Dziękuję osobom, które wzięły udział w
konkursie. Szkoda, że mogłam wybrać tylko siedem pytań, bo chętnie
odpowiedziałabym na wszystkie. Pytania są ciekawe, i z niektórymi miałam
problem, jak skrótowo na nie
odpowiedzieć, bo dotykały emocjonalnych głębin… Przy okazji mojego tu pobytu,
dziękuję Ani Grzyb za ten konkurs, oraz czerwcowy dzień z moją książką w
Pisanince, czyli udostępnienie czytelnikom kilku jej fragmentów, oraz
Wydawnictwu AKURAT za egzemplarze książek na oba konkursy.
1)
Wróblica – Pani Grażyno, z tego co widzę jest
Pani wielką miłośniczką zwierząt - to tak jak ja - chyba wszystkie Grażyny tak
mają ;) Jak postąpiłaby Pani z ludźmi, którzy znęcają się nad tymi biednymi i
bezbronnymi istotami? Ja nie mogę patrzeć na te okrucieństwa. ;(
– Witam Cię Wróblico. Czyli moja imienniczko -
Grażyno, Grażko? Najczęstszym widokiem są psy na łańcuchach. Taki stereotyp. Na
wsiach, niestety, jeszcze wiele psów egzystuje na skrawku wydeptanej ziemi przy
budach, lub dziurach wyciętych tuż przy ziemi w ścianie stodoły. Taka zapchlona
psina, wciąż się drapiąca, żyje w towarzystwie naczynia oblepionego błotem i
robactwem, do którego to pan-sadysta czasem wrzuci resztki z obiadu. Bywa, że
łańcuch jest nieproporcjonalnie gruby i zbyt ciężki dla małego kundelka. Serce
się ściska. Ale i te w zagrodzonych kojcach nie zawsze mają lepiej. Żyją na
metrze kwadratowym betonu bez możliwości wybiegania się. Bez czystej wody. To
też jest okrucieństwo, choć właściciel posesji tak nie uważa. Co bym zrobiła?
Dla wzbudzenia empatii i zrozumienia postępku, przypięłabym takiego
ograniczonego myślowo człowieka łańcuchem do budy na kilka dni, i traktowała go
jak on psinę. Oczywiście przedtem bym go zapchliła. Poza tym, pomimo zakazu,
wciąż włóczą się hordy psów, i rozmnażają bez jakiejkolwiek kontroli. To długi
temat, trudny… prawo sobie, a życie sobie. Bo i transport zwierząt na ubój,
niehumanitarny. I wciąż działające cyrki ze zwierzakami. I wnyki na sarny w
lasach… Mieszkam w otoczeniu lasów i często
na spacerach znajduję druciane pętle. Zabieram je do domu. Ale jednak świadomość społeczeństwa wzrasta i
wierzę, że większość ludzi nie traktuje zwierząt jak rzeczy. Pozdrawiam
serdecznie tych, co kochają zwierzaki!
2)
Anonimowy –
Czytam recenzje Pani książki i boję się do niej zajrzeć, tak bardzo
przywołuje bolesne wspomnienia... Czy myśli Pani, że da się wybaczyć w
takich sytuacjach, nawet tak bliskim osobom, jak rodzice?
–
Dziękuję za pytanie poruszające bardzo trudny temat. Przebaczenie
najczęściej wyobrażamy sobie jako spotkanie osób, wyjaśnienie sobie problemu,
usłyszenie magicznego słowa, oczywiście przyjęcie go, i ewentualnie podanie
ręki, czy poklepanie po ramieniu. Ale nie zawsze tak jest. Są osoby, którym
przeprosiny nie przejdą przez gardło, albo takie, które nie widzą nic złego w
tym co zrobili komuś, i nie czują się w żaden sposób winne. Tak może być w
przypadku rodziców, którzy świadomie lub nieświadomie przez całe dzieciństwo
stosowali przemoc fizyczną i psychiczną wobec dziecka. Wypaczyli dziecięcą
psychikę, a zamiast solidnych podstaw do życia, wypuścili młodego człowieka w
dorosłość z niską samooceną i wieloma zahamowaniami. Co wtedy? Łatwo jest
radzić komuś słowami: daj sobie spokój, zapomnij, nie myśl o tym, jak nie
przeżyło się czegoś podobnego.
