poniedziałek, 31 marca 2014

Wywiad z Maggie Moon i konkurs z książką zatytułowaną "Posiadłość" do wygrania.



Maggie Moon to pseudonim literacki młodej, początkującej autorki. Zadebiutowała rok temu powieścią zatytułowaną „Posiadłość”, w której ujawniła swoje wielkie zainteresowanie Wiktoriańską Anglią. Ma 24 lata, uwielbia kawę, studiuje i mieszka w Krakowie. Jest miłośniczką dobrej literatury. W związku z tym, że książka bardzo przypadła mi do gustu postanowiłam wspólnie z autorką zorganizować konkurs, byście i Wy mieli szansę na wygranie egzemplarza „Posiadłości” i zapoznania się z tą ciekawą lekturą. Mam nadzieję, że Maggie Moon zdradzi nam też kilka sekretów ze swojego życia.

AG: Co kryje się Pani zdaniem pod pojęciem dobrej literatury? Jakiego typu książki preferuje Pani jako czytelnik?
MM: Staram się nie zamykać na żaden gatunek, jednak najbliższe mojemu sercu są thrillery oraz powieści historyczne. Z przyjemnością sięgam również po klasykę.  Dobra książka to dla mnie taka, którą czyta się świetnie nawet jeśli można przewidzieć co się stanie. To powieść, którą można przeczytać więcej niż dwa razy i zawsze odnajdzie się w niej nowy, niezauważony wcześniej detal. Dla mnie to między innymi „Milczenie owiec”, „Gormenghast”, czy „Ania z Zielonego Wzgórza”. Dobra książka to taka, od której się nie oderwę i idąc na tramwaj prędzej czy później wpadnę na słup, przechodnia czy wyjątkowo paskudną kałużę. To również powieść, po której ma się tak zwanego kaca książkowego.
AG: Kiedy poczuła Pani, że Anglia z XIX wieku jest Pani pasją, miłością? W jakich okolicznościach zaczęła się Pani interesować akurat tym okresem?
MM: Pasja do minionych epok zaczęła się już w dzieciństwie. Mama zaraziła mnie miłością do „Ani z Zielonego Wzgórza”.  Uwielbiam zarówno książki jak i adaptację, swoją drogą świetną. Kwestie aktorów znam na pamięć. Pokochałam kostiumy, wnętrza, budynki, sposób w jaki się wyrażali, odnosili do siebie. Po „Ani” przyszedł czas na „Przeminęło z Wiatrem”, w którym zakochałam się bez reszty. Właśnie po mamie odziedziczyłam zamiłowanie do historii, krynolin, bali, zamków. W liceum ubierałam długie spódnice, wyobrażałam sobie, że jestem jedną z dam, dla których taki ubiór to nic nadzwyczajnego. Fascynuje mnie nie tylko kultura, stroje czy muzyka. Szalenie interesujące jest życie codzienne zarówno arystokracji jak i zwykłych ludzi.  Studiuję filologię angielską, i właśnie zajęcia dotyczące królowej Wiktorii sprawiły, że zapłonęłam miłością do tego okresu. XIX wiek to również czasy Edgara Allana Poe, jednego z moich ulubionych autorów. Lektura jego utworów popchnęła mnie do zagłębiania się w to, co w XIX wieku było uważane za złe, zabronione, ukryte.
AG: „Posiadłość” zaskakuje zarówno świetnym stylem, jak też niepowtarzalnym klimatem, jest doskonale napisana, skonstruowana. Jak długo trwały prace nad tą powieścią?
MM: Bardzo dziękuję za te słowa. Teraz, po niemal 4 latach od rozpoczęcia „Posiadłości” nie mogę się nadziwić, że pisanie jej zajęło mi raptem kilka miesięcy. Zaczęłam pisać pod koniec października 2010 roku, skończyłam w marcu 2011. Oczywiście cały proces, łącznie z edytowaniem i poprawkami trwał o wiele dłużej.  Sam pomysł dojrzewał w mojej głowie prawie pół roku. Za każdym razem gdy wysyłałam „Posiadłość” do wydawnictw, czytałam ją i poprawiałam od nowa. Dopracowywanie jej trwało więc bardzo długo ale uwielbiałam każdą minutę spędzoną z Zarą i Debrettami. Obecnie praca nad książką zajmuje mi około roku. Muszę się upewnić, że jest „zapięta na ostatni guzik”, stale ćwiczę warsztat. „Posiadłość” jest moją czwartą napisaną powieścią, i pierwszą, którą potraktowałam poważnie.  Zrozumiałam wtedy co chcę pisać, i w czym czuję się najlepiej. Jej trzy poprzedniczki traktuję jak pierwsze, naiwne próby, o których ciężko mi opowiadać bez uśmiechu zażenowania.  W tamtym czasie były jednak ważne.
AG: Postać, jaką stworzyła Pani w „Posiadłości”, mam na myśli tutaj oczywiście Zarę, jest przedstawiona w sposób prawdziwy, realistyczny, ma ludzkie problemy, rzeczywiste dylematy, jest osobą „z krwi i kości”. Czy wzorowała ją Pani na kimś, czy to całkowicie fikcyjna, wymyślona postać?
MM: Zara jest tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Cieszę się, że przypadła Pani do gustu. Spędzam z moimi bohaterami mnóstwo czasu. Czuję się za nich odpowiedzialna. W chwili, w której pojawiają się na papierze stają się dla mnie prawdziwymi ludźmi. Zakochuję się w nich, pozwalam im się uwodzić, straszyć, irytować, fascynować. Czasami na myśl o nich mogę tylko przewrócić oczami. Ale pozwalam sobie na te emocje. Są ważne. Bohaterowie towarzyszą mi w życiu codziennym, rozmawiam z nimi, przyglądam się. Nie ważne czy ich lubię, czy nie znoszę. Zawsze staram się ich zrozumieć. Myślę, że takie podejście pomogło mi stworzyć Zarę. Stała się po prostu jedną z moich przyjaciółek, osobą, z którą spędziłam mnóstwo czasu.
