Trzymasz w rękach książkę niezwykłą. Pomoże Ci ona
zrozumieć, że osoba dotknięta chorobą psychiczną nie jest od Ciebie gorsza i
nie musisz się jej obawiać. Krystian Głuszko dopuści Cię do swojej
rzeczywistości, pokaże, jak można poradzić sobie z autyzmem, ale też stanie się
przykładem i wzorem do naśladowania. Oprócz intymnej relacji z codzienności autora
znajdziesz w tej publikacji także dwa inne opowiadania. W pierwszym z nich
pisarz przedstawi Ci zagadkę kryminalną z zaskakującym zakończeniem, w drugim da
nadzieję na lepsze jutro i pokaże, że każdy zasługuje na drugą szansę.
piątek, 31 października 2014
Nudzimisie na wakacjach Rafał Klimczak
Nudzimisie to seria książeczek, z którą ani ja, ani moje dzieci nie mieliśmy wcześniej do czynienia, dlatego też postanowiłam zaznajomić się chociaż z jedną z części o tych dziwnych stworkach. Na rynku wydawniczym pojawiły się już: "Nudzimisie", "Nudzimisie i przyjaciele", "Nudzimisie i przedszkolaki", "Szymek w krainie Nudzimisiów", jak też "Nudzimisie idą do szkoły". Historyjka, którą my posiadamy jest szóstą z kolei, a wiem, że wśród nowości wydawnictwa Skrzat jest już i siódma-"Opowieści z krainy Nudzimisiów".
"Nudzimisie na wakacjach" zabraliśmy ze sobą na tygodniowy urlop letni, na którym byliśmy z dziećmi nad morzem. Ta publikacja umilała nam wieczory, czytałam ją moim szkrabom przed snem.
Zacznę od tego, że w środku znajdują się przepiękne ilustracje, a rysunki w książeczce dla dzieci odgrywają wszak ogromną rolę. Twarda oprawa również ma niebagatelne znaczenie, ponieważ małe, niecierpliwe rączki przeglądają i oglądają publikację z każdej strony wielokrotnie, więc wydanie niezbyt staranne szybko może ulec zniszczeniu.
Na samym wstępie nudzimisie witają się z dziećmi, przedstawiają się im. A to bardzo nas ucieszyło, ponieważ nic nie wiedzieliśmy o nich, nie znaliśmy przecież poprzednich części. Dlaczego tak, a nie inaczej nazywają się te stworki? Ano dlatego, że odnudzają dzieci! Pojawiły się na kartach tej i innych powieści za sprawą Szymka, który straszliwie się nudził. W tym momencie zaśmiałam się, czytając o tym na głos, bo bardzo często słyszę od mojego Kamila: Nudzi mi się! Okropnie mnie to denerwuje i irytuje, ponieważ nie rozumiem, jak można się nudzić. Trzeba zorganizować sobie po prostu czas, a wtedy nuda nam nie grozi!
Dzięki tym opowieściom nasi mali czytelnicy dowiedzą się, czym jest przyjaźń, oswojeni zostaną z pojęciem zazdrości, poznają zasady, którymi warto się kierować w życiu, jak też przeżyją mnóstwo ciekawych i niesamowitych przygód, które mogą przydarzyć się im tylko tutaj.
Właśnie kończył się rok szkolny i Szymek cieszył się z tego bardzo. Co prawda, dziwiło go to, że wakacje nadeszły tak szybko, ale kiedy mamy masę zajęć, zawsze czas biegnie jak szalony. Zupełnie inaczej jest za to wtedy, gdy... gdy się nudzimy! Ostatni szkolny dzień wcale nie był nudny.
Nie było co prawda lekcji, nauki, pracy domowej, ale i tak sporo się działo. Zakończenie roku szkolnego miało się odbyć na sali gimnastycznej, gdzie rozdane zostałyby świadectwa.
Podekscytowane dzieci nie wracały już jednak uwagi na przypomnienie wychowawczyni o punktualnym przybyciu na jutrzejszy apel, tak bardzo cieszyły się, że nadchodzą: WAKACJE!
Grzesiowi także udzielił się dobry nastrój, postanowił popisać się przed kolegami i koleżankami swoją sprawnością, wchodząc na drzewo.
"-Złaź natychmiast!-zawołały dziewczynki. Nie widziały bowiem nic zabawnego w takim zachowaniu. Co innego chłopcy! Oni byli zachwyceni sprawnością kolegi. No może nie wszyscy, bo część z nich była zwyczajnie zazdrosna, że tak nie potrafi.
-Wyglądasz zupełnie jak goryl!-wołali.
-Tylko jesteś brzydszy-dogadywali inni, starając się ośmieszyć chwilowego bohatera.
Grześ tym czasem przechodził samego siebie.Tak bardzo spodobało mu się bycie w centrum uwagi i zachwyty co niektórych, że zapragnął zaskoczyć ich jeszcze bardziej i zrobił coś naprawdę głupiego. Postanowił stanąć na rękach... na gałęzi!" [1]
Jak myślicie, czy Grześ wyjdzie cało z tej sytuacji? A może spadnie z drzewa? To zaledwie początek tej ciekawej i jakże pouczającej historii, z którą doprawdy nie sposób się nudzić.
Autor pisze przystępnym językiem, zrozumiałym dla naszych dzieci, a jego publikacje cieszą się ogromną popularnością. Nudzimisie są postaciami uwielbianymi przez nasze pociechy, bo przecież moje szkraby też dołączyły do grona fanów tych niezwykłych bohaterów.
Lektura ta potrafi rozbawić, pobudzić wyobraźnię, zmusić dziecko do działania i myślenia, ale w sposób tak delikatny, że mały człowiek nie odczuje tego musu. Cały czas będzie się dobrze czuł słuchając, czy samodzielnie czytając książeczkę, która stanie się być może dla niego inspiracją i pozwoli mu na rozwinięcie kreatywności. To najlepszy sposób na nudę. Zdecydowanie!
Nudzimisie nie znają słowa "niemożliwe", mogą zrobić wszystko. Przenieść dziecko do krainy, zamienić w to czy inne zwierzątko, a przede wszystkim poprawić mu nastrój i nie pozwolą na nudę!
[1] "Nudzimisie na wakacjach" Rafał Klimczak, wydawnictwo Skrzat 2014, strona 13
czwartek, 30 października 2014
Zapowiedzi...
Co ciekawego mogę Wam polecić na listopad i grudzień? A trochę tego jest...
