Głos oddaję Ani Sakowicz:
Wybrałam spośród nadesłanych pytań tylko siedem zgodnie z
prośbą właścicielki tego blogu. Przyznam, że wybór był bardzo trudny, ale
szanuję zasady Ani i grzecznie się do nich zastosowałam.
Wszyscy pragną
spełnienia swoich marzeń, ale przysłowie głosi: "Uważajcie na swoje
marzenia, bo mogą się spełnić"... Co o tym sądzisz? Czy uważasz, że
marzenia powinno się najpierw poddawać weryfikacji? A może niektóre powinny
pozostać na zawsze tylko w sferze pragnień, bo spełnione już tak nie cieszą lub
przynoszą nam zupełnie coś innego niż oczekiwaliśmy?
Myślę, że wszystko zależy od tego, o czym marzymy. Życie bez
marzeń byłoby szare i nudne, to przecież one dodają mu barw. Oczywiście
marzenia muszą być w jakiś sposób weryfikowane, żeby nie doprowadzały nas do
frustracji. Nigdy nie będę marzyć o tym, by zostać muzykiem, bo mam świadomość
braku talentu w tej dziedzinie. Niestety słoń nadepnął mi na ucho i nawet
jakbym się bardzo starała, to nic z tego nie wyjdzie. Chyba powinno brać się
pod uwagę swoje predyspozycje, ciężko pracować, a na pewno uda się spełnić
każde marzenie. A spełnione smakują cudnie, cieszą niezmiernie. Co ciekawe, w
ich miejsce wyrastają niczym grzyby po deszczu kolejne, więc nie ma szans, by
nas nie cieszyły.
Moje pytanie troszkę
z innej bajki: Jak sprawić, aby każdy dzień przynosił radość i nadzieję, na
spełnienie choć jednego, drobniutkiego marzenia, kiedy za oknem szaro, a w
głowie kolejnych sto problemów do rozwiązania?
Nie mam zielonego pojęcia. Jednak życie nauczyło mnie, by
cieszyć się z tego, co się ma, nie chcieć ciągle więcej i więcej. A do
realizacji marzeń robić co dzień jeden malutki kroczek. To wystarczy.
Czy zdarzyło się Pani
dostać od życia przysłowiowego "kopa"? A jeśli tak, to jak wpłynął on
na Pani dalsze życie?
Życie bardzo lubiło kopać mnie po dupsku. Ba! I po głowie
też waliło, kuksańce na odlew dawało. Były takie chwile, że nie chciało mi się
żyć. Naprawdę. To niemiłe wspomnienia. Straciłam też wtedy synka. Zawaliło mi
się całe życie, myślałam, że już nic więcej dobrego się nie zdarzy. A jednak!
Los miał dla mnie niespodziankę i naprostował moje ścieżki, pchnął na takie
tory, które doprowadziły do zrealizowania największego marzenia o pisaniu. To oczywiście nie rekompensuje utraty dziecka,
nie jest też zapłatą za cierpienie, ale dowodzi tego, że z największej traumy
można wyjść i zobaczyć słońce.
Szukałam na Pani
temat informacji w internecie i znalazłam, że jest Pani kolekcjonerką starych
książek. Są ludzie, którzy lubią zapach nowych książek. Stare raczej nie pachną
zbyt dobrze (pleśń). Skąd u Pani to zamiłowanie do starych książek i jaka jest
najstarsza książka w Pani księgozbiorze? Dziękuję i pozdrawiam. :)
Kocham książki. Nowe uwielbiam wąchać. Ze starymi tego
oczywiście nie robię, bo, jak słusznie Pani zauważyła, niezbyt ładnie pachną
(być może zostały w przeszłości wywąchane). Jednak w starych jest jakaś
niezwykła magia. Strony pokryte warstwą kurzu, pożółkły papier, a do tego
świadomość, że tę samą książkę miał w ręku ktoś żyjący dwieście lat temu.
Niezwykłe. Do tego można obserwować zmiany w pisowni, w gramatyce, w składni…
Ech, sama myśl o takich woluminach powoduje sentymentalne westchnienie. Mam też
lekkiego bzika na punkcie „polskiej” Biblii Gutenberga,
zachwyciła mnie jej historia. Natomiast jeżeli chodzi o mój księgozbiór, to
najstarsza książka pochodzi z 1875 roku, jest to „Sobótka” Goszczyńskiego.
A skąd to mi się wzięło? Nie mam pojęcia. Miłość do książek
była we mnie od zawsze.
