W roku 2013 przeczytałam blisko 200 książek dla dorosłych i około 100 książeczek dla dzieci. Były wśród nich takie, które przypadły mi do gustu szczególnie, takie, które wywołały ogromne emocje, jak też dały mi do myślenia i wiele mnie nauczyły. Przeprowadziłam z polskimi pisarzami i pisarkami 26 wywiadów, rozmowy te sprawiły mi sporo radości i pozwoliły lepiej poznać wielu rodzimych autorów. Organizowałam na blogu masę konkursów ze świetnymi powieściami do wygrania. Współpracowałam z blisko 60 wydawnictwami, portalami czytelniczymi, dla dzieci i kobiet. Czytywałam przedpremierowo rewelacyjne powieści takich autorek jak: Magdalena Witkiewicz, Agnieszka Lingas-Łoniewska, Katarzyna Michalak, Roma Ligocka, Joanna Sykat, Anna Klejzerowicz, Ewa Nowak, Katarzyna Miller, Kasia Bulicz-Kasprzak. Za zaufanie pisarek, jak też wydawców bardzo, bardzo dziękuję.
Do książek, które polecam całym sercem należą:
1. I była miłość w getcie Marek Edelman, którą czytałam kolejny raz. Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/02/marek-edeleman-i-bya-miosc-w-getcie.html
2. Wypędzony Jacek Inglot, bardzo dobra powieść o powojennym Wrocławiu.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/02/wypedzony-jacek-inglot.html
3. Szkoła żon Magdalena Witkiewicz, którą dane mi było czytać jeszcze przed wydaniem. Fragment mojej recenzji znalazł się na okładce książki.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/03/przed-premiera-szkoa-zon-magdalena.html
4. Berlin, późne lato Grzegorz Kozera, naprawdę doskonała proza!
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/05/berlin-pozne-lato-kozera-grzegorz.html
5. Coraz mniej olśnień Ałbena Grabowska-Grzyb świetne przemyślenia, trudne relacje, mądra i pouczająca.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/06/coraz-mniej-olsnien-abena-grabowska.html
6. Czas niedokonany Bronisław Wildstein ta powieść naprawdę jest warta uwagi!
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/01/czas-niedokonany-bronisaw-wildstein.html
7. Przysięga Gertrudy Ram Oren tematyka, która szczególnie do mnie przemawia, traumatyczne przeżycia żydowskiego dziecka w czasie II wojny światowej.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/07/przysiega-gertrudy-ram-oren.html
8. Ta druga Karolina Wilczyńska to zupełne zaskoczenie, naprawdę nie spodziewałam się tak dobrej powieści pod tym skromnym tytułem!
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/07/ta-druga-karolina-wilczynska.html
9. Przewrotność dobra Jolanta Kwiatkowska, szczególnie bliska mojemu sercu, odcisnęła na mnie swe piętno.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/08/przewrotnosc-dobra-jolanta-kwiatkowska.html
10. Jak oddech Małgorzata Warda, w roku 2012 najlepsza powieść, jaką czytałam to Dziewczynka, która widziała zbyt wiele tej samej autorki. Ta, choć zupełnie inna, wzbudziła we mnie równie wielkie emocje.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/06/magorzata-warda-jak-oddech.html
11. Łatwopalni Agnieszka Lingas-Łoniewska pięknie oddane uczucia i emocje głównych bohaterów, niesamowicie realistycznie! Czytałam przed wydaniem, fragment mojej recenzji znalazł się na okładce książki.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/08/recenzja-przedpremierowa-atwopalni.html
12. Świat w mroku Pamiętnik ojca dziewczynki w zielonym sweterku Ignacy Chiger poruszająca, cudowna opowieść, którą napisało samo życie.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/02/swiat-w-mroku-pamietnik-ojca.html
13. Ukrainka Barbara Kosmowska zaskakująca, świetnie opowiedziana historia.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/08/zmiany-niekoniecznie-na-lepsze.html
14. Dziewczynka w zielonym sweterku. W ciemności. Krystyna Chiger Daniel Paisner
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/08/dziewczynka-w-zielonym-sweterku-w.html
15. Meandry miłości Kasia Bulicz-Kasprzak przeniosłam się dzięki niej do świata romantycznych uniesień.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/10/meandry-miosci-kasia-bulicz-kasprzak.html
16. Błękitny Zamek Lucy Maud Montgomery, czytana po raz pierwszy, piękna opowieść o miłości.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/10/bekitny-zamek-lucy-maud-montgomery.html
17. Zamek z piasku Magdaleny Witkiewicz, który rekomendowałam na okładce, świetna historia małżeństwa, które z całego serca pragnie mieć dziecko, ich zagubienie oddane po mistrzowsku przez autorkę.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/10/zamek-z-piasku-magdalena-witkiewicz.html
18. Wolna miłość Roma Ligocka, fascynująca wędrówka po zakamarkach pamięci autorki, jej spostrzeżenia na temat świata, aktualnych wydarzeń, życia codziennego. Polecam też Dobre dziecko tej samej autorki.
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/10/wolna-miosc-roma-ligocka-recenzja.html
19. Gdzie jesteś, Leno Joanna Opiat-Bojarska, historia zaginięcia młodej dziewczyny, rewelacyjna!
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/10/gdzie-jestes-leno-joanna-opiat-bojarska.html
20. Jesteś tylko mój Joanna Sykat, naprawdę polecam, to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i od razu bardzo udane!
Recenzja http://asymaka.blogspot.com/2013/11/joanna-sykat-jestes-tylko-moj-recenzja.html
21. List z powstania Anna Klejzerowicz, recenzja pojawi się na moim blogu 1 stycznia. Naprawdę gorąco zachęcam do przeczytania, tak mojego opisu, jak powieści. Jest doskonała!
22. Pensjonat Marzeń, kontynuacja Szkoły żon Magdaleny Witkiewicz, recenzja dopiero pod koniec stycznia.
23. Brudny świat Agnieszka Lingas-Łoniewska, recenzja również w styczniu.
To moje całkowicie subiektywne zdanie. Pewnie mogłabym tak jeszcze wymieniać i wymieniać, przepraszam, jeżeli kogoś pominęłam, o kimś zapomniałam.
Ps. Zapomniałam o książkach dla dzieci, fenomenalna Lilka i spółka Magdaleny Witkiewicz, zabawna, świetnie napisana: http://asymaka.blogspot.com/2013/05/lilka-i-spoka-magdalena-witkiewicz.html
Zeszyt z aniołami Moniki Madejek: http://asymaka.blogspot.com/2013/06/zeszyt-z-anioami-monika-madejek.html i Hinkul na bezkociej wyspie Agnieszki Stelmaszyk: http://asymaka.blogspot.com/2013/07/hinkul-na-bezkociej-wyspie-agnieszka.html.
poniedziałek, 30 grudnia 2013
piątek, 27 grudnia 2013
Wspomnień nie zabierze mi nikt...
Po raz trzeci wzięłam udział w zabawie na blogu Magdaleny Kordel. Madziu, jak zawsze ogromne dzięki!!!
Wspomnień nie zabierze mi nikt…
To wymysł mojej wybujałej wyobraźni, ale jedno jest w tym opowiadaniu autentyczne: „Nigdy nie zapomniałam dołeczków w jego policzkach, jakie mu się robiły, gdy się uśmiechał.” Pamięci Jarka L.
Nigdy nie lubiłam świąt, ponieważ zawsze wiązało się to dla mnie z całą masą obowiązków. Musiałam pomagać rodzicom we wszystkim: najpierw zakupy, później krojenie warzyw na sałatkę, mieszanie galaretek do ciasta, kręcenie maku w maszynce, trzepanie dywanów, mycie okien, od rana do nocy mnóstwo pracy. A byłam przecież młoda, mogłabym w tym czasie siedzieć jak inne dzieci przed blokiem i bawić się beztrosko, wisieć na trzepaku, miło spędzać czas rozmawiając o tym i o owym lub zaśmiewając się do łez.
W moim domu było zawsze tak nudno. Rodzice nigdy nie podnosili głosu. Mama nie pracowała, była taka cicha, spokojna, poukładana, na wszystko się zgadzała bez mrugnięcia okiem, co tylko tata wymyślił, aprobowała. Pozwalała mu na wszystko, a on to z premedytacją wykorzystywał. Przynajmniej tak to wtedy widziałam. Ja za to czułam się jak w pułapce, nie mogłam biegać do koleżanek kiedy chciałam, na dyskoteki, do kina, w domu spędzałam jak dla mnie zbyt wiele czasu, czułam się, jakby on mnie parzył, uwierał, buntowałam się przeciw temu. Tak było tam perfekcyjnie, jak w muzeum, idealnie, czysto, schludnie, przewidywalnie. Zawsze pachniało ciastem w sobotę, obiad był punktualnie podany i ciepła kolacja, codziennie inna, smaczna, przepyszna. Zazdrościłam Kaśce tego, że nikt nie sprawdza jej lekcji, nie wypytuje, nie przesłuchuje, mama nie interesowała się nią wcale, nie pouczała, nie stawiała warunków, nigdy jej zresztą nie było w domu, dziewczyna miała wolną rękę. Mama Kasi wychowywała moją przyjaciółkę samotnie, jednocześnie
kończyła studia, pracowała, gdzie się dało, brała każde zlecenie, była podobnie jak Irena Kwiatkowska kobietą, która pracy się nie bała. Nigdy, aż do samego końca. Dzisiaj wiem, jak trudno samotnie wychowywać dziecko, ile to kosztuje wysiłku i jak przykro jest nie mieć z kim dzielić trosk, zmartwień, sypialni.
Wynosząc wieczorem śmieci przyglądałam się gwiazdom na bezchmurnym, zimowym niebie. Bałam się ciemności, a jeszcze miałam przecież przynieść grzybki w occie z piwnicy. Zawsze obawiałam się, czy w zaułkach tego ponurego pomieszczenia nie czyhają na mnie myszy. Często żarówka na korytarzu się przepalała i szłam z lampką z rozedrganej dłoni, wyobrażając sobie najgorsze z możliwych scenariuszy. Czasami nie dało się normalnie przejść, potrzebne były kalosze, ponieważ woda zalewała przejście. Na szczęście do środka piwnic się nie dostawała, wszystkie miały bowiem wysokie progi, jakby ktoś specjalnie tak zaprojektował budynek, bo wiedział, co może się zdarzyć. Brnęło się do przodu wśród zanieczyszczeń, nieprzyjemnych zapachów do swojej piwnicy lub odpuszczało się tę wyprawę, machało na to ręką, decydując się przyjść wtedy, gdy woda opadnie. Zależało to wszystko od tego, czy mocno czegoś stamtąd potrzebowaliśmy.
Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Często zastanawiałam się nad tym, jak wyglądałaby moja młodsza siostra albo starszy brat, w zależności od nastroju, od momentu, w którym się znajdowałam. Czasem było mi smutno i wtedy tuliłam na niby wyimaginowaną bratnią duszę, gdy musiałam po ciemku iść wyrzucić śmieci, szedł ze mną odważny, wysoki chłopak, z którym łączyły mnie wymyślone więzy krwi. Tęskniłam za kimś, kto by mnie rozumiał i kochał bezwarunkowo, bez stawiania wymogów, warunków, jak moi rodzice.