POŁOWA PAŹDZIERNIKA 1686 ROKU
KANAŁ PAŃSKI (HERENGRACHT), AMSTERDAM
Petronella Oortman stoi na progu domu swego nowo poślubionego męża i stuka kołatką w kształcie delfina, a jej głuchy odgłos wprawia ją w zakłopotanie. Nikt nie podchodzi do drzwi, choć się jej spodziewają. Termin został ustalony, wymieniono się listami – papier jej matki był taki lichy w porównaniu z kosztownym welinem Brandta. Nie – myśli – to nie najlepsze powitanie, zwłaszcza gdy pomyśleć o krótkiej jak mgnienie ceremonii ślubnej w poprzednim miesiącu – żadnych girland, weselnego kielicha, nocy poślubnej. Nella kładzie swój kuferek i klatkę na stopniu. Wie, że będzie musiała ubarwić to później w liście do domu, kiedy znajdzie drogę na piętro, swój pokój, sekretarzyk.
Odwraca się w stronę kanału, gdzie pod ceglanym podmurowaniem rozlega się śmiech barkarzy. Rozpędzony chuderlawy chłopak wpadł na kobietę z koszykiem ryb i półmartwy śledź ześlizguje się po szerokim przedzie spódnicy handlarki. Ostry krzyk wieśniaczki przenika Nellę do kości. „Dureń! Dureń!” – wrzeszczy kobieta. Chłopiec jest niewidomy i szuka ryby po omacku na ziemi jak srebrnego amuletu; jest pewny siebie, szybko przebiera palcami. Łapie swoją zdobycz i rechocząc, biegnie wzdłuż kanału z wolną ręką wyciągniętą przed siebie, gotów do ewentualnej obrony.
Nella gratuluje mu w myślach i stoi dalej zwrócona twarzą do słońca, chłonąc rzadkie październikowe ciepło, póki może. Ta część Herengracht znana jest jako Złoty Zakręt, ale dzisiaj ten szeroki odcinek wydaje się bury i zwyczajny. Wznoszące się nad szlamowatymi wodami kanału kamienice wyglądają niesamowicie. Zapatrzone we własne symetryczne odbicia na wodzie, są dostojne i piękne, jak klejnoty w koronie dumnego miasta. Ponad dachami Natura robi, co w jej mocy, by nie okazać się gorszą; obłoki w barwach szafranu i morel odbijają chwałę republiki.
Nella odwraca się z powrotem do drzwi, teraz lekko uchylonych. Czy już przedtem były niedomknięte? Nie potrafi sobie przypomnieć. Popycha je i zagląda do środka. Od marmurowej posadzki bije chłód.
- Johannesie Brandt! – woła głośno, lekko spłoszona. Czy to jakaś gra? – zastanawia się. Będę tak stała do samego stycznia. Peebo, jej aleksandretta, uderza szybko skrzydełkami w pręty klatki, marmur tłumi jej słabe popiskiwanie. Nawet cichy w tym momencie kanał za nimi jakby wstrzymuje oddech.
fragment książki, przeł. Anna Sak
Zacznę oczywiście od książki, której patronuję medialnie:
Książka pojawi się na rynku wydawniczym 19 listopada.
To opowieść o kobiecie, która ma wszystko: cudownego mężczyznę u swego boku, piękny dom i pracę, w której może się realizować. Można powiedzieć, że jest spełnioną i szczęśliwą osobą, niestety... do czasu. Co może się stać, jeżeli kochamy zbyt mocno? To książka, po którą warto sięgnąć. Autorka jak zawsze opowie nam ciekawą historię, która poruszy nas do głębi i zmusi do refleksji.
Wydawnictwo Literackie z kolei proponuje takie oto lektury:
Premiera już 6 listopada.
POŁOWA PAŹDZIERNIKA 1686 ROKU
KANAŁ PAŃSKI (HERENGRACHT), AMSTERDAM
Petronella Oortman stoi na progu domu swego nowo poślubionego męża i stuka kołatką w kształcie delfina, a jej głuchy odgłos wprawia ją w zakłopotanie. Nikt nie podchodzi do drzwi, choć się jej spodziewają. Termin został ustalony, wymieniono się listami – papier jej matki był taki lichy w porównaniu z kosztownym welinem Brandta. Nie – myśli – to nie najlepsze powitanie, zwłaszcza gdy pomyśleć o krótkiej jak mgnienie ceremonii ślubnej w poprzednim miesiącu – żadnych girland, weselnego kielicha, nocy poślubnej. Nella kładzie swój kuferek i klatkę na stopniu. Wie, że będzie musiała ubarwić to później w liście do domu, kiedy znajdzie drogę na piętro, swój pokój, sekretarzyk.
Odwraca się w stronę kanału, gdzie pod ceglanym podmurowaniem rozlega się śmiech barkarzy. Rozpędzony chuderlawy chłopak wpadł na kobietę z koszykiem ryb i półmartwy śledź ześlizguje się po szerokim przedzie spódnicy handlarki. Ostry krzyk wieśniaczki przenika Nellę do kości. „Dureń! Dureń!” – wrzeszczy kobieta. Chłopiec jest niewidomy i szuka ryby po omacku na ziemi jak srebrnego amuletu; jest pewny siebie, szybko przebiera palcami. Łapie swoją zdobycz i rechocząc, biegnie wzdłuż kanału z wolną ręką wyciągniętą przed siebie, gotów do ewentualnej obrony.
Nella gratuluje mu w myślach i stoi dalej zwrócona twarzą do słońca, chłonąc rzadkie październikowe ciepło, póki może. Ta część Herengracht znana jest jako Złoty Zakręt, ale dzisiaj ten szeroki odcinek wydaje się bury i zwyczajny. Wznoszące się nad szlamowatymi wodami kanału kamienice wyglądają niesamowicie. Zapatrzone we własne symetryczne odbicia na wodzie, są dostojne i piękne, jak klejnoty w koronie dumnego miasta. Ponad dachami Natura robi, co w jej mocy, by nie okazać się gorszą; obłoki w barwach szafranu i morel odbijają chwałę republiki.
Nella odwraca się z powrotem do drzwi, teraz lekko uchylonych. Czy już przedtem były niedomknięte? Nie potrafi sobie przypomnieć. Popycha je i zagląda do środka. Od marmurowej posadzki bije chłód.