AG: Czy powstanie kontynuacja „Posiadłości”? A może pisze Pani już coś innego, równie godnego uwagi, emocjonującego, trzymającego w napięciu? Kiedy możemy spodziewać się kolejnej Pani propozycji literackiej na półkach księgarń?
MM: Skończyłam kontynuację „Posiadłości” pod koniec 2012 roku. Jest to jak na razie moja najważniejsza i najbardziej dopracowana książka.  Już w trakcie pisania „Posiadłości” zdałam sobie sprawę, że muszę przystopować, żeby nie przedobrzyć. Pozostawiła wiele pytań, na które mam nadzieję, udało mi się odpowiedzieć w kontynuacji. Chciałam skupić się na każdym detalu. To dla mnie bardzo ważne.  Pomiędzy „Posiadłością” a jej kontynuacją wiele się w moim życiu zmieniło, napisałam jeszcze jedną książkę, szlifowałam warsztat. Doszli nowi bohaterowie, skupiłam się nie tylko na Zarze ale i na rodzie Debrettów. Pozwoliłam żeby ten świat bez reszty mnie pochłonął. Mam nadzieję, że druga część już wkrótce pojawi się w księgarniach. Czy będzie równie emocjonująca? Oby. Chcę zapewnić moim czytelnikom niezwykłe, fascynujące, czasem przerażające chwile. Obecnie pracuję nad swoją ósmą powieścią. 
AG: Jak zareagowali Pani przyjaciele, inni studenci, na wiadomość, że udało się Pani napisać powieść? A może znajomi nie wiedzą o tym, przecież książka napisana jest pod pseudonimem?
MM: Nie wszyscy. O tym, że w ogóle coś pisałam wiedziała tylko garstka najbliższych. Odkąd pamiętam zawsze skrobałam po zeszytach, więc dla rodziny i przyjaciół nie był to taki wielki szok. Szok pojawił się dopiero po przeczytaniu. Należę do osób spokojnych, dlatego większość po prostu przeraziło okrucieństwo, które stworzyłam, cała otoczka, Debrettowie i ich tradycje. Reakcje zwykle są pozytywne, usłyszałam wiele miłych słów od znajomych ze studiów. Chociaż, jak mówi stare przysłowie, jeszcze się taki nie urodził…
AG: Czy studenci mają czas na czytanie książek? Jak Pani to postrzega, znając to środowisko „od podszewki”?
MM: Wychodzę z założenia, że na czytanie czas zawsze się znajdzie. Nie mogę oczywiście ręczyć za wszystkich studentów, obracam się jednak w kręgu, w którym dużo się czyta. Muszę jednak zaznaczyć, że moja specjalizacja to filologia angielska – literaturoznawstwo amerykańskie, więc czytanie poszczególnych książek jest tutaj obligatoryjne. Może nie zawsze mamy czas, żeby czytać to co byśmy chcieli ale na brak tekstów z pewnością nie możemy narzekać. Nie zawsze jest łatwo, większość z nich to trudne do przełknięcia tomiszcza. Niektóre z nich śnią mi się do dzisiaj.
AG: Jakie są Pani plany na przyszłość? Z jaką branżą chciałaby Pani związać się na stałe? Może myśli Pani o tym, by zostać  „pełnoetatową pisarką”?
MM: Pisanie to moja największa pasja. Nie chcę traktować jej jak zawodu, pracy, ta myśl trochę odbiera mi zapał. Od pracy blisko już do obowiązku, a przecież pisanie to sama przyjemność. Obecnie pracuję jako tłumacz, studiuję, jednak czas na pisanie znajdę zawsze. Nie umiem bez tego żyć, pisanie to nie tylko sam proces ale godziny spędzane na rozmyślaniach o bohaterach, o sytuacjach, miejscach. Uważam się więc  za pełnoetatową pisarkę bezwzględnie czy dziennie piszę przez osiem godzin, piętnaście minut czy nie dotykam klawiatury przez dwa dni. Pisarką jestem cały czas.
AG: Skąd wzięła się Pani miłość do kawy?
MM: Od zapachu. Jako dziecko czekałam aż moi rodzice rozpakują torebkę świeżej kawy. Patrzyłam jak przecinają ją nożyczkami, jak przesypują do puszki. W całej kuchni roznosił się wtedy ten specyficzny, intensywny aromat. Kojarzył mi się z jakimś innym, niedostępnym dla mnie światem. Do dzisiaj otwieranie nowego opakowania to dla mnie mały rytuał, w którym kluczową rolę odgrywa zapach.
AG: Czy umiłowanie do słowa pisanego wyniosła Pani z domu, czy raczej sama zaczęła Pani swoją przygodę z literaturą, bez niczyjej sugestii czy pomocy?
MM: Moi rodzice zawsze dużo czytali. Książki były u nas czymś normalnym, normalne więc było dla mnie to, że się zbuntuję i nie będę czytać. Pisałam dużo wierszy, opowiadań, tego nigdy nie zarzuciłam. Do powieści wróciłam mając 17 lat. Od tego się zaczęło. Nigdy przedtem nawet nie podejrzewałam, że będę w stanie napisać książkę. Od znajomych często słyszałam, że ciekawie opowiadam, lubili mnie słuchać. Pewnego dnia po prostu usiadłam z laptopem mojej siostry i zaczęłam pisać. Po zakończeniu pierwszej książki zrozumiałam, że to jest dokładnie to, co pragnę robić. Nie potrafię porównać tej euforii z niczym innym.
AG: Którą bohaterkę łatwiej było stworzyć: bogatą, biedną, zagubioną i nieszczęśliwą, a może zadziorną i pewną siebie?
MM: Każda postać jest na swój sposób wyzwaniem, do każdej trzeba podejść indywidualnie. Łatwiej było mi jednak stworzyć osobę zadziorną i pewną siebie. To moje dokładne przeciwieństwo.
AG: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Książka ma swoją stronę na Facebooku: https://www.facebook.com/maggiemoonposiadlosc?fref=ts.




