Magdalena Kordel –wywiad
fotografia: Adam Golec
Magdalena Kordel to osoba skromna. Znakomita pisarka,
autorka książek takich jak: „48 tygodni”, „Uroczysko” czy „Okno z widokiem”,
uwielbianych przez całe rzesze czytelniczek. Prywatnie mama dwójki dzieci i
miłośniczka kuchni włoskiej, jak też polskich gór. Prowadzi blog:
http://magdalenakordel.blogspot.com/, na którym
regularnie pojawiają się ciekawe informacje, spostrzeżenia, przemyślenia. Wraz z mężem
zajmuję się też agencją reklamowo –wydawniczą. Kiedy znajduje czas na to
wszystko? Czy doba ma wystarczającą ilość godzin? O to między innymi chciałabym
zapytać Magdalenę Kordel.
MK: Znakomita, skromna, uwielbiana – nie wiem czy się uporam z
taką ilością komplementów. A jeżeli chodzi o pytanie to nie będę oryginalna
gdy powiem, że doba jest stanowczo za krótka. Nie ze wszystkim zdążam, część
rzeczy zostaje na później, z części trzeba rezygnować. Nasz znajomy starszy pan
twierdzi, że kiedyś czas płynął wolniej i że ewidentnie to jest jakaś dziwna
sprawa i że zapewne ziemia się musi szybciej kręcić. Jak widać zbyt szybko
uciekający czas to problem dotyczący prawie wszystkich.
To niestety prawda...
Powiedz nam, swoim czytelnikom, wzięłaś ołówek i zaczęłaś tak po prostu pisać? Czy
pomysły zwyczajnie pojawiały się w Twojej głowie i postanowiłaś wypuścić je w
szeroki świat na kartach powieści?
MK: Zanim w ogóle wzięłam do ręki cokolwiek do pisania pisałam
bez pisania. Brzmi dość dziwnie, ale tak to właśnie wyglądało. Byłam dzieckiem chronicznie
nie lubiącym złych zakończeń. Szczególnie jeżeli rzecz dotyczyła zwierząt. A
jednocześnie byłam dzieckiem wychowującym się w domu pełnym książek. Czytano mi
bardzo dużo. Gdy porównuję te moje lektury z dzieciństwa z obecnymi książkami
dla maluchów to dochodzę do wniosku, że w tej chwili świat przedstawiony w
literaturze dziecięcej jest dużo bardziej złagodzony. Moimi ulubionymi
książkami były te autorstwa Jana Grabowskiego. Zresztą tego pana nie trzeba
nikomu przedstawiać, bo chyba wszyscy kojarzą jego powieść „Puc, Bursztyn i
goście”. Nie wiem jak jest teraz, ale kiedyś to była lektura w szkole
podstawowej. I tam życie podwórkowe było opisane tak jak wyglądało. Gospodyni
Katarzyna nie raz przylała psu czy kotu ścierką po grzbiecie, albo zlała
gryzące się psiska wiadrem wody. Psy potrafiły wdać się w bójkę i wrócić do
domu z rozszarpanym uchem albo jeszcze w gorszym stanie. A jednocześnie
emanowała z tych książek prawdziwa miłość do zwierząt i zrozumienie ich
zachowania. W tej chwili nie wiem czy opisane w taki sposób życie zwierzęcej
ferajny miałoby szanse na ujrzenie światła dziennego. No i trochę odbiegłam od
tematu, ale tylko trochę. Bowiem wspomniałam
o tym dlatego, że tych złych zakończeń trochę w dzieciństwie przeżyłam.
Wprawdzie mój tata nauczony doświadczeniem usiłował omijać te najgorsze
fragmenty ale nie zawsze wszystko wyłapał i wpadki się zdarzały. I wtedy po
wylaniu morza łez nad takim czy innym zwierzęciem w ruch szła wyobraźnia. Bo w
końcu kto mi mógł zabronić wymyślania innych zakończeń, zwrotów akcji, przygód?
