jakieś plany na wieczór? – pyta Patryk. Magda pomimo upływu lat czuje się, jakby dopiero co się poznali, gdy tylko patrzy w jego oczy.
- Myślę… – zaczyna kobieta dotykając delikatnie ust ukochanego swoimi wargami- że powinniśmy dzisiaj zostać w domu.
- Tak? – mężczyzna udaje zdziwionego. Przyciąga ją do siebie. Całuje ją coraz łapczywiej, dotykając jednocześnie jej piersi, czując, jak stają się nabrzmiałe, jak proszą o pieszczotę. Sam równie szybko gotowy jest poddać się namiętności. Bierze Magdę na ręce i zanosi ją do sypialni. Pospiesznie ściągają z siebie ubrania, by wreszcie dać upust długo tłumionym emocjom. W końcu nie widzieli się od samego rana! Są wciąż siebie głodni, nienasyceni, pomimo codziennego życia i bycia razem każdego dnia, nie potrafią inaczej, kochają się, szanują wzajemnie i cieszą swoją bliskością.


Opublikowane jest też tutaj  KLIK>

W poszukiwaniu domu Holly Webb

JAK CZASEM TRUDNO ZNALEŹĆ DOM...

Dzisiaj rano skończyłam kolejną trudną, opowiadającą o II wojnie światowej książkę i w związku z tym postanowiłam dla odmiany zacząć coś lekkiego. Takim oto sposobem wpadła mi w ręce historia z serii o pieskach i kotkach, którą moja 12-letnia już córka nadal lubi i z której jeszcze nie wyrosła. Zresztą, co się jej dziwić, ja za sobą mam 31 wiosen i chętnie podczytuję, udając tylko, że biorę te tytuły dla Małgosi :)

Holly Webb ma naprawdę niesamowity dar, potrafi z takim uczuciem, tak ciepło pisać te swoje opowiadanka o zwierzątkach, iż naprawdę można się wzruszyć, poznając jej bohaterów. W tej książeczce spotykamy Harry'ego, pieska rasy Jack Russell terrier, którego pani, dziewczynka o imieniu Beth musi oddać do schroniska po zaledwie dwóch miesiącach przyjaźni. Wyprowadza się wraz z rodzicami do USA i nie ma mowy o zabraniu ze sobą tego czworonożnego przyjaciela. Rozpacz jest obustronna, dziewczynka odlatuje samolotem, a nasz uroczy i śliczny psiak zastanawia się, co złego zrobił, że jego pani zostawiła go w tym obcym, pachnącym innymi psami miejscu.
Poznajemy też Grace, ona i jej starszy brat kochają psy, ale mają zbyt małe mieszkanie i ich rodzice nie zgadzają się, na to, by mieli własnego towarzysza zabaw. Wpadają za to na doskonały pomysł pomagania w schronisku, na zasadzie wolontariatu będą opiekować się pieskami i wyprowadzać je na spacery.
To cudowna, ciepła, uwrażliwiająca młodego czytelnika opowieść, której temat jest aktualny i jak najbardziej na czasie wśród dzieci. Schronisko, branie zwierzęcia do domu i traktowanie go czasem jak zabawkę, która szybko się nudzi, to problemy, które możemy napotkać w tej książce. Autorka pokazuje nam, że pies też ma uczucia, potrafi kochać, tęsknić, boi się, nie je, ufa i czuje się samotny. I on potrzebuje przytulenia, zapewnienia, że jest cudowny, kochany, grzeczny, chce się wybiegać, pobawić, czasem popsocić. Chce mieć swoją panią lub swojego pana.

Jak zakończy się ta opowieść? Na pewno będzie wzruszająco, ciepło, momentami zabawnie. To książka naprawdę wartościowa, czyta się ją szybko i wiele można się z niej nauczyć, zrozumieć. Nie tylko dziecko powinno ją poznać, rodzice również mogliby dojść do interesujących wniosków, dostrzec to, jakie jest ich dziecko, czego potrzebuje, może zaczęliby słuchać, co mówi, o czym marzy?

Polecam każdej miłośniczce zwierząt, ten tytuł skutecznie uwrażliwia! Naprawdę warto podsunąć pod nos naszym niezbyt zagorzałym zapewne młodym czytelnikom.

Houston, mamy problem.

Nie mogłam się doczekać najnowszej książki Katarzyny Grocholi. Byłam bardzo ciekawa, jak ją napisała, jak wcieliła się w rolę mężczyzny, bo zawsze według mnie pisała bardzo kobieco.
Od samego początku zaśmiewałam się do łez, a że czytałam wieczorem, moje najmłodsze dzieciątko, jak też mąż śpiący obok nie byli tą moją wesołością zachwyceni. 
Ta lektura bardzo przypadła mi do gustu, nie wiem tylko, co pomyślą kobiety, które nie mają do siebie dystansu, takie, które nie chcą pogodzić się z tym, jakie są? Chyba nie powinny czytać "Houston, mamy problem". 
Musimy nauczyć się bowiem śmiać z samych siebie, inaczej ciężko nam będzie żyć wśród ludzi. 
Nie rozczarowałam się, a muszę przyznać, że powątpiewałam, taki obrót o sto osiemdziesiąt stopni!, uważam jednak, że dobrze się stało. Ta książka jest inna, choć napisana z wielkim poczuciem humoru, mówi o pewnych wartościach, przybliża różne sytuacje, które i nam mogą się przytrafić, a przede wszystkim uczy nas tego, by nie sądzić po pozorach, by próbować postawić się w roli innych osób, a nie patrzeć tylko na czubek własnego nosa. Inni też mają problemy, choć możemy o nich nie wiedzieć, każdemu należy się szacunek, nawet zrzędliwej starszej pani, naszej sąsiadce.
Katarzyna Grochola jest moją ulubioną pisarką i tym razem również mnie nie zawiodła, choć sądzę, że jej najlepsza książka to "Zielone drzwi" i napisana wraz z córką "Makatka".

Cytaty:
"Precz z kompromisami i precz ze związkami. Związki powinny być prawnie zakazane. Co czwarte małżeństwo się rozpada, a wszyscy trąbią, że tylko rodzina ma rację bytu. "
"Na własną matkę zawsze mogę liczyć. Wystarczy do niej wpaść i dowiem się, co u mnie słychać."
"Człowiek chce kontrolować świat, urządzać go po swojemu, decydować, a to sprawa Boga, a nie człowieka. Dlatego modlimy się - bądź wola Twoja. Losem człowieka jest umieć się poddać, zawierzyć, zaufać, zostawić Bogu rzeczy, na które nie mamy wpływu.Ty możesz dużo zrobić dla matki - kochać ją, dopóki ją masz. Dopuść do siebie miłość, przed którą się tak bronisz. Ona jest towarzyszką żalu i tęsknoty... za czym byś tęsknił, gdybyś nikogo nie kochał?"

Poznajemy tu Jeremiasza, mężczyznę, który nie jest ani szczęśliwy, ani nadzwyczajny, ani ambitny. Zadowala się życiem z dnia na dzień, bez przyszłości, bez wymarzonej pracy,  bez ukochanej kobiety przy swoim boku. Wydaje mu się być może, że tak jest mu dobrze, że nie warto się starać, próbować zmienić cokolwiek. Kiedyś był inny, robił to, co kochał, co sobie wymarzył, miał najcudowniejszą dziewczynę pod słońcem, ale czy doceniał to wszystko? Czy cieszył się tym? Pomimo tego, jaki jest i jak się zachowuje zaczynamy go lubić, wydaje nam się sympatycznym, choć zagubionym człowiekiem. Może to przewrażliwiona na jego punkcie matka, która według syna nie ma własnego życia, swoich spraw, czy problemów, jest tego powodem? A może przyjaźń z kobietą, którą uważa nasz bohater za świetną, zawsze gotową do pomocy, kumpelę, jest nie do końca taka, jak się wydaje? Może warto przyjrzeć się tej relacji z bliska, zastanowić się nad nią?  
Moim zdaniem pisarka doskonale wykreowała postać Jeremiasza, jest właśnie taki, jak współcześni mężczyźni, na szczęście nie wszyscy. Zamiast być odpowiedzialnym, dojrzałym 32-latkiem on dalej uważa się za chłopca, za kogoś, kto nie musi o nikogo dbać, nikim się przejmować, może żyć z dnia na dzień, bez planów. To jemu wszyscy powinni pomagać i współczuć, bo jakiż on biedny, nieprzystosowany. Dlaczego nie potrafi mówić o tym, co czuje, co myśli, woli uciekać i udawać, że wszystko jest w porządku?  
Moim zdaniem to rewelacyjna powieść, nie tylko o mężczyznach, o tym, jaki jest ich punkt widzenia, lecz również o tym, że trzeba w pewnym momencie dojrzeć, dostrzec, iż świat nie kręci się tylko i wyłącznie wokół nas, o tym, jak bardzo różnimy się między sobą, my kobiety z nimi, mężczyznami, jak odmienne mamy poglądy. To świetna książka, przy której będziemy się zaśmiewać do łez, by za moment ocierać ukradkiem łzę wzruszenia. To powieść nie tylko dla kobiet, płeć nieco brzydsza znajdzie tu na pewno coś dla siebie.