KONKURS:
Zaczynamy zabawę dzisiaj, 31 marca, zakończy się ona 7 kwietnia, o godzinie 24:00. Wyniki pojawią się w ciągu trzech dni roboczych od momentu zakończenia konkursu. Do wygrania będzie egzemplarz "Posiadłości" z autografem autorki. Wystarczy pod tym postem napisać kilka słów na temat Waszego ulubionego okresu, w której epoce czulibyście się jak w domu? O której najchętniej czytacie? Nie zapomnijcie o podaniu adresu e-mailowego, bym mogła skontaktować się ze zwycięzcą i poprosić go o adres do wysyłki. Nagrodę ufundowała autorka. Dziękuję :)))
Gdybyście mogli udostępnić link do konkursu, byłabym wdzięczna niesłychanie, tak samo dziękuję za polubienia i dodanie mojego bloga do obserwowanych. Pozdrawiam.

Tata i ja Agnieszka Stelmaszyk

To książeczka, którą moja Zuzia dostała jakiś czas temu od samej autorki. Bez żadnych podtekstów, nie do recenzji, po prostu z dobrego serca. Jest w środku specjalna dedykacja dla mojej najmłodszej córeczki, z czego Zuzia jest bardzo dumna. Książeczkę czytaliśmy już wiele, wiele razy, ale jak dotąd nie znudziła się ani nam, czytającym, ani naszym dzieciom, słuchającym. Moje Miśki mają kontakt z książkami każdego dnia, dlatego czytanie nie jest dla nich niczym niezwykłym. Najbardziej miły jest mi moment, kiedy Zuzanka wybiera historyjkę, którą w danym momencie chce poznać. Czasem ma ochotę na wiersze, innym razem słucha opowieści o Kubusiu Puchatku, a jeszcze kiedy indziej chce po raz kolejny posłuchać o przygodach Milenki i jej taty. A muszę przyznać, że miewają zaskakujące przygody! I nigdy się nie nudzą!
Jak tylko Zuza słyszy dzwonek do drzwi leci pierwsza, myśląc, że to listonosz z kolejnymi książeczkami. Ostatnio mało kiedy jakiekolwiek paczki przychodzą, częściej są to powieści dla dorosłych, więc jest raczej zawiedziona. Ten moment, kiedy rozrywa kopertę i widzi obrazki-dla mnie to najpiękniejsze chwile, jak się cieszy i to nie z zabawek, jak większość dzieci, a z książeczek. Jestem dumna z tego, że moje najmłodsze dziecko pokochało świat literatury.

"Tata i ja" to kilka ciekawie napisanych, zabawnych opowiastek o Milence i jej tacie. Dziewczynka uważa, że:
"Mój tata chyba jest czarodziejem. Nie wiem, jak on to robi, ale często przytrafiają się nam niesamowite historie. Jak tego dnia, kiedy poszliśmy na spacer."*
Trudno się z tym nie zgodzić, że tam, gdzie zjawia się ta niezwykła para, w mig dzieje się coś dziwnego, interesującego, niebanalnego!