Gdy byłam nastolatką zginął tragicznie mój kolega z klasy jeszcze ze szkoły podstawowej. Zawsze trzymaliśmy się wszyscy razem, cała grupa była ze sobą bardzo zżyta, nigdy żadne z nas nie kablowało na drugiego, nie donosiło, nie skarżyło. Przeżyliśmy bardzo to traumatyczne doświadczenie chyba wszyscy, ale ja i Kaśka szczególnie mocno. Miałam dziwne myśli dotyczące śmierci, zaczęłam zastanawiać się nad tym, po co to wszystko, długo nie mogłam dojść do siebie, nie widziałam w niczym sensu. Z kolei moja przyjaciółka była jego dziewczyną. Mieli po siedemnaście lat, znali się całe życie, mieszkaliśmy przecież wszyscy w jednym bloku, tuż obok siebie, niemalże wszystko o sobie wiedząc. Mama Dominika pracowała w przedszkolu, tata zaś w lesie. Byli ludźmi prostymi, nie mieli wysokich aspiracji czy ambicji, chcieli tylko dobrze wychować jedynego syna na dobrego i uczciwego człowieka. Niestety życie tego nastolatka skończyło się przedwcześnie. Nie wstawałam wtedy w ogóle z łóżka, przez blisko trzy tygodnie nie chodziłam do szkoły. Denerwowała mnie troska mamy, nie chciałam i nie umiałam rozmawiać o tym, co czułam i przez co przechodziłam. Był to jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu. Nigdy nie zapomniałam dołeczków w jego policzkach, jakie mu się robiły, gdy się uśmiechał. Był naprawdę miłym, sympatycznym i wesołym kolegą, z pięknymi marzeniami, gotów je realizować choćby zaraz, już, teraz, natychmiast. Szybko się do czegoś zapalał, ale trwał w swoim postanowieniu i nie odpuszczał jak inni w naszym wieku. Nie poszedł, jak ja i Kaśka do ogólniaka, wybrał technikum samochodowe, chciał mieć kiedyś własny warsztat, pomagać rodzicom i poślubić ukochaną. Nigdy nie pogodziłam się z tym, że nie było mu to dane. Dzisiaj, gdy jestem na cmentarzu, palę znicz ku pamięci Dominika za każdym razem do oczu cisną mi się łzy. To już tyle lat, a ja nadal pamiętam. Śmieję się na wspomnienie tego, jak cudowne to były czasy, jak banalne były nasze problemy, gdy zastanawiałam się, czy ktokolwiek poprosi mnie do tańca na szkolnej zabawie karnawałowej, czy raczej będę podpierać ścianę? Mam piękne wspomnienia, których nikt nigdy mi nie zabierze.
Z Kasią niestety nie mogłam się porozumieć, tkwiła pomiędzy nami ta tragedia, nie umiałyśmy o tym rozmawiać, nasze relacje rozluźniły się. Ona przykładna uczennica, chodziła do szkoły i uczyła się, ja chociaż wyszłam z marazmu, nigdy do końca nie otrząsnęłam się z tamtego dramatu. Jakbym tuż za sobą słyszała chichot śmierci, czuła, że jest blisko, zbyt blisko. Nie byłam już wesołą nastolatką, która może wszystko, której marzenia się mogą spełnić, bo dlaczego by nie? Chodziłam na wagary, opuściłam się w nauce, nie zależało mi na niczym…
Może przez to trudne doświadczenie tak łatwo i szybko zaufałam Patrykowi? Nie wiem… Ciężko mi to było zrozumieć, ponieważ nigdy wcześniej nie zależało mi na żadnym chłopcu jakoś szczególnie. To ja zrywałam wszelkie znajomości, gdy tylko zaczynały mnie uwierać, kiedy coś zaczynało mi przeszkadzać, nudzić mnie. Tym razem wpadłam po same uszy, zakochałam się, szczenięcą i naiwną, pierwszą prawdziwą miłością. Boże, jaka ja byłam szczęśliwa! Jak nigdy wcześniej, mogłabym góry przenosić! Nie liczyło się nic i nikt inny! Odliczałam godziny do naszego kolejnego spotkania, nie mogłam doczekać się, by znowu być blisko niego! Dla mnie miał najpiękniejszą twarz, najmilszy uśmiech i naprawdę mnie kochał! Czy to było możliwe, by właśnie na mnie komuś zależało? Miałam osiemnaście lat, żadnych poważnych doświadczeń związanych z płcią przeciwną, a on był niewiele ode mnie starszy. Dzisiaj myślę, że po prostu nie byliśmy jeszcze gotowi na to, co na nas spadło, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak wiele dla siebie znaczymy, jak ważni dla siebie nawzajem jesteśmy, dzieci z nas były po prostu. Zupełnie nie liczyliśmy się ze zdaniem innych, robiliśmy tylko to, na co mieliśmy w danej chwili ochotę, nie myśląc o konsekwencjach, o tym, czy komuś zrobimy krzywdę naszym postępowaniem. Byliśmy naiwni, beztroscy, ale gdy patrzę na to wszystko teraz, z perspektywy czasu, wiem, że nie zamieniłabym tamtych chwil na żadne inne. Nawet dzisiaj, kiedy wiem, jak wiele musiałam przejść i jak strasznie to wszystko skończyło się dla mnie. Bawiliśmy się wspaniale, moi rodzice próbowali oczywiście protestować, wymyślali kary, szukali sposobu, by dotrzeć do mnie, przecież zawaliłam szkołę, uciekałam z domu, by być blisko niego, nie jadłam, schudłam i zmieniłam się. Wcześniej naprawdę dobrze się uczyłam, chciałam iść na studia, teraz istotne dla mnie było tylko to, by być blisko niego, trzymać go za rękę, wtedy świat wydawał mi się najpiękniejszy.
Szybko okazało się, że jestem w ciąży, był płacz, lament, a moja rozpacz nie miała końca. Nie miałam przyjaciół, z Kasią od dawna nie rozmawiałam, nie było nikogo, kto umiałby mi poradzić, pomóc. Powiedziałam Patrykowi o tym, co się stało, a on… zapalił się do tego, mówił, żebym się nie martwiła, że jakoś to będzie, że porozmawia z rodzicami, że zamieszkamy u niego. Pojechałam do jego rodzinnego domu, wtedy byłam tam po raz pierwszy. Oczywiście jego mama i tata wiedzieli, kim jestem i że znaczę dla niego tak wiele. To było cudowne uczucie, poznać jego rodziców, choć poza tym sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Mama Patryka zachowała się wspaniale, powiedziała, że pomogą nam, że najważniejsza teraz jestem ja, moje zdrowie i nasza przyszłość, że trzeba to wszystko przemyśleć na spokojnie, porozmawiać z moimi rodzicami, razem coś ustalić. Zdawało się, że wszystko będzie dobrze. Co prawda Patryk miał w planach nagranie płyty, byli już z kolegami z zespołu umówieni z pewnymi ludźmi z wytwórni muzycznej, ale powiedział, że jakoś to będzie, żebym się nie martwiła. Śpiewał naprawdę bosko, miał wielki talent. Przechodziły mnie ciarki, gdy tylko słyszałam jego głos. Byłam taka szczęśliwa, odwiózł mnie wtedy do domu i …
I to był ostatni raz, gdy go widziałam. Patryk zginął na miejscu, w wypadku samochodowym, właśnie wtedy, kiedy wracał ode mnie. Kierowcy auta z naprzeciwka oczywiście nic się nie stało, choć to w jego krwi były promile, on nie poniósł moim zdaniem należytej kary, bo przeżył! Czy udało mi się dojść do siebie, po kolejnym traumatycznym przeżyciu? Minęło już tyle lat, a ja dalej nie pogodziłam się z tym, więc chyba nigdy mi się to nie uda. Oczywiście, czas leczy rany, powiedzmy. Czas po prostu łagodzi ból, zelżał on, to prawda, ale nigdy, przenigdy nie zapomnę. Wspomnień związanych z Patrykiem, moją pierwszą miłością nigdy nie zatrze czas. Nikt nie odbierze mi najpiękniejszych chwil mojego życia, gdy czułam się taka bezpieczna w jego ramionach, kiedy mówił, że zawsze będziemy razem, opowiadał o naszych wspólnych planach, gdy śpiewał tylko dla mnie stworzone piosenki. On naprawdę mnie kochał, tak mocno, jak ja kochałam jego. Gdy trzymał mnie za rękę i patrzył w moje oczy nic nie miało znaczenia, czułam, że brak mi tchu, to on był moim powietrzem, bez niego nie byłoby mnie. A jednak byłam, może smutniejsza, szczuplejsza, lecz miałam dla kogo żyć, bo w środku mnie rozwijała się mała istotka, cząstka mnie i Patryka.
Jak kruche jest nasze życie,
gaśnie światełko,
tak nagle, niespodziewanie…
Nie zdążymy rozwinąć skrzydeł
do lotu
pofrunąć
i już nas nie ma…
Kocham Patrycję, naszą córeczkę, będę chronić ją zawsze, z całych sił, przed całym złem tego świata. I opowiadam jej o Patryku, jej tacie, pokazuję zdjęcia, chodzimy razem na cmentarz i modlimy się.
Moi rodzice oczywiście próbowali mi pomóc, ale nie pozwoliłam im na to. Wyjechałam do babci, to tam przepłakałam żal, rozgoryczenie, to właśnie ona, najstarsza w naszej rodzinie osoba, pomogła mi przez to wszystko przejść i jakoś poukładać sobie to w głowie. Nie potrafiłam żyć bez niego, bez mojego powietrza, ale w moim wnętrzu rozwijała się maleńka istotka, która niczemu nie była winna, którą należało chronić i o którą musiałam zadbać, dla której byłam najważniejszą przecież osobą. Gdyby nie Pati chyba nie dałabym rady.
Kiedy urodziła się Patrycja zrozumiałam, że rodzice nie zasłużyli sobie na to, co im zgotowałam. Szczególnie mama mocno przeżyła moją wyprowadzkę, oskarżenia, że to jej wina, bo jest taka doskonała, taka idealna! Wykrzyczałam jej wtedy wszystko, że tak nie wolno żyć, że trzeba się realizować, że nie można tylko siedzieć w domu, gotować obiadki i piec te zakichane ciasta! Dlaczego ojciec ma prawo jeździć na mecze siatkówki, że robi wszystko, na co ma ochotę, a ona jest taka… nudna!
-Będziesz miała dziecko to zrozumiesz. – odpowiedziała mi wtedy, nim wyszła do drugiego pokoju, w którym najprawdopodobniej wypłakała wszystkie łzy tej nocy.
Byłam niesprawiedliwa, wiem, teraz, gdy sama mam dziecko rozumiem, jak ważne jest ono dla mnie. Wróciłam do rodziców, a mama ze spokojem, jak zawsze opowiedziała mi swoją historię. Nie mogła zajść w ciążę, niby nie było żadnych medycznych przeciwwskazań ku temu, a jednak nie udawało jej się spełnić marzenia o posiadaniu potomstwa. Zaglądała do wózków koleżanek, płakała, wyobrażała sobie, jak karmi, przewija, kąpie swoją malutką kruszynkę. Kupowała ciuszki, prała i prasowała je, urządzili z tatą pokoik dla maluszka, a dziecka dalej nie było. Gdy całkiem straciła nadzieję okazało się, że jest w ciąży! Radość moich rodziców była ogromna. Mama zrobiła to wszystko dla mnie, chciała zapewnić mi szczęśliwy dom, pełen ciepła i miłości, jakiego sama nigdy nie miała.
- Martynko, przecież ja mam marzenia, dotyczą one ciebie i twojego dziecka. Spełniałam się w roli mamy, żony i kury domowej – mama uśmiecha się do mnie- nigdy nie pragnęłam niczego poza tym, co w tym złego? Teraz chcę spełniać się jako babcia, a ty, o ile będziesz chciała pomyślisz o przyszłości.
No właśnie, co w tym złego? Pytam, przełamując się z mamą opłatkiem, w ten wigilijny wieczór. I dzisiaj, jak kiedyś pomagałam krojąc warzywa na sałatkę, nawet Patrycja otrzymała małą deseczkę i plastikowy nożyk, tak bardzo chciała nam pomagać. Wraz z mamą i córką upiekłyśmy przepyszne ciasta, zrobiłyśmy pierogi z kapustą i grzybami, wszystko przygotowaliśmy wspólnie. Wśród nas, przy wigilijnym stole siedzą rodzice Patryka, a moja córeczka jak co roku nie może doczekać się prezentów. Po wieczerzy wspólnie wybierzemy się na cmentarz, by zapalić znicz, na grobie mojego szkolnego kolegi Dominika i na drugim, gdzie spoczywa moja wielka miłość, moje powietrze. Jak dobrze, że mam wspomnienia, nigdy o Tobie nie zapomnę, Patryku, nigdy…
Dzisiaj uwielbiam święta, ten czas oczekiwania, wspólne chwile w gronie rodzinnym, zapach potraw wigilijnych, krzątaninę, ubieranie choinki z moją córeczką. Dużo wcześniej myślę o prezentach, co komu sprawi radość, bo według mnie dawanie podarunków jest o wiele bardziej przyjemne, niż ich otrzymywanie. Razem z moją córką piszemy list do świętego Mikołaja, ona robi przepiękne, barwne rysunki, a ja dopisuję pozdrowienia.