 

wtorek, 25 czerwca 2013

Dzisiejsze Fakty wałeckie

Dzisiejsze wydanie Faktów wałeckich i moja recenzja książki Monika Madejek "Zeszyt z aniołami", Katarzyny Grocholi "Trochę większy poniedziałek" i Małgorzaty J. Kursy "Ekologiczna zemsta", jak również wiele ciekawych informacji na temat Mirosławca. 

"Wiatr - Jaskółczy lot" Miriam Dubini

Chciałabym wspomnieć o dzisiejszej premierze książki, którą w najbliższym czasie mam zamiar przeczytać, ponieważ wydaje się być interesująca i zapowiada się ciekawie. Nabyć ją można tutaj KLIK> . To drugi tom serii. Pierwszy opowiada o tym, że...
Jest takie miejsce, do którego trafiają niedoręczone listy, zawieruszone paczki, wiadomości, które rozpłynęły się w powietrzu. Istnieją oczy, które znają mowę wiatru i serca.
„Co za głupota!” – powiedziałaby natychmiast Greta, trzynastolatka w glanach, która ucieka na swoim rowerze, gdy tylko ktoś zaczyna mówić o uczuciu.
Nikt nie wie, że anielsko przystojny, szaleńczo tajemniczy Anselmo, przemierza Rzym na rowerze dostarczając dziwne przesyłki. Greta, chcąc odkryć jego sekret, ląduje w niezwykłym warsztacie rowerowym. Im bardziej zbliża się do chłopca, tym bardziej oczywiste staje się, że ta dwójka ma ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż tylko rowerowa pasja...




Wiatr – Jaskółczy lot

TĘSKNIĘ ZA TOBĄ
Wiadomość wyświetliła się na ekranie komórki. Była od Grety. Tylko te trzy słowa, bez podpisu, bez buziek, bez wykrzykników, ale zupełnie wystarczyło, aby serce Anselma wykonało salto. Jego palce natychmiast wystukały odpowiedź.
PRZYJEDŹ

Greta ma wyścigówkę i dom, który zbyt często bywa pusty. Nie lubi mieć z górki, nie znosi szkoły, za to uwielbia pędzić z wiatrem i kocha Anselma. Jest nieuchwytna i zachwycająca jak obłoki na niebie.
Emma jest Holenderką i jeździ na holenderce, sama jest piękna, jej rower już mniej. Mieszka we wspaniałej willi w centrum Rzymu. Ma czwórki z włoskiego, matkę dbającą o pozory i kilka krzywd do wybaczenia.
Lucia ma wielką rodzinę i dziecinny rower w kropki i kwiatki. To Sciagalle go tak dla niej wymalował, piętnastoletni artysta, najbardziej osobliwy z nich wszystkich.
Trzy przyjaciółki razem w jednej klasie i razem w warsztacie Anselma. Odnawiają swoje rowery snując marzenia o tym, co je jeszcze czeka. Anselmo potrafi odczytać przyszłość pisaną światłem na wietrze. Niestety, kiedy jego wzrok napotyka oczy Grety, wszystko rozpływa się w największej tajemnicy świata. To miłość.

Ilość stron: 200
Oprawa: twarda
Autor: Miriam Dubini
Tłumaczenie: Kornelia Krzystek
ISBN: 978-83-63579-19-7
Format: 145 x 195
Data wydania: Czerwiec 2013
Cena: 34zł


 WYDAWNICTWO DREAMS ma w swojej ofercie wiele ciekawych i godnych uwagi tytułów, które postaram się w miarę możliwości przeczytać, opisać i zrecenzować. 

M.C. Beaton, „Agatha Raisin i mordercze święta”

Święta według detektywa

Recenzja książki „Agatha Raisin i mordercze święta”.
Oto kolejna książka o charyzmatycznej Agacie Raisin, postaci świetnie skrojonej, w charakterystycznym stylu, silnej, twardej, potrafiącej poradzić sobie w każdej sytuacji.

Co prawda, mamy czerwiec i nie w głowie mi teraz śnieg, jak również klimat Bożego Narodzenia, ale za sprawą M.C.Beaton i „Agathy Raisin i morderczych świąt” przeniosłam się na czas krótki w okres przygotowań świątecznych, raczej niezwykłych i nietypowych, ponieważ Agatha zaczęła o nich myśleć już w październiku.

Miała zamiar w tym roku stworzyć idealne, zachwycające święta z ostrokrzewem, ze śniegiem za oknem padającym, z całowaniem pod jemiołą… śniła o tym i marzyła od dziecka, szczególnie, że wyrosłą w takim, a nie innym miejscu, na pewno nie hołdującym tradycjom bożonarodzeniowym. Te plany musi jednak odłożyć, ponieważ otrzymuje list od pewnej starszej kobiety, z treści wynika, że ktoś z jej rodziny czyha na jej życie i chce zdobyć jej majątek. Akcja zaczyna się rozwijać coraz ciekawiej, szczególnie, gdy okazuje się, że podejrzenia kobiety nie są całkowicie pozbawione podstaw.

Bardzo ciekawą postacią, która pojawia się w książceAgatha Raisin i mordercze święta”   jest Toni, zatrudniona jako stażystka. Dziewczyna zaczyna przypominać Agacie ją samą sprzed lat, ma sporo rozumu, szczęścia, sprytu i inteligencji. Radzi sobie coraz lepiej, staje na nogi dzięki swej chlebodawczyni, pomaga przy rozwiązywaniu nie tylko tajemnic związanych z kotami czy psami.

Jak zakończy się zagadka, kto chciał zagarnąć dla siebie majątek mało lubianej i niezbyt sympatycznej wdowy? Jak poradzi sobie Toni, czy stanie na nogi, czy uda jej się odnieść sukces przy boku Agaty? I jak wreszcie wypadną święta przygotowane przez naszą panią detektyw? Czy goście będą zadowoleni, czy wszystko wypadnie tak, jak zaplanowała, z najdrobniejszymi szczegółami? Czy śnieg będzie padał i James pocałuje ja pod jemiołą?

Agatha Raisin i mordercze święta” jest o wiele bardziej wciągająca od poprzedniej części, dotyczącej morderstwa przy plaży, chociaż i tamten tytuł bardzo mi się podobał. Tutaj jednak dzieje się o wiele, wiele więcej, jest ciekawie, miejscami zabawnie, czasami mniej wesoło. Agatha próbuje coś przemyśleć, zrozumieć, pojawia się tu także wątek dotyczący uczuć, ukazuje się nam bohaterka jako człowiek, który coś czuje, potrafi kochać, nie tylko jako twardo stąpająca po ziemi pani detektyw. Do tego morderstwo, jego motywy, zagadki, rodzinne tajemnice, wszystko to, co być powinno w dobrej powieści detektywistycznej. To taka niezobowiązująca książeczka dla miłośników kryminału, polecam jak najbardziej.


M.C. Beaton, „Agatha Raisin i mordercze święta”, Edipresse, Warszawa 2013

 Recenzja napisana dla Lejdis.pl  

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Katarzyna Grochola

Radio WL zaprasza na relację ze spotkania z Katarzyną Grocholą. Autorka spotkała się z czytelnikami w księgarni Matras z okazji premiery książki "Trochę większy poniedziałek". Rozmowa, którą prowadziła Magdalena Walusiak, dotyczyła nie tylko najnowszej książki. Pisarka zdradziła też kilka nowych szczegółów na temat ekranizacji powieści "Houston, mamy problem". http://www.wydawnictwoliterackie.pl/#wlradio 




link do mojej recenzji http://asymaka.blogspot.com/2013/06/katarzyna-grochola-troche-wiekszy.html

Konkurs na blogu pisarki Ałbeny Grabowskiej - Grzyb, zapraszam!

Jakie Wy jako rodzice macie doświadczenia z dzieckiem, które uwielbia gry komputerowe i godzinami może siedzieć w internecie? Macie jakieś pomysły, by odciągnąć dziecko od komputera? By pokazać, że świat realny także jest ciekawy, wart uwagi, pasjonujący? KONKURS Z KSIĄŻKĄ DO WYGRANIA!
 
 
 
 

niedziela, 23 czerwca 2013

W krzywym zwierciadle Maciej Stuhr

Subtelnie, ciekawie i inteligentnie na temat naszej rzeczywistości. 