Warto oddzielić pamięć od przebaczenia. Są
przeżycia, których nigdy się nie zapomni, bo mamy świetną pamięć. Z jej
fenomenem nie warto walczyć, lecz trzeba się z tym pogodzić. Ale przebaczenie
pozostaje już w naszej gestii. Myślę, że do tego trzeba dojrzeć. Przebaczenie
to wybór. To świadomość. Można je dokonać w sobie, bez udziału sprawców
krzywdy. No i ważna jest odpowiedź na pytanie - co dają niekończące się
rozmyślania i żal? Chyba nic pozytywnego, prawda? Pielęgnujemy tylko w sobie złe emocje, i
ładujemy się nimi na własne życzenie. I jeszcze poświęcamy na to naszą energię
i czas myślowy. Robimy krzywdę tylko i wyłącznie sobie. Można by także zapytać
siebie, co dałoby usłyszenie słowa „przepraszam”? Czy ono by coś zmieniło? Z tym pytaniem borykała się moja
bohaterka, Gabi. Najpierw stwierdziła, że byłaby usatysfakcjonowania, ale potem
uznała, że nic to w jej życiu nie zmieni i przestała oczekiwać na to słowo.
Dokonanie przebaczenia w sobie ma wielką moc. Jest możliwe. Myślę, że to stan
transcendentalny, tak samo jak poczucie wewnętrznego piękna. Do tego trzeba
dojrzeć, ale jednak warto się pośpieszyć, bo życie tak pędzi, a ma tyle dla nas
dobrych dróg. A może teraz, z perspektywy czasu, warto spojrzeć na rodziców ze
współczuciem, jako na chorych ludzi, zagubionych, nieszczęśliwych, którzy mieli
wielkie problemy ze sobą, ranili, bo mieli jakiś szkopuł wewnętrzny? Coś było
tego powodem. Przebaczenie to zakończenie, które odmienia nasze życie. Dodam
jeszcze, że osoby, które przeżyły dzieciństwo w „złym” domu, często mają
wspaniałe cechy charakteru. Są wyczulone na wszelkie zło, są empatyczne, są
piękne wewnętrznie. Naprawdę! Życzę wszystkiego dobrego!
3)
Martucha180 – Co takiego zauroczyło Panią w
okolicach Szczytna, że znalazła tam Pani swoje miejsce na ziemi? Pozdrawiam z
północnych Mazur.
–
Martucho180, uściski! Bardzo mi miło, że
Pani też z Mazur. Przedtem mieszkałam również na Mazurach, tyle że po drugiej
stronie, w dolinie Drwęcy. Ze Szczytnem to był zupełny przypadek. Zrodziło się
marzenie o własnej stajni, koniach i rekreacji konnej. Nie znikąd, lecz z pasji
syna, który jest dyplomowanym hodowcą koni, kawalerzystą i przodownikiem
turystyki jeździeckiej. Marzenie dojrzewało, aż spadło rumiane jak jabłko z
drzewa… Problem był ze znalezieniem takiego miejsca, gdzie wszystko byłoby pod
ręką. Dom, konie, stajnia, i pastwiska. Pewnego razu zadzwonił do nas znajomy,
że zna takie miejsce. I jest na sprzedaż. Pojechaliśmy, zakochaliśmy się, i
kupiliśmy kawałek Mazur z niebem nad nim. Przez wiele lat trwało stajenne życie.