W pierwszej opowieści, podczas spaceru nasi bohaterowie znajdują na ławce książkę. Jest to opasłe tomisko, wyglądające na stare, pełne złoceń, cenne. I tata Milenki, i ona sama dziwią się, dlaczego tak piękna księga leży sobie zwyczajnie na ławeczce. Kiedy rodzic dziewczynki przeczytał na głos tytuł, stało się coś niesamowitego! Tata i Milenka przenieśli się na karty książki! Kogo tam spotkali? Jednorożca, którego będą próbowali uratować. Tylko, czy uda im się? Czy to nie będzie zbyt trudne zadanie dla małej dziewczynki i jej opiekuna?
Kolejna z przygód dzieje się nad jeziorem. Milenka przygotowuje dla taty błotnisty obiad, klopsiki. Czy tylko do tego celu wykorzysta papkę? Może wpadnie na genialny pomysł wysmarowania tatusia, przecież on wiecznie narzeka, że się starzeje! Taka maseczka błotna może mu pomóc wyglądać młodziej. Ach, dzieci to mają pomysły! Co ma do tego wszystkiego smok? Ze skrzydłami, porywający dzieci?
Znajdziemy też w tej książeczce historyjkę związaną z kosmosem, spotkamy małą syrenkę nad Morzem Bałtyckim, w ruinach średniowiecznego zamczyska zaś zaklętą księżniczkę. Z tą książeczka nie będziemy się nudzić, bo i treść jest zabawna, świetnie napisana, i ilustracje godne uwagi. Z takim tatą, jakiego ma Milenka nie można się źle bawić, zabiera ją w miejsca interesujące, na wycieczki za miasto, zawsze miło spędzają razem czas. Tata stara się urozmaicać dziewczynce każdy dzień, choć sam ma mnóstwo innych rzeczy do wykonania, jest zmęczony, ale dla córeczki zawsze znajduje czas. Jest przecież dla niego najważniejsza! Nikt nie ma takiego taty jak Milenka!
W świecie tworzonym przez Agnieszkę Stelmaszyk nie ma słowa "niemożliwe". Wyobraźnia autorki jest tak nieokiełznana, jakby ona sama nadal była dzieckiem. Pisze językiem przystępnym, zrozumiałym dla młodego czytelnika, potrafi poprowadzić nas w miejsca, o których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Naprawdę polecam.

*fragment pochodzi z książeczki


niedziela, 30 marca 2014

Ałbena Grabowska Lady M recenzja

Ałbena Grabowska to osoba o wielu twarzach. Jest z zawodu lekarzem neurologiem-epileptologiem, mamą trójki dzieci, pisarką. To autorka książek skierowanych zarówno do młodszego, jak i starszego czytelnika. Dla tych pierwszych odbiorców stworzyła między innymi serię o chłopcu, który woli świat komputerowy od rzeczywistego. Dla drugich z kolei świetne studium psychologiczne, powieść skomplikowaną i trudną. Mam tutaj na myśli tytuł "Coraz mniej olśnień". Poza tym jest kobietą niezwykle ciepłą, sympatyczną. Każda napisana przez nią historia jest niebanalna, przemyślana i dopracowana. Nie jest istotne, czy tworzy dla młodego czytelnika, czy dla starszego, każdego z nich traktuje w sposób wyjątkowy, z szacunkiem. Pozwala nam na samodzielne myślenie, analizowanie podczas czytania, a to chyba najlepsze, najważniejsze, co może dać nam dobra lektura.
Nie miałam pojęcia, czego mogę spodziewać się po najnowszej powieści Ałbeny Grabowskiej. Byłam pewna, że mnie zaskoczy, bo po przeczytaniu "Coraz mniej olśnień" wiedziałam już, że inaczej być nie może. Próbowałam przewidzieć, jakiego typu niespodzianki pojawią się w "Lady M", ale oczywiście odgadnąć, co czeka mnie na kartach najnowszej powieści pisarki nie było wcale tak łatwo.
W tej książce poznajemy Małgorzatę, kobietę zdawałoby się twardą i silną, zawsze stawiającą na swoim. Nie liczy się z uczuciami innym, za wszelką cenę próbuje wyzwolić we własnym mężu poczucie wartości. Nie myśli jednak w tym wszystkim o sobie, o nie, ona chce, aby to Krzysztof był szczęśliwy, jej chorobliwa ambicja nie może niestety doprowadzić do niczego dobrego.
Krzysztof z kolei stara się ze wszech miar zadowolić swoją żonę, próbuje sprostać jej oczekiwaniom, choć niezbyt dobrze czuje się w roli, jaką wyznaczyła dla niego Małgorzata. Może nie jest na tyle dojrzały emocjonalnie, by spojrzeć prawdzie w oczy, by zrozumieć, że taki układ tylko pozornie daje im szczęście?
Małżeństwo tej pary nie opiera się chyba na zbyt trwałych fundamentach, skoro zarówno ona, jak i on wplątują się w mniej lub bardziej przygodne znajomości. Czy Krzysztofa i Małgosię łączy prawdziwe uczucie, miłość, zaufanie, przyjaźń, szacunek? A może to tylko gra pozorów, dla świętego spokoju, dla dobra rodziny?
Wszyscy wokół zdają się dostrzegać, że lada moment może dojść do tragedii, wszyscy z wyjątkiem samych zainteresowanych. Jak zakończy się ta historia? Kto ucierpi najbardziej? A kto otrzepie się z pozostałości po wyrzutach sumienia i pójdzie dalej swoją drogą?
Czy warto za wszelką cenę, wbrew wszystkiemu i wszystkim dążyć do upragnionego celu? Nie zwracać uwagi na tych, którzy dobrze nam życzą, niszczyć przyjaźnie, manipulować innymi, prowadzić ich ku zgubie? Wiele w tej lekturze prawdy, życiowej mądrości popartej trudnymi doświadczeniami. Kłamstwo, intrygi na miarę Lady Makbet ze znanego dramatu klasyka. Tytuł książki nie jest zatem przypadkowy. Ludzki charakter, skomplikowana psychika, zazdrość, zawiść to temat ponadczasowy, uniwersalny, znany od zawsze. Okrutna to prawda, smutna i bolesna, ale niestety nie można udawać, że takie postaci to wymysł pisarki. Spotykamy te i im podobne jednostki ludzkie na każdym kroku, to zwyczajne zdawałoby się osoby, z krwi i kości. Autorka po prostu je opisała i pokazała nam, do czego może prowadzić brak zrozumienia, miłości, przypadek czy ślepy los.
To książka naprawdę niezwykła, zupełnie odmienna, wyróżniająca się na tle innych. Jest mroczniejsza, smutniejsza, nie znajdziemy tu zbyt wielu powodów do uśmiechu, raczej przełkniemy gorzką pigułkę, otrzymamy niecodzienną lekcję. Oddaje idealnie niełatwą rzeczywistość kobiety, która ze wszystkich sił chce kontrolować swoje życie, emocje, męża.
Autorka nie boi się trudnych tematów, pokazuje nam, że można w sposób ciekawy opowiedzieć historię skomplikowaną, potrafi zainteresować czytelnika, wzbudzić w nim emocje, zmusić do myślenia. Stopniuje napięcie, nie pozwala nam na nudę. Uważam, że o tej pisarce już niedługo będzie bardzo głośno, z uwagi na to, że nie wprowadza prostych rozwiązań do swoich powieści, puentuje po mistrzowsku, za każdym razem zadziwia i utrzymuje wysoki poziom. Tworzy po prostu literackie perełki, ma prawdziwy talent, dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną jej książkę zatytułowaną "Lot nisko nad ziemią", która już w kwietniu ma się pojawić na rynku wydawniczym.