- Johannesie Brandt! – woła głośno, lekko spłoszona. Czy to jakaś gra? – zastanawia się. Będę tak stała do samego stycznia. Peebo, jej aleksandretta, uderza szybko skrzydełkami w pręty klatki, marmur tłumi jej słabe popiskiwanie. Nawet cichy w tym momencie kanał za nimi jakby wstrzymuje oddech.
fragment książki, przeł. Anna Sak
"Droga Romo", o której pisałam tutaj: http://asymaka.blogspot.com/2014/10/droga-romo-roma-ligocka-recenzja.html również ma premierę 6 listopada.
Z wielką przyjemnością sięgnę też po kontynuację "Rancza", przy czytaniu którego świetnie się bawiłam.
Druga część, według wydawcy, wypełniona jest marzeniami. O czym marzy Lucy? A o czym inni mieszkańcy Wilkowyj? Będzie zabawnie, wesoło, ekscytująco!
Premiera: 20 listopada.
Chciałabym przeczytać również:
Ewa ma 19 lat, mieszka co prawda z rodziną, ale jest bardzo samotna. Chciałaby prowadzić ciekawsze życie, wyrwać się z prowincjonalnego i ubogiego miasteczka bez perspektyw, spotkać miłość... Czy jej się to uda?
Premiera: 13 listopada.
I coś dla młodszego czytelnika:
Ta książeczka ukaże się również 20 listopada. Poznamy w niej historyjki i rymowanki, na jakich wychowywali się Marianna i Maciej Stuhrowie.
Premiera grudniowa wydawnictwa Replika, pod moimi skrzydłami:
Zupełnie zaskakująca książka. Premiera: 3 grudnia.
Zaczynamy czytać najnowszą propozycję literacką Joanny Sykat z przekonaniem, że będzie to kolejna powieść obyczajowa. Na jej kartach spotkamy zapewne kobietę zakochaną, która w mniejszym lub większym stopniu będzie zabiegać o tego, czy innego mężczyznę. Okładka sugeruje romantyczną historię, która niczym nas nie będzie w stanie zaskoczyć. A jednak! Autorka wplecie w tę opowieść wątki tak odrealnione od naszej rzeczywistości, że otworzymy oczy ze zdumienia i zaintrygowani fabułą, nie będziemy się mogli od niej oderwać. Więcej jednak na razie nie zdradzę. Czekajcie na moją przedpremierową recenzję, będzie też można wygrać ową publikacje u mnie na blogu.
Wydawnictwo Filia również proponuje nam dwie ciekawie zapowiadające się książki:
Okładka jest doprawdy zachwycająca.
Krystyna Mirek tym razem opowie nam o kobiecie żyjącej w związku, matce, która nie czuje się w tych rolach spełniona, jest po prostu samotna. Członkowie rodziny zajęci własnymi sprawami, kompletnie nie interesują się nią. Marta bardzo chciałaby odmienić swój los, dlatego prosi o szczęście, o gwiazdkę z nieba... co z tego wyniknie?
Premiera: 5 listopada.
To zbiór opowiadań napisanych przez cenione i popularne autorki. Zapraszają na ulicę Cichą 5, to tutaj w starych domostwach spotkamy ciekawych bohaterów, poznamy historie niezwykłe. Siedem mieszkań i siedem opowiadań...
I wspomnę jeszcze dosłownie jednym zdaniem o styczniowej premierze Filii, ale na razie więcej zdradzić nie mogę poza przedstawieniem Wam okładki:
Czy któraś z tych pozycji zaciekawiła Was szczególnie?
Krakowski rynek dla chłopców i dziewczynek Michał Rusinek
To jeszcze nie koniec moich wynurzeń związanych z Krakowem. Tym razem zapraszam do lektury recenzji książeczki dla dzieci, a do zaopiniowania mam jeszcze dwa przewodniki, które faktycznie przydały mi się w mojej wycieczce po mieście Kraka, ale o tym kiedy indziej. Na razie chciałabym zachęcić rodziców do sięgnięcia po "Krakowski rynek", który wczoraj wieczorem czytałam moim maluchom.
Obok egzemplarza książki postawiłam Wawelskiego w trzech odsłonach, ponieważ każdemu z moich dzieci zakupiłam po smoku. Zuzia śpi z zieloną maskotką i gdyby nie to, że musi chodzić do przedszkola bawiłaby się nią od rana do nocy. Kamil dostał wersję "bardziej chłopięcą", ale także jest zachwycony podarunkiem. Gosia zbiera kule śnieżne, dlatego ma smoka uwięzionego w szkle.
Publikacja ta jest naprawdę piękna, zarówno ilustracje, jak i rymowanki podobają się małemu czytelnikowi, ciekawią go i pomagają poznać Kraków. Dla dziecka jest to idealny sposób, by zwiedzić miasto, szczególnie, jeżeli w grodzie Kraka nigdy nie było.
I tak za sprawą autora i jego wierszyków w żartobliwym nieco tonie maluchy mogą dowiedzieć się, co takiego niezwykłego jest w tym właśnie miejscu. Poprowadzi nas na krakowski rynek, udowadniając, że warto pospacerować po nim w słoneczny poranek. Przywitają nas tutaj gołębie, z którymi podzielimy się obwarzankiem, pooglądamy pomniki sławnym ludzi, powąchamy bukiety wonnych frezji czy róż, sprzedawanych przez kwiaciarki. Jeżeli zmarzniemy, wstąpimy na ciepłą herbatę i posilimy się ciastkiem w jednej z niezwykle urokliwych kawiarenek. Gdy zaczną boleć nas nogi wsiądziemy chętnie do dorożki i poczujemy się tak dostojnie, wyobrażając sobie, że żyjemy w dawnych czasach.
Kraków to miasto z duszą. Naprawdę za jego sprawą możemy przenieść się w przeszłość. Czujemy tu niesamowitą atmosferę, wiemy, jak wiele przeszło to miasto, jak wiele mogłoby nam opowiedzieć. Na pewno wybiorę się tam ponownie, tym razem z moimi dziećmi, by pokazać im miejsca, o których napisał Michał Rusinek w swojej książeczce.
Zatrzymamy się przed pomnikiem naszego wieszcza narodowego, wysłuchamy hejnału brutalnie przerwanego, być może poprosimy o portret któregoś z malarzy krakowskich? Tylko, czy będziemy zadowoleni, jeśli uwydatni nasze wady tworząc karykaturę? Zakupimy być może jakiegoś kolejnego smoka, a może przespacerujemy się wieczorową porą, widząc krakowski rynek cichym i opustoszałym, uśpionym?