Niesamowita przygoda. Równie dobrze mogło to być gdzieś indziej, ale przypadło
na okolice Szczytna, i bardzo się cieszę, bo miasto jest piękne, a ja mam swój
las i łąki, z żurawiami, boćkami, kuropatwami i skowronkami. I nawet mam własną
brzezinę, taki brzozowy lasek, którego biel wciąż cieszy moje oko. Nie mówię
jednak, że to miejsce ostateczne, bo jestem taki trochę pędziwiatr…
4)
Bogumiła Sławska – Witam :), co spowodowało, że
poruszyła Pani tak ważny ale smutny temat ?
Pozdrawiam Bogusia
– I ja witam serdecznie, Pani Bogusiu. Temat
jak każdy inny. I chociaż o wszystkim już napisano książki, te, które traktują
o tym samym, różnią się bardzo. Każdy autor w inny sposób patrzy na wybrany
temat. Pisze z innej perspektywy i swoimi emocjami. Ja sama do niedawna nie
miałam pojęcia, że istnieje syndrom DDA. A nawet jak już o nim usłyszałam, nie
wiedziałam, że to temat-rzeka, że tyle jest przypadków, ile osób żyjącym z nim. W mojej książce większą uwagę chciałam zwrócić już na dorosłe dzieci alkoholików, na ich
trudne życie, na ciągłe zmaganie się ze wspomnieniami, niż na samo dzieciństwo.
Bo takie osoby nie chcą za bardzo rozmawiać o tym, co było, lecz skupiają się na
tym, jak sobie radzić teraz. One walczą z tym, co było, grzebiąc w samotności
przeżycia przez całe dorosłe życie, przeważnie bezskutecznie. To liczna grupa
osób. Mówi się, że w Polsce jest ich milion, ale przecież nie każdy „się
ujawnia”, więc może to być dwa, albo trzy razy tyle. Wiele osób nie wie, że są
takie zaburzenia osobowości, że ktoś może mieć aż takie wielkie zahamowania i
być chorobliwie nieśmiałym dlatego, że wzrastał w domu, gdzie przez lata
wmawiano mu, że jest nic niewart. Postanowiłam więc o tym napisać. Dobrze, że
obok pięknych książek o miłości i beztrosce, są mniej piękne. Są też potrzebne,
bo obok widocznego kolorowego świata, toczy się inny, niewidoczny, skrywany…
5)
Bąblowa Mama – Mówi się, że każda matka kocha
swoje dzieci. Moim zdaniem albo jest to bzdurą, albo niektóre kobiety
kompletnie nie potrafią miłości okazać...
Jakie w takim razie jest Pani zdanie na temat miłości dzieci - czy zawsze, mimo
wszystko powinny kochać i szanować rodziców? Nawet, jeśli czasem wydaje się to
takie trudne, że wręcz niemożliwe...?
– Tak, mówi się, że każda matka kocha swoje
dzieci, ale z mediów dobrze wiemy, że nie każda. Dzieci są katowane, gwałcone
przez partnerów matki, nawet zabijane, bo przeszkadzały w kontynuacji beztroski
sprzed porodu. To są skrajności. Ale jest wiele rodzin, gdzie dzieci są
poniżane, żyją bez miłości, przez całe dzieciństwo są same ze swoimi
problemami, smutkami, radościami i porażkami. Są małe, wymagają opieki. Są
zaniedbane emocjonalnie. Nie mają dokąd pójść. Czy takie dzieci będą w
dorosłości kochały swoich rodziców? Do miłości nie można nikogo zmusić. To są
bardzo indywidualne sprawy, jak wszystkie inne, które dotykają psychik, emocji,
uczuć. Pozdrawiam ciepło Bąblowa Mamo.
