Po raz trzeci wzięłam udział w zabawie na blogu Magdaleny Kordel. Madziu, jak zawsze ogromne dzięki!!!
Wspomnień nie zabierze mi nikt…
To wymysł mojej wybujałej wyobraźni, ale jedno jest w tym opowiadaniu autentyczne: „Nigdy nie zapomniałam dołeczków w jego policzkach, jakie mu się robiły, gdy się uśmiechał.” Pamięci Jarka L.
Nigdy nie lubiłam świąt, ponieważ zawsze wiązało się to dla mnie z całą masą obowiązków. Musiałam pomagać rodzicom we wszystkim: najpierw zakupy, później krojenie warzyw na sałatkę, mieszanie galaretek do ciasta, kręcenie maku w maszynce, trzepanie dywanów, mycie okien, od rana do nocy mnóstwo pracy. A byłam przecież młoda, mogłabym w tym czasie siedzieć jak inne dzieci przed blokiem i bawić się beztrosko, wisieć na trzepaku, miło spędzać czas rozmawiając o tym i o owym lub zaśmiewając się do łez.
W moim domu było zawsze tak nudno. Rodzice nigdy nie podnosili głosu. Mama nie pracowała, była taka cicha, spokojna, poukładana, na wszystko się zgadzała bez mrugnięcia okiem, co tylko tata wymyślił, aprobowała. Pozwalała mu na wszystko, a on to z premedytacją wykorzystywał. Przynajmniej tak to wtedy widziałam. Ja za to czułam się jak w pułapce, nie mogłam biegać do koleżanek kiedy chciałam, na dyskoteki, do kina, w domu spędzałam jak dla mnie zbyt wiele czasu, czułam się, jakby on mnie parzył, uwierał, buntowałam się przeciw temu. Tak było tam perfekcyjnie, jak w muzeum, idealnie, czysto, schludnie, przewidywalnie. Zawsze pachniało ciastem w sobotę, obiad był punktualnie podany i ciepła kolacja, codziennie inna, smaczna, przepyszna. Zazdrościłam Kaśce tego, że nikt nie sprawdza jej lekcji, nie wypytuje, nie przesłuchuje, mama nie interesowała się nią wcale, nie pouczała, nie stawiała warunków, nigdy jej zresztą nie było w domu, dziewczyna miała wolną rękę. Mama Kasi wychowywała moją przyjaciółkę samotnie, jednocześnie
kończyła studia, pracowała, gdzie się dało, brała każde zlecenie, była podobnie jak Irena Kwiatkowska kobietą, która pracy się nie bała. Nigdy, aż do samego końca. Dzisiaj wiem, jak trudno samotnie wychowywać dziecko, ile to kosztuje wysiłku i jak przykro jest nie mieć z kim dzielić trosk, zmartwień, sypialni.
Wynosząc wieczorem śmieci przyglądałam się gwiazdom na bezchmurnym, zimowym niebie. Bałam się ciemności, a jeszcze miałam przecież przynieść grzybki w occie z piwnicy. Zawsze obawiałam się, czy w zaułkach tego ponurego pomieszczenia nie czyhają na mnie myszy. Często żarówka na korytarzu się przepalała i szłam z lampką z rozedrganej dłoni, wyobrażając sobie najgorsze z możliwych scenariuszy. Czasami nie dało się normalnie przejść, potrzebne były kalosze, ponieważ woda zalewała przejście. Na szczęście do środka piwnic się nie dostawała, wszystkie miały bowiem wysokie progi, jakby ktoś specjalnie tak zaprojektował budynek, bo wiedział, co może się zdarzyć. Brnęło się do przodu wśród zanieczyszczeń, nieprzyjemnych zapachów do swojej piwnicy lub odpuszczało się tę wyprawę, machało na to ręką, decydując się przyjść wtedy, gdy woda opadnie. Zależało to wszystko od tego, czy mocno czegoś stamtąd potrzebowaliśmy.
Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Często zastanawiałam się nad tym, jak wyglądałaby moja młodsza siostra albo starszy brat, w zależności od nastroju, od momentu, w którym się znajdowałam. Czasem było mi smutno i wtedy tuliłam na niby wyimaginowaną bratnią duszę, gdy musiałam po ciemku iść wyrzucić śmieci, szedł ze mną odważny, wysoki chłopak, z którym łączyły mnie wymyślone więzy krwi. Tęskniłam za kimś, kto by mnie rozumiał i kochał bezwarunkowo, bez stawiania wymogów, warunków, jak moi rodzice.
Gdy byłam nastolatką zginął tragicznie mój kolega z klasy jeszcze ze szkoły podstawowej. Zawsze trzymaliśmy się wszyscy razem, cała grupa była ze sobą bardzo zżyta, nigdy żadne z nas nie kablowało na drugiego, nie donosiło, nie skarżyło. Przeżyliśmy bardzo to traumatyczne doświadczenie chyba wszyscy, ale ja i Kaśka szczególnie mocno. Miałam dziwne myśli dotyczące śmierci, zaczęłam zastanawiać się nad tym, po co to wszystko, długo nie mogłam dojść do siebie, nie widziałam w niczym sensu. Z kolei moja przyjaciółka była jego dziewczyną. Mieli po siedemnaście lat, znali się całe życie, mieszkaliśmy przecież wszyscy w jednym bloku, tuż obok siebie, niemalże wszystko o sobie wiedząc. Mama Dominika pracowała w przedszkolu, tata zaś w lesie. Byli ludźmi prostymi, nie mieli wysokich aspiracji czy ambicji, chcieli tylko dobrze wychować jedynego syna na dobrego i uczciwego człowieka. Niestety życie tego nastolatka skończyło się przedwcześnie. Nie wstawałam wtedy w ogóle z łóżka, przez blisko trzy tygodnie nie chodziłam do szkoły. Denerwowała mnie troska mamy, nie chciałam i nie umiałam rozmawiać o tym, co czułam i przez co przechodziłam. Był to jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu. Nigdy nie zapomniałam dołeczków w jego policzkach, jakie mu się robiły, gdy się uśmiechał. Był naprawdę miłym, sympatycznym i wesołym kolegą, z pięknymi marzeniami, gotów je realizować choćby zaraz, już, teraz, natychmiast. Szybko się do czegoś zapalał, ale trwał w swoim postanowieniu i nie odpuszczał jak inni w naszym wieku. Nie poszedł, jak ja i Kaśka do ogólniaka, wybrał technikum samochodowe, chciał mieć kiedyś własny warsztat, pomagać rodzicom i poślubić ukochaną. Nigdy nie pogodziłam się z tym, że nie było mu to dane. Dzisiaj, gdy jestem na cmentarzu, palę znicz ku pamięci Dominika za każdym razem do oczu cisną mi się łzy. To już tyle lat, a ja nadal pamiętam. Śmieję się na wspomnienie tego, jak cudowne to były czasy, jak banalne były nasze problemy, gdy zastanawiałam się, czy ktokolwiek poprosi mnie do tańca na szkolnej zabawie karnawałowej, czy raczej będę podpierać ścianę? Mam piękne wspomnienia, których nikt nigdy mi nie zabierze.