Skończyłam studia, pracuję w szkole, jestem nauczycielem języka polskiego. Nie mogłam inaczej, po tym, jak cudowne wspomnienia mam związane ze swoją początkową edukacją.
I jest jeszcze coś, gdy moja Patrycja zaczyna śpiewać kolędy w wigilijny wieczór, przechodzą mnie ciarki. Ma talent.
Wspomnień nie zabierze mi nikt…
To wymysł mojej wybujałej wyobraźni, ale jedno jest w tym opowiadaniu autentyczne: „Nigdy nie zapomniałam dołeczków w jego policzkach, jakie mu się robiły, gdy się uśmiechał.” Pamięci Jarka L.
Nigdy nie lubiłam świąt, ponieważ zawsze wiązało się to dla mnie z całą masą obowiązków. Musiałam pomagać rodzicom we wszystkim: najpierw zakupy, później krojenie warzyw na sałatkę, mieszanie galaretek do ciasta, kręcenie maku w maszynce, trzepanie dywanów, mycie okien, od rana do nocy mnóstwo pracy. A byłam przecież młoda, mogłabym w tym czasie siedzieć jak inne dzieci przed blokiem i bawić się beztrosko, wisieć na trzepaku, miło spędzać czas rozmawiając o tym i o owym lub zaśmiewając się do łez.
W moim domu było zawsze tak nudno. Rodzice nigdy nie podnosili głosu. Mama nie pracowała, była taka cicha, spokojna, poukładana, na wszystko się zgadzała bez mrugnięcia okiem, co tylko tata wymyślił, aprobowała. Pozwalała mu na wszystko, a on to z premedytacją wykorzystywał. Przynajmniej tak to wtedy widziałam. Ja za to czułam się jak w pułapce, nie mogłam biegać do koleżanek kiedy chciałam, na dyskoteki, do kina, w domu spędzałam jak dla mnie zbyt wiele czasu, czułam się, jakby on mnie parzył, uwierał, buntowałam się przeciw temu. Tak było tam perfekcyjnie, jak w muzeum, idealnie, czysto, schludnie, przewidywalnie. Zawsze pachniało ciastem w sobotę, obiad był punktualnie podany i ciepła kolacja, codziennie inna, smaczna, przepyszna. Zazdrościłam Kaśce tego, że nikt nie sprawdza jej lekcji, nie wypytuje, nie przesłuchuje, mama nie interesowała się nią wcale, nie pouczała, nie stawiała warunków, nigdy jej zresztą nie było w domu, dziewczyna miała wolną rękę. Mama Kasi wychowywała moją przyjaciółkę samotnie, jednocześnie
kończyła studia, pracowała, gdzie się dało, brała każde zlecenie, była podobnie jak Irena Kwiatkowska kobietą, która pracy się nie bała. Nigdy, aż do samego końca. Dzisiaj wiem, jak trudno samotnie wychowywać dziecko, ile to kosztuje wysiłku i jak przykro jest nie mieć z kim dzielić trosk, zmartwień, sypialni.
Wynosząc wieczorem śmieci przyglądałam się gwiazdom na bezchmurnym, zimowym niebie. Bałam się ciemności, a jeszcze miałam przecież przynieść grzybki w occie z piwnicy. Zawsze obawiałam się, czy w zaułkach tego ponurego pomieszczenia nie czyhają na mnie myszy. Często żarówka na korytarzu się przepalała i szłam z lampką z rozedrganej dłoni, wyobrażając sobie najgorsze z możliwych scenariuszy. Czasami nie dało się normalnie przejść, potrzebne były kalosze, ponieważ woda zalewała przejście. Na szczęście do środka piwnic się nie dostawała, wszystkie miały bowiem wysokie progi, jakby ktoś specjalnie tak zaprojektował budynek, bo wiedział, co może się zdarzyć. Brnęło się do przodu wśród zanieczyszczeń, nieprzyjemnych zapachów do swojej piwnicy lub odpuszczało się tę wyprawę, machało na to ręką, decydując się przyjść wtedy, gdy woda opadnie. Zależało to wszystko od tego, czy mocno czegoś stamtąd potrzebowaliśmy.
Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Często zastanawiałam się nad tym, jak wyglądałaby moja młodsza siostra albo starszy brat, w zależności od nastroju, od momentu, w którym się znajdowałam. Czasem było mi smutno i wtedy tuliłam na niby wyimaginowaną bratnią duszę, gdy musiałam po ciemku iść wyrzucić śmieci, szedł ze mną odważny, wysoki chłopak, z którym łączyły mnie wymyślone więzy krwi. Tęskniłam za kimś, kto by mnie rozumiał i kochał bezwarunkowo, bez stawiania wymogów, warunków, jak moi rodzice.
Gdy byłam nastolatką zginął tragicznie mój kolega z klasy jeszcze ze szkoły podstawowej. Zawsze trzymaliśmy się wszyscy razem, cała grupa była ze sobą bardzo zżyta, nigdy żadne z nas nie kablowało na drugiego, nie donosiło, nie skarżyło. Przeżyliśmy bardzo to traumatyczne doświadczenie chyba wszyscy, ale ja i Kaśka szczególnie mocno. Miałam dziwne myśli dotyczące śmierci, zaczęłam zastanawiać się nad tym, po co to wszystko, długo nie mogłam dojść do siebie, nie widziałam w niczym sensu. Z kolei moja przyjaciółka była jego dziewczyną. Mieli po siedemnaście lat, znali się całe życie, mieszkaliśmy przecież wszyscy w jednym bloku, tuż obok siebie, niemalże wszystko o sobie wiedząc. Mama Dominika pracowała w przedszkolu, tata zaś w lesie. Byli ludźmi prostymi, nie mieli wysokich aspiracji czy ambicji, chcieli tylko dobrze wychować jedynego syna na dobrego i uczciwego człowieka. Niestety życie tego nastolatka skończyło się przedwcześnie. Nie wstawałam wtedy w ogóle z łóżka, przez blisko trzy tygodnie nie chodziłam do szkoły. Denerwowała mnie troska mamy, nie chciałam i nie umiałam rozmawiać o tym, co czułam i przez co przechodziłam. Był to jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu. Nigdy nie zapomniałam dołeczków w jego policzkach, jakie mu się robiły, gdy się uśmiechał. Był naprawdę miłym, sympatycznym i wesołym kolegą, z pięknymi marzeniami, gotów je realizować choćby zaraz, już, teraz, natychmiast. Szybko się do czegoś zapalał, ale trwał w swoim postanowieniu i nie odpuszczał jak inni w naszym wieku. Nie poszedł, jak ja i Kaśka do ogólniaka, wybrał technikum samochodowe, chciał mieć kiedyś własny warsztat, pomagać rodzicom i poślubić ukochaną. Nigdy nie pogodziłam się z tym, że nie było mu to dane. Dzisiaj, gdy jestem na cmentarzu, palę znicz ku pamięci Dominika za każdym razem do oczu cisną mi się łzy. To już tyle lat, a ja nadal pamiętam. Śmieję się na wspomnienie tego, jak cudowne to były czasy, jak banalne były nasze problemy, gdy zastanawiałam się, czy ktokolwiek poprosi mnie do tańca na szkolnej zabawie karnawałowej, czy raczej będę podpierać ścianę? Mam piękne wspomnienia, których nikt nigdy mi nie zabierze.
Z Kasią niestety nie mogłam się porozumieć, tkwiła pomiędzy nami ta tragedia, nie umiałyśmy o tym rozmawiać, nasze relacje rozluźniły się. Ona przykładna uczennica, chodziła do szkoły i uczyła się, ja chociaż wyszłam z marazmu, nigdy do końca nie otrząsnęłam się z tamtego dramatu. Jakbym tuż za sobą słyszała chichot śmierci, czuła, że jest blisko, zbyt blisko. Nie byłam już wesołą nastolatką, która może wszystko, której marzenia się mogą spełnić, bo dlaczego by nie? Chodziłam na wagary, opuściłam się w nauce, nie zależało mi na niczym…
Może przez to trudne doświadczenie tak łatwo i szybko zaufałam Patrykowi? Nie wiem… Ciężko mi to było zrozumieć, ponieważ nigdy wcześniej nie zależało mi na żadnym chłopcu jakoś szczególnie. To ja zrywałam wszelkie znajomości, gdy tylko zaczynały mnie uwierać, kiedy coś zaczynało mi przeszkadzać, nudzić mnie. Tym razem wpadłam po same uszy, zakochałam się, szczenięcą i naiwną, pierwszą prawdziwą miłością. Boże, jaka ja byłam szczęśliwa! Jak nigdy wcześniej, mogłabym góry przenosić! Nie liczyło się nic i nikt inny! Odliczałam godziny do naszego kolejnego spotkania, nie mogłam doczekać się, by znowu być blisko niego! Dla mnie miał najpiękniejszą twarz, najmilszy uśmiech i naprawdę mnie kochał! Czy to było możliwe, by właśnie na mnie komuś zależało? Miałam osiemnaście lat, żadnych poważnych doświadczeń związanych z płcią przeciwną, a on był niewiele ode mnie starszy. Dzisiaj myślę, że po prostu nie byliśmy jeszcze gotowi na to, co na nas spadło, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak wiele dla siebie znaczymy, jak ważni dla siebie nawzajem jesteśmy, dzieci z nas były po prostu. Zupełnie nie liczyliśmy się ze zdaniem innych, robiliśmy tylko to, na co mieliśmy w danej chwili ochotę, nie myśląc o konsekwencjach, o tym, czy komuś zrobimy krzywdę naszym postępowaniem. Byliśmy naiwni, beztroscy, ale gdy patrzę na to wszystko teraz, z perspektywy czasu, wiem, że nie zamieniłabym tamtych chwil na żadne inne. Nawet dzisiaj, kiedy wiem, jak wiele musiałam przejść i jak strasznie to wszystko skończyło się dla mnie. Bawiliśmy się wspaniale, moi rodzice próbowali oczywiście protestować, wymyślali kary, szukali sposobu, by dotrzeć do mnie, przecież zawaliłam szkołę, uciekałam z domu, by być blisko niego, nie jadłam, schudłam i zmieniłam się. Wcześniej naprawdę dobrze się uczyłam, chciałam iść na studia, teraz istotne dla mnie było tylko to, by być blisko niego, trzymać go za rękę, wtedy świat wydawał mi się najpiękniejszy.
Szybko okazało się, że jestem w ciąży, był płacz, lament, a moja rozpacz nie miała końca. Nie miałam przyjaciół, z Kasią od dawna nie rozmawiałam, nie było nikogo, kto umiałby mi poradzić, pomóc. Powiedziałam Patrykowi o tym, co się stało, a on… zapalił się do tego, mówił, żebym się nie martwiła, że jakoś to będzie, że porozmawia z rodzicami, że zamieszkamy u niego. Pojechałam do jego rodzinnego domu, wtedy byłam tam po raz pierwszy. Oczywiście jego mama i tata wiedzieli, kim jestem i że znaczę dla niego tak wiele. To było cudowne uczucie, poznać jego rodziców, choć poza tym sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Mama Patryka zachowała się wspaniale, powiedziała, że pomogą nam, że najważniejsza teraz jestem ja, moje zdrowie i nasza przyszłość, że trzeba to wszystko przemyśleć na spokojnie, porozmawiać z moimi rodzicami, razem coś ustalić. Zdawało się, że wszystko będzie dobrze. Co prawda Patryk miał w planach nagranie płyty, byli już z kolegami z zespołu umówieni z pewnymi ludźmi z wytwórni muzycznej, ale powiedział, że jakoś to będzie, żebym się nie martwiła. Śpiewał naprawdę bosko, miał wielki talent. Przechodziły mnie ciarki, gdy tylko słyszałam jego głos. Byłam taka szczęśliwa, odwiózł mnie wtedy do domu i …
I to był ostatni raz, gdy go widziałam. Patryk zginął na miejscu, w wypadku samochodowym, właśnie wtedy, kiedy wracał ode mnie. Kierowcy auta z naprzeciwka oczywiście nic się nie stało, choć to w jego krwi były promile, on nie poniósł moim zdaniem należytej kary, bo przeżył! Czy udało mi się dojść do siebie, po kolejnym traumatycznym przeżyciu? Minęło już tyle lat, a ja dalej nie pogodziłam się z tym, więc chyba nigdy mi się to nie uda. Oczywiście, czas leczy rany, powiedzmy. Czas po prostu łagodzi ból, zelżał on, to prawda, ale nigdy, przenigdy nie zapomnę. Wspomnień związanych z Patrykiem, moją pierwszą miłością nigdy nie zatrze czas. Nikt nie odbierze mi najpiękniejszych chwil mojego życia, gdy czułam się taka bezpieczna w jego ramionach, kiedy mówił, że zawsze będziemy razem, opowiadał o naszych wspólnych planach, gdy śpiewał tylko dla mnie stworzone piosenki. On naprawdę mnie kochał, tak mocno, jak ja kochałam jego. Gdy trzymał mnie za rękę i patrzył w moje oczy nic nie miało znaczenia, czułam, że brak mi tchu, to on był moim powietrzem, bez niego nie byłoby mnie. A jednak byłam, może smutniejsza, szczuplejsza, lecz miałam dla kogo żyć, bo w środku mnie rozwijała się mała istotka, cząstka mnie i Patryka.