Nazwisko to kojarzyło mi się zawsze z aktorstwem, za sprawą i ojca, i syna oczywiście. Ponadto niejednokrotnie rozbawiały mnie kabaretowe występy Macieja Stuhra, ale z tej strony nie był mi dotychczas znany. On pisze, i naprawdę potrafi to robić. Jego felietony ukazują się co miesiąc, jak sam mówi we wstępie tej książki: " wydobywa z siebie przynajmniej jedną myśl w miesiącu, co uważa za swój osobisty sukces"*. Moim zdaniem wygląda to ciekawie, aktor opisuje tu swoje spostrzeżenia na temat otaczającej go rzeczywistości, zaznajamia nas ze swoimi poglądami, a wszystko to napisane jest bardzo trafnie i zabawnie. Intryguje, dostrzega zalety i wady, zwraca się do nas bezpośrednio, zmusza do myślenia, do refleksji, ale w sposób wyważony i delikatny.

"W krzywym zwierciadle" to spory zbiór felietonów napisanych przez znakomitego aktora i kabareciarza, który ma coś do powiedzenia. Jest tu interesująco, nie ma patosu, zbędnych słów czy udawania, zakłamania, wszystko jest przemyślane i dopracowane. Książka nie powstała z dnia na dzień, lecz na przestrzeni kilku lat. Pomysł bardzo ciekawy, ponieważ dzięki niemu nie tylko miłośnicy "Zwierciadła" mogą poznać teksty tworzone przez Macieja Stuhra, lecz także ci, którzy nie czytują prasy.  I inne osoby mają szansę zaznajomić się z jego felietonami, z jego specyficznym poczuciem  humoru i naprawdę niewesołymi czasem przemyśleniami na temat nas samych. Możemy poznać aktora z zupełnie innej strony, ma on bowiem wiele do powiedzenia i dzieli się z nami nawet osobistymi często przeżyciami i wspomnieniami, do których podchodzi z przymrużeniem oka i dużym sentymentem. Nie uważa się przy tym za osobę, która jest najmądrzejsza i wszystko wiedząca. Nie, potrafi przyznać się do błędów, niedociągnięć, ma dystans do siebie, tego co robi i czym się zajmuje. Najbardziej podobają mi się zakończenia jego krótkich tekstów, każde jest dopięte na ostatni guzik, każde czegoś uczy i o czymś mówi, po prostu wyraziście i w sobie tylko znanym stylu, dobitnie wskazuje nam to, co ważne i istotne, wyciąga wnioski i zaskakująco puentuje.
Interesująco interpretuje tekst piosenki znanego zespołu, uwielbianego jeszcze jakiś czas temu przez nastolatki. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy zastanawiać się nad tym, o czym jest ów refren, melodia wpadająca szybko w ucho i tyle, nic godnego uwagi, wartego bliższego poznania i zajmowania się tym. A jednak warto przyjrzeć się bliżej temu tekstowi, gdyż i on może nas zainspirować. Maciej Stuhr dopatrzył się w nim drugiego dna!
Kolejny tekst jest niemniej ważny i jak najbardziej aktualny. Nie dalej jak wczoraj przechodził podobną sytuację mój własny mąż próbując połączyć się z przedstawicielem znanej sieci, ponieważ chcieliśmy zakupić córce nowy telefon. Chcieliśmy to dobre słowo, czas przeszły jak najbardziej na czasie, najpierw bowiem wypadałoby uzbroić się w anielską cierpliwość. Spokojnie zdążylibyśmy wyjść na spacer, zjeść kolację, obejrzeć mecz, a do rozmowy dalej być może by nie doszło. Może dzisiaj lub jutro spróbujemy ponownie. Kto wie?
Moją uwagę zwrócił również felieton dotyczący niebywale istotnego zagadnienia, jakim jest remont mieszkania. Każdy z nas zapewne coś takiego przeżył, być może jest już po, w trakcie albo przed ulepszeniem swojego domu. My zdecydowaliśmy się w zeszłym roku na odnowę łazienki, wspominam owo przeżycie do dnia dzisiejszego, jednak muszę przyznać, że niewiele wniosków na przyszłość wyciągnęłam z tego błędu, ponieważ w tym roku postanowiłam zająć się jedną, malutką ścianą kuchenną, z uwagi na to, iż płytki do niej przyklejone po prostu odpadły. Co tam jedna ściana, myśleliśmy sobie z mężem, ani finansowo nie odczujemy dyskomfortu, ani to zbyt długo nie potrwa, a zrobić trzeba, jakby nie było... Komentować tego krótkotrwałego przedsięwzięcia nie będę, bo na samo wspomnienie mnie trzepie. Przytoczę lepiej fragment felietonu, ponieważ Maciej Stuhr napisał o tym dogłębnie, ciekawie i zabawnie, trafiając w samo sedno można by rzec:
"Różne mogą być przyczyny zdecydowania się na remont. Ktoś na przykład może myśleć, że ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby sobie na takie coś pozwolić, i jeszcze nie wie, w jak wielkim jest błędzie. Ktoś inny może uważa, że jest zbyt normalny psychicznie i szuka sposobu, żeby oszaleć, a tym samym zbliżyć się do reszty społeczeństwa. Dla mnie była to nasilająca się niechęć do mieszkania w hotelach i pociągach."*

Oczywiście nie mogę zapomnieć o tym, co na końcu książki. To coś w rodzaju scenariusza do filmu, o wiele mówiącym tytule "Utytłani miłością". Opowiadanie powstało wtedy, gdy bardzo popularne były wszelkie komedie romantyczne. To historia zainspirowana wieloma mniej lub bardziej interesującymi i godnymi uwagi ekranizacjami, zarówno filmami klasycznymi, jak i nowszymi, z przesłaniem lub bez, z sensem lub kompletnie tego sensu pozbawionymi. Czyta się niebywale szybko i świetnie się możemy przy tym bawić, zaśmiewać do łez, ale i pomyśleć o tym i owym. Autor tytułem wstępu tłumaczy się z inspiracji, jaką zaczerpnął z wtedy jeszcze nie nakręconego, ale dzisiaj bardzo popularnego "Pokłosia".

Całość moim zdaniem znakomita, niebanalna, świetnie skrojona, napisana ze smakiem i inteligentnie. Nie dość, że aktor, z takim nazwiskiem, przystojny, to jeszcze ma coś ciekawego do powiedzenia. Polecam jak najbardziej.

* fragmenty pochodzą z książki

"W krzywym zwierciadle" Maciej Stuhr, Wydawnictwo Zwierciadło, 2013 

piątek, 21 czerwca 2013

Ekologiczna zemsta Małgorzata J. Kursa

Małgorzata J. Kursa jest dla mnie lekiem na smutki wszelakie. Jakąkolwiek wezmę do rąk jej książkę, wiem, że zabawa będzie przednia! Mogę polecać ją w ciemno, wystarczy, że zobaczę na okładce nazwisko tej autorki. I tak właśnie było w przypadku "Ekologicznej zemsty".

Ekologiczny sposób na złodzieja.


To po prostu kryminał okraszony ogromną dawką humoru.
Poznajemy 46-letnią, bynajmniej nie spokojną i poukładaną kobietę, Malwinę Pędziwiatr. Oczywiście należy ona do osób "zadbanych, eleganckich i niezależnych", jak pisze autorka tej książki, ale też zawsze ma swoje zdanie, z którym trudno się nie zgodzić, nawet jeżeli wydaje nam się, iż nasze poglądy są zgoła odmienne i tak przyznamy jej rację. Po prostu nie będziemy mieli innego wyjścia... Malwina ma córkę, i zięcia ma również, choć za mężczyznami nie przepada, po tym, jak mąż Pędziwiatr okazał się dokładnie taki, jak jego nazwisko... Miewa wiele oryginalnych przygód, jakby miała talent do wpadania we wszelkiego typu kłopoty, z których zawsze wychodzi obronną ręką. Szczerze mówiąc nie zazdroszczę ani Luce, ani jej mężowi, Łukaszowi, że muszą znosić humory i charakterek "uroczej" mamusi, choć potrafi ona niejedno załatwić, pomóc w wielu sytuacjach, ma głowę na karku i świetnie radzi sobie nawet z przestępcami!
W jaki sposób zdradzać nie będę, może tylko napomknę, że to zemsta naprawdę mało szkodliwa, bo ekologiczna, choć nie przeczę, iż niezbyt sympatyczna. Jak można jednak pozwolić na bezkarne kradzieże, napady na bezbronne wydawałoby się kobiety? Jak? Nie dziwi mnie, że dwie panie postanawiają same rozprawić się ze złodziejaszkiem, skoro policja rozkłada ręce, nie jest w stanie sama poradzić sobie z takim człowiekiem, pozbawionym skrupułów i kręgosłupa moralnego. Ktoś nauczkę dać mu musi, a że wypadło akurat na Malwinę, to tylko współczuć można złoczyńcy...

