Główna bohaterka "Tajemnic Leokadii" -
Agata amatorsko wciela się w rolę detektyw. Pani Iwono, ciekawi mnie, czy gdyby
zaszła taka okoliczność, czy Pani podjęłaby się takiego wyzwania? I czy brak
doświadczenia byłby dla Pani przeszkodą?
Ho, ho! To bardzo trudne pytanie! W końcu wiemy o sobie
tyle, na ile nas sprawdzono, a ja na razie nie znalazłam się w takiej sytuacji.
Chcę wierzyć, że dałabym radę. Zawsze staram się stawiać czoła wyzwaniom. Mój
mąż śmieje się ze mnie, że moja dewiza życiowa to „To nie może być trudne”. I
cóż, na razie nie zaliczyłam jakiejś spektakularnej porażki, więc mam nadzieję,
że i w tym wypadku bym sobie poradziła. To nie może być trudne... J
Pani Iwono! pierwsza powieść skierowana do
dorosłego czytelnika. Czy taki plan miała Pani od początku pisania? Dla której
kategorii wiekowej pisze się Pani łatwiej? Dzisiaj z pewnością już Pani zna
odpowiedź?
Nic z tych rzeczy! Zawsze piszę takie książki, na które mam
w danym momencie ochotę. Nie mam w żaden sposób zaplanowanej ścieżki kariery
pisarskiej. Nigdy nie myślałam w ten sposób, że najpierw napiszę i wydam
książkę A, bo potem z książką B będzie mi łatwiej. Uważam, że rynek jest zbyt
nieprzewidywalny, by tworzyć takie plany i najlepiej jest pisać to, co nam
aktualnie w duszy gra. Gdy pisałam Pogromców Nudy, nie miałam nawet pomysłów na
Julkę, a tym bardziej na Tajemnice Leokadii. Koniec końców wyszło to jednak
dobrze, bo fakt, że mam opublikowane książki dla każdej grupy wiekowej sprawia,
że nadal mam tę wolność pisania tego, na co akurat przyjdzie mi ochota i nie ma
ryzyka, że ktoś mi powie: „No co ty? Przecież ty piszesz książki dla innej
grupy wiekowej!” Kolejny dowód na to, że warto ufać sobie!
Skąd zainteresowanie ukulele i czy to jest jakiś
sposób na odreagowanie?
Ukulele to przypadek. Zawsze chciałam grać na jakimś
instrumencie, albo chociaż ładnie śpiewać, ale nigdy mi się to nie udawało.
Zawsze byłam totalnym beztalenciem muzycznym. Naprawdę, proszę mi wierzyć, nie
ma tu ani odrobiny kokieterii – totalnym beztalenciem. Gitara, flet, keyboard –
różnych instrumentów próbowałam, wszystko z opłakanym skutkiem. Aż w końcu moja
córka napisała do Mikołaja list, w którym zażyczyła sobie ukulele. Mikołaj
ukulele przyniósł, tyle że gra na tym instrumencie okazała się dla niej za trudna. Ja jednak
jak zwykle postanowiłam spróbować i okazało się, że jest to pierwszy instrument, na którym jestem w stanie nauczyć się grać – cztery struny i niewielki gryf nie
przekraczały moich możliwości. Skoro więc znalazłam coś, na czym moje brzdąkanie
nie brzmi wręcz odstraszająco, to się tego trzymam. Proszę sobie nie wyobrażać,
że jestem jakimś wirtuozem, ale kilka piosenek potrafię zagraćJ.
I daje mi to dużo radości.
Dla kogo pisze się trudniej, dla dzieci czy dla
dorosłych, czy zgadza się Pani ze mną, że dzieci są bardziej wymagającymi
czytelnikami? Bo mnie się wydaje, że jeżeli w dzieciństwie złapie się bakcyla
czytania, to książki zostają z nami na całe życie:)
Mówi się, że dzieci są o tyle bardziej wymagające, że nie
mają tolerancji dla nudnych fragmentów. To, przez co dorosły przebrnie w
nadziei na ciekawszy ciąg dalszy często sprawi, że dziecko odłoży książkę i
więcej do niej nie wróci. Ja tak do tego nie podchodzę. Nie ma dla mnie
czytelnika, o którym mogłabym sobie powiedzieć, że „OK., tu nie muszę się tak
starać, najwyżej sobie ten fragment ominie” J. Tak więc każdą książkę piszę z takim samym
zaangażowaniem, tak samo starając się utrzymać uwagę czytelnika w każdym akapicie,
w każdym zdaniu. A jeśli moja książka przyczyni się do tego, że jakieś dziecko
zapała miłością do literatury, to ja będę przeszczęśliwa!:-)
Gdyby wiedziała Pani, że ma przed sobą tylko
jeden dzień życia, jakby go Pani spędziła i co by robiła w tych ostatnich
minutach? Oprócz spędzenia czasu z najbliższymi, bo tego pragnie każdy z nas.