Jak kruche jest nasze życie,
gaśnie światełko,
tak nagle, niespodziewanie…
Nie zdążymy rozwinąć skrzydeł
do lotu
pofrunąć
i już nas nie ma…
Kocham Patrycję, naszą córeczkę, będę chronić ją zawsze, z całych sił, przed całym złem tego świata. I opowiadam jej o Patryku, jej tacie, pokazuję zdjęcia, chodzimy razem na cmentarz i modlimy się.
Moi rodzice oczywiście próbowali mi pomóc, ale nie pozwoliłam im na to. Wyjechałam do babci, to tam przepłakałam żal, rozgoryczenie, to właśnie ona, najstarsza w naszej rodzinie osoba, pomogła mi przez to wszystko przejść i jakoś poukładać sobie to w głowie. Nie potrafiłam żyć bez niego, bez mojego powietrza, ale w moim wnętrzu rozwijała się maleńka istotka, która niczemu nie była winna, którą należało chronić i o którą musiałam zadbać, dla której byłam najważniejszą przecież osobą. Gdyby nie Pati chyba nie dałabym rady.
Kiedy urodziła się Patrycja zrozumiałam, że rodzice nie zasłużyli sobie na to, co im zgotowałam. Szczególnie mama mocno przeżyła moją wyprowadzkę, oskarżenia, że to jej wina, bo jest taka doskonała, taka idealna! Wykrzyczałam jej wtedy wszystko, że tak nie wolno żyć, że trzeba się realizować, że nie można tylko siedzieć w domu, gotować obiadki i piec te zakichane ciasta! Dlaczego ojciec ma prawo jeździć na mecze siatkówki, że robi wszystko, na co ma ochotę, a ona jest taka… nudna!
-Będziesz miała dziecko to zrozumiesz. – odpowiedziała mi wtedy, nim wyszła do drugiego pokoju, w którym najprawdopodobniej wypłakała wszystkie łzy tej nocy.
Byłam niesprawiedliwa, wiem, teraz, gdy sama mam dziecko rozumiem, jak ważne jest ono dla mnie. Wróciłam do rodziców, a mama ze spokojem, jak zawsze opowiedziała mi swoją historię. Nie mogła zajść w ciążę, niby nie było żadnych medycznych przeciwwskazań ku temu, a jednak nie udawało jej się spełnić marzenia o posiadaniu potomstwa. Zaglądała do wózków koleżanek, płakała, wyobrażała sobie, jak karmi, przewija, kąpie swoją malutką kruszynkę. Kupowała ciuszki, prała i prasowała je, urządzili z tatą pokoik dla maluszka, a dziecka dalej nie było. Gdy całkiem straciła nadzieję okazało się, że jest w ciąży! Radość moich rodziców była ogromna. Mama zrobiła to wszystko dla mnie, chciała zapewnić mi szczęśliwy dom, pełen ciepła i miłości, jakiego sama nigdy nie miała.
- Martynko, przecież ja mam marzenia, dotyczą one ciebie i twojego dziecka. Spełniałam się w roli mamy, żony i kury domowej – mama uśmiecha się do mnie- nigdy nie pragnęłam niczego poza tym, co w tym złego? Teraz chcę spełniać się jako babcia, a ty, o ile będziesz chciała pomyślisz o przyszłości.
No właśnie, co w tym złego? Pytam, przełamując się z mamą opłatkiem, w ten wigilijny wieczór. I dzisiaj, jak kiedyś pomagałam krojąc warzywa na sałatkę, nawet Patrycja otrzymała małą deseczkę i plastikowy nożyk, tak bardzo chciała nam pomagać. Wraz z mamą i córką upiekłyśmy przepyszne ciasta, zrobiłyśmy pierogi z kapustą i grzybami, wszystko przygotowaliśmy wspólnie. Wśród nas, przy wigilijnym stole siedzą rodzice Patryka, a moja córeczka jak co roku nie może doczekać się prezentów. Po wieczerzy wspólnie wybierzemy się na cmentarz, by zapalić znicz, na grobie mojego szkolnego kolegi Dominika i na drugim, gdzie spoczywa moja wielka miłość, moje powietrze. Jak dobrze, że mam wspomnienia, nigdy o Tobie nie zapomnę, Patryku, nigdy…
Dzisiaj uwielbiam święta, ten czas oczekiwania, wspólne chwile w gronie rodzinnym, zapach potraw wigilijnych, krzątaninę, ubieranie choinki z moją córeczką. Dużo wcześniej myślę o prezentach, co komu sprawi radość, bo według mnie dawanie podarunków jest o wiele bardziej przyjemne, niż ich otrzymywanie. Razem z moją córką piszemy list do świętego Mikołaja, ona robi przepiękne, barwne rysunki, a ja dopisuję pozdrowienia.
Skończyłam studia, pracuję w szkole, jestem nauczycielem języka polskiego. Nie mogłam inaczej, po tym, jak cudowne wspomnienia mam związane ze swoją początkową edukacją.
I jest jeszcze coś, gdy moja Patrycja zaczyna śpiewać kolędy w wigilijny wieczór, przechodzą mnie ciarki. Ma talent.
czwartek, 26 grudnia 2013
List z Powstania i Pensjonat Marzeń.
Książki, których premiera dopiero w 2014 roku, czytane przeze mnie jeszcze przed świętami, jednak dopiero dzisiaj znalazłam czas, by napisać o nich kilka słów. Recenzję "Listu z Powstania" dodam na blog 1 stycznia najprawdopodobniej, premiera 15 stycznia. Opis "Pensjonatu Marzeń" najpewniej pojawi się pod koniec stycznia, premiera 5 lutego.
Maleńki fragmencik, sam początek recenzji, całość wysłana już do Autorki PREMIERA KSIĄŻKI 5 LUTEGO!
"Magdalena Witkiewicz zaczęła swoją przygodę z pisaniem od przezabawnej powieści zatytułowanej „Milaczek”. Nie miała zamiaru stworzyć arcydzieła literatury, pisała dla własnej przyjemności, nie wyobrażając sobie w najśmielszych nawet marzeniach, że zostanie pisarką. Długo nie mogła w to uwierzyć, że czytelniczki uwielbiają jej powieści, że naprawdę ma talent. Dzięki swoim książkom tchnęła w kobiety nadzieję na lepsze jutro, w to, że one mogą być szczęśliwe i spełnione. To za sprawą „Szkoły żon” wiele pań zmieniło myślenie, zaczęło wierzyć w siebie, w swoje siły i możliwości. Każda z nas bowiem ma prawo do radości. Nie musimy akceptować smutnej, szarej rzeczywistości, żyć w domowym kieracie, obawiając się zmian.
„Pensjonat Marzeń” to kontynuacja bestsellerowej „Szkoły żon”. Spotykamy tu zarówno znane nam wcześniej bohaterki, jak też postaci zupełnie nowe. Każda z nas znajdzie tu coś dla siebie. Być może utożsami się z tą czy inną osobą, zrozumie jej uczucia, emocje, dylematy?"
"Magdalena Witkiewicz zaczęła swoją przygodę z pisaniem od przezabawnej powieści zatytułowanej „Milaczek”. Nie miała zamiaru stworzyć arcydzieła literatury, pisała dla własnej przyjemności, nie wyobrażając sobie w najśmielszych nawet marzeniach, że zostanie pisarką. Długo nie mogła w to uwierzyć, że czytelniczki uwielbiają jej powieści, że naprawdę ma talent. Dzięki swoim książkom tchnęła w kobiety nadzieję na lepsze jutro, w to, że one mogą być szczęśliwe i spełnione. To za sprawą „Szkoły żon” wiele pań zmieniło myślenie, zaczęło wierzyć w siebie, w swoje siły i możliwości. Każda z nas bowiem ma prawo do radości. Nie musimy akceptować smutnej, szarej rzeczywistości, żyć w domowym kieracie, obawiając się zmian.
„Pensjonat Marzeń” to kontynuacja bestsellerowej „Szkoły żon”. Spotykamy tu zarówno znane nam wcześniej bohaterki, jak też postaci zupełnie nowe. Każda z nas znajdzie tu coś dla siebie. Być może utożsami się z tą czy inną osobą, zrozumie jej uczucia, emocje, dylematy?"
Niebawem całość, na razie fragment recenzji. To książka naprawdę warta uwagi!!! Wydawnictwu Wydawnictwo FILIA i pisarce Ani Anna Klejzerowicz dziękuję z całego serca za zaufanie:))))
"Moim zdaniem Klejzerowicz świetnie poradziła sobie z tematem i naprawdę jest doskonałą twórczynią kryminalnych zagadek. Cieszę się, że dane było mi przeczytać „List z Powstania”. Niebezpieczna, smutna, ale miejscami romantyczna i pełna nadziei na lepsze jutro historia. Polecam całym sercem. To kawał dobrego kryminału, który warto poznać."
"Moim zdaniem Klejzerowicz świetnie poradziła sobie z tematem i naprawdę jest doskonałą twórczynią kryminalnych zagadek. Cieszę się, że dane było mi przeczytać „List z Powstania”. Niebezpieczna, smutna, ale miejscami romantyczna i pełna nadziei na lepsze jutro historia. Polecam całym sercem. To kawał dobrego kryminału, który warto poznać."
środa, 25 grudnia 2013
Zdjęcie: Proces tworzenia. Opowieść o fotografii od pomysłu do obrazu.
David duChemin zajmuje się zawodowo fotografią. Co prawda ukończył teologię, pracował jako komik estradowy, ale serce jego zawsze związane było z tworzeniem zdjęć. To piąta książka autora. Jeżeli interesują Was jego prace wystarczy wejść na stronę davidduchemin.com
We wprowadzeniu możemy przeczytać taki fragment:
"Dla artysty tworzenie sztuki jest ciężką pracą, walką, która- bardziej niż gotowe zdjęcie, książka czy rzeźba-nadaje sens życiu. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje zdjęcia od pewnego momentu muszą żyć samodzielnie i bronić się same w oderwaniu od wysiłku, jaki włożyłem w ich tworzenie. Skoro jednak ten wysiłek decyduje o powstaniu fotografii, to ucząc się rzemiosła technicznego, powinniśmy również poświęcać czas na zrozumienie procesu kierowania obrazu."*
Ostatnio próbuję robić zdjęcia, ale nie znam się na tym kompletnie i myślę, że tego typu książki mogą mi pomóc zrozumieć istotę fotografowania. Wiem, że stworzenie naprawdę ciekawego zdjęcia nie jest zadaniem prostym, że potrzeba do tego lat pracy, doświadczenia, talentu. Moja córka jest w trakcie zbierania pieniążków na swój pierwszy aparat fotograficzny, mąż również zainteresowany jest tą tematyką, dlatego po przeczytaniu owego tytułu na pewno sięgniemy po inne, wcześniejsze autora. Pisze on w sposób zrozumiały, nawet dla takich laików jak my, a jego obrazy są szczególne, oryginalne, naprawdę przykuwające uwagę, piękne.
Tłumaczy nam, że nie należy siedzieć w kącie i czekać na natchnienie, warto być kreatywnym, szukać pomysłu, inspiracji w fotografiach innych, nie ma w tym niczego złego. Trzeba oglądać zdjęcia, obrazy, grafiki, filmy, by w naszej głowie pojawiły się nowe pomysły. Warto myśleć, zastanawiać się, podpatrywać, słuchać, mieć otwarty umysł. Nie ma niestety gotowej recepty na stworzenie idealnego zdjęcia, profesjonalnego i ładnego, doskonałego w każdym calu.