Dodam jeszcze, że w poniedziałek była u mnie mama, miała zajmować się moją małą Zuzanką, a ta książka pochłonęła ją bez reszty, zapomniała o otaczającym ją świecie. Na szczęście Zuzia po prostu przeczekała oglądając bajkę, była cierpliwa i dała babci szansę na zapoznanie się z twórczością pani Kursy. Ostrzegam, te czytadła wciągają i nagle może się okazać, że obiad, że pranie, że sprzątanie musi poczekać, bo Kursa ważniejsza!

Samopoczucie poprawi się każdemu, kto sięgnie po ten tytuł, pamiętajcie jednak, że to tylko książka i wszelkie sytuacje tu opisane traktujcie z przymrużeniem oka. Jest zabawnie, ciekawie, a wyobraźnia ma pole do popisu, czyta się niesamowicie szybko. Autorka nie bierze odpowiedzialności za poglądy i czyny swoich bohaterów. Oni żyją własnym życiem. Polecam jak najbardziej!

"Ekologiczna zemsta" Małgorzata J. Kursa Wydawnictwo Prozami, 2012


czwartek, 20 czerwca 2013

Katarzyna Grochola "Trochę większy poniedziałek"



 Jak zawsze ciepła, zabawna, szczera... po prostu Katarzyna Grochola!

Katarzyna Grochola od samego początku, od powieści "Nigdy w życiu" jest dla mnie najlepszą polską pisarką, ponieważ potrafi mnie rozśmieszyć do łez, za pomocą prawdziwych, szczerych i niewymuszonych słów. W sposób przystępny i umiejętny ukazuje nam wady i zalety nas samych, a jeżeli przy okazji mogę zapomnieć o smutkach i kłopotach dnia codziennego to nic więcej nie potrzebuję w danym momencie do szczęścia. Czasami czytuję książki trudne, poruszające tematy naprawdę przytłaczające, dołujące, więc dla odmiany mogę zachwycić się również historiami osób takich jak Judyta. Po prostu kobiet, z krwi i kości, prawdziwych, wyglądających normalnie, myślących o tym, co dzieje się w ich życiu, jednak podchodzących do wszystkiego z dużą dawką optymizmu i poczucia humoru.


"Trochę większy poniedziałek" był mi bardzo potrzebny, szczególnie w ostatnim czasie. Jestem tak przemęczona, zakręcona, zajęta, zapominająca o tym i owym, że spotkanie z panią Grocholą było właśnie tym, czego potrzebowałam. I przy okazji przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo lubię każdą jej powieść, zresztą nie tylko ja.

W tym tytule mamy zebranych mnóstwo felietonów, krótkich form pisanych przez autorkę w ciągu kilku lat jej życia. To tutaj możemy znaleźć nawiązania i pomysły wykorzystane w jej książkach, ciekawe, zabawne teksty doskonałego obserwatora otaczającego go świata i ludzi, których można spotkać w miejscach zupełnie zwyczajnych, mało interesujących, wydawałoby się, a jednak wartych zauważenia. Wystarczy tylko zwracać uwagę, myśleć, zastanawiać się, czego zazwyczaj nie robimy, zbyt zajęci, zbyt się spieszący, zbyt sfrustrowani, zbyt nerwowi, zbyt spóźnieni. Nie przyglądamy się, nie słuchamy, nie wiemy, jak piękny, bajecznie kolorowy może być ten nasz świat, jeżeli tylko spojrzymy na niego z odpowiedniej strony. Jak wiele wniosków moglibyśmy wyciągnąć, nie popełniać tych samych wciąż od nowa błędów, gdybyśmy przystanęli choć na sekundę, na chwilę i rozejrzeli się. Może to u nas, na naszym podwórku warto byłoby wypocząć, zamiast katować się podróżą zagraniczną, bo wakacje to tylko w Egipcie? Portfel pusty, my umęczeni, musimy teraz odpocząć po wycieczce, po urlopie.

Czym jest tytułowy "Trochę większy poniedziałek" ? Dla mnie zupełne zaskoczenie, nigdy bym o tym nie pomyślała, nie porównała tego, nie zastanowiła się nad tym, a przecież to takie proste, oczywiste, ile w tym racji...

Poznajemy tu być może trochę inną Katarzynę Grocholę, bo myśleliśmy, że to będzie powieść, współczesna, o kobiecie porzuconej, aczkolwiek radzącej sobie znakomicie, a przecież podobno wszyscy mamy tego dosyć, zachwytu nad przyrodą, naturą, prowincją, zadu*iem.

Początkowe zaskoczenie formą tej książki, szybko zastąpiłam po prostu uśmiechem, bo to taka sama jak zawsze Grochola, dowcipna, skora do refleksji, wytykająca sobie i nam pewne wady, do których czasem trudno się przyznać. Dobrze jest jednak je dostrzec, śmiać się z samych siebie i doceniać to, co się ma. Sama mam bardzo dużo, zazdroszczę jednak autorce felietonów tej cudownej przyjaciółki od chustki, przy tej historii autentycznie się wzruszyłam i popłakałam, ponieważ tęsknię za prawdziwą rozmową z dobrym, sympatycznym człowiekiem, któremu mogłabym zaufać, pobiec do niego w środku nocy, jak Judyta do Uli, i nic innego nie byłoby ważne, tylko ja i ona - moja przyjaciółka. Osoba, której mogłabym powiedzieć wszystko, ufać bezgranicznie, która rozumiałaby mnie i której ja również mogłabym pomóc, doradzić, pomilczeć wraz z nią. 

"Trochę większy poniedziałek" polecam całym sercem, ponieważ jest tu ciepło, szczerze, sympatycznie i oczywiście to... GROCHOLA! A moim zdaniem jest to najlepsza rekomendacja i niczego więcej dodawać nie muszę.

"Myślę także o tym, jak trudno jest zauważyć cudzy ból i cudzą rozpacz, jeśli się człowiek zasklepi w swoim bólu i swojej rozpaczy. Myślę o tym, jak łatwo jest nie widzieć cudzych łez." *

* fragment pochodzi z książki "Trochę większy poniedziałek"

"Trochę większy poniedziałek" Katarzyna Grochola, Wydawnictwo Literackie, 2013


środa, 19 czerwca 2013

"Zeszyt z aniołami" Monika Madejek

"Zeszyt z aniołami" to bardzo udany debiut Moniki Madejek, która prowadzi ciekawy, różnorodny blog KLIK> . To tutaj pojawiają się piękne, naprawdę zachwycające prace, tego typu:
Jak mówi o nich sama autorka są to łowieczki. Są prześliczne, prawda? Sama przytuliłabym się do takiego cudnego zwierzaczka.
Autorka to osoba godna uwagi i poznania, zresztą niebawem postaram się zadać Monice kilka pytań i dowiemy się być może czegoś więcej na jej temat? Póki co chciałabym powiedzieć kilka słów o
książce niezwykłej, przezabawnej, innej niż wszystkie.


 NIEZWYKŁY DZIENNIK NIEZWYKŁEGO CHŁOPCA.
"Zeszyt z aniołami" przywraca mi wiarę w to, że literatura skierowana do dzieci może zachwycić, zachęcić młodego czytelnika, odciągnąć go od komputera i telewizji, przekonać do tego, że warto czytać, iż ze słowem pisanym również możemy się świetnie bawić, śmiać, miło spędzić czas. Na pewno każdy rodzic, który podsunie swojemu potomkowi ten tytuł będzie zadowolony, a przyszły czytelnik szybko zrozumie, jaka to rewelacyjna książka i jeszcze podziękuje mamie czy tacie. Tego jestem pewna! Szczególnie teraz, gdy zbliżają się wakacje, uważam, że trzeba zaopatrzyć się w "Zeszyt z aniołami", ponieważ to powieść o prawdziwej rodzinie, z rzeczywistymi uczuciami, z prawdopodobnymi historiami, a wszystko napisane tak lekko i zabawnie, że aż się prosi o ciąg dalszy.

Nasz bohater, autor pamiętnika, to chłopiec dziesięcioletni zwany przez wszystkich Kajtkiem. Chodzi do czwartej klasy i zaczyna pisać, snuć swoją opowieść, ponieważ pani od polskiego zadała im taką nietypową pracę domową. Poznajemy całą rodzinę tego rezolutnego i spostrzegawczego ucznia szkoły podstawowej, jego przyjaciół równie ciekawych jak on sam, jego mamę, która potrafi ugotować przepyszne potrawy, choć czasem nie nadają się one do konsumpcji, jego szaloną babcię, tatę, który ma dwie lewe ręce, ale tylko podczas remontu, młodsze rodzeństwo, malutką Kasię i nieco starszego, sześcioletniego Ediego, który bywa pomysłowy i pomocny. Wszystkie postacie są świetnie nakreślone, barwne i interesujące, doskonale stworzone i przemyślane, dopracowane w każdym szczególe. I młodszy, i starszy czytelnik może tu znaleźć coś dla siebie.