Nikt. I wymyślałam do woli. Nawiasem mówiąc z perspektywy czasu uważam, że ten
mój bzik i wyczulenie było dość uciążliwe w życiu codziennym. Dochodziło do
tego, że rodzice chyłkiem oglądali bodajże Krzyżaków, Pana Wołodyjowskiego,
Potop i inne tego typu filmy, bo ja
zapłakiwałam się na nich na śmierć. I jeżeli myślicie, że chodziło mi o
ludzkich bohaterów to jesteście w błędzie. Bowiem tam GINĘŁY
konie!!!. Co tam wbijanie na pal czy inne rozrywki ówczesnej ludności. A wracając do tematu, to gdy w końcu nauczyłam się pisać powstała historia o
piesku Barim, który jakby na przekór mojemu optymistycznemu podejściu miał same
smutne przygody. I zupełnie nie rozumiałam dlaczego czytający dorośli
zaśmiewali się przy nich do łez. Cóż teraz ich rozumiem dużo lepiej. Sama czytając nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. A taka poważniejsza
przygoda z napisaniem książki to już historia „48 tygodni”. Książki, która z założenia książką nie miała
być. To były historyjki pisane do lokalnej gazety. Dopiero potem po
przeczytaniu całości, poprawieniu tego i owego doszłam do wniosku, że z tych luźnych
odcinków wyszła cała historia. I gdyby to ode mnie zależało na tym by się
skończyło, bo ja nie wierzyłam, że to może kogoś zainteresować. To Kuba, mój
mąż, wydrukował tekst i zawiózł do dwóch wydawnictw. Jedno odrzuciło, drugie
przyjęło i to był pierwszy krok do pisania dla większego grona.
Brawa dla męża w takim razie!
Twoje książki są pełne humoru, ciepła, dają nadzieję, a
Twoje bohaterki mają wiele interesujących pomysłów. Są Twoich zdaniem odważne?
MK: Mam nadzieję, że przede wszystkim są ludzkie. A to z mojego
punktu widzenia najwyższy stopień odwagi, więc tak, są odważne. Ale też po ludzku
się boją, cierpią, płaczą, mają wątpliwości. I nie wszystko w ich życiu kończy
się tak, żeby można było powiedzieć „i żyły długo i szczęśliwie”. Z każdą książką
tego realizmu jest coraz więcej. Oczywiście śmiechu i humoru nie braknie, ale
tak jak w życiu tak i w moich książkach nie ma tylko czerni i bieli. Jest cała
gama kolorów.
Skąd wzięła się Twoja miłość do słonecznej Italii, a z
drugiej strony do naszych rodzimych gór?
MK: Włochy jawią mi się jako miejsce pełne słońca, ciepła. Włosi
jako uśmiechnięci i pełni optymizmu. Włoskie jedzenie jest boskie, pomidory i
bazylia to szczyt rozkoszyJ. Poza tym Włochy to miejsce, gdzie człowiek wprost
potyka się o historię. Każdy głaz, każdy kamyk ma tysiące lat. Włochy to dla
mnie sztuka, historia, architektura i poezja oblana słońcem i owiana
przepięknym aromatemJ. Czyli mam w jednym wszystko co cenię i lubię. A
góry tak jak wielokrotnie mówiłam mam we krwi. Miłość do nich odziedziczyłam po
tacie. Gdy jestem w górach zdaje mi się, że jestem bliżej niego. To jedna
strona medalu. Drugą jest poczucie tego, że gdy jestem w Sudetach mam wrażenie,
że jestem u siebie. Jakbym nagle wracała z bardzo długiej podróży do domu. Poza
tym kocham góry. Kocham je zamglone, osnute ciężkimi chmurami, zapłakane
deszczem. Kocham charakterystyczną zimową ciszę, która ciepło oplata wyciszone
miasteczka. Tak samo dobrze się czuję w pełnym słońcu i w tłumie turystów, choć wybierając miejsce do
wypoczynku raczej wolę te mniej uczęszczane. Uwielbiam zmęczenie, które mnie
ogarnia gdy wędruję po szlakach i poczucie zwycięstwa, gdy daję radę dojść tam
gdzie założyłam, że dojdę. Góry to
mój własny kawałek świata. I wiem, że w
końcu właśnie tam zamieszkam. Po prostu nie ma innej opcjiJ.