Autor tłumaczy nam, że nie można wyobrazić sobie swojej przyszłej fotografii, przynajmniej on tego nie potrafi. Wszystko to zależy od wielu czynników, ale przede wszystkim zdjęcie trzeba poczuć. Od tego zaczyna pracę duChemin, szuka poszczególnych fragmentów układanki i składa je w jeden obraz, w całość, w kadry. Zmienia kompozycję zdjęć, szuka emocji, jego zdaniem bez uczuć nic wartościowego nie powstanie. On i aparat muszą ze sobą współpracować.
Fotografie duChemina są naprawdę piękne. Poszczególne rozdziały książki opowiadają o miejscach, w których tworzył. Mamy tu Wenecję, która nie była dla niego radosnym miejscem, gdyż czuł się samotny i chciał to pokazać poprzez zdjęcia, swoje odczucia, swoją izolację, swój smutek. To klimatyczne, oddające atmosferę fotografie, takie jak samotna gondola czy para biegnąca pod parasolem, uciekająca przed obfitym deszczem, i kolorowe, i czarno-białe obrazy. Czujemy się, jakbyśmy sami byli w tych miejscach, odnajdujemy się w romantycznej scenerii, przesiąkamy specyficznym, niepowtarzalnym zapachem tych wiekowych murów. Zaglądamy do kawiarni, słyszymy niemalże muzykę koncertujących zespołów, grających wokół placu Świętego Marka.
Drugie z przedstawionych w książce miejsc to Islandia. Według autora puste i samotne, ciche i spokojne otoczenie. Nieograniczona, nieznana mu nigdy wcześniej przestrzeń. Specjalnie nie czytał o niej, nie szukał informacji, po prostu poleciał samolotem, myśląc o Islandii jak o czystej kartce.
DuChemin pisze o przygodach, jakie stały się jego udziałem w tym, czy innym momencie, opowiada nam swoją historię. Dzięki temu świetnie czyta się ten poradnik, poznaje autora lepiej. Tak naprawdę nie mamy wrażenia, że przeglądamy coś, co ma nas czegoś nauczyć, nie ma tu suchych, niezrozumiałych informacji, trudnych i skomplikowanych pojęć. Z zafascynowaniem i zaciekawieniem podążamy szlakiem, który on przetarł, zaglądamy do miejsc, które wcześniej były nam całkowicie obce.
W Islandii królują kolory, na fotografiach mamy zestawienie barw, całą ich gamę: piękną, realistyczną zieleń, trawy targane wiatrem, błękitne górskie potoki, szarości skał, mgłę, którą można krajać nożem, pasma śniegu i lodu, od których robi nam się zimno i które przenikają chłodem nasze organizmy, od samego patrzenia na zdjęcie.
Trzecia wyprawa to Kenia, niebezpieczne, ale i fascynujące miejsce, brutalny świat, pełen ludzi honorowych, inteligentnych i pracowitych. Tutaj sporo autor mówi o pracy z ludźmi właśnie. Nieprzewidywalność w tym aspekcie daje mu tak wiele, że uwielbia tworzyć takie fotografie. Ludzkie twarze ujęte w kadrze, zamknięte w jednym zdjęciu, pokazujące ich losy, czasem smutne, tragiczne, innym razem pełne radości.
"Oczy wysyłają informacje pozwalające bez pudła rozpoznać kilka emocji, kilka różnych stanów ducha. Zniecierpliwienie, złość, nuda, rozpacz, strach, zaskoczenie- wszystko to odbija się w oczach, niczym myśli przekazywane drogą telegraficzną."*
Ostatnia podróż to Antarktyda. Tutaj autor chciał po prostu "fotografować olbrzymie puste jednobarwne przestrzenie". *
Co z tego wyszło? Zapraszam do książki.
Polecam ją, ponieważ to nieustające źródło inspiracji. Osobiście będę wielokrotnie korzystać z rad fotografa, zaglądać i czytać poszczególne fragmenty, wracać do nich. To ciekawie opowiedziana historia człowieka, który tak wiele ma do powiedzenia i przekazania. Nie wymądrza się i nie uważa za najlepszego, mówi nam prostym i przystępnym językiem o swoich fascynacjach, dzieli się z nami swoimi przeżyciami, spostrzeżeniami. Szukajcie własnego sposobu na stworzenie pięknego obrazu! Powodzenia!
*fragmenty pochodzą z książki
"Zdjęcie: Proces tworzenia. Opowieść o fotografii od pomysłu do obrazu." David duChemin, Galaktyka 2013
czwartek, 19 grudnia 2013
Przyjaźń...
Marzena miała wszystko. Zdaniem innych. Dom pełen radosnego śmiechu dzieci, wspaniałego męża, który ją kochał, doceniał, szanował i idealną pracę, w której się rozwijała i spełniała. Tak, miała to wszystko. Nie miała tylko jednego. Zaufania do ludzi. Nie potrafiła już ufać, dawać cokolwiek z siebie innym. Zawsze z dobrym słowem, z uśmiechem na ustach, przejmowała się problemami znajomych i była pozytywnie nastawiona do świata, pozornie. Nie umiała im odmawiać, gdy prosili o pomoc, ale sama o nią poprosić nie była w stanie. Coś ją blokowało. Hamowało. Tyle razy próbowała, naprawdę starała się z całych sił mieć przyjaciółkę. Jeszcze w szkole podstawowej z koleżankami z klasy robiły konkursy, wybierały sobie odpowiednią kandydatkę, teraz ją to śmieszyło. I to jak! Bo dzisiaj tak zrobić nie może, a szkoda... Kiedyś wszystko było łatwiejsze. Dzisiaj zamartwia się, że znajoma zauważy kurz na półkach, albo powie, że jest nieodpowiedzialną matką, bo pozwala starszemu synowi grać na komputerze, a młodszemu daje do jedzenia chipsy. Teraz przejmuje się opinią innych, a kiedyś taka nie była. Beztroska, wesoła, naiwna! Życie dało jej popalić, ludzie pokazali zaś, jacy są naprawdę. Gdy była potrzebna, pamiętali o niej. Dzisiaj nie ma nikogo, z kim mogłaby po prostu wymienić kilka słów na temat pogody chociażby. Pomagała znaleźć pracę, podsuwała szefowi kandydatury, zachwalając rzekome przyjaciółki, które za moment chciały wygryźć ją z posady, zapominając, kto im pomógł. Na szczęście kierownik jej działu był lojalny wobec niej. Podobnie było w przypadku męża. Taka jedna już miała wielkie plany, jak uszczęśliwić jej lubego, tyle dobrego, że się nie dał.
Czy można od pierwszego wejrzenia wiedzieć, mieć pewność, że właśnie ta osoba stanie się naszym najlepszym przyjacielem, na dobre i na złe, że nas nie zawiedzie? Będzie nam pomagać, pocieszać, być naszym powiernikiem, w każdej sytuacji będziemy mogli na nią liczyć? Mówić jej prawdę, szczerze, bez owijania w bawełnę? Czy to możliwe, by tak było? Jak z miłością czasami? Spojrzysz na kogoś i już wiesz, że to doskonały materiał na kumpla? Nie, tak się niestety nie da.
Na samo wspomnienie tego, ile razy wydawało jej się, że da radę, że przełamie swój opór, że spróbuje, że da sobie samej szansę, robi jej się słabo.
Chciałaby czasem wyjść w damskim gronie, wieczorem, pośmiać się, porozmawiać. Tylko z kim? Ta czy tamta znajoma nigdy nie ma czasu, tej szkoda pieniędzy na wyjście, tamtej znowu dobrze w domu z mężem, w ciepłych, bezpiecznych pieleszach...
Jednak miała nadzieję, iskierka jeszcze się tliła. Naprawdę wierzyła w to, że kiedyś, może wtedy, gdy już straci całkowicie wiarę w to, że się uda, znajdzie się ktoś taki, kto będzie dla niej niezwykle ważny i dla kogo istotna będzie ona. Ktoś, kto rzuci wszystko, by być przy niej, gdy poprosi o to, kogo ona wysłucha i będzie się czuła tak samo potrzebna jemu. Kto będzie się cieszył jej radością, dzielił z nią żal, smutek, rozgoryczenie. Czuła się czasem samotna, tak bardzo samotna...
Zazdrościła bohaterkom powieści, które namiętnie czytywała tego, że miały przyjaciółki, choć ostatnio coraz mniej wierzyła w to, iż ona sama jeszcze kogoś takiego spotka.
Piękna piosenka Bogusława Meca z prostym, wspaniałym tekstem...
Czy można od pierwszego wejrzenia wiedzieć, mieć pewność, że właśnie ta osoba stanie się naszym najlepszym przyjacielem, na dobre i na złe, że nas nie zawiedzie? Będzie nam pomagać, pocieszać, być naszym powiernikiem, w każdej sytuacji będziemy mogli na nią liczyć? Mówić jej prawdę, szczerze, bez owijania w bawełnę? Czy to możliwe, by tak było? Jak z miłością czasami? Spojrzysz na kogoś i już wiesz, że to doskonały materiał na kumpla? Nie, tak się niestety nie da.
Na samo wspomnienie tego, ile razy wydawało jej się, że da radę, że przełamie swój opór, że spróbuje, że da sobie samej szansę, robi jej się słabo.
Chciałaby czasem wyjść w damskim gronie, wieczorem, pośmiać się, porozmawiać. Tylko z kim? Ta czy tamta znajoma nigdy nie ma czasu, tej szkoda pieniędzy na wyjście, tamtej znowu dobrze w domu z mężem, w ciepłych, bezpiecznych pieleszach...
Jednak miała nadzieję, iskierka jeszcze się tliła. Naprawdę wierzyła w to, że kiedyś, może wtedy, gdy już straci całkowicie wiarę w to, że się uda, znajdzie się ktoś taki, kto będzie dla niej niezwykle ważny i dla kogo istotna będzie ona. Ktoś, kto rzuci wszystko, by być przy niej, gdy poprosi o to, kogo ona wysłucha i będzie się czuła tak samo potrzebna jemu. Kto będzie się cieszył jej radością, dzielił z nią żal, smutek, rozgoryczenie. Czuła się czasem samotna, tak bardzo samotna...
Zazdrościła bohaterkom powieści, które namiętnie czytywała tego, że miały przyjaciółki, choć ostatnio coraz mniej wierzyła w to, iż ona sama jeszcze kogoś takiego spotka.
środa, 18 grudnia 2013
Kto wygrywa "Jesteś tylko mój" Joanny Sykat?
Joanna Sykat postanowiła nagrodzić tę oto odpowiedź:
Miłość. Któż z nas, chociaż raz nie był zakochany?
No właśnie. Piękne, uskrzydlające uczucie. Te motylki w brzuchu i to wrażenie, że nikogo i nic innego, od tej ukochanej osoby się wkoło siebie nie widzi.
Ale....wielka miłość, to nie tylko to zauroczenie, które mija po jakimś czasie. Miłość, to bycie z tą drugą połówką do końca świata i o jeden dzień dłużej. Jestem mężatką, mamy dwójkę dzieci. Kilka lat temu, mój czar wielkiej miłości do mojego męża prysł jak bańka mydlana. Codzienność i przyziemność problemów tak mnie przycisnęły do ściany, że teraz jestem pewna, iż moją wielką miłością są tylko i wyłącznie nasze dzieci. To dla ich dobra trwam w tym małżeństwie, znosząc ogrom. Niedawno poznałam wspaniałego faceta. Starszy dużo ode mnie. Nadajemy na tych samych falach. Nikt oprócz mnie nie wie, że przyjaźń między nami to znacznie dla mnie więcej. Chyba się znowu zakochałam. Ale........ta moja miłość do niego nie usprawiedliwiłaby bólu, jaki zadałbym dzieciom. Są w takim wieku, że pewnych rzeczy po prostu nie zrozumieją. Wiem, że ja mu też nie jestem obojętna, tyle, że każde z nas żyje już długo w swoich związkach i to jest po prostu nierealne. No i chyba wszyscy wkoło by mnie zagryźli, jest prawie w wieku mojego ojca.