Z Kasią niestety nie mogłam się porozumieć, tkwiła pomiędzy nami ta tragedia, nie umiałyśmy o tym rozmawiać, nasze relacje rozluźniły się. Ona przykładna uczennica, chodziła do szkoły i uczyła się, ja chociaż wyszłam z marazmu, nigdy do końca nie otrząsnęłam się z tamtego dramatu. Jakbym tuż za sobą słyszała chichot śmierci, czuła, że jest blisko, zbyt blisko. Nie byłam już wesołą nastolatką, która może wszystko, której marzenia się mogą spełnić, bo dlaczego by nie? Chodziłam na wagary, opuściłam się w nauce, nie zależało mi na niczym…
Może przez to trudne doświadczenie tak łatwo i szybko zaufałam Patrykowi? Nie wiem… Ciężko mi to było zrozumieć, ponieważ nigdy wcześniej nie zależało mi na żadnym chłopcu jakoś szczególnie. To ja zrywałam wszelkie znajomości, gdy tylko zaczynały mnie uwierać, kiedy coś zaczynało mi przeszkadzać, nudzić mnie. Tym razem wpadłam po same uszy, zakochałam się, szczenięcą i naiwną, pierwszą prawdziwą miłością. Boże, jaka ja byłam szczęśliwa! Jak nigdy wcześniej, mogłabym góry przenosić! Nie liczyło się nic i nikt inny! Odliczałam godziny do naszego kolejnego spotkania, nie mogłam doczekać się, by znowu być blisko niego! Dla mnie miał najpiękniejszą twarz, najmilszy uśmiech i naprawdę mnie kochał! Czy to było możliwe, by właśnie na mnie komuś zależało? Miałam osiemnaście lat, żadnych poważnych doświadczeń związanych z płcią przeciwną, a on był niewiele ode mnie starszy. Dzisiaj myślę, że po prostu nie byliśmy jeszcze gotowi na to, co na nas spadło, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak wiele dla siebie znaczymy, jak ważni dla siebie nawzajem jesteśmy, dzieci z nas były po prostu. Zupełnie nie liczyliśmy się ze zdaniem innych, robiliśmy tylko to, na co mieliśmy w danej chwili ochotę, nie myśląc o konsekwencjach, o tym, czy komuś zrobimy krzywdę naszym postępowaniem. Byliśmy naiwni, beztroscy, ale gdy patrzę na to wszystko teraz, z perspektywy czasu, wiem, że nie zamieniłabym tamtych chwil na żadne inne. Nawet dzisiaj, kiedy wiem, jak wiele musiałam przejść i jak strasznie to wszystko skończyło się dla mnie. Bawiliśmy się wspaniale, moi rodzice próbowali oczywiście protestować, wymyślali kary, szukali sposobu, by dotrzeć do mnie, przecież zawaliłam szkołę, uciekałam z domu, by być blisko niego, nie jadłam, schudłam i zmieniłam się. Wcześniej naprawdę dobrze się uczyłam, chciałam iść na studia, teraz istotne dla mnie było tylko to, by być blisko niego, trzymać go za rękę, wtedy świat wydawał mi się najpiękniejszy.
Szybko okazało się, że jestem w ciąży, był płacz, lament, a moja rozpacz nie miała końca. Nie miałam przyjaciół, z Kasią od dawna nie rozmawiałam, nie było nikogo, kto umiałby mi poradzić, pomóc. Powiedziałam Patrykowi o tym, co się stało, a on… zapalił się do tego, mówił, żebym się nie martwiła, że jakoś to będzie, że porozmawia z rodzicami, że zamieszkamy u niego. Pojechałam do jego rodzinnego domu, wtedy byłam tam po raz pierwszy. Oczywiście jego mama i tata wiedzieli, kim jestem i że znaczę dla niego tak wiele. To było cudowne uczucie, poznać jego rodziców, choć poza tym sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Mama Patryka zachowała się wspaniale, powiedziała, że pomogą nam, że najważniejsza teraz jestem ja, moje