Czy myślałaś kiedyś o napisaniu książki skierowanej do młodszego
czytelnika?
MK: Może prędzej dla młodzieży, nie czuję się na siłach, żeby
pisać dla dzieci. Może kiedyś mi się odmieni, ale jak na razie nic na to nie
wskazuje.
Czy pisanie wywróciło Twoje życie do góry nogami? Jak
zareagowali najbliżsi na to, że stałaś się popularna, rozpoznawana, lubiana
przez tak wiele osób?
MK: Hmmm… Pisanie nie wywróciło mojego życia do góry nogami.
Było ze mną od dawna i było częścią mnie. Zmieniło się tyle, że zaczęłam pisać
dla szerszego kręgu odbiorców. Stało się moim zawodem. Zresztą szczęście się
pod tym względem do mnie uśmiechnęło, bo pisanie to to, co lubię i w czym się
spełniam. Moja rodzina przyjęła to raczej spokojnieJ Mąż twierdził, że on
od początku wiedział, że tak to się skończy. W końcu to on czytał wszystko co
pisałam i tak naprawdę dużo mocniej wierzył we mnie niż ja sama. Na gruncie
domowym było spokojnie. A jeżeli chodzi o znajomych i przyjaciół, to tutaj było
większe zaskoczenie. Część się ucieszyła i wspierała, część nie wiedzieć czemu
się obraziła i zniknęła z naszego życia. Cóż czasem bywa i tak…
Co chcesz przekazać czytelnikom poprzez swoje książki? Zastanawiałaś
się nad tym kiedykolwiek?
MK: Przede wszystkim mam nadzieję, że każdy znajduję w tych
książkach coś co sprawia, że świat wydaje mu się bardziej przyjazny. Że po
przeczytaniu wzrasta wiara w to, że tak naprawdę wiele spraw można rozwiązać, jeżeli się człowiek nie podda. I że koniec jednej rzeczy oznacza
zazwyczaj początek czegoś innego. I że z prawie każdej sytuacji jest wyjście. A
jak go nie ma to należy je wybić chociażby łomemJ (to słowa pani
Leontyny z Sezonu na cudaJ). A jeżeli już mowa o konkretnym przekazaniu czegoś
to chyba mogłabym to sformułować tak: szczęście to drugi człowiek i żeby go nie
ominąć i nie przegapić to właśnie na tego ‘drugiego” trzeba zwracać uwagę.
Czy piszą do Ciebie ludzie, którzy czytują Twoje powieści
mówiąc: „Te książki zmieniły moje życie” albo „Świetnie się bawiłam”?
MK: Tak, dostaję wiadomości od czytelników. Tych zadowolonych i
tych niezadowolonych. Jedne i drugie cenię. Sporo jest listów mówiących o tym,
że dobrze jest się pośmiać w czasie czytania, że moje książki są odstresowujące,
że dają nadzieję, na to, że wszystko się jakoś ułoży i że za tymi zakrętami,
które się komuś przydarzyły będzie
czekać choć kawałek prostej i słonecznej drogi. Jednym z ładniejszych listów
jaki dostałam był taki, w którym czytelniczka napisała, że po przeczytaniu
serii o Majce zaczęła uśmiechać się do ludzi spotykanych na ulicach i że
częściej odwiedza swoją babcię. Zrobiło mi się niesamowicie miło, bo właśnie o
tym pisałam w odpowiedzi na jedno z poprzednich pytań.
Opowiedz nam coś na temat nowej powieści, której premiera już dzisiaj. Początkowo bohaterka miała mieć inne imię, czy coś jeszcze uległo
zmianie?