Myślę, że obojętnie jak wielka nie byłaby to miłość, nie wybaczy wszystkiego. Nie usprawiedliwi zdrady, zabójstwa. Można marzyć i żyć nadzieją. A w życiu powinno się kierować nie tylko rozumem. Czasami powinno się poczuć ten podryw serca i zrobić coś szalonego.
Miłość. Któż z nas, chociaż raz nie był zakochany?
No właśnie. Piękne, uskrzydlające uczucie. Te motylki w brzuchu i to wrażenie, że nikogo i nic innego, od tej ukochanej osoby się wkoło siebie nie widzi.
Ale....wielka miłość, to nie tylko to zauroczenie, które mija po jakimś czasie. Miłość, to bycie z tą drugą połówką do końca świata i o jeden dzień dłużej. Jestem mężatką, mamy dwójkę dzieci. Kilka lat temu, mój czar wielkiej miłości do mojego męża prysł jak bańka mydlana. Codzienność i przyziemność problemów tak mnie przycisnęły do ściany, że teraz jestem pewna, iż moją wielką miłością są tylko i wyłącznie nasze dzieci. To dla ich dobra trwam w tym małżeństwie, znosząc ogrom. Niedawno poznałam wspaniałego faceta. Starszy dużo ode mnie. Nadajemy na tych samych falach. Nikt oprócz mnie nie wie, że przyjaźń między nami to znacznie dla mnie więcej. Chyba się znowu zakochałam. Ale........ta moja miłość do niego nie usprawiedliwiłaby bólu, jaki zadałbym dzieciom. Są w takim wieku, że pewnych rzeczy po prostu nie zrozumieją. Wiem, że ja mu też nie jestem obojętna, tyle, że każde z nas żyje już długo w swoich związkach i to jest po prostu nierealne. No i chyba wszyscy wkoło by mnie zagryźli, jest prawie w wieku mojego ojca.
Myślę, że obojętnie jak wielka nie byłaby to miłość, nie wybaczy wszystkiego. Nie usprawiedliwi zdrady, zabójstwa. Można marzyć i żyć nadzieją. A w życiu powinno się kierować nie tylko rozumem. Czasami powinno się poczuć ten podryw serca i zrobić coś szalonego.
Gratuluję Stokrotce!
Druga nagroda, wysłana bezpośrednio do wydawcy, a więc od Repliki uszczęśliwi A-nkę za taką odpowiedź:
Wielka miłość usprawiedliwia wiele, ale na pewno nie wszystko. Na pewno nie zatracenie człowieczeństwa, krzywdzenie innych, nie morderstwo. Istnieją granice, których nie powinno się przekraczać nigdy, nawet z miłości. Zawsze można zadziałać inaczej, spróbować innych środków. Najważniejsze w tym co się robi jest aby pozostać wiernym swoim wartościom, pozostać człowiekiem. Jeśli to się zatraci, nie można już chyba mówić o miłości, ale o obsesyjnym, toksycznym uczuciu.
Wszystkim dziękuję za udział. Pozdrawiam!
wtorek, 17 grudnia 2013
Ranczo powieść! Mój ulubiony serial.
Uwielbiam Ranczo i bardzo cieszy mnie fakt, że pojawi się powieść o mieszkańcach miasteczka Wilkowyje. Zaśmiewałam się do łez, bohaterowie rozbawiali mnie, irytowali, zadziwiali. Jednych lubiłam, kibicowałam im, inni mnie denerwowali, ale mimo wszystko miło spędzałam czas w uroczym, interesującym towarzystwie.
6 lutego premiera powieści.
Wilkowyje i ich barwni mieszkańcy już nie tylko na ekranie telewizora!
6 lutego premiera powieści.
Wilkowyje i ich barwni mieszkańcy już nie tylko na ekranie telewizora!
Ranczo
Robert Brutter, Jerzy Niemczuk
Premiera: 6 luty 2014
Co może wyjść ze zderzenia amerykańskiego optymizmu z mentalnością mieszkańców typowej polskiej wsi? Zabawna historia Amerykanki Lucy, która zamieszkała na prowincji w odziedziczonym po babci zrujnowanym dworku i próbuje przystosować się do życia na polskiej wsi, a raczej… dostosowuje wieś do swojej filozofii życiowej. Nie obejdzie się bez kilku poważnych trzęsień ziemi, ale w końcu uda się jej wprowadzić do gminy wiele zmian na lepsze.
„Ranczo” to niezwykle zabawna i wnikliwa, ale zarazem ciepła satyra na współczesną polską wieś i jej mieszkańców.
Opowieść prosto z planu ulubionego polskiego serialu dla wszystkich którzy pokochali perypetie mieszkańców Wilkowyj! Kultowe dialogi, duża dawka humoru i sporo ciekawych informacji o postaciach z Rancza.
Emisja serialu miała zakończyć się po 4 seriach, ale apele wiernych widzów spowodowały, że po dwóch latach przerwy na ekranach zagościły kolejne serie.
W czasie emisji szóstej edycji stacja była bezkonkurencyjnym liderem rynku telewizyjnego. 7. seria opowieści o przygodach mieszkańców Wilkowyj przyciągnęła przed telewizory ponad 6 mln widzów! Obok „M jak miłość” jest to wciąż najchętniej oglądany serial wśród Polaków!
– Polak zawsze dla Ameryki głowę tracił – zauważył sentencjonalnie Japycz i odstawił butelkę na ławeczkę. Solejuk z przekonaniem pokiwał głową.
– A czemu? – Pietrek drążył temat.
– Nie wiadomo. Tyle narodu tam wyjechało. Może i ludzie myślą, że to druga Polska jakby – wyjaśnił Japycz – ale taka lepsza. Z dolarami.
– I wojny nigdy z Ameryką nie było. Znaczy naszej – dodał Solejuk.
– Bo daleko – westchnął Japycz.
fragment
czwartek, 12 grudnia 2013
Joanna Sykat wywiad i konkurs z okazji dzisiejszej premiery Jesteś tylko mój
"Nie mogę się doczekać wolnej godziny, żeby móc
siąść i pisać. Dlatego myśli łapię na papier wszędzie; w tramwaju, w
poczekalni, na przystanku."
Joanna Sykat-wywiad.
Zaczynamy zabawę dzisiaj, 10 grudnia, potrwa do 17 grudnia, do godziny 24:00. Do wygrania mamy "Jesteś tylko mój", to nowa powieść Joanny Sykat. Tutaj moja recenzja: http://asymaka.blogspot.com/2013/11/joanna-sykat-jestes-tylko-moj-recenzja.html.
Joanna Sykat-wywiad.
Joanna Sykat ma na
swoim koncie już dwie książki: pierwszą wydaną w roku ubiegłym- "Biedronki
są ważne", i drugą-w pierwszej połowie tego roku-"Wszystko dla
Ciebie". 10 grudnia ukazała się trzecia pozycja literacka autorki,
zatytułowana "Jesteś tylko mój". To moje pierwsze spotkanie z
twórczością pisarki i naprawdę nie spodziewałam się, iż może być aż tak udane i
pozytywne. W związku z tym postanowiłam poznać bliżej tę specjalizującą się w
krótkich formach literackich osobę i przybliżyć innym czytelnikom jej ciekawą
postać.
Moje standardowe pytanie na początek czyli: Jak to wszystko
się zaczęło? Czy piszesz od dziecka, jest to Twoją wielką pasją, miłością,
spełnieniem marzeń?
Pamiętam, kiedy po
raz pierwszy postanowiłam coś napisać. Było to w trzeciej klasie podstawówki,
okres okołoświąteczny. Piękna zima za oknem, a mnie się zamarzyło „napisać
przedstawienie”, jak to wtedy nazwałam. Bohaterkami były dwie siostry i brat.
„Przedstawienie” utknęło na drugiej stronie, a ja przerzuciłam się, wraz z
kuzynami, na grę aktorską. Ekspresja w takiej formie okazała się być łatwiejsza
i finansowo opłacalna, jako że rodzina, chcący wejść na występ, musiała zakupić
bilet. Potem, w okolicach pisania magisterki, dla odmóżdżenia, napisałam
pierwszą książkę o życiu studenckim. Utknęła w szufladzie, podobnie jak dwie
następne. Pisać naprawdę zaczęłam około 2007 roku, doskonaląc warsztat na
miniaturach literackich, które weszły w skład zbiorku „Biedronki są ważne”.
Czy pisanie jest dla
mnie pasją? Jak najbardziej. Nie mogę się doczekać wolnej godziny, żeby móc
siąść i pisać. Dlatego myśli łapię na papier wszędzie; w tramwaju, w
poczekalni, na przystanku.
Opowiedz coś więcej o wspomnianym przed chwilą zbiorze
miniatur, zatytułowanym „Biedronki są ważne”. Jaka tematyka tam przeważa, czego
dotyczą poszczególne teksty?
Miniaturki powstawały
przez kilka lat. Właściwie powstają do tej pory, takie złapane w kadr papieru
migawki z życia. W każdym razie, gdy zebrałam te pierwsze w zbiorek, okazało
się, że dotyczą właściwie trzech aspektów: miłości, macierzyństwa i śmierci, a
zatem czegoś najważniejszego w naszym życiu. W książeczce znajdują się teksty
liryczne, bliskie prozie poetyckiej, ale są też i bardziej turpistyczne, mocne
pod względem słowa i treści. Może trochę brutalne, ale przecież wzięte z życia,
więc prawdziwe. Bo ja o tę prawdziwość walczę w swoich książkach. Próbuję
pokazać nas, ludzi, a nie fantomy literackie. Dodam jeszcze, że „Biedronki są
ważne” zostały przepięknie wydane przez Wydawnictwo Miniatura i tam też można je
zakupić.
„Wszystko dla ciebie” to powieść o kobiecie, która musi
przewartościować swoje życie, o czym jeszcze jest ta książka?
Na pewno o
dojrzewaniu do życia, które mocno różni się, pożyczę tutaj sformułowanie od
młodej mężatki, od Disneyowskiej bajki i różowych śpioszków grzecznego,
rozkosznego niemowlaka. Także o dojrzewaniu do macierzyństwa, najpierw tego
ciążowego, potem pourodzeniowego. O dylematach, które są bliskie wielu
kobietom, będącym w ciąży. Czy będę umiała pokochać dziecko, wyposażyć je mądrością,
właściwym rozumieniem szczęścia i tego, co ważne w życiu? „Wszystko dla ciebie”
to także książka o tym, że w życiu trzeba zrobić trochę miejsca na zjawiska
wymykające się logicznemu rozumieniu świata (pozdrawiam sympatycznego ducha
wujka Lojzika, który przypominał się światu skrzypieniem sprężyn w łóżku) i na
pewno o tym, że trzeba spróbować dać drugą szansę, bo nie myli się tylko
człowiek leżący w trumnie. Na temat tej książki usłyszałam kiedyś opinię, która
bardzo zapadła mi w pamięć i serce. Pewna pani powiedziała mi, że gdyby
piętnaście lat temu przeczytała moją książkę, nie rozwiodłaby się. Że gdyby
wiedziała to, co wie teraz, o czym przeczytała we „Wszystko dla ciebie”, nie
podjęłaby takiej decyzji, jak wtedy.
I jedyna, jaką czytałam Twojego autorstwa. Zaskakująca,
interesująca, mądra, dojrzała, mogłabym tak wymieniać i wymieniać… „Jesteś tylko mój” jest o…
… właściwie tym
samym, co „Wszystko dla ciebie”. O najprawdziwszym życiu, któremu do różowych
ideałów tak daleko, jak stąd do Marsa. O konieczności kompromisów, o trudnej
sztuce dokonywania wyborów, a właściwie powolnym dorastaniu do nich. I może
przede wszystkim o tym, że łatwo krytykować nam osoby, z własnego wyboru
pozostające w trudnych sytuacjach życiowych. Bo przecież my to postąpilibyśmy
zupełnie inaczej. Zdradził, do diabła z nim, puszczę go z torbami! Bardzo
chętnie i łatwo dopisujemy zakończenie scenariusza cudzych historii, a potem
Życie pokazuje nam, że teoria to jedno, a praktyka to drugie. Ale „Jesteś tylko
mój” to przede wszystkim książka o wielu rodzajach miłości i tej jednej, tak
bardzo ważnej.