Moja recenzja książki pod tytułem "Coraz mniej olśnień": http://asymaka.blogspot.com/2013/06/coraz-mniej-olsnien-abena-grabowska.html
Mój wywiad z Ałbeną: http://asymaka.blogspot.com/2013/08/wywiad-z-abena-grabowska-grzyb-i.html
Recenzje jej książek dla dzieci: http://asymaka.blogspot.com/2013/06/julek-i-maja-podroz-w-nieznane-abena.html
http://asymaka.blogspot.com/2014/03/julek-i-maja-misja-w-czasie-abena.html
Blog Ałbeny: http://asymaka.blogspot.com/2014/03/julek-i-maja-misja-w-czasie-abena.html
Tutaj zakupiłam za jedyne 10 złotych e-book "Lady M": http://www.2-pietro.pl/ksiazka/lady-m-ebook-pdf-epub-mobi/.
Wersja papierowa niebawem.




sobota, 29 marca 2014

Wesele Paulina Ptasińska

Debiutancka powieść Pauliny Ptasińskiej, mieszkającej w niewielkim miasteczku, właściwie wiosce, to książka, o której chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć. Autorka jest idealnym przykładem na to, że marzenia się spełniają. To, iż ktoś nie jest z wielkiego miasta nie znaczy wcale, że nie ma szansy na zaistnienie na naszym niełatwym i wymagającym rynku wydawniczym. To prawda, że czytamy coraz mniej, że telewizja wygrywa z literaturą. Do tego komputer, Internet i faktycznie popularniejsza staje się rozrywka mniej wymagająca, ta, która jest tak łatwo dostępna, na wyciągnięcie ręki. Tym bardziej uważam, że książki lekkie, łatwe w odbiorze, napisane z humorem są ciekawym pomysłem na spędzenie wolnego czasu. Nikt przecież nie oczekuje od nas, byśmy codziennie czytywali wiersze, interpretowali słowa poetów, zajmowali się powieściami poruszającymi bolesne tematy. Nie każdy czytelnik musi kochać historie przepełnione bólem, z życia wzięte. Dobra komedia romantyczna nikomu nie szkodzi, więc dlaczego tak często jest krytykowana? Zupełnie tego nie rozumiem.

"Wesele" to jedno ze spełnionych marzeń Pauliny Ptasińskiej, a ja z niecierpliwością czekam na kolejne propozycje literackie autorki. Będę bacznie przyglądać się jej poczynaniom na tym polu, ponieważ styl jej jest lekki, niewymuszony. Książkę tę świetnie się czyta. Miejscami co prawda trochę jest za bardzo bajkowo, zbyt nierealnie, za cukierkowo, ale czasem naprawdę potrzebujemy odskoczni, chwili zapomnienia, relaksu z zabawną powieścią. Jeżeli na to liczycie warto sięgnąć po "Wesele". To idealne rozwiązanie dla czytelnika potrzebującego odpoczynku, nadziei, romantyzmu.