Naprawdę polecam książeczkę, ponieważ napisana jest pięknym, idealnym dla młodego czytelnika językiem. Autor wie, jak przemawiać do dzieci, by zaintrygowane i zaciekawione wysłuchały jego opowieści, by chętnie chciały przenieść się wraz z nim do tego jakże niesztampowego miasta.
środa, 29 października 2014
Przygody Baltazara Gąbki Trylogia. Stanisław Pagaczewski
Stanisław Pagaczewski, autor trylogii był poetą, reportażystą, prozaikiem i twórcą przewodników. Na podstawie jego "Porwania Baltazara Gąbki" powstał swego czasu serial animowany, dzięki któremu także i ja mogłam poznać stworzonych przez tego pisarza bohaterów. Była to kiedyś bardzo lubiana przez dzieci dobranocka, szalenie popularna.
Trylogię rozpoczyna właśnie wspomniana opowieść o porwaniu profesora. Smok, jako osoba gościnna i miła, zaprosił księcia Kraka do swojej Jamy, gdy ten zapukał do jego drzwi. Specyficzny dialog, jaki prowadzą ze sobą zainteresowani, rozbawia nas już od pierwszych stron i nie pozwoli na powagę nawet ponurakom, każdy uśmiechnie się, czytając tę historię. Z jaką sprawą przybył książę do naszego Wawelskiego? Ano z ważną, bo z błahą zapewne by się nie wybierał do jego domostwa.
"-Ja mam zawsze i wyłącznie ważne sprawy-powiedział Krak.-Ostatecznie jest się tym księciem, czy nie?
-Jeszcze jak-rzekł Smok.Było to jego ulubione powiedzenie." [1]
Szybko okazuje się, że sprawą tą jest zbyt długa nieobecność szacownego profesora Akademii, człowieka wybitnego i utalentowanego, który od pięciu już lat przebywa w Krainie Deszczowców, miast wracać do zaniepokojonego brata Hipolita. Klimat owego miejsca nie sprzyja osobom, które do krainy nie należą i wszyscy zaczynają martwić się o stan zdrowia Baltazara. Smok otrzymuje nie lada zadanie. Musi przemierzyć kilka fantastycznych światów, by dotrzeć do profesora i namówić go do powrotu. Czy uda mu się to?
W podróży wspierać będą go i dbać o jego zdrowie, jak też smaczną strawę: nadworny medyk Jego Książęcej Mości, imć pan Tadeusz Koyot i nadworny kuchmistrz, imś pan Bartłomiej Bartolini, rodem z Włoch, posiadacz wielu orderów i odznaczeń kulinarnych.
W tej publikacji znajdziemy trzy obszerne opowieści. Oprócz opisanej pobieżnie przed chwilą historii o porwaniu zapoznamy się także z "Misją profesora Gąbki" i ostatnią, zatytułowaną-"Gąbka i latające talerze".
Co złożyło się na sukces tej książki? Przede wszystkim ciekawa fabuła, interesujące przygody, wielka wyobraźnia autora, specyficzny humor.Wątki szpiegowskie intrygują i rozbawiają jednocześnie. Do dzisiaj mamy w pamięci ulubione powiedzonka, możemy cytować fragmenty i ciągle śmiać się, wspominając i czytając tę publikację. To ponadczasowa i uniwersalna książka, choć przyznaję, że moje młodsze dzieci nie wszystko z niej zrozumiały. Zapewne za jakiś czas ponownie przystąpimy do czytania i być może wtedy będą mogły odkryć ją na nowo, co i mi zdarzało się niejednokrotnie.
"-Na dziś chyba dosyć-powiedział, czerwony z wysiłku.-Najważniejszy we wszystkim umiar. Mój czcigodny wuj-oby pamięć o nim żyła wiecznie-mawiał, że tylko jedną czynność można spełniać w sposób nieumiarkowany.
-Jaką?-zainteresował się doktor.
-Jedzenie-odparł Bartolini.-I dlatego umarł jako najcięższy obywatel państwa." [2]
I ostatni już fragment, również związany z konsumpcją:
"Mógłbym przewędrować całą Krainę Deszczu, a do tego jeszcze Cynamonię, Miodoncję, Królestwo Włochatego Kokosa, a także słynące z urody ziemie Księstwa Arachidowego-a nie uświadczyłbym tak znakomitej pieczeni z dzika jak ta, która jest dziełem imć Bartłomieja Bartoliniego." [3]
Całość oczywiście polecam. Myślę, że warto zaopatrzyć się w to obszerne tomisko i dawkować je sobie na poprawę humoru, jak też zapoznawać z tymi kultowymi bohaterami kolejne pokolenie. Nie jest to tylko i wyłącznie książka, którą należy czytać w okresie dziecięcym, myślę, że to lektura idealna dla osoby w każdym wieku, dla babci, mamy, córki, dziadka, taty i syna, bez względu na płeć czy poglądy, z tą publikacja nie sposób się nudzić. Ilustracje również budzą w nas sentyment, znajdziemy tu rysunki kolorowe i dowcipne, stworzone przez Alfreda Ledwiga.
[1] "Przygody Baltazara Gąbki Trylogia. Stanisław Pagaczewski, Wydawnictwo Literackie, 2014, strona 8
[2] tamże, strona 78
[3] tamże, strona 109
Siedem pytań do pisarza Agnieszka Lingas-Łoniewska
Dzisiaj w moim środowym cyklu Agnieszka Lingas-Łoniewska. Matka, żona, pisarka. Autorka wielu powieści, którymi czytelniczki są oczarowane i zachwycone. Trylogia "Zakręty losu" budzi do tej pory ogromne emocje, podobnie jak "Łatwopalni". Tym razem chciałabym dać Wam szansę na zapoznanie się z najnowszą historią-"Szukaj mnie wśród lawendy". Autor najciekawszego pytania do Agnieszki otrzyma egzemplarz tej świeżutkiej publikacji, której premiera była na Targach Książki w Krakowie.
Tutaj moja przedpremierowa recenzja: http://asymaka.blogspot.com/2014/09/szukaj-mnie-wsrod-lawendy-zuzanna-tom.html
Książka została wydana pod moimi skrzydłami.
SIEDEM PYTAŃ DO PISARZA:
1. Zabawa zaczyna się dzisiaj, 29 października i potrwa do 5 listopada, do godziny 23:00.
2. Każdy z Was może zadać Autorce jedno pytanie, wystarczy zostawić je pod tym postem konkursowym, wraz z adresem e-mail.