Oczywiście pierwsze, co pomyślałam biorąc do ręki tę książkę, to naprawdę znakomicie wykonana okładka, ponieważ oprawa jest twarda, a ma to naprawdę niebagatelne znaczenie w przypadku powieści dla dzieci, wielokrotnie przeglądanych, dotykanych, kartkowanych, użytkowanych po prostu. Wiele wesołych ilustracji, jakie możemy znaleźć na stronach "Zeszytu z aniołami" również dodaje uroku tej historii, gdyż przyciągają one uwagę dziecka, powodują, że wyobraźnia naszej latorośli działa, w oparciu o rysunki właśnie i nie daje możliwości, by było nudno, by dziecko ziewało, nie słuchało czytania rodzica. Naturalnie jest to literatura bardziej dla starszego czytelnika, raczej nie dla przedszkolaka czy malucha, chyba, że czyta mu się to we fragmentach, wtedy może się i on zainteresować.

Byłam pewna, że się nie zawiodę, książka przeszła moje najśmielsze oczekiwania. To ciepła, pełna życzliwości opowieść o tym, jak ważne są relacje międzyludzkie. O tym, że trzeba się dzielić, myśleć o innych, być wrażliwym i dobrym człowiekiem. Niejednokrotnie powodowała u mnie wzruszenie i radość. Bardzo spodobał mi się jeden fragment, który postanowiłam tutaj przytoczyć, ponieważ i ja mogłabym się pod tymi słowami podpisać:

" -To pani czyta książki dla dzieci? - Adaś wyjął mi z ust pytanie.
   - Trzeba pielęgnować w sobie dziecko, kochani - z tajemniczym uśmiechem odpowiedziała pani Aniela - a książki to jeden z najlepszych i najmilszych sposobów." *

Bardzo dobrym pomysłem było według mnie dodanie przepisów kulinarnych, tych, z których nie tylko mama Kajtka wyczarowywała smaczne dania. Naleśniki ze szpinakiem sama robię i mogę zapewnić, że są wyśmienite, przepis na chleb pieczony przez babcię na pewno wypróbuję, jak również na drożdżówki z jagodami pani Litery i na biszkopt z rabarbarem.

Najważniejsze, co można dzięki tej książce zrozumieć, pojąć i czego się nauczyć, z czego możemy brać przykład to prawdziwie rodzinna, ciepła więź, jaka panuje w domu Kajtka. Nie ma tu ideałów, są wady i zalety, ale jest miłość i szacunek, dlatego cieszę się, że powstała taka powieść, jako przykład tego, jak ważna i istotna jest rodzina, wspólne posiłki, zrozumienie, rozmowa, przyjaciele, pomoc sąsiedzka, wybaczanie błędów. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, coś odmiennego go przyciągnie, zainteresuje, na coś innego zwróci uwagę, ale jestem pewna, że nikt nie powie, iż czas spędzony z "Zeszytem z aniołami" to czas stracony. Nie ma takiej opcji. Polecam szczerze i całym sercem, nie pożałujecie.

*„Zeszyt z aniołami”Monika Madejek , Wydawnictwo Zysk i S-ka, czerwiec 2013

Za ten uroczy, przezabawny tytuł dziękuję bardzo autorce i wydawnictwu Zysk i spółka.
 








poniedziałek, 17 czerwca 2013

"Wszystkiego najlepszego, Winnie." Korky Paul, Valerie Thomas

 Niecodzienne urodziny czarownicy.


To druga część serii o czarownicy Winnie. Urodziny obchodzi w piątek, trzynastego. Postanowiła zorganizować przyjęcie w ogrodzie. Czarny kot Wilbur uwielbia wszelkie imprezy, więc mruczy z zadowoleniem, gdy czarownica informuje go o swoich planach. Już w poniedziałek wysłała zaproszenia e-mailową pocztą. Wśród gości mieli się znaleźć ciocia  Alicja, wuj Olaf, trzy siostry naszej zwariowanej i barwnej postaci, kuzyn Albert i jej przyjaciele. We wtorek uszyła sobie oryginalną sukienkę, o swoim zwierzaku też nie zapomniała, dla niego przygotowała muszkę. Była z siebie bardzo zadowolona. W kolejnym dniu gotowała. W czwartek wysprzątała ogród, który wyglądał potwornie, ale od czego jest różdżka i zaklęcie, które moja Zuzia uwielbia? ABRAKADABRA! Krzyczy moja trzylatka, jak tylko słyszy o tym, że Winnie zaczyna czarować. Jak udało się przyjęcie? Czy goście bawili się znakomicie? A tort? Myślicie, że był smaczny, niecodzienny, przepyszny?

"Wszystkiego najlepszego, Winnie." to rewelacyjna książeczka dla młodszego czytelnika, moja trzylatka jest nią zachwycona, ale i sześciolatek z uwagą i zainteresowaniem słucha o przygodach i niesamowitych pomysłach czarownicy. Nawet dwunastoletnia Gosia znalazła tu coś dla siebie. Dzieci na pewno nie znudzą się tą lekturą, z chęcią obejrzą kolorowe ilustracje, zaciekawi ich zabawny tekst. Polecam jak najbardziej.

"Wszystkiego najlepszego, Winnie."  Korky Paul, Valerie Thomas, Wydawnictwo Papilon, 2013

niedziela, 16 czerwca 2013

Czarownica Winnie Korky Paul, Valerie Thomas


 Zabawne przygody zupełnie niezwykłej czarownicy.

Mam w tej chwili w domu cztery części serii o czarownicy Winnie. Moje dzieci są po prostu nią zachwycone, najbardziej zaś trzyletnia Zuzanka, która zawsze wtedy, kiedy trzeba wtrąca w czytany tekst swoje: "ABRAKADABRA!".

Na okładce napisano, że te książeczki sprzedają się świetnie, że noszą miano bestsellerów, ale nigdy nie zwracam uwagi na tego typu rekomendacje. Dla mnie najważniejsze jest, by moim dzieciom coś się spodobało. Czasami lubią to, co inne młode osoby, innym razem, jak było w przypadku pewnego wychwalanego pod niebiosa chłopca o imieniu Mikołajek jeżeli się nie mylę, nie przypada im do gustu to, co większości. Dużo bardziej były zachwycone "Lilka i spółką", ze mną na czele oczywiście.

Wracając do naszej czarownicy, jest zupełnie inna, niż można byłoby się spodziewać. Co prawda mieszka w czarnym domu i wszystko w jej najbliższym otoczeniu jest czarne, ale chyba zaczyna jej to powoli przeszkadzać i zauważa, że taki ciemny, smutny świat nie jest wcale taki, w jakim czuje się dobrze. Sama czarownica wygląda bardzo ciekawie i niecodziennie. Ma kolorowy strój, czerwony nos, niebieskie, za duże buty i tego samego koloru czapkę, żółto -czerwone rajstopy, kokardę żółtą na włosach. Wygląda bardzo zabawnie i sympatycznie, nie budzi strachu, a zaciekawienie. Nie mieszka sama, jej towarzyszem i kompanem jest czarny kot o imieniu Wilbur. I tutaj pojawił się problem, ponieważ wśród czarnych przedmiotów, jak czarny dywan, czarna wanna czy czarne łóżko trudno dostrzec kota w tym samym kolorze. Można na niego na przykład usiąść, można się o niego potknąć, zrobić krzywdę jemu albo samemu sobie. Jak sobie poradzi z tym wszystkim Winnie? Czy znajdzie sposób, by kot zaczął się wyróżniać na tle domostwa?

Książka nie jest zbyt długa, za to ciekawie i zabawnie napisana, wciągająca. Dziecko na pewno nie będzie się nudziło, czytając ją czy słuchając, jak rodzic czyta. Świetna zabawa z czarownicą gwarantowana. Polecam i ja, i moje trzy szkraby, od najstarszej, uczennicy szkoły podstawowej Gosi, poprzez przedszkolaka Kamila, po najmłodszą Zuzię.

"Czarownica Winnie" Korky Paul, Valerie Thomas, Wydawnictwo Papilon, 2013

sobota, 15 czerwca 2013

Charles Martin, „Pomiędzy nami góry”

Siła miłości

 

Oto książka o tym, jak przetrwać za wszelką cenę i kochać całym sobą. Mężczyźni naprawdę potrafią pisać o miłości. I to jak pisać!


W „Pomiędzy nami góry” poznajemy dwoje zupełnie różnych ludzi: pewną siebie dziennikarkę, która spieszy się na własny ślub i lekarza, który powinien następnego dnia operować. Uwielbia też wspinać się, jest uzależniony od górskich wędrówek. Doskonale rozmawia im się ze sobą, świetnie czują się w swoim towarzystwie. Plany naszych bohaterów niestety krzyżuje pogoda, samolot zostaje najpierw opóźniony, a następnie lot odwołują. Ben nie daje tak łatwo za wygraną, znajduje doskonałego pilota, który pomimo zbliżającej się burzy śnieżnej, decyduje się polecieć swoją awionetką. Chirurg postanawia zabrać na pokład nowo poznaną Ashley i pełni nadziei wylatują ku swemu przeznaczeniu.