6)
Monika Płatek – Witam Pani Grażyno! Tyle razy
byłam w Szczytnie i nie przypuszczałam nigdy w życiu, że będę miała możliwość
wrócić w te piękne okolice za sprawą książki. Kocham Mazury. Chętnie wracam nad
jezioro Niegocin oraz Rydzewo i jego okolice. Kiedy po raz pierwszy
przeczytałam fragmenty Pani książki "Powiedz, że mnie kochasz mamo" w
cyklu Dzień z książką wiedziałam, że muszę książkę przeczytać w całości. Ta
książka z jednej strony przywołuje bolesne chwile z mego dzieciństwa, z drugiej
strony głęboko wierzę, że może pozwoli mi rozliczyć się z przeszłością. Moje pytanie
brzmi: Uważa Pani, że każdy człowiek jest jak księga, z której można czytać -
zatem jaki jest tytuł i gatunek Pani księgi?
– Bardzo mi miło, Pani Moniko, serdecznie
pozdrawiam. Wiele osób mi mówi lub pisze, że „Powiedz, że mnie kochasz, mamo”
przywołuje smutne wspomnienia. Dostałam nawet mejla od pani, która twierdzi, że
to książka o jej dzieciństwie, choć czas i sytuacje inne. Wiele osób pisze do
mnie o swoich odczuciach po jej przeczytaniu, ktoś inny zastanawia się, czy nie
pójść do psychologa, bo od kilkudziesięciu lat nosi w sobie tę smutną
tajemnicę, i marzy aby ktoś go wysłuchał i porozmawiał z nim. Żyje "nieuporany" z
przeszłością, a chciałby, aby ktoś mu wszystko wytłumaczył, poukładał, wskazał
drogi wyboru, jak Gabi z powieści. Inni dopiero z mojej książki dowiedzieli
się, że istnieje syndrom DDA. Nie mieli o tym pojęcia. Niektórzy recenzenci
napisali, że teraz inaczej patrzą na takie osoby. Bardziej je rozumieją. I
zastanawiają się, czy nie mówią zbyt rzadko swoim dzieciom, że je kochają. To
miłe w tym smutnym temacie, że książka wywarła jakiś wpływ na czytelnika, że
coś dała, że została na dłużej po przeczytaniu.
Tak, piszemy swoje księgi życia, ale nie
wszyscy potrafią czytać te nasze opowieści, choć raczej każdy wie, że
najważniejsze jest niewidoczne dla oka. Jaka jest moja opowieść…? To trudne
pytanie, bo my piszemy, a czytają inni i oni są krytykami. Tytuł, owszem, mogę
dać – „Opowieść o nieposkromnionej”, albo niepokornej. Jestem taka pod prąd.
Wciąż coś lubię zmieniać i to nie fryzury. Lubię wielkie zmiany, które
wywracają życie do góry nogami. Chciałam koni i dogoniłam marzenie. Potem
zamarzyło mi się zostać autorką książki. To było niedoścignione marzenie, bo
tyle osób pisze, a według statystyk mało czyta. Ale zanim książka została
wydana, wysłałam ją w wersji elektronicznej na ogólnopolski konkurs literacki i
zdobyłam wyróżnienie. A potem już poleciało… Spełniło się i to marzenie. Wciąż
mnie gdzieś gna. Nie lubię monotonii. Chcę życia wyjątkowego, a im w wiek tym
szybciej, bo czasu tak mało… I nie jestem pracoholikiem. Lubię życie
celebrować.
7)
Aneta Kasza – W
moim życiu bywają momenty, w których tęsknię za dzieciństwem. Żeby choć
na krótką chwilę powrócić do tych wspaniałych czasów, sięgam po książki z
"dziecinnych" lat. "Dzieci z Bullerbyn'', "Ania z Zielonego
Wzgórza", "Karolcia", "Tajemniczy ogród",
"Plastusiowy pamiętnik", "Kubuś Puchatek", "Kajtkowe
przygody", "Pies, który jeździł koleją... Byłam i jestem zakochana w
baśniach Braci Grimm i Hansa Christiana Andersena. Do tej pory uwielbiam czytać
"Jasia i Małgosię", "Śpiącą Królewnę", "Księżniczkę na
ziarnku grochu", czy "Królową Śniegu".