zdrowie i nasza przyszłość, że trzeba to wszystko przemyśleć na spokojnie, porozmawiać z moimi rodzicami, razem coś ustalić. Zdawało się, że wszystko będzie dobrze. Co prawda Patryk miał w planach nagranie płyty, byli już z kolegami z zespołu umówieni z pewnymi ludźmi z wytwórni muzycznej, ale powiedział, że jakoś to będzie, żebym się nie martwiła. Śpiewał naprawdę bosko, miał wielki talent. Przechodziły mnie ciarki, gdy tylko słyszałam jego głos. Byłam taka szczęśliwa, odwiózł mnie wtedy do domu i …
I to był ostatni raz, gdy go widziałam. Patryk zginął na miejscu, w wypadku samochodowym, właśnie wtedy, kiedy wracał ode mnie. Kierowcy auta z naprzeciwka oczywiście nic się nie stało, choć to w jego krwi były promile, on nie poniósł moim zdaniem należytej kary, bo przeżył! Czy udało mi się dojść do siebie, po kolejnym traumatycznym przeżyciu? Minęło już tyle lat, a ja dalej nie pogodziłam się z tym, więc chyba nigdy mi się to nie uda. Oczywiście, czas leczy rany, powiedzmy. Czas po prostu łagodzi ból, zelżał on, to prawda, ale nigdy, przenigdy nie zapomnę. Wspomnień związanych z Patrykiem, moją pierwszą miłością nigdy nie zatrze czas. Nikt nie odbierze mi najpiękniejszych chwil mojego życia, gdy czułam się taka bezpieczna w jego ramionach, kiedy mówił, że zawsze będziemy razem, opowiadał o naszych wspólnych planach, gdy śpiewał tylko dla mnie stworzone piosenki. On naprawdę mnie kochał, tak mocno, jak ja kochałam jego. Gdy trzymał mnie za rękę i patrzył w moje oczy nic nie miało znaczenia, czułam, że brak mi tchu, to on był moim powietrzem, bez niego nie byłoby mnie. A jednak byłam, może smutniejsza, szczuplejsza, lecz miałam dla kogo żyć, bo w środku mnie rozwijała się mała istotka, cząstka mnie i Patryka.
Jak kruche jest nasze życie,
gaśnie światełko,
tak nagle, niespodziewanie…
Nie zdążymy rozwinąć skrzydeł
do lotu
pofrunąć
i już nas nie ma…
Kocham Patrycję, naszą córeczkę, będę chronić ją zawsze, z całych sił, przed całym złem tego świata. I opowiadam jej o Patryku, jej tacie, pokazuję zdjęcia, chodzimy razem na cmentarz i modlimy się.
Moi rodzice oczywiście próbowali mi pomóc, ale nie pozwoliłam im na to. Wyjechałam do babci, to tam przepłakałam żal, rozgoryczenie, to właśnie ona, najstarsza w naszej rodzinie osoba, pomogła mi przez to wszystko przejść i jakoś poukładać sobie to w głowie. Nie potrafiłam żyć bez niego, bez mojego powietrza, ale w moim wnętrzu rozwijała się maleńka istotka, która niczemu nie była winna, którą należało chronić i o którą musiałam zadbać, dla której byłam najważniejszą przecież osobą. Gdyby nie Pati chyba nie dałabym rady.
Kiedy urodziła się Patrycja zrozumiałam, że rodzice nie zasłużyli sobie na to, co im zgotowałam. Szczególnie mama mocno przeżyła moją wyprowadzkę, oskarżenia, że to jej wina, bo jest taka doskonała, taka idealna! Wykrzyczałam jej wtedy wszystko, że tak nie wolno żyć, że trzeba się realizować, że nie można tylko siedzieć w domu, gotować obiadki i piec te zakichane ciasta! Dlaczego ojciec ma prawo jeździć na mecze siatkówki, że robi wszystko, na co ma ochotę, a ona jest taka… nudna!
-Będziesz miała dziecko to zrozumiesz. – odpowiedziała mi wtedy, nim wyszła do drugiego pokoju, w którym najprawdopodobniej wypłakała wszystkie łzy tej nocy.