Pomiędzy nami góry” to niesamowita opowieść o sile miłości, o walce z żywiołem, ze słabościami, z potwornym zimnem, głodem. O tym, jak pokonać przeciwności, ogromny ból, strach, gdy jest się odciętym całkowicie od świata, od jakiejkolwiek cywilizacji, kiedy skazanym jest się tylko na siebie i na drugiego, także poważnie poszkodowanego w wypadku człowieka. Aby przetrwać muszą się stamtąd wydostać, tylko jak? Poznajemy uczucie lęku, bezsilności, ale też nadziei, wiary, przyjaźni, miłości. To tytuł, który wyzwala w nas wiele skrajnych odczuć, mamy tu całą paletę barw, huśtawkę nastrojów, nie będziemy się nudzić z tą lekturą. Autor zmusza nas do mobilizacji, do tego, by pokonać własne ograniczenia, słabości, uczy nas samozaparcia. Zachwyca językiem nieskomplikowanym, wiarygodnym, pełnym ciepła.

KsiążkaPomiędzy nami góry” dostarcza mnóstwa emocji, pozwala nam przenieść się w te trudne warunki, poczuć, jak bohaterowie tej historii, trzymać za nich kciuki, marzyć o tym, by się wydostać, przeżyć. Nie ma tu sielanki, spokoju, niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku i gdyby nie pomysłowość, wyobraźnia Bena mogłoby skończyć się to wszystko tragicznie. Niebywale zaskakujące jest zakończenie tej historii, wzruszające, bolesne, smutne, trudne. Przez cały czas zazdrościłam żonie Bena, tego jak mocno, jak szczerze on ją kocha, myśli o niej, tęskni za nią…

To moje pierwsze spotkanie z tym autorem, ale jestem nim niebywale zauroczona i z wielką chęcią zapoznam się z pozostałymi sześcioma tytułami, jakie napisał. Dzięki niemu poczułam coś, zastanowiłam się nad pewnymi sprawami, zmusił mnie do refleksji, zadumy. Wskazał, co ważne, a co mniej istotne, a takie książki lubię.

Polecam „Pomiędzy nami góry”, chociaż to, czego dokonał Ben, wydaje mi się troszkę przesadzone, ale być może w takich sytuacjach człowiek jest w stanie wykrzesać z siebie ogromne pokłady siły, nawet jeżeli sam jest ranny i ma trudności z oddychaniem? Wolałabym osobiście się o tym nie przekonywać, dlatego nie mam zamiaru negować wyczynów naszego bohatera, chciałam się tylko podzielić tym, o czym pomyślałam, czytając tę książkę.

Charles Martin, „Pomiędzy nami góry”, Wydawnictwo WAM



Recenzja napisana dla Lejdis.pl 

piątek, 14 czerwca 2013

Księga spraw ważnych Lamelii Szczęśliwej Joanna Krzyżanek

 Idealna pomoc w wychowaniu naszych dzieci.

Wstęp do tej książeczki bardzo mnie zaciekawił, ponieważ poruszony tu został temat "miłości, szacunku, cierpliwości, spokoju, tolerancji", autorka namawia nas wszystkim do rozmawiania o tym, do dzielenia się swoimi odczuciami, myślami, emocjami. Jednocześnie przyznaje, że nie jest to proste, raczej skomplikowane i trudne, ale też ważne i potrzebne.  Nasze dzieci borykają się z masą różnorakich, dla nas może błahych i nieistotnych problemów, dla nich zaś są to sprawy najwyższej wagi, w ich małym świecie. Są bardziej wrażliwe, dopiero uczą się poskramiać złość, gniew, powstrzymywać łzy. One czują wszystko bardziej, mocniej niż my dorośli, kiedy kogoś lubią to szczerze, prawdziwie, naprawdę, podobnie jest z zazdrością, bo odczuwają to po raz pierwszy, dlatego tak wyraźnie, tak dogłębnie.

Ta książka napisana jest specjalnie dla młodszego czytelnika, ma piękne, niecodzienne ilustracje, na każdej kolejnej stronie możemy znaleźć całe pokłady poczucia humoru, niebanalności. Doskonałe podejście do dzieci, takie, które zaciekawi, które zainteresuje. Tutaj mały człowiek nie będzie się nudził, a bawił wspaniale, czytał lub słuchał czytania rodzica z wypiekami na twarzy, ze zrozumieniem, ponieważ to książka właśnie dla niego, do niego skierowana, opowiadająca o jego problemach, smutkach i radościach.

Lamelia Szczęśliwa to postać nietuzinkowa, nie boi się przyznać do tego, że jest szczęśliwą osobą, a już samo to zadziwia, gdyż w naszym kraju na pytanie: "Co słychać?" nikt nie odpowie, że jest zadowolony z życia i radosny. Kiedy jest piękna pogoda, powie, że za gorąco, kiedy jest zimno, powie, że zaraz się pochoruje. Ta kobieta uczy nas, a przede wszystkim nasze dzieci, że nie musimy być tacy, nie trzeba chodzić wiecznie zasmuconym i narzekać, a cieszyć się życiem i chwilą, tym, że coś nam się udało, że mamy zdrowie, rodzinę, przyjaciół.

Lamelia opowiada w zupełnie niespodziewany sposób o swoim życiu, o tym, jak zakochała się po raz pierwszy mając zaledwie 4 lata, o swojej złości, gdy nie zauważy w co wdepnęła, bo sąsiad nie wie, że po swoim psie się sprząta. Potrafi umiejętnie mieszać świat rzeczywisty z fantazją, musi mieć zatem ogromną wyobraźnię, dla niej nie ma rzeczy niezwykłych czy niemożliwych. Opowiada nam historie, które nas intrygują, fascynują, rozśmieszają, czasem zasmucają, ale na pewno ciekawią. Możemy tak wiele rzeczy zrozumieć, sytuacji, które wcześniej wydawały nam się tak trudne do pojęcia, tylko ona potrafi nam to wszystko tak wytłumaczyć, byśmy zrozumieli, byśmy wczuli się w uczucia innych, byśmy widzieli nie tylko czubek własnego nosa.

"Lamelia wie, że szczęście może mieć różne kształty, kolory i zapachy."*

Pokazuje nam, jak w prosty sposób można stworzyć coś z niczego. Na przykład śliczną myszkę, rozwija tym samym w dzieciach zdolności manualne.
Mówi o tym, że nasze maluchy czasem mają więcej cierpliwości niż my sami. Tłumaczy pojęcia, w sposób nieskomplikowany i prosty, tak, by każde dziecko zrozumiało, co one oznaczają.
Według mnie bardzo ciekawie przedstawiony jest tu problem odmienności, tego, że się różnimy, iż nie możemy być wszyscy jednakowi. Jeden nosi okulary, inny jest chudy, jeszcze inny niezbyt mądry, mamy inne zainteresowania, poglądy, kolor skóry, oczu. Jedni mają włosy kręcone, inni proste, pracujemy w różnym środowisku, na różnych stanowiskach, marzymy o czymś odmiennym, każdy ma swoje własne plany i wyobrażenia.

"Klementynka Klupś mówi, że cudownie jest się różnić."*

Uczy nas zatem tolerancji, jednak czy tylko dzieci powinny to pojąć i to zrozumieć? Dlaczego tak wielu z nas stara się zmieniać innych, zmuszać ich i przekonywać za wszelką cenę do swoich poglądów?

Pomysł na tego typu książki uważam za rewelacyjny. Czytać "Księgę spraw ważnych Lamelii Szczęśliwej" można przez długi, długi czas, wracać do pewnych wątków, rozmawiać dzięki nim z naszymi pociechami, będą wspaniałym sposobem na rozpoczęcie dialogu, doskonałym pretekstem ku temu, by rozwinąć dany temat.

Polecam jak najbardziej, takie lektury są niebywale potrzebne, ciekawe, mądre. Uczą i bawią jednocześnie. Opowiedziałam zaledwie początek tego, co można tutaj poznać, jest mowa i o szacunku, i o miłości, i o uczciwości, i o gadulstwie czy papugowaniu. Każde zagadnienie jest interesujące, świetnie opisane, warte uwagi. Pomaga rodzicom w wychowaniu odpowiedzialnych i mądrych, myślących przyszłych dorosłych.