3. Spośród wszystkich pytań wybranych zostanie SIEDEM, na które Autorka udzieli odpowiedzi na moim blogu. Jedno, najciekawsze pytanie zostanie nagrodzone egzemplarzem powieści "Szukaj mnie wśród lawendy. Zuzanna".
4. Nagrodę ufundowało wydawnictwo Novae Res i Autorka.
5. Możecie udostępniać informację o konkursie, polubić mój FP, dodać mój blog do obserwowanych, za wszystko to jak zawsze serdecznie Wam dziękuję.
Siedem pytań do pisarza... Wanda Szymanowska
Zawodowo zajmuje się nauczaniem języka polskiego w prowincjonalnej szkole gdzieś w Wielkopolsce. Praca jest spełnieniem Jej marzeń i nie wyobraża sobie, by mogła parać się inną profesją. Uwielbia czytać książki, słuchać muzyki, jest wrażliwa na sztukę w każdej postaci. Uważa, że realizować pragnienia można w każdym wieku.
1.
Czy pani zawód (nauczyciel języka
polskiego) pomógł pani w napisaniu powieści. [Mam tutaj na myśli m.in. styl
pisania] czy jednak nie i czy wiele korekt było zanim powieść poszła do druku?
Pewien bardzo znany pisarz zamieścił
kiedyś na fb fragmenty swojej powieści po korekcie. Było bardzo czerwono. To
się zdarza i niekoniecznie świadczy o
braku kompetencji językowych, a raczej o skłębieniu się emocji w głowie
artysty.
Mój tekst miał kilka błędów, pominięć, nielogiczności,
literówek, które autorowi trudno jest wychwycić. Znacznie lepiej zrobi to ,,obce”
oko.
Mój zawód bardzo pomaga mi w pisaniu. ,,Zielone kalosze” to
debiut pisarki, ale od dawna trudnię się tekściarstwem, czyli pisaniem na zamówienie, na różne okazje i
tematy. Zdarza się też, że robię korekty
cudzych tekstów.
2.
Zielone kalosze? Intrygujący tytuł...
Zieleń symbol nadziei, natury, kalosze symbol pracy, ochrony i drogi.
Komu chciałaby Pani taką książkę zadedykować i jako autor, jakie emocje, przemyślenia chciałaby, aby ta książka wzbudzała u czytelnika?
Innymi słowy, pisząc tą książkę o jakim czytelniku Pani myślała i jaki efekt oczekiwany miała Pani w zamyśle?
Komu chciałaby Pani taką książkę zadedykować i jako autor, jakie emocje, przemyślenia chciałaby, aby ta książka wzbudzała u czytelnika?
Innymi słowy, pisząc tą książkę o jakim czytelniku Pani myślała i jaki efekt oczekiwany miała Pani w zamyśle?
Moją książkę dedykuję wszystkim
kobietom, którym zdarzyło się żyć w toksycznym, alkoholicznym związku, którym się wydaje, że już nie może
być inaczej. Szczęśliwym również. Ale radzę, żeby nie uzależniać się za bardzo
od męża, lecz zawsze być w stanie gotowości do życia na własny rachunek i tylko o
swoich siłach. Niezbadane są wyroki niebios. Cokolwiek to znaczy.
3.
Trzeba odwagi, aby wygrzebać z dna
szuflady swoje teksty i pokazać je światu. "Zielone kalosze"
zaliczyłabym do książek motywacyjnych, które mają popchnąć człowieka do
działania, do zmiany na lepsze. Czy usłyszała Pani podziękowania, pochwały czy
inne słowa, które bardzo Panią ucieszyły, bo okazało się, że powieść pomogła
komuś podjąć ważne decyzje, że zmieniła coś w życiu?
Pisarstwo jest pewnego rodzaju
ekshibicjonizmem. Zawsze mnie to przerażało i to jest chyba główny powód, dla
którego zdecydowałam się na ,,ujawnienie” tak późno.
Czytelnicy, czytelniczki, które mnie znają osobiście, doszukują się w głównej
postaci autobiografizmu. A to niezupełnie jest tak, chociaż nie ma ekspresji
bez impresji.
Książka ukazała się zaledwie kilka
miesięcy temu. Jest to zbyt krótki czas,
by ktoś pod wpływem tej lektury zmienił swoje życie.
Najmilsze komplementy, jakie usłyszałam
od czytelników dotyczyły ,,porywającej”
fabuły, uniemożliwiającej oderwanie się od czytania i jakości języka.
4.
Dlaczego
akurat kalosze są zielone?
Tytuł, jaki
ja zaproponowałam, był całkiem inny, jednak za długi. Stąd ta zmiana.
Początkowo nie bardzo mi się podobał, ale się przyzwyczaiłam.
5.
Jak często myśli Pani o konkretnej
osobie, która potem staje się pierwowzorem głównego bohatera Pani książki??
A może ta droga nie jest wyboista..?
Czy nie sądzi Pani, że sami sobie często tę drogę do szczęścia utrudniamy?
Ma Pani rację. Utrudniamy sobie
biernością, brakiem wiary we własne siły, nieznajomością sposobów na lepszą
przyszłość.
Nie ma konkretnej osoby, która mogłaby być pierwowzorem głównej bohaterki.
Realizm moim zdaniem nie polega na prawdziwości, lecz na typowości.
6.
6.
Czytając opis książki: „Podobno droga
do szczęścia jest wyboista i trudna… być może jednak jest po prostu przykryta
warstwą błota, którą pokonają najzwyklejsze na świecie zielone kalosze?” -
zastanowiło mnie, czy aby być szczęśliwym, wystarczy tylko założyć książkowe
zielone kalosze? Zakłada Pani właśnie takie kalosze?
Tak. Mam takie magiczne, metaforyczne
kalosze. Jak jest mi źle, to po nie sięgam i już jest dobrze. Ba! Nawet bardzo
dobrze.
7.
Nie czytałam niestety jeszcze tej książki
jednak szukając informacji na jej temat przeczytałam w internecie, że pisząc
książkę chciała Pani pokazać "pewien klimat obyczajowy miasteczek, bez
żadnych rozrywek gdzie ludzie nie robią nic ze swoim życiem, są bierni z powodu
braku odpowiednich predyspozycji, wykształcenia, a nawet egoizmu"- tutaj
pozwoliłam sobie Panią zacytować. Czy jest to w jakimś stopniu obraz miasteczka
w którym Pani mieszka i pracuje, czy raczej przedstawiła Pani twór swojej
wyobraźni i czy mieszkając w małej miejscowości, często jest Pani świadkiem
takich sytuacji gdzie ta biernośc prowadzi często do przykrych sytuacji, chodzi
mi m.in. o życie z mężem, który nas nie szanuje, trwanie w toksycznych
związkach i jak można to zmienić?