Pobuszowałam na Pani
blogach, poczytałam sobie, pośmiałam się i pokiwałam z aprobatą głową, bo
bardzo ciekawie się czyta każde Pani słowo. Dużo pytań kłębi mi się w głowie i
nawet na część odnalazłam odpowiedź, dzięki emocjom ujawnianym na blogach, i
tak sobie myślę...tyle trudnych pytań już jest powyżej, namęczy się Pani przy
udzielaniu odpowiedzi, to ja "łaskawie" poproszę o ujawnienie jednej
ze skrywanych przez Panią tajemnic ;) Jaki ma Pani numer buta i czy woli Pani
szpilki czy kalosze? :D
Ha, ha. Wiedziałam, że znajdzie się ktoś, kto uważnie
przeczyta posty blogowe i o to zapyta. Kobieta chyba powinna mieć małą, zgrabną
stópkę. Mnie niestety tego natura poskąpiła. Jestem wysoka, więc i stopa duża
(szkoda, że nie ta życiowa), więc numer buta również (40). A gdybym miała
wybierać pomiędzy szpilkami i kaloszami, padłoby jednak na te drugie. Obawiam
się, że w szpilkach mój żywot nie byłby długi. Przy stawianiu pierwszych kroków
pewnie bym wybiła zęby i połamała nogi. A w kaloszach to można maszerować przez
życie nawet w deszczu.
Zakładając, że Niebo
istnieje, co chciałaby Pani usłyszeć od Boga u bram Raju?
Podejrzewam, że Bóg by się mocno zdziwił, gdyby u swoich
bram zobaczył moją rozczochraną. Obawiam się, że mógłby siarczyście zakląć
(oczywiście, gdyby Mu wypadało). Może najfajniej by było, gdyby się uśmiechnął
i powiedział: „To taki żarcik, spadaj na ziemię”.
Aniu, bardzo lubię
Twój blog: Kura pazurem. Uwielbiam go nie tylko dlatego, że jest pisany prosto,
z humorem i o rzeczach zwyczajnych, ale również dlatego, że przypomina mi za
każdym, że jesteś najnormalniejszą w świecie, taką wyrwaną z najzwyklejszej
codzienności, kobietą. Nie każdy pisarz daje się poznać od takiej strony, przez
co zawsze myślałam, że pisarze to osoby, nie wiem, z zaświatów? Inne niż my,
czyli tacy zwykli ludzie.
Pytanie moje brzmi:
jak najprawdziwsza kobieta, taka z krwi i kości, nie zza światów, tylko ze
Stargardu Szczecińskiego, została PISARKĄ? Czy marzyłaś o tym od zawsze? Czy
coś konkretnego w Twoim życiu zadecydowało o tym, że zaczęłaś pisać książki?
To było moje marzenie od zawsze. Tylko problem polegał na
tym, że ja się bałam tego marzenia. Zawsze szukałam wymówek, żeby nie pisać. Co
prawda, robiłam to do szuflady, ale nikomu nie pokazywałam. Kiedyś powtarzałam,
że na poważnie zacznę, kiedy będę mieć maszynę do pisania. Dostałam ją na dziewiętnaste
urodziny. Napisałam wtedy nawet kilka opowiadań, jakąś bajkę, ale z czasem
stwierdziłam, że jednak potrzebny mi komputer. A wtedy było to niedościgłe
marzenie. W końcu kupiłam go jednak, ale okazało się, że nie mam czasu, że się
boję konfrontacji z czytelnikami. Ponadto chyba miałam nadzieję, że ktoś się
włamie do mojego domu, dorwie się do szuflady w biurku, ukradnie maszynopisy,
pośle do wydawcy, a potem dokona przelewu na moje konto. Tak się jednak
niestety nie stało, choć trzeba przyznać, że to był całkiem niezły plan.
Dopiero kiedy założyłam blog i okazało się, że zdobywa on popularność, w
dodatku po drodze wygrałam jakieś konkursy, zapaliło się światełko, że może
jednak mogę to zrobić. Sprzyjała temu przeprowadzka. Musiałam zwolnić się z
pracy, więc żeby nie zalegnąć na amen na kanapie, narzuciłam sobie plan dnia:
codziennie o siódmej rano dodawałam nowy post. To pomogło mi przetrwać i
uwierzyć w siebie. Przyczynił się do tego jeszcze „kopniak” od Magdaleny
Kordel, chyba do końca życia będę jej za to wdzięczna. Do tego doszło wsparcie
mojego męża. Bez tego byłoby ciężko. Dzisiaj już wiem, że bez konfrontacji z
czytelnikami nie da się pisać i nie da się robić tego coraz lepiej.
A zresztą jak to mówią: Nie święci lepią garnki!
Serdecznie dziękuję za pytania. Dziękuję również Ani, że
zaprosiła mnie na swój blog.
Książkę postanowiłam przyznać Kasi (obliczarozy) za
poczucie humoru. Bardzo proszę o adres, na który mam ją wysłać
(anna.sakowicz@vp.pl).
Pozdrawiam czytelników Pisaninki.
Lubię ten twój cykl, świetne wywiady robisz z ciekawymi ludźmi ;)
OdpowiedzUsuńWspaniały wywiad! :)
OdpowiedzUsuńCieszę sie, że moje pytanie trochę Panią Anię rozśmieszyło :) Dziękuję za wywiad i wyróżnienie :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię się uśmiechać, a Pani pytanie przyprawiło mi uśmiech na cały dzień. Dziękuję. :)
UsuńAniu, jeszcze raz bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuńA ja gratuluję i dziekuje, że miałam mozliwość zadać Pani Ani pytanie ;) pozdrawiam Ania P. :)
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad :) Gratulacje dla Zwyciężczyni :)
OdpowiedzUsuń