* fragmenty pochodzą z książki  "Księga spraw ważnych Lamelii Szczęśliwej"

 "Księga spraw ważnych Lamelii Szczęśliwej" Joanna Krzyżanek, Wydawnictwo Święty Wojciech, 2012




środa, 12 czerwca 2013

Dziecięce koszmary Lisa Gardner



Lubię dobre kryminały, nawet udało mi się nie tak dawno przeczytać jeden całkiem ciekawy polskiego autora. Ten natomiast poruszył mnie do głębi, ponieważ opowiada o chorobie, jakiej nie znałam, o jakiej nie słyszałam, z jaką się nigdy nie spotkałam. Ta lektura wstrząsnęła mną naprawdę mocno.
Lisa Gardner jest bestsellerową amerykańską pisarką, jak czytam z okładki książki, każda z jej powieści sprzedaje się doskonale i staje się wielkim hitem. Ona sama mieszka w New Hampshire wraz z córką i małżonkiem.
W tym kryminale poznajemy Danielle, która przeżyła straszną tragedię, straciła całą najbliższą rodzinę: mamę, brata, siostrę, tatę... na jej oczach niemalże jej własny ojciec zastrzelił najpierw ukochaną rodzicielkę, następnie rodzeństwo dziewczynki, a ona nie potrafi się pozbierać po tym traumatycznym przeżyciu, pomimo upływu lat. Tak wiele ma pytań, a nie zna na nie odpowiedzi, chciałaby na przykład wiedzieć, dlaczego ojciec zamordował wszystkich, a ją ocalił? Dlaczego nie odebrał jej życia? Czy tak ją kochał, czy aż tak nienawidził...? Nurtuje ją to pytanie, ale niestety nikt nie potrafi jej pomóc, udzielić jej zadowalającej odpowiedzi, czyżby już nigdy nie miała poznać prawdy?
Oprócz  Danielle mamy tu jeszcze Victorię, której historia również do łatwych nie należy, a jej życie to pasmo udręki, strachu i ...miłości do ukochanego syna.
Mamy też do czynienia z kobietą, która zajmuje się śledztwem, próbuje rozwikłać zagadkę, zrozumieć, co się stało i o co w tym wszystkim chodzi. Nie pasuje jej tu nic do siebie, ani fakty, ani motyw, nic a nic...
Z tą historią nie sposób się nudzić, niejednokrotnie przy jej czytaniu zwyczajnie się bałam, denerwowałam, martwiłam, przeżywałam wszystko tak, jakbym była tuż obok, czułam na karku oddech mordercy... brrrr...
Wiele się tutaj dzieje, spotykamy mnóstwo ludzi, dorosłych i dzieci, które są opisane w sposób nietuzinkowy, fascynujący, czasem mrożący krew w żyłach! Nie dziwi mnie to, że książki tej pisarki sprzedają się tak wspaniale i są niebywale popularne!
Nigdy w życiu nie wytypowałabym osoby, która jest tutaj tak naprawdę zła, ogarnięta złymi mocami, myślami,  mająca tak nieprawdopodobnie pokrętny umysł! Może Wam uda się odgadnąć?
Podoba mi się, że pomimo takiej tematyki autorka poruszyła tu zagadnienie choroby, o której napisałam na początku mojego opisu książki. Ja nigdy nie słyszałam i nie spotkałam się z takim schorzeniem, podobnie jak napisała w tej powieści Gardner, gdy widywałam dzieci niegrzeczne myślałam, że to wina rodziców, że to oni czegoś nie dopilnowali, bądź też nawet nie próbowali uczyć, tłumaczyć swoim dzieciom, jak powinny się zachowywać.
Cytat nawiązujący do tych dzieci z końca "Dziecięcych koszmarów", ze 'Słowa od autorki...':
"Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy dwa lata temu z takim problemem zaczęło się borykać dziecko moich dobrych znajomych, troskliwych rodziców aktywnie uczestniczących w procesie wychowawczym, a mimo to wciąż czujących, że przegrywają walkę o własne dziecko.
Jestem niezmiernie wdzięczna tej rodzinie, że podzieliła się ze mną swoimi doświadczeniami obejmującymi sesje terapeutyczne z rozmaitymi specjalistami, niezliczone wizyty na zamkniętych oddziałach psychiatrii dziecięcej..."
Gdyby nie przykład tej rodziny nigdy autorka nie zajęłaby się tym tematem, nie stworzyłaby tak intrygujących postaci,  tak prawdziwych. Nie wiem, czy ja dałabym radę jednocześnie kochać swoje dziecko, tulić je do snu, głaskać i zastanawiać się, czy dożyję do rana, czy to moje jak aniołek wyglądające maleństwo nie poderżnie mi w nocy gardła? Te dzieci nie są złe, nie do końca i nie bezgranicznie, jak napisane jest pod tytułem
" TE DZIECI NIE CHCĄ BYĆ ZŁE.
ALE NIE POTRAFIĄ INACZEJ..."

Za możliwość poznania tej nowości, która swoją premierę miała 23 stycznia 2013 r.dziękuję bardzo Wydawnictwu Sonia Draga. Polecam!!!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" Małgorzata Warda NAJLEPSZA KSIĄŻKA, JAKĄ CZYTAŁAM W 2012 ROKU

Pomimo niebywale trudnej tematyki, książkę czyta się jednym tchem. Wczoraj po prostu  usiadłam i ją pochłonęłam, robiąc sobie przerwy tylko naprawdę konieczne. Mało tego, po skończeniu "Dziewczynki..." ciągle o tej historii myślałam, analizowałam, układałam sobie wszystko w jedną całość, by spróbować zrozumieć postępowanie jej bohaterów. Uwielbiam takie lektury, dzięki którym mogę coś poczuć, nad czymś się zastanowić, coś przemyśleć. Przy okazji mogłam też spojrzeć z boku na swoje relacje rodzinne, a to na pewno jest czasami nam wszystkim potrzebne.
Już po tytule wiedziałam, że jest to smutna opowieść, ale tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że warto po nią sięgnąć.
Poznajemy Anię, dziewczynkę, która widziała w swoim krótkim życiu zbyt wiele, choć wolałabym, by nie musiała widzieć i słyszeć tego, czego była świadkiem. Mogła mieć normalną, tradycyjną rodzinę, niestety nie było jej to dane. Stopniowo ujawniane tajemnice i sekrety wstrząsają nami, dowiadujemy się o dramatycznym, koszmarnym życiu, o przeżyciach traumatycznych i trudnych do zrozumienia dla normalnych ludzi. Pewnie wielu z nas załamałoby się uczestnicząc w takich wydarzeniach, ponieważ już od samego czytania włosy się człowiekowi jeżą. Nie wiem, skąd w ludziach bierze się tyle agresji, dlaczego powielają schematy zapamiętane z własnego domu rodzinnego, zamiast za wszelką cenę starać się właśnie zachowywać inaczej, kochać, a nie krzywdzić. 
Ania ma starszego brata Aarona, który jest dla niej całym światem, więź jaka łączy rodzeństwo jest niebywale trwała, tak naprawdę mają tylko siebie i tylko na sobie mogą polegać, a przecież są to jeszcze dzieci. Nie chcę opowiadać czy streszczać książki, bo nigdy tego nie robię, sami powinniście ją przeczytać, chcę tylko napisać o emocjach, jakie we mnie wzbudziła, jakie wywołała. Na pewno była tu złość, bezradność, bezsilność, bunt, gniew, łzy, rozpacz. Wiem, to tylko książka... a jednak? Czy nie słyszymy każdego dnia o matkach katujących swoje dzieci, trzymających zamordowane dziecko w tapczanie, na którym śpią, o noworodkach, które są katowane, mordowane, duszone, przypalane papierosami, bo płakały... Dlaczego, nawet jeśli widzimy agresję, słyszymy awanturę w mieszkaniu obok, nie reagujemy? Tak jak postaci z tej właśnie książki, nikt nic nie widział, więc problemu nie było... 
Autorka świetnie nakreśliła charakter, myśli i emocje swych bohaterów, bardzo wyraziście, dzięki czemu doskonale mogłam się wczuć w ich sytuację, w ich rolę, choć pewnie tak naprawdę nie można pojąć co myśli i czuje katowana osoba. Nie polecam wrażliwcom, choć i ja do nich należę, ale wiem też jak wiele mnie kosztowało przeczytanie tej lektury.
Cytat z książki:
"Ciało Aarona znam lepiej niż własne. Na przykładzie jego skóry nauczyłam się całej gamy kolorów, jaką mienią się siniaki. Nie umiał ze mną o tym rozmawiać, więc zrozumiałam to dopiero teraz. Wiem już jak to jest, kiedy boli. Wiem, jak to jest, kiedy twoje ciało uderza o ścianę, kiedy nie masz nad nim kontroli, kiedy w gardle więźnie ci krzyk, łamiesz paznokcie, szorując nimi po podłodze, kiedy chcesz się bronić i nie możesz. Albo wtedy, gdy ktoś wbija ci kolano w plecy tak, że nie można się ruszyć,  bije pięścią między łopatki, aż huczy ci w głowie, szarpie za włosy i wydaje komendy, których nie chcesz, naprawdę nie chcesz wykona, ale musisz, bo inaczej wszystko będzie boleć o wiele bardziej.
Już wiem."