Poznajemy tu trzy siostry: Karolinę, Alicję i Annę. Każda z nich jest inna, różnią się między sobą wiekiem, sytuacją zawodową, jak też prywatną, podejściem do wielu spraw. Anna jest mężatką, która ostatnio nie za dobrze dogaduje się z Markiem, ma problemy z zajściem w ciążę i to stanowi zaczątek do konfliktu między partnerami. Alicja jest prawniczką, która poświęca niemalże cały swój czas na pracę, chodzi w szarym kostiumiku i nie wymaga od życia zbyt wiele ponad to, co ma, może tylko chciałaby otrzymać swoją pierwszą do poprowadzenia sprawę w sądzie? A czego brakuje w jej poukładanym i szczęśliwym zdawałoby się życiu? Brakuje w nim oczywiście miłości... Jest Mateusz, ale on nie wywoduje w niej żadnych emocji, jest dla niej tylko kolegą.
Karolina, najmłodsza z kobiet, wraca właśnie ze Stanów Zjednoczonych, by przedstawić rodzicom i rodzeństwu radosną nowinę. Przyjęła oświadczyny i ma zamiar wyjść za mąż za Michała, którego poznała w trakcie studiów za granicą. Przygotowania do ślubu przebiegają w miarę spokojnie, jeśli nie liczyć konfliktu, jaki narodził się między przyszłymi świadkami. Brat Michała okazuje się nadętym i aroganckim człowiekiem, od samego początku on i Alicja nie przypadają sobie do gustu, ale kto się czubi, ten się lubi, jak mówi przysłowie, więc kto wie, jak zakończy się ta historia i kto kogo zaciągnie przed ołtarz?
Tak jak napisałam wcześniej to trochę nierzeczywista, przerysowana, ale jakże urocza opowieść o pani prawnik, która pozbywa się szarych, nudnych strojów, zakłada sukienkę i wreszcie zaczyna dostrzegać to, jak piękne może być życie. Uczy nie tylko siebie, ale też swoich bliskich: radości, mówienia o uczuciach, marzeniach, planach. Warto mieć nadzieję na lepsze jutro, optymistycznie podchodzić do tego, co przed nami, z pozytywnym nastawieniem i uśmiechem na twarzy. Osobiście takie podejście bardzo mi odpowiada.
Jedną z najsympatyczniejszych postaci, jakie pojawiły się w tej historii była babcia trzech sióstr, Maria. To osoba, którą najmilej wspominam z całej tej książki, właśnie ona zapadła mi w pamięć szczególnie. Brat Michała, Wiktor, mocno mnie irytował i szczerze mówiąc nie wzbudził we mnie wielkiej sympatii. Na początku byłam do niego nastawiona wręcz negatywnie, wrogo.
Najważniejsze chyba jest jednak to, że autorka potrafiła stworzyć takie postaci, które wzbudzają emocje i choć całość jest przewidywalna czyta się to naprawdę bardzo dobrze. "Wesele" to powieść, przy której bawiłam się wyśmienicie, zapomniałam o smutkach, troskach, problemach. Przeniosłam się do świata ludzi bogatych, zamieszkałam w luksusowym hotelu i jadałam przepyszne i wykwintne dania. Polecam.

piątek, 28 marca 2014

Małgorzata Kur Król zwierząt recenzja książki dla dzieci i konkurs





"Król zwierząt" to niezwykła książeczka, która porusza tematy aktualne i nie tylko bawi, ale też uczy nasze dzieci. Pokazuje, że nie w każdym domu to mama musi być osobą, która sprząta, gotuje, opiekuje się swoimi pociechami. Odchodzimy nareszcie od stereotypu matki, która ma na głowie wszystko, podczas gdy tata siedzi na kanapie i ogląda mecz albo przebywa w pracy do wieczora. Jeszcze jakiś czas temu mężczyzna, który pomaga wychowywać swoje własne przecież potomstwo był postrzegany jako mniej wartościowy. Osobiście bardzo denerwuje mnie takie podejście, nie rozumiem dlaczego kobieta ma i pracować zawodowo, i zajmować się sprzątaniem, maluchami, gotowaniem, pieczeniem? Taka mama chodzi na zebrania do przedszkola czy szkoły, odrabia z dziećmi lekcje, tłumaczy im zadania domowe, do późnych godzin nocnych prasuje, sprząta, myśli o tym, ile spraw ma do załatwienia następnego dnia. Podejście niektórych osób do obowiązków domowych jest niestety co najmniej dziwne i tym bardziej cieszę się, że młode pokolenie może zmienić myślenie swoje i swoich rodziców dzięki takim, jak ta książeczkom. Dziecko ma prawo wyboru, tak samo, jak dziewczynka może bawić się samochodzikami, tak chłopiec może gotować na zabawkowej kuchence smakowite dania. Oburzanie się niektórych rodziców, gdy to tata w związku partnerskim przewija maleństwo, a mama jest w tym czasie w pracy, nie prowadzi do niczego dobrego i nie uczy dziecka szacunku do wykonywanych obowiązków. Chyba, że danemu opiekunowi pasuje układ, jaki wprowadził we własnym domu. Warto ustalić zakres prac, pomagać sobie nawzajem, wiele zadań wykonywać wspólnie, spędzać razem czas. Najważniejsze, byśmy my i nasze dzieci byli szczęśliwi, bo przecież to sprawa priorytetowa w tym wszystkim.