MK: Sama koncepcja powieści się zmieniła. Wyszła mi trochę
poważniejsza, dotykająca problemów, koło których trudno przejść obojętnie. To
chyba też najbardziej osobista powieść jaką do tej pory napisałam. Dom, który
opisuję istnieje naprawdę, sporo z tego co dzieje się w książce doświadczyłam
osobiście. Ale to tyle, niczego więcej nie powiemJ. Dodam tylko ku
uspokojeniu, że pomimo, że jest poważniej to z całą pewnością nie zapomniałam o
humorze. W końcu to cecha nie tylko powieści mojego autorstwa, ale też moja
dewiza życiowa, więc nie mogło go zabraknąć.
Wracasz do miejsc, do wcześniejszych postaci w swoich książkach.
Czytelnicy, którym znane jest już to otoczenie czują się tam prawie jak w domu,
jak myślisz?
MK: Mam taką nadzieję. Właściwie akcja wszystkich moich książek,
poza „48 tygodniami” toczy się w Malowniczym. I tak naprawdę poza postaciami,
głównymi ludzkimi bohaterami to właśnie miasteczko stało się samo w sobie
głównym bohaterem. Wiem, że niektórzy mają wrażenie, że spacerują po rynku
Malowniczego, że wiedzą jak wygląda sklep Kraśniakowej, kawiarnia „Piąte Koło”.
Teraz „Malownicze. Wymarzony dom.” sprawi, że miasteczko nie tylko przedstawi
Wam nowych mieszkańców, ale pokaże więcej szczegółów samego Malowniczego. I cóż
wierzę, że choć część z czytelników chętnie tam wróci razem ze mną, bo szczerze
mówiąc ja też czuję się tam jak w domu i bardzo chętnie wpadam z wizytą do
znanych już postaci i poznaję nowe.
Jaka jest Twoja ulubiona książka? Wiem, że dużo czytasz…
MK: To jest pytanie, którego nie powinno się zadawać molowi
książkowemuJ.
Otóż nie mam ulubionej książki, ulubionego autora. Mogłabym ewentualnie
wymienić tytuły z ulubionego regału, ale to by trwało całe wieki. Odpowiem
przewrotnie: nie czytam horrorów i romansów typu ona zemdlała, jak go ujrzałaJ.
Resztę czytam z wielką przyjemnością.
Madziu, nie jesteś osobą aktywnie promującą się w mediach.
Nie czujesz tego przysłowiowego „parcia na szkło”, dobrze myślę? Nie wydaje Ci
się, że możesz przez to coś stracić, a może Twoim zdaniem właśnie dzięki temu zyskujesz?
Bo nie zmieniasz się, bez względu na okoliczności, jesteś wciąż taka sama?
MK: Nie wiem czy jestem taka sama. Pewnie z biegiem lat jednak
się zmieniam. „Parcia na szkło” nie odczuwam, ale nie stronię od promocji. Tym
bardziej, że obecnie bez niej jest nikła szansa na to, żeby być zauważoną.
Odróżniam jednak promocję od megalomanii. Jedno z drugim ma niewiele wspólnego.
Co więcej, zależy też co kto rozumie przez „obecność w mediach”. Bo z mojego
punktu widzenia to obecne mają być moje książki i ja przy okazji, a nie ja a
przy okazji moje powieści.
Co czytujesz swoim
dzieciom? Czy zaraziłaś je miłością do literatury?
MK: Moje dzieci nie mają innego wyjścia, jak pokochać książkiJ
Ostatecznie skoro widzą rodziców otoczonych stertami lektur, to chciał nie chciał
musi im się udzielić. A jeżeli chodzi o to co czytuję młodemu to aktualnie
czytamy wiersze Wawiłow, jakiś czas temu skończyliśmy czytać „Kociego
taksówkarza”, całą serię o Muminkach, książki o Piracie Rabarbarze, „Reksia i
Pucka”. Przymierzamy się do „Innocentego białe piórko” i Tysiek ostatnio prosił
o przeczytanie po raz kolejny książeczki o Korczaku „Jest taka historia –
opowieść o Januszu Korczaku”, więc pewnie niedługo do niej wrócimy, chociaż
tutaj to ja muszę się zebrać w sobie, bo wiem, że od poprzedniego razu Tymek
się zmienił i będzie trzeba szczegółowiej rozmawiać i odpowiadać na trudne
pytania. To tak na szybko wymieniłam co mi przyszło do głowy. Jeżeli chodzi o
drugie dziecko to ma już 17 lat i czytuje to co jaJalbo ja to co ona.