Książkę przeczytałam w ramach akcji "Włóczykijka"  dostępnej pod adresem    http://spopa1.blogspot.com/ Dziękuję bardzo!



Recenzja pochodzi z mojego drugiego bloga.
 Bardzo chciałam mieć tę książkę na własność, ponieważ uważam, że to najlepsza książka, jaką czytałam w 2012 roku, dzięki konkursowi u Sabinki i samej Autorce mój własny egzemplarz stoi dzisiaj dumnie na półce! Dziękuję bardzo!!!
Wydawnictwo Prószyński doceniło i wyróżniło ten mój opis książki, uznając go za recenzję tygodnia jakiś czas temu. Dziękuję i za to :)
A TUTAJ   jest blog autorki, polecam.

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozwiązanie konkursu, kto wygrał W szpilkach od Manolo z autografem?

Ciężko było wybrać jedną osobę, muszę to szczerze przyznać, szczególnie, że chętnych było sporo, 23 dziewczyny. Sama kierowałabym się być może sympatią do tej czy innej Pani, ale na szczęście to Agnieszka zupełnie anonimowo, bez podpisów wybrała pięć osób, z której to piątki niestety ja musiałam wyeliminować cztery kobiety. Było to dla mnie bardzo trudne, sama wiele razy brałam udział w konkursach i wiem, jak przykro jest, gdy nadzieja umiera i wygrywa ktoś inny. Mam jednak do rozdania tylko jeden egzemplarz, z autografem samej autorki i mogę go wysłać tylko do jednej, jedynej szczęściary! Pozostałe osoby zachęcam do zaglądania na mój blog, niebawem kolejny wywiad i następny konkurs. Zasady będą podobne. A tymczasem...

wygrywa odpowiedź:

Dlaczego ja? No cóż, nie mam szpilek. Tych od Manolo Blahnika tym bardziej, a chciałam mieć, odkąd obejrzałam Seks w wielkim mieście. A poza tym mąż powiedział, że nie mogę kupować więcej książek, bo się nie mieszczą, ale nie mówił, że nie mogę ich wygrywać. Więc sprawa jest prosta - jeśli nie wygram, to będę musiała czekać chyba do Gwiazdki, żeby przeczytać "W szpilkach od Manolo",a przecież we wrześniu wyjdzie kolejna powieść Agnieszki i co ja WTEDY zrobię? Jak będę o dwie książki do tyłu? Proszę więc jury o litość dla czytelniczki złaknionej Szpilek. 

Moniko, chyba się nie znamy, ale chciałam napisać, że i ja uwielbiam ten film, gratuluję wygranej i mam nadzieję, że będziesz się świetnie bawić czytając tę powieść. Daj znać, czy Ci się podobała :)

Pozdrawiam wszystkie dziewczyny i naprawdę smutno mi, że nie mogę nikomu więcej wysłać tej książki.

sobota, 8 czerwca 2013

Coraz mniej olśnień Ałbena Grabowska-Grzyb

Na początku chciałam napisać, że to, iż nosimy z tą właśnie pisarką jednakowe nazwisko nie oznacza wcale, że jesteśmy rodziną, że istnieje między nami jakiekolwiek pokrewieństwo. Poznałyśmy się na facebooku i od razu poczułyśmy do siebie wiele sympatii, polubiłyśmy się zwyczajnie. Ałbena zaproponowała mi zrecenzowanie swojej powieści, na co ja przystałam i cieszyłam się, że poznam kolejną polską pisarkę i jej twórczość.
Nie ukrywam, że nasze rodzime autorki są mi najbliższe, ponieważ mogę wypytać je o pewne sprawy, szczegóły, sytuacje, uczucia, jakie pojawiają się w ich powieściach, mogę z nimi zwyczajnie podyskutować, powiedzieć, co myślę, co mnie zaintrygowało, jakie emocje towarzyszyły mi przy czytaniu... Oczywiście wyjątek potwierdza regułę, jest kilka recenzentek, które wiedzą co mam na myśli i one bowiem poznały gorzki smak bliższej znajomości z pewną pisarką. Nie ma co jednak mocno się tym zamartwiać, szczególnie, że większość naszych autorek potrafi przyjąć krytyczną ocenę z godnością, porozmawiać o tym, jak również podziękować za uwagi, które nie są pisane z czystej złośliwości, tylko mają pomóc w tym, by dany pisarz tworzył coraz lepsze, bardziej dopracowane historie. Sama korzystam często z rad osób bardziej doświadczonych, piszących od wielu lat i znających się na tym. Krytyka czasem pomaga nam się rozwijać, a ja na pewno nie chcę stać w miejscu, tylko uczyć się i pisać tak, bym była usatysfakcjonowana, a czytające mnie osoby chciały częściej zaglądać na mój blog . Miałam się skupić na książce, a jak często mi się zdarza w rozmowach na żywo, odbiegam od tematu, wybaczcie.

Trudne relacje między matką a córką. Czy każda kobieta powinna mieć dziecko?

Ałbena Grabowska-Grzyb jest lekarzem neurologiem, epileptologiem mającym bułgarskie korzenie, stąd tak oryginalne i niecodzienne imię.Wiele razy była nagradzana za swoje osiągnięcia i prace naukowe. Ponadto jest mamą trójki szkrabów, dwóch chłopców i dziewczynki: Julka, Alinki i Frania. Bez pisania nie wyobraża sobie życia, ma na swoim koncie sześć wydanych książek, a siódma czeka na swoją premierę. Pisze i dla dzieci, i dla dorosłych. Porusza tematy ważne, trudne, niebanalne. Jako pierwsza powstała powieść o jej rodzinnych stronach, zatytułowana "Tam, gdzie urodził się Orfeusz". To wszystko znajdziemy na okładce Olśnień. Krótki opis książki, jaki wyczytałam z okładki właśnie pozwolił mi na wysunięcie wniosków jednoznacznych, że będę miała tu do czynienia z historią lekką, prostą i przyjemną, poznam kobietę zajmującą się modą i fatałaszkami.
Okazało się, że tytuł "Coraz mniej olśnień" wywołał we mnie wiele emocji, że wcale taki nieskomplikowany nie był. Musiałam przez dosyć długi czas dochodzić do siebie po przeczytaniu tej książki, a nawet teraz, gdy mam o tym wszystkim napisać, uczucia, jakie towarzyszyły mi przy czytaniu wracają. To historia, obok której nie możemy przejść obojętnie, wielokrotnie będziemy o niej myśleć i do niej wracać. Moim zdaniem to jedna z lepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Faktycznie bohaterką jest kobieta, która pracuje w świecie mody, ubrania są jej wielką pasją i miłością. Niestety nieodwzajemnioną, ponieważ Lena zostaje zwolniona z pracy i musi liczyć się z każdym groszem. Może wystarczy jej na suchą bułkę, a może nie? Kolejna osoba, występująca w tej powieści to dziennikarka Maria, która zupełnie niespodziewanie spotyka swoją rzekomo zmarłą przyjaciółkę. Postanawia za wszelką cenę ją odnaleźć, dotrzeć do niej, porozmawiać z nią, rozstały się bowiem w gniewie. Jest też dziewczyna, która traci wzrok. Ela próbuje jakoś sobie z tym poradzić, zaczyna pisać wiersze i staje się sławna. Co łączy te wszystkie kobiety? Czy przyjaciółka Marii, Alina, która wiedzie teraz spokojne życie zupełnie zwyczajnej osoby będzie chciała zostać odnaleziona? Dlaczego zdecydowała się na taki krok, opuściła rodzinę, najbliższych poniekąd jej ludzi? Ela, dla której pracę zaczyna Lena nieustannie opowiada o swoich trudnych relacjach z matką, o tym, że nigdy nie była kochana, doceniana, traktowana jak najdroższe i wyczekiwane dziecko. Ma w sobie wiele żalu i gniewu. Ile w tej książce jest prawdy o nas samych, ile możemy dzięki niej zrozumieć, ile poczuć! Niebywale fascynująca powieść, która trzyma w napięciu do ostatnich stron, do samego końca! Jest i miłość, i nienawiść, i zagadka, elementy trudne, bolesne miejscami, ale i radosne, niosące nadzieję. Wszystko napisane naprawdę ciekawie i w sposób nietuzinkowy.
Za książkę dziękuję bardzo autorce, Ałbenie Grabowskiej-Grzyb. Śledźcie mój blog, niebawem konkurs z tym właśnie tytułem do wygrania, jak też wywiad z pisarką. Niedawno namówiłam Ałbenę na to, by sama zaczęła pisać blog, jest TUTAJ, polecam.