"Król zwierząt" to historyjka, która ma na celu uświadomić naszym dzieciom, że wcale nie musimy być idealni we wszystkim, ale wszystko, co robimy jest ważne i godne pochwały.
Chłopiec z naszej opowieści otrzymał arcytrudne jego zdaniem zadanie domowe. Ma napisać odpowiedź na pytanie: "Do jakiego zwierzęcia porównałbyś swojego tatę?".
Pierwsza myśl naszego małego bohatera to: LEW. Jednak po chwili nachodzą go wątpliwości. Zaczyna się zastanawiać nad tym, czy jego tata faktycznie jest w czymkolwiek podobny do króla zwierząt? Czy jego zdanie w ich rodzinie jest zawsze najistotniejsze? Czy stawia na swoim?

Ojciec Kuby jest pisarzem. Po narodzinach Lenki, siostrzyczki Kubusia, wiele w ich życiu się zmieniło. Tata przestał pracować w wydawnictwie, ponieważ ktoś musiał zająć się domem, to była ich wspólna decyzja. Rodzice doszli do wniosku, że skoro mama "dostała pracę w zarządzie dużej firmy", to nie można takiej szansy zmarnować. Oboje jednakże najbardziej i najchętniej lubią spędzać czas we czwórkę, bo najważniejsza jest rodzina. Ich rodzina. Dlatego zarówno mama, jak i tata starają się zrobić wszystko, by było im jak najlepiej, szczególnie dzieciom, Kubie i Lence, wiedzą, jak cenne bywają te chwile, gdy wszyscy są razem.
Chłopiec opowiada nam o swojej rodzinie, ich codziennych troskach, o pierwszych próbach kucharzenia taty, o tym, jak mama chwali swojego męża przed znajomymi, jak docenia wszystko to, co robi jej małżonek.
Kuba wciąż ślęczy nad pracą domową. Wreszcie wpada na inny pomysł. Może jego tata jest jak niedźwiedź? Duży i silny?
Jak myślicie, jaka będzie w końcu odpowiedź na pytanie z zadania domowego? Jeżeli chcecie się o tym przekonać, wystarczy przeczytać tę pouczającą i nie lada ciekawą historyjkę. W każdym bądź razie polecam ją naprawdę gorąco. Ilustracje przykuwają uwagę, są barwne i zabawne.
Czyta się tę opowieść niebywale szybko, jest napisana językiem przystępnym, dobranym idealnie do wieku naszych milusińskich. Dzięki tej książeczce nie tylko Kuba może przyjrzeć się relacjom panującym w jego rodzinie. Ta historyjka skłoni do refleksji wszystkich czytelników, będzie świetnym pretekstem do poruszenia tematu roli w społeczeństwie, w rodzinie, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Odpowiemy sobie być może na pytanie, dlaczego w naszym domu panują takie, a nie inne zwyczaje? I czy sprzątanie, gotowanie, prasowanie, opieka nad dziećmi jest tak samo ważna, jak praca biurowa? Czy należy się naszym najbliższym szacunek za to, że wychowują, odkurzają, pieką ciasta, piorą? Albo chociaż raz na jakiś czas magiczne słowo: Dziękuję?
Chciałam jeszcze podzielić się z Wami moją wczorajszą rozmową z Zuzanką, lat trzy i pół.
-Mama, wiesz, co ja myślę?
-Nie wiem. Ale ja Ciebie bardzo kocham.
-A ja myślę, że jak zrobisz mi "kakałko", to dam Ci buziaka!


 
"Król zwierząt" Małgorzaty Kur to lektura nagrodzona w konkursie Instytutu Spraw Publicznych "Partnerstwo-równe szanse dla kobiet i mężczyzn".


KONKURS: 
Mam dla Was egzemplarz tej jakże mądrej i ciekawej, stworzonej z myślą o naszych dzieciach, zarówno dziewczynkach, jak i chłopcach, książeczki. Wystarczy, że pod tym postem zostawicie odpowiedź na pytania: Jaki według Was jest idealny podział ról? Czy to kobieta, czy raczej mężczyzna powinien zajmować się domem? Wraz z odpowiedzią zostawcie swój adres e-mailowy, bym mogła skontaktować się ze zwycięzcą. Można polubić mój blog, dodać do obserwowanych i takie tam, a jeżeli ktoś z Was miał już przyjemność poznać tę opowieść, zachęcam do oddania głosu na nią na tej stronie: http://przecinekikropka.pl/nominacje. Książeczka została nominowana jako jedna z dziesięciu do Konkursu na Najlepszą Książkę Dziecięcą PRZECINEK I KROPKA 2013. Organizatorzy "zapraszają do głosowania i komentowania swoich wyborów. Publikacja, która otrzyma najwięcej głosów, zdobędzie tytuł Najlepszej Książki Dziecięcej PRZECINEK I KROPKA 2013. Głosowanie zakończy się 29 kwietnia. Autorzy najciekawszych uzasadnień będą mogli wygrać karty prezentowe Empiku o wartości 100 zł. Empik ogłosi wyniki Konkursu i przedstawi Najlepszą Książkę Dziecięcą PRZECINEK I KROPKA 2013 podczas Warszawskich Targów Książki – w dniu 22 maja."*

* tekst pochodzi ze strony konkursu Przecinek i kropka. 