Dzielimy się lekturami, podsuwamy sobie co ciekawsze pozycje. Ogólnie mała
córka jest dobrym wynalazkiem ale duża ma też inne zaletyJ.
Skąd wziął się pomysł na prowadzenie bloga, czy to
przypadkiem nie za sprawą Sabinki? Czy sprawia Ci to przyjemność? Czy myślisz o
swoich czytelnikach, czekających na nowy wpis? Czy masz wyrzuty sumienia, jeśli
przez dłuższy czas nic nie piszesz na blogu? I czy nigdy nie zwątpiłaś w sens
prowadzenia go?
MK: Tak, to Sabinka namówiła mnie do blogowania. Podchodziłam do
tego dość sceptycznie. Nie do końca wiedziałam co mam tam pisać, jak ma to
wyglądać. I wydawało mi się, że pies z kulawą nogą nie zainteresuje się tymi
moimi wynurzeniami. Ale okazało się, że tematy same się nasuwają, że blog to
bardzo dobre miejsce do nawiązania kontaktów, wyrażenia swoich poglądów,
podzielenia się zainteresowaniami. Uwielbiam pisać na blogu. Bardzo lubię i
cenię ludzi, którzy do mnie zaglądają. Z częścią z nich nawiązały się bliższe
znajomości. Nie wiem czy tak konkretnie myślę o czytelnikach pisząc post.
Raczej piszę o tym co mi w sercu aktualnie gra, albo o tym co mnie wkurza.
Jednocześnie mam nadzieję, że innych to zainteresuje, poruszy, rozbawi. Są też
wpisy, które ewidentnie czekają na wypowiedzi, propozycje i współudział. Na
przykład taka akcja pisania świątecznych opowiadań, nie mogłaby się powieść bez
udziału odwiedzających. Co do tych
wyrzutów sumienia to rzeczywiście czasami je miewam, gdy długo nic się na blogu
nie dzieje. Wtedy zaczynam też trochę za nim tęsknićJ. W sens prowadzenia
bloga nigdy nie wątpiłam i wątpić nie będę. To akurat mogę stwierdzić z całą
pewnością. Ja go po prostu lubię, to jest moja osobista wirtualna przestrzeń,
gdzie mogę pisać wszystko na co mam ochotę. A jeżeli chodziło Ci o jakieś
niesympatyczne epizody, które czasami się zdarzają, to zupełnie mnie nie
ruszają. I dlatego nie są w stanie mnie do czegokolwiek zniechęcić. Nie jestem
dobrym materiałem na ofiarę trollów (tak się ich nazywa?), bo ani mnie ich
wypowiedzi ziębią ani grzeją. Bardziej bawią absurdalnością. Co najwyżej
włączam na jakiś czas moderację komentarzy i przeczekuję. Ot i tyleJ.
I ostatnie pytanie, czy uważasz, że krytyka może być
budująca, może pomagać lepiej pisać?
MK: Mądra krytyka nie tylko może, ale jest budująca i potrzebna.
Pozwala wyciągnąć wnioski i w przyszłości uniknąć powielania błędów.
Uzasadnioną krytykę bardzo cenię i jestem na nią otwarta.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
KONKURS:
Zabawę zaczynamy dzisiaj, w dniu premiery, 20 lutego 2014 roku. Potrwa do 27 lutego, do godziny 24:00.
Wystarczy odpowiedzieć pod tym postem na pytanie zadane przez pisarkę: Jaki powinien być Wasz wymarzony dom? Oprócz komentarza proszę zostawić adres e-mail, bym mogła się skontaktować z Wami, jeżeli uda Wam się wygrać. Nagrody, bo egzemplarzy mamy aż trzy!!!, zostały ufundowane przez Magdalenę Kordel i Wydawnictwo Znak. Zapraszam do zabawy, a jeszcze dzisiaj na moim blogu pojawi się recenzja wyżej wymienionej powieści.