Byłam niesprawiedliwa, wiem, teraz, gdy sama mam dziecko rozumiem, jak ważne jest ono dla mnie. Wróciłam do rodziców, a mama ze spokojem, jak zawsze opowiedziała mi swoją historię. Nie mogła zajść w ciążę, niby nie było żadnych medycznych przeciwwskazań ku temu, a jednak nie udawało jej się spełnić marzenia o posiadaniu potomstwa. Zaglądała do wózków koleżanek, płakała, wyobrażała sobie, jak karmi, przewija, kąpie swoją malutką kruszynkę. Kupowała ciuszki, prała i prasowała je, urządzili z tatą pokoik dla maluszka, a dziecka dalej nie było. Gdy całkiem straciła nadzieję okazało się, że jest w ciąży! Radość moich rodziców była ogromna. Mama zrobiła to wszystko dla mnie, chciała zapewnić mi szczęśliwy dom, pełen ciepła i miłości, jakiego sama nigdy nie miała.
- Martynko, przecież ja mam marzenia, dotyczą one ciebie i twojego dziecka. Spełniałam się w roli mamy, żony i kury domowej – mama uśmiecha się do mnie- nigdy nie pragnęłam niczego poza tym, co w tym złego? Teraz chcę spełniać się jako babcia, a ty, o ile będziesz chciała pomyślisz o przyszłości.
No właśnie, co w tym złego? Pytam, przełamując się z mamą opłatkiem, w ten wigilijny wieczór. I dzisiaj, jak kiedyś pomagałam krojąc warzywa na sałatkę, nawet Patrycja otrzymała małą deseczkę i plastikowy nożyk, tak bardzo chciała nam pomagać. Wraz z mamą i córką upiekłyśmy przepyszne ciasta, zrobiłyśmy pierogi z kapustą i grzybami, wszystko przygotowaliśmy wspólnie. Wśród nas, przy wigilijnym stole siedzą rodzice Patryka, a moja córeczka jak co roku nie może doczekać się prezentów. Po wieczerzy wspólnie wybierzemy się na cmentarz, by zapalić znicz, na grobie mojego szkolnego kolegi Dominika i na drugim, gdzie spoczywa moja wielka miłość, moje powietrze. Jak dobrze, że mam wspomnienia, nigdy o Tobie nie zapomnę, Patryku, nigdy…
Dzisiaj uwielbiam święta, ten czas oczekiwania, wspólne chwile w gronie rodzinnym, zapach potraw wigilijnych, krzątaninę, ubieranie choinki z moją córeczką. Dużo wcześniej myślę o prezentach, co komu sprawi radość, bo według mnie dawanie podarunków jest o wiele bardziej przyjemne, niż ich otrzymywanie. Razem z moją córką piszemy list do świętego Mikołaja, ona robi przepiękne, barwne rysunki, a ja dopisuję pozdrowienia.
Skończyłam studia, pracuję w szkole, jestem nauczycielem języka polskiego. Nie mogłam inaczej, po tym, jak cudowne wspomnienia mam związane ze swoją początkową edukacją.
I jest jeszcze coś, gdy moja Patrycja zaczyna śpiewać kolędy w wigilijny wieczór, przechodzą mnie ciarki. Ma talent.
PIękne opowiadanie:) Gratulacje:)
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńWspaniała opowieść, bardzo mi się podoba i gratuluję !:)
OdpowiedzUsuńbardzo mi miło, dziękuję :)
UsuńAniu, nieziemsko się to czyta. Pisz, Kochanie, bo masz niewiarygodny talent! Prosto, rzeczowo, intuicyjnie, spontanicznie. Takie powinny być wszystkie książki!
OdpowiedzUsuńTrzymam za Ciebie kciuki!:)
Pozdrawiam:)
Oooo... naprawdę tak myślisz???
UsuńSpróbuję na pewno :))))
dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)
Każdy chyba stracił kogoś bliskiego z rodziny czy spośród znajomych (bo rozumiem, że fragment o koledze jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami). Takie są niestety koleje życia.
OdpowiedzUsuńŻyczę wielu nowych inspiracji (szczególnie tych pogodnych) i spełnienia wszystkich marzeń w nadchodzącym 2014 roku;).
nie, to wymysł mojej wyobraźni
Usuń