Moim zdaniem pięknie zestawiłaś ze sobą spojrzenie dwóch
kobiet, pokazałaś dwie strony medalu, w sposób niebywale wnikliwy i prawdziwy w
tej książce. Trudno było pisać o takich przeżyciach, czy tworzenie takich
postaci nie jest wyczerpujące emocjonalnie?
Trudna to była walka
z nimi o całokształt i zakończenie książkiJ
Powiem tylko, że nie ujarzmiłam Nataszy, że właściwie razem z Krzyśkiem
dopisali do swojej historii zakończenie inne niż zakładałam. I ich opcja
okazała się być dużo lepsza, bardzo mnie satysfakcjonująca. A tak na poważnie. Żadna
książka, którą pisałam czy piszę, nie pozostawia mnie obojętną. Wciąga tak
bardzo, że nieraz budzę się w nocy i dopisuję w głowie ciąg dalszy historii, że
myślę o bohaterach podczas zmywania naczyń, spaceru, czy kąpieli. I wiem, że
nie mogę przestać, że muszę wypisać z siebie historię, przeżycia, bo nie dadzą
mi one spokoju. Jednak z chwilą postawienia kropki – cisza, wyhamowujący
reżysera katharsis.
Który bohater, stworzony przez Ciebie, jest Ci najbliższy, a
który z kolei denerwował i sprawiał wrażenie wymykającego się spod Twojej
kontroli, żyjącego własnym życiem niemalże? Były takie postaci?
Tak jak powiedziałam wyżej,
moje postaci nie dostają gotowego scenariusza. Stąd dotąd, tak i tak. Gdy
zaczynam pisać, mam w głowie zaledwie zarys książki, postaci, czasem pierwsze
zdanie. Nigdy nie wiem dokładnie, o czym będzie książka i jacy będą jej
bohaterowie. I to jest wielka frajda patrzeć, jak się rządzą, zmieniają imiona
i czasem każą mi pisać zupełnie inny scenariusz niż ten, który zapisałam
wcześniej na kartce. Nie mam faworytów, lubię każdą postać, każda jest dla mnie
ważna. No, dobrze… Ta najulubieńsza to ciotka Nina z „Wszystko dla ciebie” –
efektowna, ponad siedemdziesięcioletnia babka z biglem, kolekcjonująca mężów i
lotne, często niezbyt cenzuralne powiedzonka. Dzieło jednak nie całkiem moje,
mające swój pierwowzór w życiu. Natomiast najtrudniej mi z bohaterami, których
nie czuję, nie umiem rozgryźć, a o których muszę napisać, bo stanowią ważną
część książki.
Od której Twojej powieści proponowałabyś zacząć czytelnikowi
przygodę z Twoją twórczością?
To zależy, czy ktoś
woli dłuższą, czy krótszą formę. Jeśli tę drugą, zapraszam do powieści. Jeśli
krótszą, taką, która zapewni trochę przemyśleń, każe się popłakać, lub może
trochę podenerwuje poruszanymi tematami i językiem, polecam „Biedronki są
ważne”. Choć w sumie lapidarność cechuje też dwie ostatnie książki; nie ma tam
długaśnych i drobiazgowych opisów, pojawiają się za to echa biedronkowych
miniaturek.
Który bohater literacki jest Twoim ulubionym, darzysz jakiś
tytuł szczególnym sentymentem?
To byłoby dobre
pytanie kilka lat temu, kiedy miałam czas na nałogowe, nieraz kilkunastokrotne
łykanie książek, pławienie się w tych ukochanych. Teraz nie wracam do raz
przeczytanych książek. Raz przeżyte emocje, nigdy już nie będą takie same.
Chociaż w bibliotece moje oko zawsze wędruje na półki, gdzie stoją książki
Marii Nurowskiej i Manueli Gretkowskiej. Do tych książek raz na jakiś czas wracam.
Nie czytam od deski do deski, wybieram najulubieńsze fragmenty. Dużym
sentymentem darzę „Polkę” pani Manueli, ze względu na celność, zwięzłość i
metaforykę spostrzeżeń i za opis ciąży, niewycukrzony do obrzydliwości, ale
pełen zdumienia, spokojnej radości i po prostu obserwacji. Oj, no tak,
skleroza. Przecież „Pestka” Anki Kowalskiej! Moim zdaniem jedyna książka, która
tak bogato prezentuje bohaterów; ich emocje, sposób ubioru, zachowania. Te
osoby po prostu widzi się, słyszy brzęk bransoletek na nadgarstku, czuje dym z
ich papierosa. „Pestka” jest niezwykle bolesną lekturą, jest piękna, jest…
Zawsze brakuje mi słów, kiedy książka czy film niosą tak intensywne przeżycia.
Czytałam i Polkę, i Pestkę, i podzielam
Twoje zdanie na temat tych książek. Chciałabym kiedyś do nich wrócić…
Czy tworzysz już kolejną powieść, masz pomysł na nową
książkę? Uchylisz rąbka tajemnicy…
Uchylę. Kończę
poprawiać „Macierzynki” – pamiętnik matczynych uczuć, postępów dziecka,
pamiętnik emocji złych, dobrych, trudnych, słowem tego, co macierzyństwo niesie
kobietom, beczkę miodu z kroplą
dziegciu, w różnych czasem proporcjach. Pracuję też nad kolejną powieścią o świecie
zdominowanym przez pracę, technologię i zupełną kontrolę nad człowiekiem. Jak
zwykle postawię swoich bohaterów w trudnych sytuacjach, zmuszę do dokonania
wyboru … którego właściwie mieć nie będą. W dużym skrócie będzie to książka o
próbie powrotu ludzi do normalności, do uczuć, do przeżyć. Co wyjdzie? Pewna
nie jestem.
Która pora roku jest Ci szczególnie bliska?
Teraz – jesień.
Kiedyś była to każda inna, byle właśnie nie taJ
Jesień jest nostalgiczna, spokojna, przypominająca o przemijaniu, ale i niosąca
nadzieję na nowy początek. I piękna, złota od listków brzozy, fioletowa od
michałków i bordowa dzikim winem.
Ulubiony kolor?
Niebieski, czerwony,
obecnie rdzawy. Właściwie wszystkie inne też, byle nie szare i czarne.
O czym marzysz?
Nieustająco o drewnianym
domu gdzieś w górach i o możliwości tylko i wyłącznie pisania. O bliższym,
codziennym kontakcie z przyrodą, nie tą skwerową, obwaloną psimi kupami i
śmieciami, ale tą w miejscach, w których diabeł i ludzie powiedzieli dobranoc.
To jest mój niezbędnik higieny psychicznej, fizycznej i duchowej.
Dziękuję za rozmowę.
To ja dziękuję za
zaproszenie do niej. Było mi bardzo miło.
KONKURS
Zaczynamy zabawę dzisiaj, 10 grudnia, potrwa do 17 grudnia, do godziny 24:00. Do wygrania mamy "Jesteś tylko mój", to nowa powieść Joanny Sykat. Tutaj moja recenzja: http://asymaka.blogspot.com/2013/11/joanna-sykat-jestes-tylko-moj-recenzja.html.
Wygrana wygląda tak:
Wystarczy pod tym postem zostawić odpowiedź na pytanie zadane przez autorkę książki: Czy wielka miłość usprawiedliwi każdy krok?
Nie zapomnijcie o adresie e-mail, bym mogła się skontaktować ze
szczęśliwcem, który wygra. Wyniki pojawią się w ciągu trzech dni
roboczych od momentu zakończenia konkursu. Życzę jak zawsze powodzenia i
trzymam kciuki :)))))))))))))
wtorek, 10 grudnia 2013
Kto wygrywa Z poczwarek w motyle Patrycji Żurek?
Wyniki, czyli kto wygrał Z poczwarek w motyle Patrycji Żurek?
"Kiedyś byłam strasznie rozrywkową i niepatrzącą na nic i na nikogo osobą. Byłam bezwzględna, nie uznawałam kompromisów, nie liczyłam się z czyimś zdaniem, a jeśli tak się już stało to musiało nieść za sobą jakąś korzyść. Około 9 lat temu zrozumiałam, że nie można tak żyć. Cała filozofia polegała na tym by żyć dla ludzi, być ich przyjacielem, nie wrogiem. Poznałam wtedy cudownego mężczyznę. Zupełne przeciwieństwo. Spokojny, opanowany, wręcz idealny. Tak na prawdę nie należało mi się to od życia, a dostałam tak wiele., W zasadzie dostałam wszystko. Zmieniłam się w osobę, która czuje to, co czują inni. Staram się być dla wszystkich miła i uczynna. Wiele się w moim życiu zmieniło...kto wie, jakby ono wyglądało teraz, gdybym nie zrozumiała i nie zmieniła się w tę osobę, którą jestem teraz. Pozdrawiam :-))"
czyli osoba, która się nie podpisała, dlatego podaję tutaj jej e-mail tylko:
kawtan@tlen.pl
Wraz z Patrycją postanowiłyśmy uhonorować jeszcze dwie osoby e-bookami w pdf. Nagrody ufundowała w całości Patrycja Żurek. Dziękuję :)
"Największą zmianę w moim życiu spowodowała śmierć dziadka. Pomimo iż miał niecałe 94 lata, był w pełni władz fizycznych i umysłowych - do samego końca palił w piecu, chodził na zakupy, do kościoła aby poczytać klepsydry, kto umarł, po czym dzwonił i informował (jeśli ktoś bliski). Z dziadkiem byłam bardzo związana. Spędził on pół życia w Niemczech (w tym na robotach), ale poznał tam swoich najlepszych przyjaciół i zawsze wspominał te czasy najmilej. W tamtym roku, kilka miesięcy przed jego śmiercią zdołałam odszukać jego gospodarzy (to było jego ostatnim życzeniem). Do tej pory mam kontakt listowny z nimi, przez facebooka z ich dziećmi. Dziadek umarł nagle. Babcia została sama - 89 letnia staruszka, którą dziadek się opiekował. Od tej pory wszystko się zmieniło. Tato musiał się do niej przeprowadzić, mama została sama. Jestem jedynaczką, więc musiałam porzucić wszystkie plany i marzenia i być z mamą, która tez jest chora. Wiem, że moim obowiązkiem jest pomagać, najważniejsze jest zaakceptowanie sytuacji. Pozdrawiam serdecznie!"
Alicja Magdalena, gratuluję :)
i
"Myślę, że w życiu każdej kobiety największą i najważniejszą zmianą są narodziny dziecka. Mnie niestety to jeszcze nie spotkało. Choć można powiedzieć, że zostałam matką, bo... nagle zamieszkała z nami córka męża. Bez zapowiedzi, bez jakichkolwiek ustaleń. Nic po prostu przyjechała na weekend 10 grudnia 2011 roku i została do teraz. Zmiana życia była ogromna, ale tak naprawdę wydaje mi się, że jest ona dopełnieniem mojego życia. Tak jakby zakleiła jakąś pustkę i sprawiła, że życie stało się kompletne. O dziwo jednak nie to zdarzenie zmieniło moje życie najbardziej. Większe zmiany wprowadził pierwszy rok mojej zawodowej pracy (w szkole). W tym czasie stałam się pewna siebie, śmiała, odważna. Wreszcie poczułam swoją wartość i zaczęłam walczyć o siebie. Nowych pracowników, zwłaszcza takich, którzy są zaledwie wychowawcami świetlicy, a nie "przedmiotowcami" traktuje się inaczej. Ciężką pracą i wytrwałością musiałam udowadniać koleżankom, ile jestem warta i, że jestem tak samo ważne. Nie było to łatwe i nie raz miałam ochotę się poddać - siąść i płakać, ale tego nie zrobiłam. Jestem z siebie dumna! Tamtego czasu wcale nie wspominam z żalem. To jedna z lepszych rzeczy jaka mnie spotkała. Pomogło mi to uwierzyć w własne możliwości i stać się lepszym człowiekiem. Teraz po 9 latach koleżanki mnie szanują i traktują jak równą sobie. Ale wtedy... To był dla mnie bardzo ważny czas. Największy przełom w życiu."
Magdalenardo. Również gratuluję.
Wszystkim dziękuję za udział i zapraszam do kolejnego konkursu: http://asymaka.blogspot.com/2013/12/joanna-sykat-wywiad-i-konkurs-z-okazji.html.