Tak. Są takie miejsca na mapie Polski, gdzie rzeczywiście życie jest smutne. Po prostu przecieka między palcami. Jedynymi centrami rozrywki są supermarkety, puby, salony gier. I nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby się o zmiany upomnieć. Bo się przywykło. W mojej miejscowości jest świetlica wiejska. Cały rok stoi zamknięta. Nawet nikt nie przychodzi jej przewietrzyć. Dzieci i młodzież snują się po opłotkach. Ze dwa, trzy razy w roku organizowana jest ,,zakrapiana” impreza dla dorosłych.
Walczę od kilkunastu lat o zmianę. Bezskutecznie.
A sytuacji małżeńskich, o jakich piszę w mojej książce, jest
bez liku. Z pewnością niejednej kobiecie udało się to zmienić. Jestem o tym
przekonana, ale zasadniczo hołduje się przekonaniu, że przyzwyczajenie jest
drugą naturą człowieka.
Książkę wygrywa Asia Szach, gratuluję.
wtorek, 28 października 2014
Kraków, targi i ... do domu daleko ;)
Najpierw sobie ponarzekam, a co!
Po pierwsze wyjechałam z domu w piękną "wiosenną pogodę" i byłam święcie przekonana, że słoneczko będzie też w Krakowie. Pomyliłam się, dlatego nieźle przemarzłam i zmokłam, ale na szczęście nie odbiło się to na moim zdrowiu. Za to na kieszeni jak najbardziej.
We wtorek o koszmarnej godzinie czwartej nad ranem wyjechaliśmy w ośmiogodzinną podróż do miasta Smoka Wawelskiego. Byłam podekscytowana i szczęśliwa, że choć na moment oderwę się od moich codziennych obowiązków. Potrzebowałam odskoczni, bo wieczne "siedzenie w domu", brak jakichkolwiek perspektyw dobijał mnie, a szukanie pracy nie przynosiło żadnych efektów. Dlatego też cieszyłam się na tę podróż, ale to, co mnie tam spotkało przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
We wtorek spacerowaliśmy z mężem po mieście, które od pierwszego momentu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Dla mnie jednak, jako osoby żyjącej "prawie że nad morzem", a na pewno oddychającej czystym, niczym niezanieczyszczonym powietrzem, różnica była wielka w zderzeniu ze Śląskiem i Krakowem.
W środę zaopatrzyliśmy się w parasolki-jedną dostałam od naszej przesympatycznej Pani z hotelu, pozdrawiam przy okazji-i przez calutki dzień chodziliśmy zwiedzając i rozglądając się. Kraków to miasto niezwykłe, klimatyczne, jakby nie polskie. Czułam się wręcz, jakbym była za granicą, we Włoszech lub Francji. Zaznaczam, że miasto Kraka zwiedzałam po raz pierwszy. Kupiliśmy pamiątki dla naszych dzieci. Zuzi Smoka Wawelskiego, zieloną maskotkę, z którą śpi i którą pokochała z całego serca. Kamilowi również smoka, z tym, że figurkę, a Gosi śnieżną kulę ze smokiem w środku, bo zbiera takowe. Na Wawelu wypiliśmy z mężem po gorącej czekoladzie i posililiśmy się smacznym ciastem, nawet ja mogłam sobie na nie pozwolić, ponieważ "spadł mi akurat cukier" od tych wielogodzinnych spacerów.
Zdjęcie niewyraźne, bo robione "komórką".
A tutaj fotografia na prześlicznej Kładce Bernatce.
Lał deszcz i też zostało zrobione telefonem komórkowym, dlatego jest takie rozmazane.
W czwartek od rana "okupowaliśmy" Targi Książki w Krakowie. Chciałam się rozejrzeć, przywitać na spokojnie z wydawcami, z którymi współpracuję, ponieważ oficjalnych spotkań z autorami nie było tego dnia w planach. Umówiłam się za to z Joanną Sykat, która dała mi w prezencie dwie swoje książeczki, zastrzegając, że nie są do recenzji. Asiu, dziękuję Ci ślicznie za ten piękny gest, ale też za to, że dzięki Tobie poznałam Basię Sęk, która na Facebooku robiła na mnie wrażenie osoby "sztywnej", zapewne za sprawą "poważnego zdjęcia". Basia to "równa babka", cieszę się, że mogłam się o tym przekonać i z ciekawością sięgnę po Jej publikacje.
W piątek działo się już więcej i zaczęło pojawiać się też coraz więcej ludzi. W tym miejscu muszę jeszcze wspomnieć, że pomimo bezpłatnej wejściówki na Targi, codziennie musiałam płacić za parking i za szatnię, nie było gdzie usiąść, bo oprócz miejsc typowo kawiarnianych organizatorzy nie pomyśleli o "zwyczajnych osobach", które także chciałyby choć przez moment odpocząć. Mało tego, w sobotę nawet te miejsca kawiarniane były zajęte, a na parkingu brakowało miejsc.
Po pierwsze wyjechałam z domu w piękną "wiosenną pogodę" i byłam święcie przekonana, że słoneczko będzie też w Krakowie. Pomyliłam się, dlatego nieźle przemarzłam i zmokłam, ale na szczęście nie odbiło się to na moim zdrowiu. Za to na kieszeni jak najbardziej.
We wtorek o koszmarnej godzinie czwartej nad ranem wyjechaliśmy w ośmiogodzinną podróż do miasta Smoka Wawelskiego. Byłam podekscytowana i szczęśliwa, że choć na moment oderwę się od moich codziennych obowiązków. Potrzebowałam odskoczni, bo wieczne "siedzenie w domu", brak jakichkolwiek perspektyw dobijał mnie, a szukanie pracy nie przynosiło żadnych efektów. Dlatego też cieszyłam się na tę podróż, ale to, co mnie tam spotkało przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
We wtorek spacerowaliśmy z mężem po mieście, które od pierwszego momentu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Dla mnie jednak, jako osoby żyjącej "prawie że nad morzem", a na pewno oddychającej czystym, niczym niezanieczyszczonym powietrzem, różnica była wielka w zderzeniu ze Śląskiem i Krakowem.