Mam ogromny sentyment do bajek i baśni. Kiedy sięgam po książki z dzieciństwa,
ze wzruszeniem i radością przypominam sobie te cudowne czasy, które były najpiękniejszą
bajką. Każdy z nas jest pisarzem własnego losu i główną postacią swojej bajki.
Czy Pani - podobnie jak ja - sięga i powraca do książek z dziecięcych lat, i
czy ma Pani ulubioną bajkę z dzieciństwa?
Czy zgadza się Pani z twierdzeniem, że w każdym człowieku skrywa się małe,
bezbronne dziecko spragnione beztroskich chwil?
– Pani
Aneto, piękne pytanie i z wielką przyjemnością na nie odpowiadam. Kocham
książki i ludzi, którzy je czytają. Dla mnie są wyjątkowi. Mam wielu
rozczytanych znajomych. A może do takich ludzi lgnę? Uwielbiam z nimi rozmawiać
o książkach. A teraz się boję, bo na taki temat nie potrafię krótko pisać. J
Z sentymentem wspominam kilkunastostronicowe
książeczki z serii „Poczytaj mi mamo”. W domu mieliśmy ich mnóstwo. „Karolcia”,
o tak! Marzyłam o takim czarodziejskim koraliku latami. Baśnie Andersena też
wciąż się pamięta, prawda? Niesamowicie pobudzały wyobraźnię! „Dziewczynka z
zapałkami” wpędziła mnie prawie w depresję. Nie mogłam spać, tak bardzo
przejęłam się jej losem. I ja znam bajki, które Pani wspomina. Często zacierała
się granica między bajkową fikcją a prawdziwym życiem. Te same bajki czytałam
moim dzieciom, a potem już czytały same. Zawsze dużo czytałam, i raczej
wszystko co wpadło mi w ręce. Czytałam do końca najbardziej nudne i banalne
powieści. Bo było mi żal. Teraz już tak nie jest. Czas pędzi, a tyle książek,
więc już nie zmuszam się do dokończenia jak mnie nie wciągają. Wybieram
skrupulatnie tematykę. Nie powiem jakich nie lubię, lecz jakie lubię. Ostatnio
dużo czytam noblistów. Uwielbiam biografie i tematykę o religiach i kulturach wschodu. Tematykę
hinduską i buddyjską. Czytam książki z listy stu książek polecanych przez BBC.
Poczytuję też powieści historyczne. Czytam książki z dużą dawką psychologii.
Moja koleżanka stwierdziła kiedyś, że czytam takie „nieszczęśliwe” książki. Ale
odskocznią od nich jest tematyka toskańskich i prowansalskich winnic. Ciepła i
lekka. I książki podróżnicze. Czytam też poezje, tam jest inny świat… Lubię
czasem w nim pobyć.
Ma Pani rację, w każdym jest coś z dziecka.
Nie powinniśmy z tym walczyć. Trzeba czasem siąść na huśtawkę, namalować laurkę
koleżance, wylizać talerzyk po torcie. Trzeba podskoczyć i klasnąć w dłonie z
radości, jak dziecko. Ja nie mam z tym problemu. Jeśli chodzi o ulubioną bajkę,
chyba nie mam. To trudne pytanie, tak samo jak o ulubioną książkę. Czytałam
trzy razy „Dolinę Issy” Miłosza, mam własną. Kocham „Noce i dnie”. To taki
cudny świat… bez gadżetów elektronicznych, gdzie ludzie byli ze sobą.
Pozdrawiam serdecznie i posyłam moją książkę, którą dodatkowo ufundowałam dla
jednej osoby, która mnie czymś ujmie. Bo
książki to moja
pasja, to moja wielka miłość.
Książkę za najciekawsze pytanie wygrywa
Anonimowy. Gratuluję!
Pozdrawiam wszystkich bywalców Pisaninki.
Dziękuję za poświęcony mi czas.