"Kiedyś byłam strasznie rozrywkową i niepatrzącą na nic i na nikogo osobą. Byłam bezwzględna, nie uznawałam kompromisów, nie liczyłam się z czyimś zdaniem, a jeśli tak się już stało to musiało nieść za sobą jakąś korzyść. Około 9 lat temu zrozumiałam, że nie można tak żyć. Cała filozofia polegała na tym by żyć dla ludzi, być ich przyjacielem, nie wrogiem. Poznałam wtedy cudownego mężczyznę. Zupełne przeciwieństwo. Spokojny, opanowany, wręcz idealny. Tak na prawdę nie należało mi się to od życia, a dostałam tak wiele., W zasadzie dostałam wszystko. Zmieniłam się w osobę, która czuje to, co czują inni. Staram się być dla wszystkich miła i uczynna. Wiele się w moim życiu zmieniło...kto wie, jakby ono wyglądało teraz, gdybym nie zrozumiała i nie zmieniła się w tę osobę, którą jestem teraz. Pozdrawiam :-))"
czyli osoba, która się nie podpisała, dlatego podaję tutaj jej e-mail tylko:
kawtan@tlen.pl
Wraz z Patrycją postanowiłyśmy uhonorować jeszcze dwie osoby e-bookami w pdf. Nagrody ufundowała w całości Patrycja Żurek. Dziękuję :)
"Największą zmianę w moim życiu spowodowała śmierć dziadka. Pomimo iż miał niecałe 94 lata, był w pełni władz fizycznych i umysłowych - do samego końca palił w piecu, chodził na zakupy, do kościoła aby poczytać klepsydry, kto umarł, po czym dzwonił i informował (jeśli ktoś bliski). Z dziadkiem byłam bardzo związana. Spędził on pół życia w Niemczech (w tym na robotach), ale poznał tam swoich najlepszych przyjaciół i zawsze wspominał te czasy najmilej. W tamtym roku, kilka miesięcy przed jego śmiercią zdołałam odszukać jego gospodarzy (to było jego ostatnim życzeniem). Do tej pory mam kontakt listowny z nimi, przez facebooka z ich dziećmi. Dziadek umarł nagle. Babcia została sama - 89 letnia staruszka, którą dziadek się opiekował. Od tej pory wszystko się zmieniło. Tato musiał się do niej przeprowadzić, mama została sama. Jestem jedynaczką, więc musiałam porzucić wszystkie plany i marzenia i być z mamą, która tez jest chora. Wiem, że moim obowiązkiem jest pomagać, najważniejsze jest zaakceptowanie sytuacji. Pozdrawiam serdecznie!"
Alicja Magdalena, gratuluję :)
i
"Myślę, że w życiu każdej kobiety największą i najważniejszą zmianą są narodziny dziecka. Mnie niestety to jeszcze nie spotkało. Choć można powiedzieć, że zostałam matką, bo... nagle zamieszkała z nami córka męża. Bez zapowiedzi, bez jakichkolwiek ustaleń. Nic po prostu przyjechała na weekend 10 grudnia 2011 roku i została do teraz. Zmiana życia była ogromna, ale tak naprawdę wydaje mi się, że jest ona dopełnieniem mojego życia. Tak jakby zakleiła jakąś pustkę i sprawiła, że życie stało się kompletne. O dziwo jednak nie to zdarzenie zmieniło moje życie najbardziej. Większe zmiany wprowadził pierwszy rok mojej zawodowej pracy (w szkole). W tym czasie stałam się pewna siebie, śmiała, odważna. Wreszcie poczułam swoją wartość i zaczęłam walczyć o siebie. Nowych pracowników, zwłaszcza takich, którzy są zaledwie wychowawcami świetlicy, a nie "przedmiotowcami" traktuje się inaczej. Ciężką pracą i wytrwałością musiałam udowadniać koleżankom, ile jestem warta i, że jestem tak samo ważne. Nie było to łatwe i nie raz miałam ochotę się poddać - siąść i płakać, ale tego nie zrobiłam. Jestem z siebie dumna! Tamtego czasu wcale nie wspominam z żalem. To jedna z lepszych rzeczy jaka mnie spotkała. Pomogło mi to uwierzyć w własne możliwości i stać się lepszym człowiekiem. Teraz po 9 latach koleżanki mnie szanują i traktują jak równą sobie. Ale wtedy... To był dla mnie bardzo ważny czas. Największy przełom w życiu."
Magdalenardo. Również gratuluję.
Wszystkim dziękuję za udział i zapraszam do kolejnego konkursu: http://asymaka.blogspot.com/2013/12/joanna-sykat-wywiad-i-konkurs-z-okazji.html.
Wyniki konkursu z misiem Gabrysiem, postacią z ksiażeczki dla dzieci Sylwii Chmiel.
Konkurs wygrywa Pani Katarzyna Willmann :)))
Zdjęcie faktycznie śliczne, gratuluję, wszystkim, którzy wzięli udział dziękuję i zapraszam do kolejnego konkursu. Tym razem książeczka dla mam i nie tylko ;) http://asymaka.blogspot.com/2013/12/joanna-sykat-wywiad-i-konkurs-z-okazji.html.
Zdjęcie faktycznie śliczne, gratuluję, wszystkim, którzy wzięli udział dziękuję i zapraszam do kolejnego konkursu. Tym razem książeczka dla mam i nie tylko ;) http://asymaka.blogspot.com/2013/12/joanna-sykat-wywiad-i-konkurs-z-okazji.html.
niedziela, 8 grudnia 2013
Świąteczne opowiadania. Moje i mojej córeczki.
Moje zeszłoroczne opowiadanie.
Na blogu Magdy Kordel rok temu pisaliśmy po raz pierwszy opowiadania do tomiku. Oto moje:
"Święta, święta, i po..."
Całe życie słyszała, że na co to i po co? Tyle się człowiek narobi, naszykuje, nagotuje, a później trzeba się opychać! A wcale nie trzeba.
Gdzieś zagubili wszyscy znajomi istotę tych dni, to, co najważniejsze. Teraz liczy się tylko suto zastawiony stół, a w domach panuje napięta atmosfera, by tylko ze wszystkim zdążyć, by było idealnie, doskonale, bez zarzutu. Już na początku listopada w sklepach pojawiają się ozdoby, słychać kolędy, a w telewizji na kanałach dziecięcych reklama goni reklamę, z dopiskiem, że jeśli chcesz taką zabawkę to napisz list do Mikołaja na takiej, a takiej stronie internetowej. Synek szarpie cię za rękaw, z krzykiem, prosi, błaga. Nie może doczekać się i wypytuje codziennie, czy już jest zima, kiedy ona nadejdzie, wcale nie po to, by ulepić bałwana, czy porzucać się śnieżkami, czeka tylko na wymarzone klocki. A kiedyś tak nie było...
Patrycja pamięta doskonale swoje święta w domu rodzinnym. Zbierali się wtedy wszyscy razem, dzielili się opłatkiem, składali sobie życzenia, jedli dwanaście potraw, nucili wspólnie kolędy, chociaż żadne z nich nie potrafiło śpiewać. Później było rozpakowywanie prezentów i wielka radość. Nie było co roku tych samych skarpetek, czy wody toaletowej. Ona sama uwielbiała podarki ręcznie wykonane, bo w takich czuć było serce, miłość, widać było, że obdarowujący włożył w to mnóstwo pracy, czasu, a przecież czas teraz, w tym naszym zabieganym świecie jest najważniejszy.
Jedne święta pamięta bardzo dobrze, bo były dużo smutniejsze od pozostałych, dzień przed wigilią zmarła jej babcia. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie wierzyła w to, że tej osoby może zabraknąć, bo babcia jeździła na rowerze, była taka energiczna, szybka, wszędzie jej było pełno i zakląć też potrafiła, gdy coś było nie po jej myśli. Nawet gdy znajoma lekarka powiedziała, że babci koniec jest bliski nie chciała przyjąć tego do wiadomości i nakrzyczała na nią, bo to niemożliwe, jej babcia nie umrze! Nie i koniec. Tylko, że wnuczki o zdanie w tej sprawie nikt nie pytał.
Były też święta dziwne, z dala od domu rodzinnego pierwsze, w szpitalu spędzone. Jej córeczka przyszła na świat 20 grudnia i niestety w tym ponurym miejscu musiały zostać na wigilię. Wieczerza była skromna, tylko ryba i jakiś barszczyk, z rodziną rozmowa telefoniczna z budki i wielkie łzy. Na szczęście tata córeczki był tu razem z nią, a panie pielęgniarki jak nigdy okazały troszkę serca i pozwoliły młodym rodzicom posiedzieć chwilkę w magazynie.
Święta były różne, czasem niebywale biednie było, innym razem dosyć bogato. Jednak zawsze razem, choćby przez chwilę, inaczej być nie mogło.
Teraz co roku jest gwar, radość, może i trochę nerwów, ale nie musi być idealnie. Razem ubierają choinkę, nieważne, że dzieci wieszają obok siebie dwie identyczne bombki, a z boku drzewko jest "łyse". Choinka jest najpiękniejsza, bo przystrojona wspólnymi siłami. Tu i ówdzie wiszą łańcuchy własnoręcznie wykonane, to nic, że krzywe, za to jakie kolorowe, barwne. I cukierki, musi być dużo słodkości, które znikają szybciej niż się pojawią, ale nikt nie widzi tego, przymruża na to oko i mama i tata. Wcześniej robią razem ciasteczka, raz wychodzą przepyszne, innym razem można sobie na nich zęby połamać, ale zawsze wyglądają ślicznie, przyozdobione są kawałkami czekolady lub polewą, wiórkami, orzechami. Pomarańcze ozdobione są goździkami i pachną nieziemsko. Dzieci wspólnie kroją tępymi nożykami, każde na osobnej deseczce, składniki sałatki, nie jest istotne, że niektóre kawałki rodzice muszą przekrajać na pół, inne na cztery części, ważne, że mają z tego nie lada zabawę, że robią to wspólnie. Ubijają pianę do ciasta, nawet malutka trzyma wraz z tatą mikser i jest z siebie taka dumna, bo i ona uczestniczy w przygotowaniach świątecznych. Później wylizują resztki ciasta, brudząc się przy tym niesamowicie, ale to wszystko jest mało ważne. Ubierają się odświętnie i idą szukać pierwszej gwiazdki, lecz wcześniej szykują smakołyki dla świętego Mikołaja. Gdy wracają z podwórka czekają na nich na talerzyku tylko okruszki po ciasteczkach i szklanka z niedopitym mlekiem, ależ ten święty się spieszył! Za to zostawił pod choinką wielkie pudła, które zaraz po kolacji zostaną rozpakowane wśród okrzyków radości. Dzielą się opłatkiem, tak jak umieją życzą sobie zdrowia, bo to dla nich najistotniejsze, poza tym spełnienia planów i spokoju, większej ilości czasu dla siebie i wyrozumiałości na co dzień. Zjadają co kto lubi, śpiewają razem kolędy i pastorałki. W tym roku na pewno posłuchają ślicznego utworu zatytułowanego "Babci zegar" Magdy Welc, której wszyscy swego czasu kibicowali w popularnym talent show i który kojarzy się kobiecie z jej babcią, skłania do refleksji, do zastanowienia, do zadumy. Dzieci bawią się wymarzonymi zabawkami, nie jest tego zbyt wiele, ale za to podarowane z sercem. Nikt się nie objada, nie kłóci, nie ma "marnowania jedzenia, bo po co tyle gotować", jak mawiają inni... Jest miłość, radość i spokój, wspólna modlitwa, spędzony razem wieczór bez telewizji, bez komputera, bez telefonów. Wszystko inne jest odłożone na później, bo rodzina to jest to, o co należy dbać, co trzeba pielęgnować, wspólne posiłki, rozmowy o wszystkim i o niczym, szczerość, szacunek i miłość, wybaczanie i zapominanie wszelkiego zła, słów, które w złości się powiedziało, choć wcale tak nie myślimy. Święta, święta, i po... każdy dzień powinien być świętem, jedzenie razem, wspólna zabawa, granie w chińczyka, lepienie bałwana, spacery. Kochać można cały rok, bez okazji...
A tu mojej Małgosi:
"Moje wymarzone święta."
A tu nasz dzisiejszy bałwanek:
Subskrybuj:
Posty (Atom)