W środę zaopatrzyliśmy się w parasolki-jedną dostałam od naszej przesympatycznej Pani z hotelu, pozdrawiam przy okazji-i przez calutki dzień chodziliśmy zwiedzając i rozglądając się. Kraków to miasto niezwykłe, klimatyczne, jakby nie polskie. Czułam się wręcz, jakbym była za granicą, we Włoszech lub Francji. Zaznaczam, że miasto Kraka zwiedzałam po raz pierwszy. Kupiliśmy pamiątki dla naszych dzieci. Zuzi Smoka Wawelskiego, zieloną maskotkę, z którą śpi i którą pokochała z całego serca. Kamilowi również smoka, z tym, że figurkę, a Gosi śnieżną kulę ze smokiem w środku, bo zbiera takowe. Na Wawelu wypiliśmy z mężem po gorącej czekoladzie i posililiśmy się smacznym ciastem, nawet ja mogłam sobie na nie pozwolić, ponieważ "spadł mi akurat cukier" od tych wielogodzinnych spacerów.
Zdjęcie niewyraźne, bo robione "komórką".
A tutaj fotografia na prześlicznej Kładce Bernatce.
Lał deszcz i też zostało zrobione telefonem komórkowym, dlatego jest takie rozmazane.
Pozaglądaliśmy też do muzeów.
W piątek działo się już więcej i zaczęło pojawiać się też coraz więcej ludzi. W tym miejscu muszę jeszcze wspomnieć, że pomimo bezpłatnej wejściówki na Targi, codziennie musiałam płacić za parking i za szatnię, nie było gdzie usiąść, bo oprócz miejsc typowo kawiarnianych organizatorzy nie pomyśleli o "zwyczajnych osobach", które także chciałyby choć przez moment odpocząć. Mało tego, w sobotę nawet te miejsca kawiarniane były zajęte, a na parkingu brakowało miejsc.
Zrobiłam sobie zdjęcie przed plakatem jednej z targowych premier, której patronuję medialnie. Książkę otrzymałam w wersji papierowej właśnie tego dnia i już wieczorem postanowiłam ją przeczytać, choć nie jest to lektura łatwa, lekka i przyjemna, ale o tym dokładniej niebawem w recenzji.
Poznałam też autorkę młodzieżowej powieści o Powstaniu Warszawskim, Panią Monikę.
I długo wyczekiwane spotkanie z Krysią Mirek, którą zarówno prywatnie, jak i za sprawą Jej powieści bardzo polubiłam. To ciepły i dobry człowiek. Krysiu, dziękuję Ci pięknie :))))
Obeszłam się póki co smakiem przedpremierowych egzemplarzy powieści wydawnictwa Filia, ale czekam cierpliwie na swoje recenzenckie.
A tu dołączyła do nas Kasia Drobot, którą znałam jedynie "wirtualnie". To spotkanie wiele mi dało, Ona i Jej narzeczony rozbawili mnie wielokrotnie, nie sposób się z nimi nudzić. Pozdrowienia dla Was, kochani!
Sobota była bardzo intensywnym dniem, obfitującym zarówno w miłe wydarzenia, jak i w te mniej wesołe, ale u mnie jak zawsze musi być równowaga, by nie poprzewracało mi się za bardzo "we łbie".
Najpierw odstać trzeba było w kolejce.
Później się rozdwoić, a najlepiej roztroić, bo wszyscy autorzy, na których spotkaniu najbardziej mi tego dnia zależało mieli być o godzinie trzynastej. O tej godzinie też odbyć się miało spotkanie blogerów w sali Wiedeń A, ale ponieważ miałam zamiar wybrać się na spotkanie z innymi książkoholikami wieczorem, w Kolanku, miejscu mniej oficjalnym, postanowiłam odpuścić sobie to o 13:00. I to był błąd, żałuję do tej pory, ale zmienić już niestety nic nie mogę, bo czasu nie da się cofnąć.
Mój mąż porozmawiał z autorem "Wszechświatów" i wziął autograf od pisarza dla naszej Małgosi. Odwiedziłam też stoisko, na którym na czytelników czekała Ewa Bauer.
W czwartek i piątek stoisko to świeciło całkowitymi pustkami.
Przesympatyczna i ciepła osoba-Basia Kosmowska.
Przy okazji poznałam osobiście Panią Paulinę, z którą współpracuję i piszemy do siebie w ramach współpracy recenzenckiej od wielu miesięcy. W ogóle cieszę się, że mogłam wreszcie poznać przedstawicielki wydawnictw, niektóre panie wyobrażałam sobie zupełnie inaczej, jedne zachowywały dystans, inne traktowały mnie ciepło i serdecznie, proponując od razu tytuły zarówno dla mnie, jak i dla moich dzieci. Poznałam też plany na kolejny rok, czekam na kilkanaście książek z wielką niecierpliwością, ale o tym na razie cicho sza...
Poznałam też budzącego w sieci postrach autora bloga Krytycznym okiem, który na żywo okazał się zupełnie innym człowiekiem. Jarek, dla mnie to była wielka przyjemność! I cieszę się, że wspólnie patronujemy "Szukaj mnie wśród szaleńców".
Poprosiłam też o autografy Grzegorza Kasdepke, dla moich dzieci.
Pani Renata Piątkowska złożyła podpis w patronowanej przeze mnie książeczce dla dzieci "Szczęście śpi na lewym boku".
Kiedy przepychałam się do stoiska, przy którym podpisywała swoje książki Katarzyna Grochola dostałam sms, że mam przyjść na spotkanie blogerów, bo dostałam nagrodę. Niełatwo było przedostać się do sali Wiedeń A, a gdy tam dotarłam okazało się, że wejście jest z drugiej strony. Mało tego, nie było miejsc siedzących i spoczęłam na posadzce, ale byłam tak zmęczona bieganiem, że było mi wszystko jedno. Było mi żal, że nie słyszałam, jak mnie wyczytywano, po raz pierwszy dostałam nagrodę za prowadzenie strony i było mi tym bardziej smutno. Dla mnie to ważne wyróżnienie, bo choć jury mnie nie doceniło, to dla mnie ważniejsi są zawsze czytelnicy, to dla nich i dla siebie piszę blog. A teraz napiszę coś zabawnego. Dopiero w domu, na spokojnie założyłam okulary i przyjrzałam się otrzymanej nagrodzie, na której nie ma słów "Nagroda czytelników", a Nagroda REDnacza. Wręczono mi nie tę deskę!!!