Gdy po raz pierwszy przeczytałam to pytanie, pomyślałam, że
nie dam rady na nie odpowiedzieć, bo ostatni dzień życia po prostu spędziłabym
z najbliższymi i naprawdę nie robiłabym niczego innego, więc cokolwiek bym
odpowiedziała, byłoby to po prostu kłamstwo. Pytanie za mną chodziło, chodziło,
aż w końcu wpadłam na pomysł, co by to mogło być. Myślę, że stworzyłabym dla
moich córek listę książek, które chciałabym, żeby przeczytały, gdy mnie już nie
będzie. Na pewno znalazłoby się na niej moje ukochane Sto lat samotności
(pierwsza „dorosła” książka, która naprawdę mnie zachwyciła), zapewne Ronja
córka zbójnika (moja ukochana powieść z dzieciństwa), moje ostatnie odkrycie,
czyli Czasomierze Davida Mitchella, powieści Iris Murdoch. W ten sposób
mogłabym nadal przy córkach być. I jadłabym dużo pysznego jedzenia, popijając
je wybornym winem!
Droga pisarza do sukcesu niekoniecznie usłana
jest różami. Czasami brakuje drogowskazów, pojawia się zwątpienie i łzy, ale i
są na pewno chwile radości. Kiedy Pani skakała ze szczęścia - gdy przyszedł
mail potwierdzający chęć wydania książki, gdy otrzymała Pani wydrukowane
egzemplarze czy gdy pojawiła się pierwsza pozytywna recenzja? A może jeszcze
Pani wyczekuje takie radosnego momentu?
Praca pisarza jest o tyle trudna i niewdzięczna, że wszelkie
zewnętrzne gratyfikacje są po pierwsze niepewne, a po drugie (o ile w ogóle
wystąpią), odwleczone w czasie. Dlatego w zajęciu tym, jak w rzadko którym,
przydaje się "wewnątrzsterowność", czyli poleganie na swoich sądach. Ja, na
szczęście, mam tę cechę dość silnie rozwiniętą. Tak więc dla mnie momentem
największego poczucia spełnienia i wręcz szczęścia jest moment, w którym stawiam
ostatnią kropkę, gdy już wiem, że udało mi się stworzyć od początku do końca
ciekawą historię, napisać powieść. Potem oczywiście jest sprawdzanie tekstu,
wysyłka do wydawnictwa i czekanie w napięciu, czy znajdzie się ktoś, kto
zdecyduje się książkę wydać. Moment, gdy przychodzi odpowiedź pozytywna jest
wspaniały, ale nie aż tak jak ten pierwszy, po ostatniej kropce. Bo w tym
momencie ja już i tak wiem, że napisałam fajną książkę (inaczej bym jej
przecież nie wysłała), a to, czy ktoś zdecyduje się w nią zainwestować, to
zupełnie inna sprawa. Trzeba pamiętać, że w wydawnictwach też pracują ludzie,
ludzie o różnych gustach. Jednego powieść zachwyci, inny rzuci ją w kąt po
kilku stronach. Poza tym wydawnictwa mają plany wydawnicze, rozpisane budżety i
często mimo że książka się podoba, nie zdołają wydać jej w sensownym terminie.
Dlatego fakt znalezienia wydawcy nie jest dla mnie najważniejszym
wskaźnikiem tego, czy moje pisanie ma sens (choć tu może łatwo mi mówić, bo jak
dotąd wszystko, co napisałam, poza świeżo skończonymi utworami, znalazło
wydawcęJ).
Gdy książka zostanie zaakceptowana, rozpoczyna się proces wydawniczy, który
bywa długi i żmudny (choć nie zawsze taki jest). Gdy wydrukowane egzemplarze
trafiają w moje ręce oczywiście jest radość, ale też ulga, że to już. A potem
następuje kolejny najważniejszy moment, czyli zewnętrzne opinie. Pisarz pisze
po to, by inni go czytali – to oczywista oczywistośćJ Dlatego tym, co obok
postawienia ostatniej kropki dostarcza najwięcej emocji, są reakcje
czytelników. Te pozytywne dodają skrzydeł, a negatywne... no cóż, tu znów
przydaje się wewnątrzsterownośćJ.
I – odpowiadając na ostatnie pytanie – oczywiście wierzę w to, że największy sukces jest nadal przede mną, ale to nie jest
tak, że rozmyślam o nim dniami i nocami. Cieszę się tym, co jest tu i teraz (na
przykład odpowiadaniem na Państwa ciekawe pytania, za które przy okazji
dziękujęJ)
Czy tajemnice Leokadii mają coś z magii Julki?
Nie. Jedyne, co łączy te książki, to osoba autoraJ.
Tajemnice Leokadii to powieść skierowana do dorosłych czytelników, kryminał z
silnie zarysowanym wątkiem obyczajowym, bez krztyny fantastyki. Natomiast Julka
to seria dla młodzieży (choć dorosłym też może się spodobać), w której dużą
rolę odgrywa magia. Inni bohaterowie, inne tło, inny gatunek literacki – te
książki to zupełnie odrębne byty.
Autorka postanowiła nagrodzić Edytę, gratuluję.
Interesujące odpowiedzi ;)
OdpowiedzUsuńWywiad przeczytałam z przyjemnością :) Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź i wyróżnienie! :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuń