czwartek, 31 stycznia 2013

"Tajemniczy ogród" Frances Eliza Burnett

Czy kiedykolwiek czytaliście "Tajemniczy ogród"? Ja przez wiele lat byłam święcie przekonana, że tak, ale niedawno, za sprawą mojej Groszek, bo zaczynają to przerabiać w szkole, gdyż jest to lektura klasy piątej, okazało się, że nigdy nie zajrzałam nawet do tej książki. Film oglądałam, kilka razy nawet, jednak nie miałam przyjemności z tą ciekawą, pouczającą, tajemniczą opowieścią.
Tytułowy ogród jest zaniedbany, opuszczony, nikt nie chce o nim pamiętać, więc zamknięty jest na cztery spusty, bo zbyt wiele wspomnień jest z nim związanych, a to za bardzo boli, lepiej nie myśleć, lepiej nic nie czuć...
Poznajemy małą dziewczynkę, o imieniu Mary, która nie jest ani piękna, ani miła, ani grzeczna, ani nawet interesująca, do tego chorowita. Wygląda na to, że nic z niej nie będzie. Na szczęście, jak to często bywa, pozory mylą, podobnie jak zaniedbany ogród, dziecko potrzebuje tylko, bądź aż, uwagi, miłości, czasu.
Mary zostaje na świecie sama, z dala od rodzinnych Indii musi zamieszkać w domu wuja. Wyobraźcie sobie, że nagle nie macie już matki, nikogo, kto mógłby troszczyć się o Was? Ciężko postawić się w sytuacji takiego dziecka, nawet jeśli to dziecko nie jest urocze, sympatyczne, nie odziedziczyło też po matce urody. Wuj nie interesuje się nią zupełnie, zresztą sam raczej potrzebowałby pomocy, gdyby tylko potrafił przyjąć wyciągniętą dłoń, gdyby tylko potrafił mówić o tym, co czuje, o swoich emocjach? Może wtedy żal i gniew, który nosi w swoim skamieniałym sercu opuściłby go na zawsze, gdyby pozwolił sobie na łzy? Może nawet przypomniałby sobie, że jest na świecie ktoś jeszcze, cząstka tego, co stracił, o którą warto troszczyć się, zabiegać, po prostu ją kochać...
Mary poznaje Dicka, chłopca dwunastoletniego, który kocha zwierzęta z wzajemnością. To on pomaga jej w kontakcie z przyrodą, tłumaczy wszystko, co jest dookoła, oswaja dziewczynkę z naturą, a ona dzięki świeżemu powietrzu, dzięki bliskości z przyrodą zaczyna odzyskiwać i apetyt do jedzenia, i chęci do życia. Nie jest już zupełnie sama, nikomu nie potrzebna, przez nikogo nie zauważana, niekochana. Wspólnie z chłopcem zaczyna doprowadzać ogród do dawnej świetności. I ona, i to miejsce zaczynają wracać do życia.
Jest to książka dla dzieci, czy jak wolałaby moja Groszek, dla młodzieży, jednak uważam, że każdy z nas mógłby wiele się z niej dowiedzieć, nauczyć, przypomnieć sobie to, co jest ważne i ważniejsze. Napisana tak dawno temu, ukazuje nam ponadczasowe, nie przemijające nigdy wartości.
Fragment książki:
" - Czy pani wierzy w czary?-rzekł Colin(...)
   - Naturalnie, że wierzę-odparła- choć ja to inaczej nazywam. Zresztą różnie to ludzie nazywają. Ale wciąż widzimy tyle czarów i cudów dokoła! Ta sama moc, która sprawia, że rośliny żyją i kwitną i słońce świeci, uczyniła z panicza dobrego i zdrowego chłopca- bo zbudziła w nim chęć do życia, a wola działa cuda, i tutaj także zdziałała. I to właśnie są czary. Niech panicz nigdy nie przestanie wierzyć w dobro i niech panicz wie, że na świecie  jest go pełno."

środa, 30 stycznia 2013

Maria Ulatowska "Przypadki pani Eustaszyny"

Właśnie przed chwilą zaledwie skończyłam czytać tę cudowną opowieść. Przyznam szczerze, że wcześniej nie znałam twórczości Marii Ulatowskiej i nie słyszałam o jej książkach. Wiele traciłam, ale nadrobię zaległości najszybciej, jak tylko się da. 
Jeżeli chcecie pękać ze śmiechu, nic innego nie robić, tylko siedzieć i czytać, to jest to książka, jakiej szukacie, właśnie dla Was. Uważajcie, bo naprawdę nie sposób się od niej oderwać!
Co prawda nie zawsze i nie we wszystkim zgadzałam się z jedną z bohaterek, Marcją, ponieważ ona miała dosyć luźne pojęcie o związku, na szczęście przejrzała na oczy i wróciła na ścieżkę właściwą swemu losowi. Jak przeczytacie, to zrozumiecie, o co mi chodzi, ale ogólnie bawiłam się z tą lekturą znakomicie.
Podoba mi się to, że książka posiada ogromną dawkę humoru, lecz traktuje też o sprawach poważnych, jakimi niewątpliwie są na przykład  kolejki do lekarzy. Nie tylko do specjalistów, o czym sama wiem doskonale, jak długo się czeka i ile trzeba mieć do tego zdrowia...
Zakończenie też było dla mnie szalenie zaskakujące, ale oczywiście pozytywnie. Polecam, interesująca pozycja na długie i mroźne, czekające nas niewątpliwie w najbliższym czasie wieczory, do tego ciepła herbatka z cytryną i dobre samopoczucie gwarantowane. Tylko nie wiem, czy przez zaczytanie nie zapomnicie o swych codziennych obowiązkach?
Ujęło mnie też to, że tak naprawdę nie ma znaczenia, ile mamy lat, czy siwych włosów, bo najważniejsze jest posiadanie serca, poczucia humoru i życzliwości dla innych, spryt i rozum w tym wszystkim też nie zaszkodzi.
Na koniec niesamowite cytaty:

"- Popatrz, są tu świeże ryby. To znaczy smażone, ale prosto od krowy, nie jakieś mrożonki - entuzjazmowała się pani Eustaszyna, gdy już rozsiadły się przy stoliku i każda miała w ręku kartę.
 - Od krowy? - spytała niepewnie pani Oleńka, do której dopiero po chwili dotarło, że to chyba taki zart.
 - Od krowy, czy z morza, wszystko jedno."

"- Posłuchaj, mam pomysł. - Pani Oleńka zachichotała. - Kupimy to, co nam się spodoba, nieważne jakiego koloru. Dziecku i tak wszystko jedno, a Marcelina z każdej rzeczy się ucieszy. Zresztą nawet jeśli coś jej się nie spodoba, to przecież nie powie, prawda?
 - Oczywiście - przytaknęła ciocia Marceliny. - W końcu moja krew!
Oleńka pomyślała, że tak naprawdę, to krwi pani Eustaszyny w Marcelinie nie ma ani kropli. Bo to przecież bratanica pana Eustachego - a mąż, wiadomo, nie rodzina."


Recenzja pochodzi z 18 października 2012 r. z mojego bloga na interii.
W późniejszym okresie czytałam "Kamienicę przy Kruczej" tej samej autorki, opowieść o losie rodzin żyjących po II wojnie św. Rewelacyjna pozycja!!! 


Książkę przeczytałam dzięki Bibliotece Publicznej w moim miasteczku KLIK > 

wtorek, 29 stycznia 2013

"Nieokiełznane" Jeannette Walls

Właśnie dzisiaj rano skończyłam czytać tę książkę. Od razu wiedziałam, że mi się spodoba, ponieważ opowiada o kobiecie silnej, z charakterem, nie dającej się złamać żadnym przeciwnościom losu, takiej, jaką sama chciałabym być. Ma w sobie Lily wiele pasji, chęci do nauki, potrafi latać samolotem, jeździ samochodem, doskonale radzi sobie z końmi, hoduje bydło, jest nauczycielką, świetną żoną i dobrą matką. Jej życie jest barwne, pełne przygód, przeprowadzek, los nie oszczędza jej od samego początku, jednak ona za każdym razem podnosi się, otrzepuje kurz i próbuje po raz drugi. Historię opowiada jej wnuczka, chociaż początkowo miała być to opowieść o matce autorki, Rosemary. To właśnie jednak jej matka namówiła pisarkę, by zajęła się życiem babki i to o nim napisała, ponieważ Lily miała ciekawsze, bardziej pasjonujące przygody. Uważam, że dobrze się stało, ponadto chciałabym bardzo przeczytać książkę "Szklany zamek", w której Jeannette opowiada o swoim własnym dzieciństwie. Polecam Wam "Nieokiełznane", gdyż możemy się z tej lektury wiele nauczyć, przede wszystkim tego, by zawsze dążyć do celu, by wszystko robić z pasją i wkładać w to całe serce.
Na koniec cytaty z książki:

"Słyszeliśmy też o tym, że w eleganckich domach na wschodzie instaluje się kanalizację, ale w zachodnim Teksasie nikt jej nie miał i większość ludzi, łącznie z moimi rodzicami, uważała, że sam pomysł łazienki wewnątrz domu jest obrzydliwy. ' Na Boga, kto chciałby mieć w domu kibelek?' - pytał tata."
"Miej nadzieję na najlepsze i plan na najgorsze."
"Kiedy Bóg zamyka jakieś drzwi, otwiera okno. Od ciebie zależy, czy je znajdziesz."
"Podobno kiedy wraca się do miejsca, w którym się dorastało, ono zawsze wydaje się mniejsze."
"Zastanawiało mnie, jak ktoś może być tak durny. Pewnego razu przyszła na lunch jakaś Francuzka z miniaturowym pudlem, a kiedy pies zaczął szczekać, właścicielka przemówiła do niego po francusku.
-Ależ mądry pies - odezwała się Mim. - Nie wiedziałam, że psy znają francuski."
"Kiedy ktoś popełnia samobójstwo, sądzi, że zapomni o bólu, ale tak naprawdę tylko przekazuje go tym, których zostawia na świecie. "
"Życie jest za krótkie, kochanie, by martwić się o to, co inni o tobie myślą."

Książka jest październikową nowością wydawnictwa Remi. 


Recenzja pochodzi z mojego drugiego bloga, z dnia 30 października.

"Między rodzicami a dziećmi. Przyjazne kontakty z pociechami "




Kilka osób pytało mnie o takie książki, czy czytałam coś tego typu, czy mogę coś takiego polecić? Coś tam kiedyś miałam z biblioteki, ale było to dawno i niewiele pamiętałam... Pomyślałam, że skoro mam w domu trzy brzdące to warto zapoznać się z taką tematyką i po przeczytaniu owej pozycji nie żałuję, ponieważ pomogła mi ona wiele zrozumieć, zachowanie moich dzieci, relacje panujące między rodzeństwem i mnóstwo innych przydatnych wskazówek tutaj znalazłam. Niestety po jednorazowym przeczytaniu tej książki nie mogę stać się rodzicem idealnym, warto wracać do niej i szukać wskazówek na bieżąco, wtedy, gdy pojawiają się problemy, konflikty.
Jest to poradnik dla rodziców, ale nie tylko dla nich, mogą z niego korzystać i pedagodzy, i psycholodzy zajmujący się dziećmi, jak również każdy, kto chce zrozumieć świat dziecka, jego osobowość, charakter. Może to być ciocia, babcia, każdy, ponieważ ta lektura napisana jest językiem przystępnym, nieskomplikowanym, a wszystko poparte jest przykładami z życia dziecka, mamy jasno napisane, dlaczego nasza pociecha staje się niegrzeczna, gdy ją pochwalimy, ja nigdy nie mogłam tego pojąć, a teraz już wiem, rozumiem. Nawet rodzice, którzy uważają się za doskonałych powinni sięgnąć po tę książkę, tacy, którzy myślą, że ich nie dotyczą problemy opisane w tej pozycji, że oni nie mają żadnych powodów do przeczytania tego tytułu. Macie powody, bo nikt nie jest idealny, nikt, ani Wy, ani Wasze dziecko.
Przede wszystkim zaś każdy z nas ma prawo do emocji, nie tylko tych dobrych, ale także do smutku, do żalu, do gniewu, musimy sobie to jasno powiedzieć...
"Skąd mamy wiedzieć, co czują nasze dzieci? Musimy je obserwować i słuchać, co mówią."
To taka pierwsza wskazówka, oczywiście cytat pochodzi z książki.
"Kiedy dzieci są targane silnymi emocjami, nie potrafią słuchać. 
Nie potrafią wysłuchać rady ani pocieszania czy konstruktywnej krytyki. Chcą, żebyśmy zrozumieli, co się z nimi dzieje i co w danej chwili czują."
Właśnie! Ile razy, kiedy dziecko płacze i nie ma humoru rodzice krzyczą na nie, tłumaczą, bądź dają klapsa, denerwują się, zamiast postawić się w sytuacji swojego potomka?
Najgorsze jest to, że "ani my, ani nasze dzieci nie zostaliśmy przygotowani do mówienia o naszych uczuciach. Często nawet sami nie zdajemy sobie sprawy, co w danej chwili czujemy." I chyba w tym tkwi sedno, zaraz mówimy 'Nie rycz! Zachowuj się, uspokój się! ' Sami również nie pozwalamy sobie na łzy, na okazanie emocji, uczuć, które nami targają!
Mogłabym jeszcze bardzo długo pisać na temat tej książki, naprawdę, zaciekawiła mnie, zaintrygowała, mnóstwa rzeczy się z niej nauczyłam, dowiedziałam, o wielu nie miałam pojęcia, ale teraz bardzo się cieszę, bo jeżeli choć raz uda mi się postąpić lepiej, właściwie, dzięki tej lekturze, to już coś, zbliżę się do swojego dziecka. Tak naprawdę nie mam większych problemów w kontaktach z moimi pociechami, mimo wszystko wskazówki i rady, ale takie dobre, prawdziwie konstruktywne, jakie tutaj znalazłam, mogą mi pomóc stać się jeszcze lepszą mamą. Czego sobie i innym rodzicom także życzę.
Za książkę dziękuję bardzo Grupie Wydawniczej HELION KLIK>, a obrazek pochodzi Z TEJ STRONY.


poniedziałek, 28 stycznia 2013

"Dar wilka" Anne Rice



Już po tytule można odnieść wrażenie, że książka będzie o czymś raczej nieprawdopodobnym, nierealnym, do tego uważanym nie za przekleństwo tylko za prezent.
Autorką jest kobieta, która stworzyła przed wieloma laty książkę "Wywiad z wampirem". Przyznaję się bez bicia, że jeszcze jej nie czytałam, choć oglądałam film nakręcony na podstawie tej historii.

"Dar wilka" zaczyna się bardzo ciekawie. Jest stary, ogromny dom pełen tajemnic. Miejsce to niesamowicie przyciąga do siebie młodego dziennikarza, który ma o owym domu napisać. Budynek ma zostać sprzedany, a główny bohater ma coraz większą ochotę na zakup tego domostwa. Dalej dzieje się tak wiele i w tak szybkim tempie, rzeczy interesujących, nieprawdopodobnych, niespotykanych, że trudno oderwać się od lektury i wrócić do szarej rzeczywistości. Postaci są mocno zarysowane, dobrze nakreślone, możemy spokojnie wcielić się w nie, co czasami bywa wręcz niesmaczne, z uwagi na to, kim lub też czym stajemy się za sprawą bohaterów tej opowieści, w co wbijamy zęby czy kły, czego próbujemy, smakujemy. Żywe, pełne akcji opisy, barwne niebywale, tak prawdziwe, że aż tę krew przelewaną w nadmiarze czuć było w powietrzu, a nie tylko na stronach książki przyprawiały mnie o dreszcze. I jeszcze ten język, romantyczne chwile wśród niebezpiecznej scenerii. Po prostu bardzo dobrze napisana proza, którą polecam nie tylko kobietom, lecz także o dziwo, bo tego u mnie się raczej nie spotyka, także mężczyznom. Swojemu mężowi na pewno też podsunę i jestem pewna, że przypadnie mu do gustu ta historia tak samo, jak mi. 

Cytat z książki:
"Wszyscy jesteśmy głodni życia - odpowiedział cicho Reuben. - Bo samo życie tego od nas wymaga. Kto nie jest głodny życia, nie zasługuje na to, by żyć. "


Za możliwość zapoznania się z tą książką dziękuję bardzo wydawnictwu Rebis. 


Recenzja pochodzi z mojego dawnego bloga na interii, a książkę czytałam w połowie listopada zeszłego roku, ostatnio przeczytał ją także mój mąż i bardzo mu się podobała. 

Emily Rodda Puszcze Milczenia PAS DELTORY

Emily Rodda jest pseudonimem sławnej australijskiej pisarki Jennifer Rowe.
Cała seria tych niezwykle popularnych, przetłumaczonych na 29 języków książeczek przeznaczona jest dla dzieci w wieku 8-12 lat, więc jak najbardziej nadaje się dla mojej Groszek i z myślą o niej przeczytałam pierwszy tomik. Wiem już na pewno, że i mojej córce się spodoba, a teraz, kiedy ma ferie, na pewno z chęcią przeczyta "Puszcze milczenia".
To pierwsza część ośmiotomowej serii Pas Deltory, opowiadającej o Królestwie niegdyś bogatym i pięknym, w którym żyło się dostatnio, lecz z biegiem lat zbliżającym się do ruiny i upadku, coraz bardziej zniszczonym, biednym. Ludziom żyje się tutaj coraz trudniej, coraz skromniej, ale na pisma wysyłane do Króla otrzymują oni tylko wymijające odpowiedzi, a nic w ich smutnym życiu się nie zmienia, jest niestety coraz gorzej.
Historię Pasa Deltory poznajemy w chwili, kiedy umiera w wysokiej gorączce najpierw Królowa, a następnie Król, a władcą staje się młodziutki syn Pary Królewskiej, Endon, którego doradca oszukuje i okłamuje. Na szczęście ma przyjaciela Jarreda, który próbuje wytłumaczyć mu, jak ważny dla ich krainy jest tytułowy Pas Deltory.
To tyle, jeżeli chodzi o samą fabułę, streszczać książki nie mam zamiaru, żałuję tylko, że nie posiadam kolejnych części, bo czyta się to szybko, z dużym zainteresowaniem, lekko, język jest przystępny, nie sposób się nudzić z taką lekturą. Bardzo mnie to cieszy, że w naszych czasach, kiedy dzieci siedzą przed komputerem i telewizorem, a książka jest dla nich tylko przykrym obowiązkiem powstają takie pozycje. Na szczęście ta NIE JEST nudna, a jej odbiorcy mogą przekonać się, że warto czytać, że i tu są piękne, fantastyczne krainy, opowieści, wyobraźnia ma pole do popisu, a nie jak w gierkach komputerowych wszystko podane jest na tacy! Taka seria może pomóc dziecku zrozumieć, że dzięki książce mamy więcej możliwości, a przy okazji uczymy się, poszerzamy nasz zasób słów, poznajemy ciekawe miejsca, przeżywamy wraz z bohaterami interesujące przygody. Polecam  pierwszy tom Pasa Deltory, a ze swojej strony dziękuję bardzo Wydawnictwu EGMONT.
Okładka pochodzi z TEJ strony.

niedziela, 27 stycznia 2013

Zakręty losu. Braterstwo krwi Agnieszka Lingas-Łoniewska


Już same okładki każdej z trzech części przyciągają, fascynują, a co dopiero możemy pomyśleć zaglądając do wnętrza książki? Pierwsza część podobała mi się bardzo, poświęciłam na nią w sumie dwa dni, jedno popołudnie i pół nocy. Część drugą czytałam dzisiaj do trzeciej nad ranem, tak byłam ciekawa, co się w niej wydarzy, a teraz, kiedy zaczęłam tom trzeci to już w ogóle o niczym innym myśleć nie mogę, bo zżera mnie ciekawość! I co tytuł to wydaje mi się, że autorka przechodzi samą siebie, że pisze coraz lepiej, mam wrażenie, że nie można nic więcej dopowiedzieć, dorzucić, zaskoczyć nas, czytelników, a jednak...
W pierwszej części poznaliśmy Krzysztofa i Katarzynę, zagmatwane koleje losu, ich miłości, powiązania rodzinne, trudny czas rozstania na lat 13 i wielki powrót do tego, co było, co nigdy nie minęło. Przy okazji dowiedzieliśmy się o tragicznym w skutkach  uczuciu pewnej związanej z Kaśki rodziną nastolatki do starszego brata Krzyśka, który okazał się człowiekiem okrutnym i na wskroś złym. Myślałam, że nic go nie będzie w stanie usprawiedliwić, choć miałam jakiś sentyment do jego osoby, to, że jego charakter był taki dwuznaczny, niby najgorszy z możliwych, a brata chciał chronić i chyba kochał zadziwiało mnie, zastanawiało.
W tej części wszystko zaczyna się powoli jakoś układać, do czasu... Łukasz wraca, chce pomóc bratu, ale jak zawsze pakuje się w kłopoty, ponieważ poznaje w nietuzinkowych okolicznościach piękną kobietę, która ma spojrzenie... no właśnie kogo? Życie tej młodej matki jest strasznie skomplikowane, czy trzeba mu teraz jeszcze dodatkowych obciążeń i ograniczeń? Czy znowu postąpi tak samo jak przed laty, zachowa się jakby nie miał serca, jakby niczego nie czuł, nie myślał, jakby był głazem?
Ta trylogia szybko zapada w serce, potrafi zawładnąć myślami, wystarczy zacząć czytać i już jest się straconym... kocha się te książki całym sercem, ponieważ opowiadają o prawdziwych, jak najbardziej możliwych w naszym świecie wydarzeniach, a każdy człowiek opisany w tych trzech częściach jest jak "żywy", pełen uczuć, pasji, kocha i nienawidzi całym sobą, o takich ludziach zawsze czyta się z chęcią, najlepiej bez przerw, lecz w wielkim skupieniu... Zapadają nam oni w pamięć, zastanawiamy się, myślimy o nich, przeżywamy ich losy, sytuacje, w jakich się znaleźli, współczujemy im, cieszymy się ich szczęściem, dzielimy łzami... po prostu jesteśmy z nimi... wystarczy tylko TAK pisać, jak Agnieszka Lingas - Łoniewska, tak tworzyć i kreować świat, rzeczywistość, jak Ona, by stworzyć TAKIE "Zakręty losu".

Za pożyczenie tej części, bo nie mam jej niestety na własność(!!!) dziękuję bardzo Irence "Bujaczek", jestem Ci naprawdę wdzięczna, bo dzięki Tobie mogłam przejść już do kolejnego tomu, który spędzi ze mną dzisiejszy wieczór.Okładka pochodzi z TEJ STRONY.

Keri Arthur "Niebezpieczna rozgrywka"

Okładka niesamowicie przyciąga uwagę, dlatego przede wszystkim chciałam przeczytać ten tytuł, chociaż nie znam pierwszych trzech tomów serii "Zew nocy". Na szczęście dosyć szybko odnalazłam się w zakręconej i fantastycznej rzeczywistości tej książki i nie przeszkadzało mi to, że zaczęłam od części czwartej.
Główna bohaterka Riley Jenson, jest nieczęsto spotykanym połączeniem wilkołaka i wampira, takiego stworzenia jeszcze w książce nie spotkałam, ale też nie zaczytuję się w fantasy, więc nie wiem do końca, czy ktoś już takiego wątku wcześniej nie wymyślił. Riley próbuje złapać mordercę, paskudnie traktującego swe ofiary, opisy jego "wyczynów" powodowały u mnie dreszcze momentami, tak barwnie i dokładnie były bowiem przez autorkę zobrazowane.
Książka nie daje nam wytchnienia, wciąż coś się dzieje, nie możemy przystanąć i złapać tchu, bo stale jesteśmy w niebezpieczeństwie. Riley krąży na pograniczu zagrożenia, z jednej strony jej pragnienia, namiętność jako dziwnej istoty, z drugiej chęć wymierzenia sprawiedliwości, wreszcie ratowanie samej siebie i swojego życia, nic tu nie jest do końca zrozumiałe i realne. Mamy tu świat pełen tajemnic, niesamowitych postaci, nieprawdopodobnych zdarzeń, a wszystko przesiąknięte wielką namiętnością, która ocieka niemalże z każdej strony, a jednak... jednak mnie nie razi... bo to dopracowana, przemyślana fabuła, warta akcja, jedno wynika  z drugiego, jedno z drugim się wiąże, a naszą bohaterkę można zrozumieć, pojąć jej zachowanie, jej stosunek do wielu spraw, aspektów życia, wreszcie staje ona przed wyborem tak trudnym dla niej samej i musi podjąć taką decyzję, by nie żałować, by nie oglądać się wstecz, by być szczęśliwą! Czy jej się to uda? Musicie przekonać się sami...
Za książkę dziękuję Instytutowi Wydawniczemu ERICA, okładka pochodzi z tej strony KLIK>

czwartek, 24 stycznia 2013

"Amy, moja córka" Mitch Winehouse

Przed chwilą włączyłam sobie piosenki tej wokalistki, ponieważ szczerze mówiąc i pisząc, pamiętałam tylko jej specyficzną, ciekawą, przyciągającą  twarz, głosu nie za bardzo niestety kojarzyłam. Teraz aż przechodzą mnie ciarki, kiedy słucham jak potężny, piękny, cudowny miała głos, jaki talent, a jedyne co przychodzi mi do głowy to: 'Jakie to smutne, że nie zaśpiewa już nigdy... '
Była tylko rok młodsza ode mnie i sama do końca nie wiem, co mam myśleć o niej i książce, którą napisał  jej ojciec. Od początku, od pierwszej strony historii o Amy, myślę o tym, zastanawiam się nad tym. Wydaje mi się, że jej tata nie mógł być obiektywny, pisząc tę książkę, ponieważ jest ona o jego dziecku, o jego ukochanej córce! Nie sposób się dziwić więc, że pisał tak, jak czuł. Z drugiej strony czasami jego opinie są tak bardzo prawdziwe, brutalne do bólu, a opisane tu historie świadczą o tym, że może jednak nie była to jego subiektywna ocena, że może starał się ukazać nam prawdę, rzeczywistość taką, jaką ona była? Nie chcę nikogo z otoczenia piosenkarki osądzać, nie wniknę w to, bo nie było mnie tam, kto był winien tej sytuacji, że Amy zaczęła brać narkotyki, że przesadzała z alkoholem, że jej życie skończyło się tak szybko, za szybko... Jest to ogromna strata nie tylko dla jej najbliższych, ale także dla jej fanów. Niektórzy uważają, że jak ktoś ma problemy z narkotykami, czy nadużywa alkoholu jest sam sobie winien, ja napiszę tylko tyle, że lepiej nie wygłaszać opinii na tematy, o których nie mamy pojęcia, o których mało co wiemy lub nie wiemy nic. Osobiście nigdy nie miałam ochoty na narkotyki, więc cóż mogę w tym temacie powiedzieć, jak mogę osądzać innych?
Tata Amy pisząc tę książkę chciał wspomóc fundację www.amywinehousefoundation.org
i chyba jest to jedyny "plus"  całej tej tragicznej i smutnej historii.
Amy już jako dziecko chciała robić wszystko po swojemu, nikogo nie słuchała, uciekała rodzicom w supermarkecie, chowała się, robiła psikusy i żarty. W szkole nie radziła sobie, ponieważ nudziła się tam. Nie chciała być ograniczana, ale nie robiła nic przeciw innym ludziom, była życzliwa i chętnie innym pomagała, przynajmniej tak jest opisywana w tej książce przez swojego ojca.  Jaka była naprawdę wydaje mi się, że wiedziała tylko ona sama...
Polecam tę książkę, jest napisana w zabawny, ciekawy, pełen ciepła i miłości sposób, uczucie ojca do Amy bije z każdej strony tej opowieści, warto się z nią zapoznać, by móc choć troszeczkę przybliżyć sobie jej obraz. Miała talent, prawdziwy talent, szkoda tylko, że tak jak wiele innych utalentowanych, pełnych pasji osób nie potrafiła żyć i cieszyć się tym życiem bez używek.
Na koniec chciałam przytoczyć jej własne słowa:
" Chcę, by ludzie, słysząc mój głos, mogli po prostu... zapomnieć choć na chwilę o swoich troskach."
Ja zapomniałam...
Opowieść o Amy Winehouse, której piosenek nie sposób nie pokochać, przeczytałam dzięki wydawnictwu Sine Qua Non, któremu bardzo za to dziękuję. 

Recenzja pochodzi z 19 grudnia 2012r., z mojego bloga, KLIK.

"Profesor" Charlotte Bronte

Uwielbiam tę autorkę za jej "Dziwne losy Jane Eyre", jest to jedna z najlepszych moim zdaniem książek, jakie czytałam w swoim życiu (a czytam wiele, jak wiecie), więc kiedy usłyszałam o tym, że tej samej pisarki po raz pierwszy w języku polskim wydano inną książkę bardzo chciałam i z nią się zapoznać. Oczywiście nie jest prosto zmierzyć się z moją ukochaną Jane, osobą skromną i dobrą, której los nigdy nie rozpieszczał , ale "Profesor" również jest szalenie ciekawą opowieścią o interesującej fabule i bogatej charakterologicznie postaci. Szczególnie lubię czytać o ludziach z dawnych czasów, z którymi nigdy nie będzie mi dane się spotkać, których mogę sobie jedynie wyobrazić w tym naszym zabieganym świecie, bo takich ludzi już zwyczajnie nie ma... pełnych honoru, kochających całym sercem, niebywale romantycznych i porywczych, z twardym charakterem, prawych... Dzisiaj idzie się po trupach do celu, dąży do wielkiej kariery nie oglądając się za siebie, nikt nie kieruje się zasadami, nie jest waleczny i odważny.
"Profesor" opowiada o nauczycielu, z pozoru nieistotnym, niczym  niewyróżniającym się człowieku, który jednak posiada takie cechy, dzięki którym może dojść do czegoś w życiu, nie szukając znajomości, nie czekając na to, by ktoś podał mu rękę i pomógł. Sam wszystko sobie zawdzięcza, wyjeżdża do Brukseli, w miejsce w którym nigdy nie był i którego nie zna. Świetnie się tutaj odnajduje ucząc języka angielskiego, tutaj znajduje miłość, to, co najważniejsze w życiu. W książce zawarte są wątki autobiograficzne, stąd zapewne tak dobrze możemy poznać myśli i uczucia bohatera, jakby były prawdziwe, skoro sama autorka wiele z przygód Williama przeżyła.
Polecam tę historię, przy niej na pewno nie będziecie się nudzić. Za książkę dziękuję bardzo wydawnictwu MG, okładka pochodzi z TEJ strony.

Recenzja została opublikowana 22 grudnia na moim blogu, KLIK>.

Za moment biegnę do przedszkola, ponieważ mój Miś ma dzisiaj bal, przebrał się za Batmana, pogromcę wszelkiego zła, a taki bohater na pewno odgoni te resztki smutku, które noszę w sobie od przedwczoraj.  Mam nadzieję, że uda mi się zrobić jakieś ciekawe zdjęcie, bym mogła się później pochwalić  na blogu.
 

wtorek, 22 stycznia 2013

Tryb warunkowy, Deklinacja męska/żeńska, Przyszły niedokonany HANNA CYGLER

Już same okładki niebywale zachęcają do lektury, ponieważ są takie wiosenne, świeże, po prostu piękne!
"Deklinacja męska/żeńska" jest drugą częścią, kontynuacją "Trybu warunkowego", który jakiś czas temu wpadł mi w ręce, dzięki któremu zapoznałam się z twórczością Hanny Cygler i przez który polubiłam autorkę, a raczej jej książki. Nigdy nie napisałam recenzji pierwszej części, nie zapomniałam jednak do tej pory, pomimo upływu czasu, jakie zrobiła na mnie wrażenie, uważam też, że spokojnie można zacząć od części drugiej, czy też trzeciej, bo tę także mam już za sobą. Bardzo długo czekałam, by przeczytać ciąg dalszy, ale pochłonęłam te części w "pięć minut", dosłownie, tak zżerała mnie ciekawość, tak chciałam wiedzieć, co będzie dalej... A dzieje się tu, oj, dzieje i to do tego same dziwne, niespodziewane, skomplikowane rzeczy. Mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, że ta seria jest świetna, ponieważ akcja jest realna, możliwa, "życiowa", a takich pozycji w literaturze jest niestety coraz mniej. Cenię ją za to, że mamy w niej odniesienia do rzeczywistości naszego kraju, do prawdziwych wydarzeń w historii Polski, dzięki temu książki te wydają się osadzone w realiach właśnie i tak dobrze do mnie przemawiają. Mamy tu sytuacje, problemy, nie wyssane z palca, wyimaginowane, lecz takie, jakie przydarzyć się mogą nam wszystkim, szkoda, że o tej serii nie było nigdy tak głośno jak o innych tytułach, często zbyt przereklamowanych, bo to są prawdziwe perełki. Zazwyczaj też kontynuacje nie są już tak barwne, interesujące, wciągające, jak część pierwsza, a tutaj calutki czas mamy ciekawą opowieść, pełną  trudnych wyborów, tego, co w prawdziwym życiu mamy pod dostatkiem.
Poznajemy młodziutką dziewczynę, Zosię Knyszewską, zakochaną bez pamięci i bez wzajemności przez lata w kuzynie Marcinie i zapatrzoną w niego, jak w obrazek.  Właściwie wokół niego kręci się całe jej życie, tylko o nim myśli, tylko jego kocha. Pytanie, czy Marcin tak naprawdę jest tak kryształowym człowiekiem, ideałem, za jaki uważa go ta naiwna, niedojrzała dziewczyna? Czy znajdzie się jakaś rysa na tej doskonałości? A może tak naprawdę Zosia nic nie wie jeszcze o miłości, dopiero z biegiem lat, wraz z dalszymi częściami książki i z dalszymi latami życia, nabierze życiowych doświadczeń i zrozumie, kto jest dla niej najważniejszy, kogo kocha, kto dla niej się liczy najbardziej? Czy na zawsze pozostanie wierna pierwszej miłości, czy przestanie uciekać, co robi w swoim życiu najlepiej i co najlepiej też jej wychodzi! A może wreszcie weźmie sprawy w swoje ręce? Może zacznie doceniać to, co ma, może znajdzie w sobie siłę, by zmierzyć się ze swoimi słabościami, pokona lęki i odnajdzie szczęście?
Niebywale i niezmiennie zaskakiwała mnie ta seria, ciągle i nieustannie, do samego końca, tak wiele musiała przejść główna bohaterka, tak dużo udźwignąć na swoich barkach!

Naprawdę polecam Wam calutką serię, z czystym sumieniem i całym swoim sercem, a za część drugą i trzecią dziękuję bardzo Wydawnictwu REBIS, część pierwszą miałam z biblioteki, gdyby ktoś miał ją na "zbyciu" to chętnie przygarnę, cudownie byłoby mieć całość!!!
Jeszcze chciałabym Wam napisać o nowości wydawniczej Hanny Cygler "W cudzym domu", co prawda nie czytałam, ale jestem pewna, że i ta książka by mi się spodobała.



"Miłosne konstelacje" Katarzyna Błeszyńska

Katarzyna Błeszyńska, jak czytam na okładce książki, debiutowała pisząc swoją pierwszą powieść "Ciepła głód" zaledwie dwa lata temu, w 2010 roku. Zanim stała się pisarką układała piosenki. Skończyła studia na Wydziale Prawa i Administracji, posiada tytuł doktora nauk humanistycznych.
Z jej twórczością spotkałam się po raz pierwszy, jednak jestem pewna, że nie będzie to moja ostatnia przygoda z tą autorką.
Książkę czyta się lekko, choć porusza tematy trudne. Takie, które zmuszają nas do refleksji, zastanawiamy się, jakiego my dokonalibyśmy wyboru będąc jej bohaterami.
Poznajemy Marię, która woli imię Majka i takiej formy używa, jest główną postacią tej historii i to ona opowiada nam swoje losy. Później, w kolejnej części tę rolę przejmuje Mariusz, jej chłopak z lat studenckich i jedyna miłość jej życia.
Struktura "Miłosnych konstelacji" jest bardzo ciekawa, możemy zrozumieć, dlaczego dany bohater postąpił tak, a nie inaczej, wcielamy się w jego rolę, czytamy mu w myślach i analizujemy jego postępowanie.
Od początku wiadomo, że Mariusz nie należy do ludzi, którzy potrafią być wierni, ale do końca nie mamy pewności, czy rozumie znaczenie słowa miłość i czy potrafi kochać, a może wręcz przeciwnie, ma serce z kamienia. Osobiście takich ludzi nie rozumiem i nigdy nie pojmę ich postępowania. Nie chce pomóc Majce wtedy, gdy ona naprawdę tej pomocy potrzebuje. Kiedy trwa w mieszkaniu dziewczyny remont wycofuje się, ucieka, czuje się zmęczony, osaczony. Nasza bohaterka nie może na nim polegać, gdy trzeba zawieść do szpitala jej ojca, przerasta chłopaka to wszystko, na dodatek wyznaje jej, że najlepiej czuł się będąc dzieckiem. Chyba nim niestety pozostał, pomimo dorosłego wieku, jest chłopcem w ciele mężczyzny. Nie potrafi zaakceptować faktu, że trzeba zacząć życie na własną rękę, dalej mieszka u matki, która podsuwa mu pod nos kanapki. Kiedy okazuje się, że dziewczyna jest w ciąży Mariusz odchodzi, zostawia jej namiary na lekarza i kopertę z pieniędzmi, mówiąc, że musi wykonać zabieg. Nie pociesza jej, nie przytula, nie mówi, że sobie poradzą, że wszystko będzie dobrze. Od razu odcina się od niej, jakby sama "naważyła sobie tego piwa", bez jego udziału. Rozstają się, Majka na nowo układa sobie życie, by po latach spotkać go ponownie... 

Jakież życie jest skomplikowane i niejednoznaczne! Czy można zapomnieć miłość, osobę, która była jak powietrze, dzięki której chciało się żyć, bez której nie sposób było oddychać???
Autorka porusza tu tak wiele tematów, problemów, które dotykają każdego z nas w życiu codziennym. I my stajemy bowiem przed wyzwaniami, wyborami, zastanawiamy się, którą drogą kroczyć, w którym kierunku iść, by później nie żałować... 

Książka ta jest niezwykle interesująca, ciekawie napisana. Nie sposób się z nią nudzić. Najchętniej przeczytałabym ją natychmiast, calutką od początku do końca, tak byłam zafascynowana losami Majki i Mariusza, tak chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Gdyby spotkali się w innym miejscu, w innym czasie, czy ich miłość miałaby szansę, czy mogliby być ze sobą szczęśliwi? 
Naprawdę polecam. Ta powieść poruszy Was i zaskoczy.
Cytaty z książki:
"Druga osoba to... jakaś odpowiedzialność, czy ja wiem...?"
"Bo drugi człowiek jest całością z jego wadami i zaletami, problemami i radościami, i dopiero akceptacja tego wszystkiego oznacza miłość."
Książkę przeczytałam dzięki serwisowi


Baśnie mojej babci

Jest to pięknie ilustrowany zbiór baśni, większość to popularne, znane opowieści, jednak muszę przyznać się, że ja, choć wiele czytałam książeczek dla dzieci, sama będąc jeszcze szkrabem, czy też, gdy moja Groszek była mała. Teraz czytuję Misiowi i Laleńce i kilku historii z tego ogromnego tomiska nie znałam. Książka jest ślicznie wydana, ma twardą oprawę, każda baśń jest innego autora, podpisana i ciekawie opowiedziana. Mamy tu Czerwonego Kapturka, co słysząc mój synek krzyczał, że ten wilk wcale nie jest taki zły, bo pani w przedszkolu nam mówiła! Co miał na myśli, już nie udało się od niego dowiedzieć. Kolejny tytuł to Przygody Pinokia, moja Groszek i Miś znają to doskonale, ponieważ niejednokrotnie oglądali film o drewnianym chłopczyku. Misiowi najbardziej z tej opowieści podobał się nos Pinokia, który wydłużał się, gdy ten kłamał. Trzecia baśń to Różyczka, o pięknej królewnie, która spała przez sto lat, czekając na swego wybawcę. Jest też Zaczarowane krzesiwo, Kopciuszek i Opowieści Tołstoja, krótkie, ale niesamowicie mądre historyjki z morałem, nie wszystkie je znałam i bardzo mi się spodobały. Jest też Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków, Księżniczka i krasnoludki (Zaczarowane bajki z elfami, krasnoludkami i wróżkami) i tu najciekawsza według mnie baśń, ponieważ nigdy o niej wcześniej nie słyszałam: "Błękitna czereśnia". Po pierwsze niebieski jest moich ulubionym kolorem, a po drugie ma doskonałe zakończenie, jest mądrze napisana i wymyślona, przemyślana. Książka kończy się historią miłości "Pięknej Adrianny", której również nigdy wcześniej nie słyszałam, a która kończy się tak romantycznie...
Moim zdaniem warto mieć w swoich zbiorach, na swoich półkach, w swoich biblioteczkach taka lekturę, ponieważ baśnie są uniwersalne, ponadczasowe, zawsze aktualne, tyle możemy z nich się dowiedzieć, czerpać wiedzę i mądrość, wyszukać jej między poszczególnymi linijkami. Tutaj zawsze dobro zwycięża i tego uczy się nasze dziecko, że zło nie ma szans, że warto mieć serce i pamiętać o tym, by z niego korzystać, by pomagać innym, być po prostu dobrym, chociaż we wszystkim lepiej zachować umiar i nie być naiwnym, jak Pinokio na przykład. Polecam, choć chyba nie muszę do takich książek zbytnio namawiać.
Ze swojej strony dziękuję za "Baśnie mojej babci" Wydawnictwu JEDNOŚĆ dla dzieci, Tu 
jest strona wydawnictwa, gdybyście chcieli zerknąć. 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

"Piwonia, Niemowa, głosy" Krzysztof Gedroyc

Pierwszy raz spotkałam się z tak specyficznym językiem, stylem, ta książka jest po prostu inna niż wszystkie, napisana z niebywałym poczuciem humoruPoczątkowo czytało mi się ją dosyć opornie, nie mogłam się przyzwyczaić do dziwnego języka narratora, nie rozumiałam o czym on mówi. Im dalej byłam, im bardziej zagłębiałam się w poszczególnych stronach lektury, tym bardziej mi się ona podobała, byłam ciekawa co dalej. W rezultacie skończyłam ją czytać szybciej niż mogłabym się spodziewać i byłam mile zaskoczona zakończeniem, gdyż za nic w świecie nie powiedziałabym, że będzie akurat takie.
Autor przenosi nas w czasy powojenne, w lata pięćdziesiąte, niełatwe, skomplikowane. Dodatkowo mamy tu morderstwo, które czyni z tej książki dosyć zaskakujący i specyficzny rodzaj kryminału. Poznajemy tytułową Piwonię, właściwie Iwonę bodajże, jednak nikt nie pamięta, że tak miała na imię, to ona prowadzi śledztwo w sprawie wspomnianej przeze mnie zbrodni.
Zapewne drugiej takiej książki, takim stylem i językiem napisanej nie ma jak na razie, co moim zdaniem jest jej dużym walorem i fenomenem. Pisarz zatem powinien być przez nas doceniony i powinniśmy, chociażby z ciekawości, sięgnąć po ten tytuł, a jak już zaczniemy czytać, na pewno skończymy i będziemy zadowoleni z tego, że  mogliśmy zapoznać się z tą książką.

Za możliwość poznania tej ciekawej i oryginalnej książki dziękuję bardzo Wydawnictwu Nowy Świat  i TEJ stronie, która jest stroną tego wydawnictwa.

Mateusz A. Burczyk Bractwo Światła. Insygnia skrytobójców

Za fantastyką nie przepadam, ale kilka tego typu książek mam już na swoim koncie i na pewno niejedna jeszcze przede mną. Autor ukończył Politechnikę Gdańską, jest miłośnikiem gier komputerowych, jak czytam na okładce książki, wyznaje zasadę: "Maszeruj albo giń".
Poznajemy Tygra, wojownika, który jest silny i wytrwały, zdawałoby się, że niepokonany, wręcz nieśmiertelny. Przebywa daleką drogę, by spotkać się ze swoją siostrą, która "nosi pod sercem dziecko". Niestety przy porodzie siostra umiera, a on, wielki wojownik, pozostaje sam z maleńkim siostrzeńcem, Vincenzo. Początkowo nie jest za bardzo pewien, co powinien zrobić, ma wątpliwości, czy nie byłoby dobrze samemu wychować to dziecko, zająć się nim, jednak tryb jego życia i warunki, w jakich mieszka, nie są odpowiednie dla małego człowieka, ani też on nie potrafiłby raczej zapewnić mu dobrej opieki, nie umiałby go wychować. Oddaje więc małego, ale pod pewnymi warunkami. 
W tej opowieści mamy do czynienia ze światem, w którym przewija się magia, niestety używana w niecnych, mrocznych celach, trwają krwawe wojny, które opisane są czasem zbyt barwnie, jak dla mnie i zbyt obrazowo, ale ja ogólnie za widokiem, czy wyobrażeniem tego widoku, krwi nie przepadam. Fani i znawcy fantastyki na pewno się nie zawiodą czytając tę książkę, ponieważ napisana jest w sposób oryginalny, wielowątkowy, mamy tu dwie odrębne zdawałoby się historie, które jednak są moim zdaniem zabiegiem zamierzonym, autor specjalnie wprowadza nas w temat za pomocą takiej konstrukcji fabuły.
W tej opowieści dzieje się dużo, nie sposób się z nią nudzić, nasza wyobraźnia ma pole do popisu, a główny  bohater, dorosły już Vincenzo Morrtis, po odbyciu wielu lekcji pod okiem świetnego nauczyciela, może wreszcie pójść ku swojemu przeznaczeniu, choć wszystko, w co wierzył, zdaje się tracić na wartości, a Ci, których kochał albo giną, albo okazują się być kimś innym.
Historia pełna tajemnic, zagadek, niedomówień, nie wiadomo, kto jest tu wrogiem, a kto przyjacielem, co może się kryć pod kapturem tego czy innego człowieka, może Wojownik, Skrytobójca, a może jeszcze ktoś inny? Wystarczy spojrzeć na okładkę, by się przerazić...
Osobiście czekam na ciąg dalszy, a za możliwość obcowania z "Bractwem światła" dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

"Czy odważysz się dobyć miecza, zasłonić swe lico kapturem i zmierzyć się z przeznaczeniem?"
cytat z okładki książki. Obrazek pochodzi z tej strony.

"Pelargonka" Nika Jabłonowska

Książeczkę najpierw przeczytała moja 11-letnia Groszek, a dopiero później usiadłam do niej ja i moje młodsze Miśki, Lalka oglądała obrazki, pokazując na nich malutkie konewki, czarnego jak smoła psa, biedronki z czarnymi kropkami, serduszka, kasztany, liście, bałwanka, choinkę i cukierki, ponieważ takie maleńkie ilustracje były na każdej stronie, kolorowe, barwne, przyciągające wzrok i uwagę dziecka, można było liczyć, to robił mój Miś, bądź też tylko pokazywać na obrazkach, jak pytałam, co to jest, to robiła Lalka. W każdym bądź razie bawiliśmy się z tą lekturą doskonale, a nawet jeszcze nie wspomniałam, jak ciekawie i bogato jest ona napisana.
Poznajemy roślinkę, malutką, dopiero co przesadzoną do doniczki Pelargonkę, której mama objaśnia wszystko, odpowiada cierpliwie na pytania i tłumaczy, nazywa rzeczy po imieniu, w prosty, przystępny dla dziecka sposób. Dowiadujemy się na przykład, dlaczego doniczka ma dziurkę, mamy opisane poszczególne pory roku i to, czym jedna różni się od drugiej, autorka tłumaczy nam, jak ważne jest podlewanie roślinek, że one także rosną, a na końcu książeczki mamy pytania, o to, skąd wzięło się nasze imię, zachęcające do rozmowy z dzieckiem. Polecam wszystkim dzieciom i ich rodzicom, ponieważ to mądrze  i zupełnie inaczej napisana książeczka, niż wszystkie inne. Za swój egzemplarz dziękuję bardzo WYDAWNICTWU LUCKY  obrazek pochodzi z TEJ STRONY.

niedziela, 20 stycznia 2013

"Schodząc ze ścieżki" Tomasz Jamroziński

Już od jakiegoś czasu szukałam dobrego polskiego kryminału. Czasem  myślałam, że czegoś takiego nie ma, że to twór nieistniejący niestety, a jednak JEST !!! Znalazłam! Książki tego typu uwielbiam od wielu, wielu lat. Kiedyś zaczytywałam się w Kingu, Mastertonie i Christie, Conan Doyle'u ... wiem, wiem, niekoniecznie są to autorzy kryminałów, ale tego typu książki niegdyś chłonęłam bez ograniczeń, takich właśnie pisarzy czytywałam pasjami. Teraz sięgam po spokojniejsze lektury, ale obok dobrego kryminału nie mogę przejść obojętnie.
Książka  ta niebywale mnie wciągnęła. Wiodła mnie dziwnymi i nieznanymi ścieżkami, bo co prawda byłam kiedyś w  Częstochowie, gdzie dzieje się akcja, ale w celach raczej religijnych niż kryminalnych. 

Mamy tu do czynienia z nieoficjalnym śledztwem po latach. Zamordowano dwóch wchodzących dopiero w dorosłość młodych mężczyzn, brutalnie i w sposób bestialski. Bardzo długo nie mogłam pojąć, kto mógł popełnić tak straszliwą zbrodnię i oczywiście wytypować trafnie mordercy nie potrafiłam również. Byłam daleko, daleko poza wskazaniem odpowiedniej osoby, kata mówiąc po prostu i po imieniu go nazywając.
Autor wprowadził nas w klimat swej historii w sposób niebywale interesujący. Szybko odnalazłam się w tej scenerii i powiem szczerze, że dzisiaj już raczej nosa nie wyściubię poza swoje skromne mieszkanko. Jakoś mnie w pobliże rzek, jezior, akwenów wszelakich nie ciągnie, bo właśnie nad wodą, glinianką Michalina doszło do tej potwornej zbrodni. Dochodzenie prowadzi aspirant Bartek Zdaniewicz nazywany "Nerą" i wyższy od niego rangą Andrzej Wołoszynow. Przy okazji śledztwa natrafiają na mnóstwo dziwnych, niejasnych, dwuznacznych sytuacji, ogólnie dzieje się, oj, dzieje i to sporo. Mamy na początku i siarczysty język, zapewne prawdziwy, realistyczny, jak najbardziej na miejscu. Wśród stróżów prawa używany każdego dnia.  I motyw mamy na końcu, bardzo prawdopodobny i rzeczywisty. O takich przypadkach się słyszy w wiadomościach i kręci się głową, nie mogąc uwierzyć, że to możliwe. A jednak... ludzie są zdolni do wszystkiego, zwłaszcza, jeśli coś w ich życiu było dalekie od normalności. Brakowało sielanki, obiadków, ciepełka, ogniska domowego, rozmów, cudownego dzieciństwa, beztroskiej zabawy. Tak wiele przecież wynosimy z domu... i czasem nie potrafimy się od tego uwolnić...
Za świetny kryminał, który polecam Wam jak najbardziej, a sama za moment podsunę go mężowi, dziękuję bardzo Wydawnictwu OFICYNKA.


Wunibald Müller "JAK UWOLNIĆ SIĘ OD LĘKU"


Od razu zaciekawił mnie ten tytuł, ponieważ swego czasu strasznie się obawiałam i wpadałam w  okropną panikę. Chciałam dowiedzieć się, skąd to się bierze i jak z tym walczyć, gdyby jeszcze kiedyś zdarzyło mi się coś podobnego, chciałam poznać przyczyny lęku i znaleźć dobry sposób na jego pokonanie. Działo się ze mną coś takiego, gdy byłam w ciąży z moją najmłodszą Laleńką, strach mnie dosłownie czasem paraliżował, miałam co prawda podstawy i powody do obaw, bo mój mąż ma pracę taką, a nie inną i zazwyczaj w tygodniu jestem sama jak palec z moimi Miśkami. Bałam się po prostu o siebie, o to nienarodzone dziecko, jak również o moje starsze dzieci, bo gdyby coś się działo, kto z nimi zostanie, kto się nimi zajmie, itd, itp. Gdybym miała w kimś innym oparcie, gdybym mogła na kogoś liczyć, zapewne nie miałoby miejsca moje poczucie lęku i osamotnienia.
Po urodzeniu mojej Laleńki, gdy była jeszcze maleńka wielokrotnie miałam podobne obawy, kiedy chorowała na zapalenie ucha, płakała tak strasznie, a my nie mogliśmy, nie byliśmy w stanie jej pomóc. Wtedy był w domu i mój mąż, i moja mama i wszyscy byliśmy bezradni wobec cierpienia mojej córeńki. Dopiero jak antybiotyk, po kilku dawkach zaczął działać, trochę się uspokoiliśmy. Do dzisiaj mam czasem takie dziwne obawy, kiedy moje Miśki są chore, mają gorączkę, źle się czują, ale na dzień dzisiejszy jest to tylko zwykły, chwilowy strach, a nie paraliżujący, ogarniający mnie, obezwładniający lęk.
Autor już we wstępie swojej książki przedstawia lęk jako coś nieodzownego, nierozłącznego, jako część naszej natury, pisze, że "od początku do końca trwania ludzkiego życia lęk odgrywa w nim wielką rolę. Chroni nas przed zagrożeniami, ostrzegając nas w niebezpiecznych sytuacjach. Sam może jednak stać się niebezpieczny, gdy jest wyolbrzymiony..." i ja się z tym wszystkim jak najbardziej zgadzam. Jak widzicie poradnik ten napisany jest przystępnym, łatwym, zrozumiałym dla nas wszystkich, językiem, możemy wiele z tej książki się dowiedzieć, nauczyć, zrozumieć, skąd się w nas biorą obawy i czy są to zwykłe, normalne ludzkie odruchy, czy już może choroba?
Psychoterapeuta, bo tym jest autor, wyjaśnia nam, że lęk jest wszędzie, podaje nam przykłady z życia wzięte, opowiada nam bajkę o człowieku, który nie odczuwa lęku, który niczego się nie boi, co wcale nie jest powodem do dumy, bo wtedy nie można być szczęśliwym, udowadnia, że należy się właśnie kogoś takiego bać! Przedstawia nam chorobliwe, neurotyczne formy lęku, do których należy nerwica lękowa, fobie, lęk uogólniony, odpowiedniki lęku a hipochondria, wszystko jest w tej książce opisane, przedstawione, wyjaśnione. Poprzez lęk dowiadujemy się, że jesteśmy śmiertelni, że nie będziemy żyć wiecznie, że możemy ulec wypadkowi, chorobie, że coś może nam się stać... Jednocześnie lęk może być dobry, działać na nas budująco, pomaga nam się rozwijać, jeżeli nauczymy się nad nim panować, przezwyciężać go,  nie będzie nas paraliżował, będziemy mogli otworzyć się na nowe możliwości, przestaniemy się ograniczać, "staniemy się otwarci na nowe myśli, poglądy i doświadczenia", idąc za słowami i wskazówkami autora. Rozpisałam się bardzo, ale jeszcze chciałabym dodać, że warto mówić głośno o swoim lęku, wtedy staje się on oswojony, nie taki już straszny. Polecam tę lekturę każdemu, kto nie potrafi zapanować nad swoimi nerwami, obawami, nawet trema jest przecież lękiem, więc zapewne lęk dotyczy każdego z nas, choć nie wszyscy potrafimy się do tego przyznać przed kimś innym, przed samym sobą także, bo to przecież najtrudniejsze.
Książka jest nowością Wydawnictwa WAM, któremu dziękuję za nią bardzo, ponieważ pomogła mi zrozumieć samą siebie i swoje obawy. Można ją kupić na TEJ STRONIE
okładka zaś pochodzi z  tej strony.


sobota, 19 stycznia 2013

Szkoła rysowania i malowania

Kiedy otworzyłam "Szkołę rysowania i malowania" poczułam, że i ja mogę stworzyć coś ładnego, chociaż  zupełnie się na tym nie znam. W pierwszym momencie pomyślałam, że to nie może być trudne, skoro mam do dyspozycji taką pomoc, taki poradnik. Piękne rysunki, jakie tu znalazłam dodawały mi motywacji, ale tak naprawdę bez talentu i serca, pasji, nie da się stworzyć takich ilustracji, obrazów, szkiców.
Zainteresowały mnie bardzo wiadomości zawarte w tej książce, jej treść została napisana w sposób przystępny, łatwy do przyswojenia. Znajdujemy tu wiedzę z zakresu rysunku, malarstwa akwarelowego, akrylowego oraz olejnego. Dla mnie terminy te nie miały żadnego znaczenia, nic mi nie mówiły, za to moja córka uczyła się już o nich w szkole i doskonale odnalazła się w tej tematyce. Do książki zajrzała, zaciekawiła ją ona i od tamtej pory często z niej korzysta tworząc swoje rysunki.
Dzięki temu poradnikowi uczymy się  technik, jakimi możemy malować, poznajemy narzędzia, których możemy używać. We wstępie jest zdanie na temat charakteru, zgadzam się z tym, że odzwierciedla się w naszych pracach to, jaki mamy temperament, czy jesteśmy spokojni, nerwowi, delikatni czy spontaniczni. Autorzy próbują przekonać nas do tego, że najważniejsza w rysowaniu jest "umiejętność dokładnej obserwacji, która sprawi, że zobaczysz rzeczy na nowo, zachwycisz się znanymi widokami i dostrzeżesz szczegóły, na które przez całe lata nie zwracałeś uwagi". Myślę, że to stwierdzenie jest prawdziwe.
Oglądając te piękne ilustracje podziwiam talent ludzi malujących, rysujących, jestem zafascynowana mnogością technik, pomysłowością twórców. Zaczynam rozumieć, że talent to nie wszystko, do stworzenia takich prac potrzebna też jest ogromna wiedza, mamy tu na szczęście krok po kroku wyjaśnione "co i jak" i jeżeli rysujecie, bądź też macie zamiar to robić w przyszłości, myślicie o tym, warto się  z tą lekturą zapoznać. Na pewno Wam pomoże, podpowie, przypomni o tym, od czego zacząć i o czym nie zapomnieć tworząc coś z niczego...
Za książkę dziękuję bardzo Wydawnictwu Arkady  , a obrazek pochodzi z TEJ strony .

"Bajki rozśmieszajki" Tamara Michałowska

Książeczkę przeczytałam bardzo szybko, wraz z moim synkiem. On oglądał ilustracje i przysłuchiwał się treści, ja czytałam. Mamy tu niesamowite, wesołe przygody, nie ma nudy, ponieważ mnóstwo się dzieje i dziecko jest bez reszty pochłonięte, zasłuchane, zafascynowane, zwłaszcza, że zna bohaterów tych opowieści.
Poznajemy w pierwszej historyjce lokomotywę, biedną, zapomnianą. Marzy tylko o tym, by nie stać na starym torze i nie rdzewieć, chciałaby wjeżdżać do wielkich miast, cieszyć się tym, mieć przyjaciół. Czy spełnią się jej pragnienia? Tego Wam niestety nie zdradzę, musicie sami zajrzeć do tej kolorowej, barwnej książeczki.
Kolejna przygoda opowiada o ... latających krowach! Zadziwiające i niemożliwe?! Mój Miś pięcioletni nie mógł w to uwierzyć! A jednak! W bajkach wszystko się może zdarzyć, dlatego dzieci tak lubią ich słuchać, tutaj to, co nieprawdopodobne staje się realne. Krowy latają wśród ptaków, świetnie się przy tym bawiąc.
Poznajemy też słonia Pyrrusa i mnóstwo innych ciekawych postaci,  możemy fantazjować, przenosić się wraz z nimi w odległe miejsca i krainy, przeżywać fascynujące przygody, przy tym ucząc się jednocześnie, poprzez zabawę. Każda z tych historyjek bowiem ma morał, pomaga nam zrozumieć to, co w życiu jest ważne, istotne, zawsze warto być dobrym człowiekiem, mieć serce, pomagać innym, a z drugiej strony mieć rozum i nie pozwalać się wykorzystywać, we wszystkim zachować umiar. Dobrze byłoby pomóc to zrozumieć naszym dzieciom teraz, gdy jeszcze są małe, gdy nas słuchają i mamy na nie duży wpływ, jesteśmy dla nich autorytetem, gdy patrzą na nas, obserwują nasze zachowania i nam ufają.


Jak sugeruje opis z okładki tego tytułu zachęcajmy dziecko do czytania, może właśnie ta książeczka stanie się pierwszą samodzielnie przeczytaną przez nasze dziecko? To, że czytanie jest pasjonujące, czy zabawne, jest świetną formą nauki wiemy wszyscy, tylko czy pamiętamy o tym w życiu codziennym? Co robimy dla naszego dziecka, by chciało sięgać po książki? U mnie w domu dzieci widzą mnie, mojego męża z lekturą w dłoni i dlatego jest to dla nich normalna sprawa, książka nie jest im obca, a wręcz  przeciwnie, jest im przyjacielem. Polecam "Bajki rozśmieszajki" namawiając Was jednocześnie do tego, byście zajrzeli na stronę Wydawnictwa Siedmioróg, ponieważ są tam w tej chwili duże promocje, a w książkę, w siebie, w swoje dziecko, czy w dziecko kogoś bliskiego warto zainwestować, można przecież wracać niejednokrotnie do danej lektury. Przede mną zaś nie lada gratka, tytuł z serii "Pan Samochodzik", tego samego wydawnictwa, uwielbiany przeze mnie, gdy byłam dzieckiem. Teraz chcę zapoznać z tym bohaterem moją Groszek.
Na pewno będzie zachwycona. A Wy? Czytywaliście Pana Samochodzika? Okładki pochodzą z TEJ 
i z TEJ  strony, polecam!!!


piątek, 18 stycznia 2013

"Dotyk Gwen Frost" Jennifer Estep

Zacznę nietypowo, a mianowicie słowami: nie spodziewałam się! Naprawdę myślałam, że to kolejna fantastyka, która jakoś szczególnie nie zachwyci mnie i nie porwie, a jednak! Czytałam i chciałam więcej, tak mnie zaciekawiła, tak zaintrygowała, że nie mogłam się od niej oderwać, tylko, że zakończenie niczego nie wyjaśniło, muszę czekać na drugą część, a będzie dopiero w lutym, z tego co słyszałam! Ja i fantasy, kto by pomyślał? Zaskakuję samą siebie, ale naprawdę jestem szczerze zachwycona tą książką.
Tytułowa Gwen ma 17 lat (ja też kiedyś tyle miałam i pomimo upływu czasu doskonale to pamiętam) i posiada nietypowy talent, gdy tylko dotknie kogoś lub czegoś, potrafi wiele o dotykanym przedmiocie lub dotykanej osobie powiedzieć, poznaje myśli, uczucia innych ludzi w tak prosty, nieskomplikowany sposób. Przeżyła niedawno straszną tragedię, z którą nie potrafi się pogodzić i za którą obwinia samą siebie. Zaczyna naukę w dziwnej, nietypowej szkole, do której zupełnie nie pasuje i nie potrafi się w niej odnaleźć. Jest to Akademia Mitu przypominająca serial o Xenie, wojowniczej księżniczce.  Może dlatego tak mnie zachwyciła ta książka, że jej fabuła jest przemyślana, a autorka korzysta ze znanych nam wszystkich mitologicznych postaci i stworów, nie opiera się tylko i wyłącznie na swojej własnej wyobraźni i fantazji, jej bohaterka jest zagubiona, nieśmiała, nie ma poczucia własnej wartości, uważa się za szarą myszkę. Trochę przypomina mi w tym Bellę z sagi "Zmierzch", którą czytałam po nocach wcale nie tak dawno temu, w zeszłym bodajże roku. Lubię historie o miłości, dlatego takie książki przykuwają moją uwagę, takie o uczuciach silniejszych niż przeciwności losu, niż inni ludzie, niż wszystko...
W tej opowieści mamy też wątek sensacyjny, świetnie moim zdaniem skonstruowany, mamy język typowy dla mądrej, odpowiedzialnej nastolatki, bo taka jest moim zdaniem Gwen, nie jest ani bogata, ani zaskakująco piękna, przynajmniej w swoim mniemaniu, ale za to nie jest pustą, przygłupią lalką, jakich wiele jest w tej szkole. Może nie jest popularna i rozchwytywana, ale to ona jako jedyna posiada intuicję i uczucia, myśli, zastanawia się, a nie tylko stoi przed lustrem i maluje paznokcie. Z okładki co prawda spogląda na nas dziewczyna o niesamowitym spojrzeniu, w pełnym makijażu i ze wspaniale zrobionymi paznokciami, jednak to tylko okładka, która przyciąga, zachwyca, intryguje, jest tajemnicą... ale nie odzwierciedla moim zdaniem Gwen. Za książkę dziękuję bardzo wortalowi literackiemu granice.pl . Książkę polecam, a sama z niecierpliwością czekam na część drugą i pozostałe. Okładka pochodzi z TEJ  strony.

czwartek, 17 stycznia 2013

"Pamięć GUŁagu" Zuzanna Bogumił

Zaciekawiła mnie bardzo tematyka, jak też spodobała mi się okładka tej książki. Od razu wiedziałam, że to coś dla mnie. Przeglądałam zdjęcia zamieszczone na końcu "Pamięci...", czytałam i czułam się niemalże tak, jakbym wraz z autorką przysłuchiwała się opowieściom mieszkańców tych czterech regionów, w których powstały obozy pracy przymusowej, jakbym była tuż obok niej, jakbym widziała te miejsca z bliska. Więźniowie nie byli tylko Rosjanami, nasi rodacy również tam ginęli, byli tu i polityczni, i kryminalni, i społecznie niepożądani. Wszyscy ginęli, nie zawsze przez drugiego człowieka, czasami większym wrogiem okazywał się mróz. Jakie to straszne...
Jak wyjaśnia nam autorka dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych świadomość wśród mieszkańców tych miejsc wzrosła, dopiero wtedy zaczęli rozumieć, jak wielka tragedia rozegrała się tuż obok. W tamtym okresie zaczęto stawiać pomniki, znaki pamięci, krewni zamordowanych mogli odwiedzić byłe obozy, pomodlić się, pobyć tam, gdzie zginęli ich przodkowie. Jednak niektórzy mieszkańcy nie chcieli, by Wyspy Sołowieckie na przykład kojarzyły się tylko z takimi dramatycznymi, tragicznymi wydarzeniami, jak jednak mogli myśleć, że cokolwiek będzie w stanie przyćmić, przytłumić to, co tam się stało? Na pewno z jednej strony mieli wiele racji, chcąc żyć normalnie, zapomnieć o przeszłości, iść ku przyszłości, bez zmartwień, bez tego niechcianego bagażu, jednak z drugiej strony ogrom tamtych wydarzeń, to, jak wielu ludzi tam zginęło, nigdy nie powinien być zapomniany. Wszyscy jesteśmy winni choć tyle ofiarom, pamięć... nic innego zrobić już nie możemy, w żaden sposób im pomóc nie jesteśmy już w stanie... możemy 'jedynie" pamiętać, lub "aż" pamiętać.
Mogłabym o tej książce napisać wiele, o wiele więcej niż napisałam, streszczać jej jednakże nie mam zamiaru, jeśli zechcecie sami po nią sięgniecie. Jeżeli chodzi o mnie to na pewno jeszcze nie jeden i nie dwa razy ją przeczytam, by móc lepiej zrozumieć, odkryć jak najwięcej, dowiedzieć się, poznać prawdę, chociaż nigdy nie dowiemy się wszystkiego, niestety. Szkoda, że nie mamy wehikułu, nie możemy się przenieść w przeszłość, poznać dawnych czasów, zagłębić się w historii, mogłoby to być takie interesujące, może moglibyśmy odwrócić bieg wydarzeń?
Książka ta i historie w niej opisane powinny dać nam do myślenia, byśmy nigdy nie pozwolili na kolejne takie tragiczne zdarzenia, byśmy nie popełniali błędów, jakie przed nami popełnili inni ludzie, bo człowiek powinien być drugiemu przyjacielem, nie wilkiem...
Książkę polecam i dziękuję za nią Wydawnictwu Universitas, okładka pochodzi z TEJ 
strony. 

"Anielskie sprawki" Agnieszka Przywara

Nie spodziewałam się, że ta książka będzie aż tak piękna... Zwyciężyła w konkursie zorganizowanym przez Centrum Zdrowia Dziecka i zupełnie mnie to nie dziwi! Na początek zacytuję fragment z prologu książeczki:
"Rozmawiać z nimi umiałam od zawsze. Na początku przychodziły do mnie jedynie w nocy, i wtedy uważałam, że to cudowny i niezwykły sen, ale gdy skończyłam osiem lat zrozumiałam, że to nie była tylko gra mojej wyobraźni."
Poznajemy tu bardzo chorą dziewczynkę, która rozmawia z aniołami, widzi je i im pomaga. Dzieli te skrzydlate postaci na trzy kategorie: Anioły Bardzo Pogodne, Mniej Szczęśliwe i Całkiem Zasmucone. Jest to naprawdę mądrze napisany zbiór opowiadań o przygodach małej Muszelki, która nie może bawić się z innymi dziećmi, ze swoimi rówieśnikami, nie wolno jej biegać, skakać, męczyć się, często też musi jeździć do szpitala, ale pozostaje pogodnym i wesołym dzieckiem.  Oczywiście niejednokrotnie jak to mam w zwyczaju bardzo się przy tej lekturze wzruszyłam, otarłam niejedną łzę, która mi się w oku zakręciła, bo dla mnie najsmutniejsze jest, gdy dzieci chorują. One jednak potrafią mimo trudnych przeżyć być zadowolone, radosne, przepełnione miłością, pocieszają swoich rodziców i inne chore maluszki, są po prostu dobre i maja wielkie serduszka, niewinne i czyste... Los bywa okrutnie niesprawiedliwy, naprawdę!
Każdy anioł ma imię, mamy tu Nataniela, który śpiewa:
"Małe Aniołki w niebie mieszkają,
Uczą się, modlą, grają, śpiewają,
Gdy trzeba, ludziom służą pomocą,
Czuwają dniami, pilnują nocą."
Mamy Joela, który uciekł z Niebiańskiego Przedszkola, bo mu się tam nudziło. I Daniela, który nie może znaleźć drogi w Wigilię Bożego Narodzenia, a miał być świadkiem  narodzenia się Dzieciątka i mnóstwo innych niebiańskich stworzeń skrzydlatych, które wybrały akurat Muszelkę, tylko jej się ukazują i tylko z nią rozmawiają, a ona im zawsze pomaga, znajduje rozwiązania ich problemów, pociesza, niczego w zamian nie oczekując. Książeczka ma zaskakujące zakończenie, polecam ja każdemu dziecku, jak również rodzicowi, a za możliwość zapoznania się z nią z całego serca dziękuję Wydawnictwu WAM. 



Obrazek pochodzi z TEJ  strony.

środa, 16 stycznia 2013

"Bóg jest kobietą" Anna Maria Guziewska

Takiej książki nie czytałam jeszcze nigdy, tak trudnej i skomplikowanej, odpowiadającej na nieproste pytania, dającej do myślenia... Nawet po jej przeczytaniu długo, długo zastanawiałam się, czy to wszystko musiało się poukładać akurat tak, a nie inaczej? Lubię takie książki, pełne prawdziwych uczuć i emocji, takie, przy których trzeba pomyśleć, spróbować pojąć świat bohatera, nic tu nie jest podane na tacy i jednoznaczne.
Książka opowiada o dwóch etapach w życiu pewnego mężczyzny, najpierw jest on studentem psychoanalizy i kocha dziewczynę o imieniu Rita, choć zupełnie innymi niż ja kieruje się zasadami w swoim związku. Może jest to spowodowane próbą udowodnienia samemu sobie, jak ważny jest dla innych kobiet, jak dużym darzą go sentymentem, uczuciem, może pociąga go dreszczyk emocji, szkoda tylko, że nie myśli o tym, jak czuje się jego rzekoma wielka miłość, miłość, jak się okazuje jego życia.  Z tym, że kiedy zdaje sobie z tego sprawę, jest już za późno na cokolwiek, na jakąkolwiek zmianę, ale to akurat mnie nie dziwi, zawsze po fakcie, po stracie czegoś, uzmysławiamy sobie jak to coś było dla nas ważne,
Dosyć trudny jest język, jakim posługuje się autorka, proste czynności dzięki jej stylowi opisane są jako wzniosłe i ulotne, niezwykle istotne sprawy, jest to na pewno dużą zaletą tej książki, ponieważ to dodaje jej tajemniczości, oryginalności, wydaje mi się, że pisarka osiągnęła tym to, co zamierzała, co sobie zaplanowała tworząc taką fabułę.
Z tą książką nie sposób się nudzić, stale jesteśmy zmuszani do myślenia, trzeba ją czytać z uwagą, poświęcić się jej pod każdym względem.
Nasz bohater, Michael, w drugiej części tej historii jest już uznanym lekarzem, który pomaga osobom z zaburzeniami, tylko kto będzie w stanie pomóc jemu samemu?
Polecam Wam tytuł "Bóg jest kobietą", a ze swojej strony dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
Bóg jest kobietą — Anna Maria Guziewska   Okładka pochodzi z TEJ  strony.

wtorek, 15 stycznia 2013

"Martynka w domu. 8 fascynujących opowiadań." Gilbert Delahaye

Serię o dziewczynce, które ma na imię Martynka zachwalać będę zawsze, ponieważ jest napisana pięknym językiem, co zawdzięczamy poniekąd temu, iż polską wersję stworzyła Wanda Chotomska. Ma najcudowniejsze ilustracje, z jakimi kiedykolwiek spotkałam się w książeczce dla dzieci, za sprawą autora rysunków Marcela Marlier, poza tym wiele z tych lektur mogą nasze dzieci się nauczyć,  zrozumieć, zapałać miłością do rodzeństwa, do zwierząt, do przyrody, nabrać szacunku, wesoło spędzić czas, bo bywają tu śmieszne, zabawne sytuacje i wiele, wiele się dzieje. Z Martynką nie można się nudzić, nawet dzieci, które za książkami nie przepadają, znajdą tutaj coś dla siebie. I jeszcze te rysunki, one tak bardzo zachęcają do sięgnięcia po Martynkę. Nie są też tylko i wyłącznie dla dziewczynek, tak samo chętnie słucha o przygodach tej rezolutnej dziewczynki mój synek, jak moje córeczki.
W tej akurat książeczce znajdziemy takie opowiadanie, jak: "Martynka i wielkie sprzątanie", które bardzo mi się podoba, ponieważ dzieci chcą zrobić niespodziankę swojej mamie i wysprzątać calutkie mieszkanie, co okazuje się jednak nie takim prostym i łatwym zadaniem! Kolejne zatytułowane jest "Martynka i braciszek" i tutaj poznajemy malutkiego chłopczyka Alanka, którym dziewczynka próbuje zajmować się przez cały dzień. Trzecie z kolei to "Martynka i cztery pory roku", dzięki któremu możemy zapoznać nasze dzieci z tym, co możemy robić wiosną, latem, jesienią i zimą. Wszystkie historyjki są niezbyt długie, by dziecko nie zdążyło się znudzić, zacząć wiercić, wstawać i uciekać. Moja Laleńka uwielbia pokazywać na obrazkach w tych książkach zwierzątka i dzieci. Polecam z najprawdziwszą przyjemnością, a  za książeczkę w imieniu swoim i moich Miśków dziękuję bardzo pani Małgorzacie i Wydawnictwu Papilon, wchodzącemu w skład Grupy Wydawniczej Publicat. 

Okładka pochodzi z TEJ  strony. 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

"Zanim nadejdzie ciemność" Susan Wiggs

Tytuł książki kojarzył mi się z gatunkiem, za którym szczerze mówiąc nie przepadam, ale nie będę o tym teraz pisać. Spodobała mi się natomiast okładka, jest jakaś taka magiczna i tajemnicza, pełna uroku. W sumie nie było w tej lekturze dla mnie żadnych niespodzianek, wszystko można było przewidzieć i nie zadziwiła mnie fabuła, chociaż nie nudziłam się z tą książką ani trochę. Przeczytałam ją bardzo szybko, ponieważ napisana jest przystępnym, łatwym do zrozumienia językiem, wiele się w niej dzieje, dużo można przy niej przeżyć, przemyśleć, zmienić swój sposób postrzegania, patrzenia na świat.
Jessie była bowiem znaną, sławną, popularną i cenioną fotografką, osobą podróżującą stale, zwiedzającą mnóstwo pięknych, interesujących miejsc, a teraz, gdy traci wzrok nie będzie już mogła robić zdjęć, nie będzie mogła też niczego i nikogo zobaczyć, jej całe dotychczasowe życie ulegnie diametralnej zmianie, nic nie będzie już takie, jak było. Do tego ciągle ucieka, broni się, boi się zranienia, odpowiedzialności, ma tajemnicę, która na pewno jej nie pomaga w poukładaniu życia, swojej układanki w całość, w stabilizacji. Ogromne wyrzuty sumienia, jak też ciekawość, próba naprawienia błędów z przeszłości powodują to, iż postanawia wrócić po wielu, wielu latach w rodzinne strony.
Książkę polecam wielbicielom romantycznych opowieści, historii pełnych uczuć, bo tylko w książkach i w filmach może się zdarzyć taka bajkowa, może trudna, choć na pewno do spełnienia miłość.  Możemy przy niej chociaż na chwilkę oderwać się od swoich problemów, kłopotów, z którymi się borykamy każdego dnia.
Za "Zanim nadejdzie ciemność" dziękuję wortalowi granice.pl

niedziela, 13 stycznia 2013

Ewa Nowak "Drzazga"

Książka ta należy do "serii miętowej" i na pewno sięgnę po pozostałe pozycje z tej kolekcji, ponieważ podoba mi się bardzo styl autorki i język, jakim pisze, jak też problemy, które porusza. W najbliższych latach zapewne i mojego dziecka będą one dotyczyły, zresztą już teraz czasami wydaje mi się, że mówimy z moją Groszek w dwóch różnych, nieznanych sobie językach i nie mogę jej czasem zrozumieć... a bezsilność w tym wszystkim jest najgorsza. Wiem, wiem, dziecko wchodzi w okres dojrzewania, sama przecież nie byłam łatwym i grzecznym, bezproblemowym przedstawicielem nastolatków, zbuntowanych i wszystko wiedzących najlepiej młodych ludzi. Trudno jest patrzeć na to teraz z drugiej strony, widzieć, jak ze słodkiego maleństwa wyrasta nagle mający swoje zdanie na każdy temat człowiek wchodzący w dorosłe życie, dojrzewający, myślący, czujący wszystko inaczej niż my.
Ewa Nowak jest terapeutką i pedagogiem, dlatego też zapewne tak doskonale poradziła sobie z tematem poruszonym w tej książce. Pisze dla dzieci i młodzieży już od wielu lat i uważam, że jej twórczość jest potrzebna nie tylko dzieciom, lecz także ich rodzicom, by coś zrozumieli, nad czymś się zastanowili, coś przemyśleli. By nie szukali zawsze winy w dziecku, przyjrzeli się może także sobie, to na pewno łatwe nie jest, ale potrzebne, by nasze relacje z własnymi dziećmi były normalne, przyjazne, by nie stało się coś złego, byśmy później nie żałowali. Warto z naszymi pociechami, czy może raczej w tym trudnym wieku niepociechami, rozmawiać.
"Drzazga" opowiada o dwóch siostrach, jedna jest dobra, a druga zła, pisząc w wielkim skrócie i upraszczając niebywale. Marta świetnie się uczy, zawsze można na niej polegać, nigdy nie pyskuje, sprząta, odrabia lekcje, słucha mamy, a Jagna nie zdała do następnej klasy, niszczy wszystko, co wpadnie w jej ręce, krzyczy, wyzywa, robi siostrze na złość, matki także nie szanuje. Już na  samym początku zapaliła mi się w głowie lampka, nie byłam pewna, o co w tym wszystkim chodzi, coś było nie tak w tej z pozoru zwyczajnej rodzinie. Co prawda ojciec znalazł sobie drugą kobietę i zostawił matkę Marty i Jagny, ale poza tym wszystko wyglądało tak, jak powinno. Pamiętajmy jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że świat nie jest tylko czarno - biały, że istnieją różne odcienie szarości i dobrze jest spojrzeć na każdą sprawę z dwóch punktów widzenia, z obu stron, nim wydamy ocenę, nim kogokolwiek osądzimy.
Uważam oczywiście, że dziecko również powinno starać się, by istniała więź między nim a rodzicem, bo jeśli tylko jedna strona będzie próbować, to nie wyjdzie nic z tego, nic się nie poprawi, a przecież o to w tym wszystkim chodzi, byśmy byli szczęśliwi i by było nam ze sobą dobrze, jak w rodzinie, prawdziwej, kochającej się, potrafiącej stawić czoło problemom, rozwiązywać konflikty i spory. Pisarka jest doskonałą obserwatorką otaczającego nas świata, porusza aktualne tematy, potrafi świetnie ubrać w słowa to, co dotyczy wielu z nas. Polecam i niebawem napiszę o kolejnej książce z tej miętowej, niebywale ciekawej serii, a za możliwość przeczytania "Drzazgi" bardzo dziękuję pani Kasi i wydawnictwu Egmont.

sobota, 12 stycznia 2013

"Dobre dziecko" Roma Ligocka

Po przeczytaniu "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" w roku bodajże 2009 stałam się prawdziwą zwolenniczką pisarki i długo nie mogłam dojść do siebie po tej lekturze. Kiedy usłyszałam o nowej książce Romy Ligockiej, w której opisuje ona swoje nastoletnie życie wiedziałam, że to coś dla mnie, że i tutaj się nie rozczaruję i długo będę o tej książce myśleć...
Oczywiście nie mogłam się od niej oderwać, przeżywałam losy bohaterki, jakby to było moje własne życie. Bardzo było mi żal tej młodej dziewczyny. Chciałam jej pomóc, krzyczeć, że nikt nie może żądać od niej, by opiekowała się swoją matką, skoro sama jest jeszcze dzieckiem! Dlaczego musiała aż tyle przejść w życiu, szczególnie po tym, co spotkało ją we wczesnym dzieciństwie? Po tym, jak była żydowskim dzieckiem i przeżyła II wojnę światową? Chciałabym wziąć ją w ramiona, przytulić, kołysać, pocieszać...
Dochodzę do wniosku, że wszystkie te osoby, które przewijają się w "Dobrym dziecku" same potrzebowały opieki, mimo dorosłego wieku, mimo posiadania rodziny, ponieważ wojna była traumatycznym przeżyciem, którego nie sposób zapomnieć, wyrzucić z pamięci. Przejść nad tym do porządku dziennego, żyć normalnie. Odcisnęła swe piętno na wielu ludziach. Cudem udało im się jakoś poukładać swoje życie... bo nie spodziewałabym się, by mogli funkcjonować do końca normalnie po tym, czego doświadczyli. Ukrywali się czasem latami. Czuli jak zwierzęta, jak zaszczute psy, pozbawione wszystkiego, bez poczucia jakiegokolwiek bezpieczeństwa. W każdej chwili mogli zginąć, bez ostrzeżenia, bez powodu... 

 Roma była jeszcze dzieckiem... nikt z nią nie rozmawiał o tym, co się dzieje, nikt nie chciał jej zrozumieć, nikt nie pytał, co myśli, co czuje... słyszała tylko, że wojna się już skończyła i trzeba zapomnieć... tylko jak to zrobić, kiedy te straszne obrazy przewijają się przed oczami, kiedy słyszy się krzyki po niemiecku, kiedy czuje się zapach strachu?
Roma Ligocka kochała matkę bezgranicznie, niejednokrotnie wyciągała ją z opresji, przywracała do życia. Taką córkę chciałaby mieć każda matka, tylko nie jestem pewna, czy akurat ta rozumiała, jak wielki ma skarb, jak bardzo jest kochana.

 Mamy tu do czynienia z bardzo osobistym, bolesnym, wstydliwym wyznaniem dziewczyny, która dorasta, dojrzewa, w końcu staje się kobietą. Nie pomagają jej w tym okresie relacje matki z żonatym mężczyzną, to, że jej ojciec nie żyje, że tak naprawdę ma tylko ciotkę, której matka okrutnie ją krzywdzi. W szkole właściwie nie ma koleżanek, w domu nie ma spokoju, za dużo to jak na barki tej ślicznej, mądrej, młodej osoby.
Książka jest moim zdaniem tak samo dobra jak "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku", a może nawet lepsza, trudno mi oceniać taką powieść, szczególnie, że jest oparta na prawdziwych wydarzeniach, że autorka naprawdę to wszystko przeżyła, że jest to w gruncie rzeczy pamiętnik Romy. Podziwiam ją bardzo i cieszę się, że napisała o tym, przez co przeszła, że podzieliła się tym z nami, czytelnikami, ponieważ gdyby nie ona wiele by nas ominęło. Nie mielibyśmy pełnego obrazu II wojny światowej i nie wiedzielibyśmy wszystkiego na temat skutków tej strasznej, okrutnej wojny.
Polecam, a ze swojej strony naprawdę bardzo dziękuję pani Marcie i Wydawnictwu Literackiemu, książka jest jedną z najlepszych, z jakimi miałam w życiu do czynienia! Polecam tę lekturę, jak też Dziennik Anny Frank i wspomnianą tu "Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku".

piątek, 11 stycznia 2013

"Zakręty losu" Agnieszka Lingas - Łoniewska

Muszę przyznać z czystym sumieniem, że bardzo dawno nie miałam taaaaaakiej przyjemności z żadną książką! Już od pierwszych stron wciągnęła mnie ta ciekawa, niesamowita, pięknie napisana historia miłości dwóch młodych, wchodzących dopiero w życie, osób. Przypomniałam sobie dawne czasy, lata beztroski, kiedy wszystko było możliwe i tak wiele mogło się wydarzyć, życie było wtedy mniej skomplikowane i takie ekscytujące!
Autorka mieszka we Wrocławiu, mieście, które swego czasu często odwiedzałam i kochałam szczerze, choć niestety bez wzajemności. Pamiętam, jak przyjechałam tam pewnego dnia i zabłądziłam, nie mogłam za nic w świecie odnaleźć drogi, miejsca, do którego miałam dotrzeć, a nie było wtedy komórek, ja zaś byłam jeszcze w gruncie rzeczy dzieckiem.