W ogóle dziwne to było spotkanie, kompletny brak zorganizowania i nawet zaproszone osoby, które miały przemawiać nie potrafiły się w tym wszystkim odnaleźć. Zabrakło po prostu Pana Grzegorza, Duże Ka to przed wszystkim ON i szkoda, że tak to wszystko wyszło. I nie pytajcie mnie już proszę, czy dostanę skrzynię z książkami, bo nie mam siły odpowiadać na tego typu pytania. O nagrodzie wcześniej nic nie wiedziałam i do tej pory jestem w szoku.
Chyba widać na mojej twarzy zaskoczenie, prawda?
JESTEM SZCZĘŚLIWA!
Dziękuję Wam kochani moi!!!
Powiem Wam jeszcze, że nagroda dodała mi energii i postaram się pisać jeszcze lepiej, by za rok dostrzegli ogrom mojej pracy nie tylko czytelnicy. Cudownie jest być docenianym i nie ma co tego ukrywać.
A wracając jeszcze do tego spotkania, jakaś Pani z podobno małego wydawnictwa powiedziała, że blogerzy współpracują tylko z wielkimi wydawcami. Rozbawiła mnie niesamowicie, ponieważ ja głównie recenzuję dla tych niewielkich, jak BIS, Grupa M-D-M, JanKa. To oni dają mi szansę na rozwój, proponują patronaty medialne. I z nimi jestem najbliżej, bo dostrzegają we mnie człowieka i chcą obupólnych korzyści, myślą o mnie, a nie tylko o własnym interesie. Za to jestem im bardzo, ale to bardzo wdzięczna.
A tutaj ja i Małgosia, dzięki której dowiedziałam się, że czeka na mnie deska od Dużego Ka.
Poznałam też Panie z Literackiego, dla którego czytuję czasem przedpremierowo.
I druga targowa premiera pod moim patronatem, niestety książki nie otrzymałam :((((
Ma przyjść pocztą.
Cudowny uśmiech Ałbeny, ale że Ją uwielbiam prywatnie, to chyba już od dawna wiecie.
Poznałam też Agnieszkę Walczak-Chojecką, która zawsze wspiera mnie dobrym słowem, wierząc, że znajdę wreszcie wymarzoną i płatną przede wszystkim
pracę w literkach.
A tu Kasia Targosz, debiutująca w roli pisarki wiosną tego roku. Jej "Wiosna po wiedeńsku" to pierwsza powieść, która ukazała się pod moimi skrzydłami. Spotkanie niespodziewane, ale miłe.
Z Panią Małgosią, która również pogratulowała mi nagrody.
I chyba mogę powiedzieć, że teraz najważniejsze dla mnie zdjęcie. Jest na nim Krystian Głuszko, autor powieści "Szukaj mnie wśród szaleńców". Wydawca pisarza traktuje mnie jak partnera i dzięki temu czuję się naprawdę doceniona.
Dziękuję :))))
I Krystianowi, który jest wspaniałą osobą, a jego książka jest naprawdę niezwykła, i Pani Małgosi.
Poznałam też autorkę, którą cenię szczególnie za opowieść o Baczyńskich. Uwielbiam tę książkę!!! Wiecie jaką, prawda?
Blogerów poznałam naprawdę wielu, wszyscy bez jakiegokolwiek skrępowania podchodzili do mnie i przedstawiali się, dzięki czemu moja nieśmiałość gdzieś zniknęła i nie miała szans się ujawnić. Tutaj z Magdą, która ma piękne kolczyki i to w dodatku niebieskie!!!
Wieczorne spotkanie blogerów. Z początku się go obawiałam, nawet miałam się odwrócić na pięcie i wyjść, bo nikogo nie znałam! Ale na szczęście okazało się, że kilka blogerek znam, czasem do nich zaglądam, a na pewno kojarzę.
W ostatniej chwili złapałam Tramwaj, który uciekał już ze spotkania. Główna nagroda zeszłorocznej eBuki należała do niego.
I Marta Kurczyk. Z nią, Jarką i Kasią Drobot rozmawiałam chyba na tym spotkaniu najwięcej. Dziękuję wszystkim za mile spędzony czas. A, jeszcze jedno, Ula, odezwij się, gratulowałaś m i i mówiłaś, że czytasz i komentujesz moje wpisy, a ja chciałabym wiedzieć, z kim miałam przyjemność, bo Twoje słowa podbudowały mnie i sprawiły mi radość, choć byłam zaskoczona i nie wiedziałam, co powiedzieć.
Codziennie podczas spożywania posiłku w Marchewce z groszkiem myślałam o tym, skąd ludzie mają pieniądze na przesiadywanie w restauracjach. Taki urlop od gotowania był naprawdę ciekawym doświadczeniem, a teraz ciężko mi się przestawić z powrotem na gotowanie dla pięcioosobowej rodziny. Targi wymęczyły mnie, spotkań było naprawdę dużo, ale to zupełnie innego rodzaju zmęczenie. Za domem tęskniłam tylko wtedy, gdy dzwoniła Zuzia i mówiła mi, że kocha. Ktoś, kto na co dzień zajmował się przez tyle lat tylko domem i dziećmi docenia tego typu wyjazd o wiele bardziej, niż osoby, które swoje pociechy widują jedynie po pracy.
Książeczki kupiłam głównie dla moich dzieci, dla siebie niewiele. Zdecydowałam się na drugą część Zakrętów losu, bo pierwszą i trzecią mam, a lubię mieć komplety.
W niedzielę na targach byłam krótko, bo trzeba było już wracać do domu, a podróż z Krakowa do Mirosławca była długaaaaa i nużąca. Spotkałam się z jedną z najsympatyczniejszych blogerek, jakie znam-Angeliką.
I autorka niezwykła. Roma Ligocka. Czytałam przedpremierowo Jej najnowszą powieść zatytułowaną "Droga Romo". Tu jestem kompletnie onieśmielona i zszokowana.
Załatwiłam jeszcze parę zawodowych spraw i spotkałam się ponownie z Krystianem Głuszko. To naprawdę świetny, ciepły człowiek. Pozdrawiam :)))
Ale się naprodukowałam. Mam nadzieję, że dacie radę to wszystko przeczytać. Buziaki dla Was kochani i wielkie dzięki za gratulacje, miłe słowa i gesty.
Subskrybuj:
Posty (Atom)