W "Zakrętach losu" mamy do czynienia z Wielką Miłością, z dużych liter właśnie, jednak naznaczoną tragicznymi, traumatycznymi wydarzeniami. Lubię czytać o takim uczuciu, przenosić się w inne miejsca, czas, przeżywać wraz z bohaterami wszelkie dramatyczne, czy też szczęśliwe chwile, wczuwać się w ich role, zastanawiać się, jak ja zachowałabym się w tej, a nie innej sytuacji. Cieszę się, że porusza pisarka tutaj tak ważne społecznie tematy, które dotknąć mogą przecież każdego z nas, bądź naszych najbliższych. Podobają mi się postaci, które stworzyła, tak realistyczne, barwne, pełne sprzecznych uczuć. Wzbudzające i we mnie silne emocje, nie jestem przekonana przecież do tego, że Lukas, czy jak wolę Łukasz jest tak naprawdę i do końca zły...
W tej książce nie ma miejsca na nudę, na "flaki z olejem", dzieje się mnóstwo, akcja jest wartka, przemyślana, nie spodziewamy się wielu zdarzeń, które są udziałem bohaterów. Nie będę opisywać i streszczać tej opowieści, ponieważ jak wielokrotnie podkreślałam i podkreślam nadal, nie lubię tego robić,   mogę jedynie napisać, że nikt się na "Zakrętach losu" nie zawiedzie, jeśli po nie sięgnie. Ja jestem pod urokiem tej historii i teraz po prostu muszę (!!!) przeczytać dalszy ciąg, bo to dopiero pierwsza część serii, trylogii, kolejna to "Zakręty losu. Braterstwo krwi.", a ostatnia, najbardziej przeze mnie wyczekiwana, "Zakręty losu. Historia Lukasa."
Smutne w tym wszystkim jest tylko to, że ludzie czasami okazują się tak słabi, poddają się przez tak samo zagubioną osobę, jaką sami są, pokładają nadzieje i poświęcają swoje życie dla innego człowieka, tylko dlatego, że jest on dla nich najważniejszy, najistotniejszy na świecie i na tym właśnie polega miłość... a to 'tylko' urasta do rangi 'aż'...
Jeżeli chcecie się zapomnieć w historii Katki i Krzyśka, poczytać i powzdychać nad prawdziwym uczuciem, uciec od szarej rzeczywistości i swojej nudnej codzienności, coś przeżyć, coś przemyśleć, może przypomnieć sobie...? na nowo obudzić uśpione zmysły, to jest to książka skierowana do Was. Nigdy tak gorąco do żadnej lektury nie zachęcałam, bo i żadna w ostatnim czasie nie zrobiła na mnie takiego wrażenia i nie spowodowała takich rumieńców na mojej twarzy, oj, wiele bym dała za następną część... wiele...
Jednak nie jest to tylko opowieść romantyczna, mamy tu wątki sensacyjne, sprzeczne uczucia budzi w nas Łukasz, jest tu też poruszony problem stosunków rodzinnych, więzów krwi. Polecam, polecam, polecam!
Za tę niesamowitą przygodę dziękuję z całego serca autorce, Agnieszce Lingas -Łoniewskiej, od której otrzymałam tę książkę i to w dodatku z autografem, czuję się wyróżniona i ważna, choć jestem tylko szarą myszką z prowincji... Dziękuję!!!

I oczywiście zapraszam na blog autorki TUTAJ .

Jeszcze jedno chciałam dodać: skoro dzisiaj tak o miłości, tak romantycznie się u mnie zrobiło, to podaję Wam link do piosenki, którą kocham, od wielu, wielu lat... Tu    jest ten link. Miłego słuchania i udanego weekendu!

czwartek, 10 stycznia 2013

"Martynka. Wielka księga przygód." Gilbert Delahaye

Martynki czytujemy z moją Groszek już od wielu, wielu lat, ponieważ są w nich piękne ilustracje i zabawne opowiadania ciekawie napisane. Ostatnio i Miś słucha tych historyjek, bo są skierowane przecież nie tylko do dziewczynek.
Martynka jest mądrą, wesołą osóbką, która ma pieska Pufka i kotka Wąsatka, a także dwóch braci, młodszego Alanka i starszego Jasia.
W tej akurat książeczce mamy osiem opowiadań o przygodach naszej małej bohaterki, tytułowej Martynki. Pierwsze dotyczy wizyty w domu dziewczynki rodziny z malutką Helenką, ma przyjechać ciocia, wujek i ich córeczka. Martynka postanawia zrobić jakiś prezent, by dwulatka miała niespodziankę. I oczywiście udaje jej się to doskonale, bo mała jest zachwycona pięknym bujanym fotelem z konikami, nawet mówi do Martynki w swoim własnym, dziecięcym języku słowo: "Bam!", które zapewne znaczy "dziękuję". Ja także często próbuję zrozumieć moją dwuletnią Laleńkę, niestety nie zawsze rozumiem jej mowę. Może powinnam pójść do Martynki na przeszkolenie? Kto to wie?
Wszystkie te historyjki są bardzo wesołe i ciekawe, moje Miśki nigdy się z nimi nie nudzą, ponieważ nie są zbyt długie i naprawdę napisane w sposób przystępny i zrozumiały dla dzieci. Są też rymy, co moim zdaniem jest dodatkową atrakcją, które przeplatają się z prozą, a to zapewne dlatego, że książkę w polskiej wersji opowiada nam pani Wanda Chotomska. I jeszcze te rysunki... jestem pod ich urokiem już od tak dawna... w żadnej innej książeczce nie spotkałam się z tak zachwycającymi ilustracjami. Moje dzieci wyrywały wprost sobie te książki, bowiem przyszły dwie, a ich jest przecież troje. Najbardziej zażarcie walczyła najmniejsza, Laleńka, ona uwielbia przeglądać kartka po kartce książki i jest z nimi już od małego oswojona, dla niej "czytanie" to normalka, jak jedzenie, czy picie mleka. Mam nadzieję, że podobnie jak Groszek kiedyś będzie wielką fanką literatury.
Za tę lekturę, jak również za drugą, o której napiszę niebawem, zatytułowaną "Martynka w domu" dziękuję bardzo pani Małgorzacie i Wydawnictwu Papilon, które obecnie należy do Grupy Wydawniczej Publicat.

środa, 9 stycznia 2013

"Cecylka Knedelek i Boże Narodzenie" Joanna Krzyżanek


Książeczkę otrzymaliśmy tuż przed świętami, moja Groszek usiadła i ją po prostu przeczytała, ja z Misiem i Lalką zasiadłam do niej znacznie później, ponieważ czasu na czytanie nie miałam w tym świątecznym okresie zbyt wiele.
Mamy tu opowieść o poszukiwaniu choinki, ponieważ gąska Waleria i Cecylia Knedelek jej jeszcze nie mają, a wieczór wigilijny coraz bliżej! 
Gąska uważa, że "Święta bez choinki to jak gąska bez piór!" i zarówno ja, jak też moje dzieci myślimy podobnie. Gdzie niby Mikołaj miałby położyć prezenty? Choinka musi być i nie ma dyskusji! U mnie ubierają drzewko moje Miśki, co prawda w tym roku Lalka chodziła i wszystkie bombki ściągała, ale mamy tylko plastikowe, więc nie martwiłam się tym zbytnio.  
Wracając do naszej gąski biegała biedna od jednego sąsiada do drugiego, pytając czy nikt nie ma drugiej choinki, którą mógłby jej sprezentować. Niestety nikt przecież nie posiada zapasowego drzewka, choć wszyscy zgodnie mówili, że bez choinki święta są jak "barszcz bez buraków" na przykład, bądź jak "samochód bez kół", czy też "zima bez śniegu!". 
Jeżeli jesteście ciekawi, jak skończyła się ta historyjka sięgnijcie po tę książeczkę, w której są też smakowite świąteczne przepisy!
Polecam jak najbardziej, a za tę piękną i kolorową opowieść dziękuję, i ja, i moje Miśki, Wydawnictwu JEDNOŚĆ dla dzieci. 





Na zdjęciach moje Miśki ubierające naszą  choinkę, a na ostatnim mój synek pomaga przy krojeniu warzyw na sałatkę.

wtorek, 8 stycznia 2013

"Chata pod jemiołą" Halina Kowalczuk

Nie spotkałam się nigdy wcześniej z twórczością tej pisarki, ale przyciągnął mnie do tej książki jej piękny tytuł, tak mi się świątecznie skojarzył i pomyślałam, że okres poświąteczny to dobry moment na zapoznanie się z tą pozycją.
Książka bardzo mi się spodobała i oczywiście czekam z niecierpliwością na kolejne dzieło tej pisarki czyli "Dwie Anny".
"Chata pod jemiołą" według mnie jest troszkę bajkowa, bardzo magiczna, taka niemożliwa do realizacji w realnym życiu... przynajmniej do pewnego momentu, w pewnym stopniu... bo wcale nie jest tu tak do końca cukierkowo, słodziutko, miodzio, jak mawiają moje Miśki.
Autorka przedstawia nam młodą dziewczynę, która ma ze swoim narzeczonym po raz pierwszy pojechać w góry. (Ja także nigdy w okolicach Zakopanego na przykład nie byłam, więc tym bardziej spodobała mi się sceneria, otoczenie, w którym dzieje się akcja.) Niestety plany planami, a życie toczy się własnym torem, chłopak jest tak bardzo pod wpływem swojej mamusi, że zostawia naszą Monikę, czyli główną bohaterkę "na lodzie", a sam wyjeżdża za granicę. Na szczęście dziewczyna nie jest głupią i pustą idiotką, postanawia więc sama pojechać i to najlepsza decyzja w całym jej młodziutkim życiu moim zdaniem. Wiele się tutaj wydarzy, niestety nie tylko dobrego, tego, czego bym jej życzyła.
Książkę czyta się szybko, jest napisana prostym, nieskomplikowanym, przystępnym językiem. Poznamy tu wiele pięknych, niezbyt popularnych legend, pełnych uroku i magii, takich, których zapewne nigdy nie słyszeliśmy, poczujemy się, jakbyśmy sami w te góry pojechali, tak dobrze i dokładnie jest tu wszystko opisane, że ja świetnie odnalazłam się w tym nieznanym przecież sobie miejscu.
Polecam tę powieść jak najbardziej, moim zdaniem nie zawiedziecie się czytając ją, ponieważ wiele się w niej dzieje, mamy barwne postaci, nie do końca możemy wytłumaczyć sobie i innym pewne zjawiska, z jakimi mamy tu do czynienia, ale to dodaje jej urokowi... to książka pełna magii...
Za możliwość zapoznania się z "Chatą pod jemiołą" dziękuję pięknie Wydawnictwu Lucky.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

"Biała izba" Monika Gałgan

Książka ta była dla mnie od samego początku wielką niespodzianką, zagadką, tajemnicą... Nie miałam pojęcia, co znajdę na poszczególnych jej stronach, czego mogę się po niej spodziewać. Wygrałam ją w konkursie Czytamy Polskich Autorów, musiałam odpowiedzieć na dosyć trudne i zadziwiające, niepokojące wręcz pytanie i czułam się z tym nieswojo, szczególnie, gdy zaczęłam sobie wyobrażać, jak to by było, gdybym nagle przestała wierzyć i ufać w to, co mam, co miałam, w swoje własne życie po prostu... i co bym zrobiła, czy chciałabym dalej żyć?
Jest to debiut autorki, co uświadomiła mi wczoraj na swoim blogu Agnieszka Lingas-Łoniewska, ale mam nadzieję, że pisarka nie poprzestanie na tej książce, bo widać w "Białej izbie", że w pani Monice tkwi ogromny potencjał, niebywała wyobraźnia, łatwo można przenieść się w świat, który nam przedstawia, poczuć ciarki i dreszcze, ponieważ jest to thriller. Muszę przyznać, że chociaż kiedyś zaczytywałam się w takich książkach, teraz byłam pełna obaw i nawet zaczynałam się miejscami obawiać tej lektury, a gdy ją skończyłam, dosyć późno w nocy, nie mogłam zasnąć. Analizowałam dalej i ciągle, myślałam o tym, co przeczytałam, a emocje, jakie mi towarzyszyły nie należały do wesołych.
Poznajemy główną bohaterkę, Amandę, która z pozoru jest zwykłą, normalną dziewczyną, najpierw  uczennicą, następnie studentką. Zdarza jej się nie wszystko pamiętać, rozumieć, słyszy jakieś dziwne głosy, widzi mężczyznę, który jest jej pierwszą miłością, lecz nikt inny go nie zna, nawet jej rodzice.
To zaskakująca, miejscami przerażająca książka, ale zarazem bardzo smutna i poruszająca, mamy tu biedne, niewinne dziecko z góry skazane na tragiczny los. Czasem tak wiele zła tkwi w ludziach, że nie mogę tego znieść i wyobrazić sobie tego, jak można w taki sposób się zachowywać, tak krzywdzić, zadawać komuś, kto nam ufa, nas kocha największy ból z możliwych czy raczej z niemożliwych, nie do zniesienia po prostu...
Za książkę bardzo dziękuję http://polscyautorzy.blogspot.com/