Konkurs na moim blogu zaczyna się dzisiaj, 28 marca, potrwa do 4 kwietnia, do godziny 24:00. Zapraszam wszystkich do wzięcia udziału i pozdrawiam.
Nagrodę w postaci egzemplarza książeczki ufundowało wydawnictwo BIS:



czwartek, 27 marca 2014

Wyniki konkursu z okazji 100000 wejść na mój blog.

Oj powiem Wam, że nie było łatwo wybrać zwycięzców. Zgłoszeń było bardzo dużo, niektórzy nie określali, jaki tytuł chcieliby otrzymać, inni wymieniali jeden.
Oto szczęśliwcy, do których powędrują książki:
Kasiek:


to rewelacyjna książka i cieszę się, że trafi właśnie do Ciebie :))))

Cyrysia: 


Kasia Michalszczak:
Magda Kiełbasiewicz:

Sylwia Morawska:

Ola: 

udało mi się zdobyć drugi egzemplarz, Wydawnictwo SOL, dziękuję :)))

Izusia:



Justyna:
Biblioteka:
Monika: 
OnlyOne:
Ewa Sołtysiak:
Wszystkim gratuluję, niebawem kolejne konkursy, zapraszam.





środa, 26 marca 2014

Pomyślę o tym jutro Katarzyna Michalik-Jaworska recenzja premiera: 26.03.2014

Katarzyna Michalik-Jaworska jest krytykiem teatralnym i dziennikarką (TVN, Film, Cinema, Kulturaviva, AICT). Pomimo młodego wieku napisała książkę przesiąkniętą emocjami. Wylewają się one z każdej niemalże strony. To powieść, przy której trzeba się zatrzymać. Taka, o której nie sposób zapomnieć. Naprawdę warta uwagi.
Książka zatytułowana "Pomyślę o tym jutro" ma doskonale dobrany tytuł. Nie stwarza pozorów "lekkiego czytadła" przed snem, okładka również sugeruje nam, że coś możemy dzięki tej lekturze zrozumieć. Przeżyć. Poczuć. Potencjalny czytelnik powinien być w związku z tym usatysfakcjonowany wyborem tej, a nie innej powieści. Często bowiem zdarza się, że opis wydawcy, okładka, czy też tytuł wprowadza nas w błąd. Nie tym razem. Wszystko jest tu przemyślane i tworzy idealną całość.

Główna bohaterka historii stworzonej przez Katarzynę Michalik-Jaworską nie należy do osób słabych. Pracuje jako pielęgniarka na oddziale kardiologii, a jej codzienność nie jest usłana różami. W pracy spotyka się z ciężko chorymi dziećmi, widzi ich cierpienie, bezsilność rodziców, lekarzy, towarzyszy tym małym istotkom w ostatniej podróży, tej ostatecznej, skąd nie ma powrotu. Stara się być silna. Wypracowała sobie własny system obronny, by jakoś funkcjonować, w miarę normalnie żyć. Próbuje nie przenosić problemów zawodowych na grunt prywatny. Niestety w domu również nie jest wolna od kłopotów, zmartwień, trosk. Marta ma trzydzieści lat, męża Marcina, marzenia i plany. Wszystko ulega jednak diametralnej zmianie. Musi przewartościować swoje życie, znaleźć antidotum na bolączki i smutki. Czy będzie obok niej ktoś, kto pomoże jej przejść przez to wszystko? Czy uda jej się na nowo poukładać swój świat? Siostra Marty, tak od niej różna, na własne życzenie wpakuje się w nie lada kłopoty. Nie będzie słuchać rad, zacznie igrać z ogniem.
Autorka pokazuje nam, jak łatwo można wszystko stracić. Poznajemy za sprawą tej książki wiele aspektów ludzkiego życia, cech charakteru. Dowiadujemy się, jak rodzic próbuje sobie poradzić najpierw z chorobą, a później ze śmiercią dziecka, z tym traumatycznym przeżyciem, zdawałoby się najgorszym z możliwym, nie do wyobrażenia. Czy warto powtarzać jak mantrę słowa: "Pomyślę o tym jutro"? Czy to może nam w czymkolwiek pomóc? Czy udawanie, że nic się nie stało może być dobrym sposobem na poradzenie sobie z trudną sytuacją? 
Pełna ogromnych emocji, skomplikowanych i jakże realnych, prawdziwych do bólu, powieść ta rewelacyjnie oddaje nam złożoność ludzkiej psychiki. Mówi nam o tym, jak możemy na nowo układać rozrzuconą po kątach mozaikę, mozolnie element do elementu dopasowywać, sklejać ją w całość. Oglądać fragmenty naszej codzienności, gdzie każdy szczegół może mieć znaczenie. Zastanawiamy się często, czy popełniliśmy jakiś błąd, w którym momencie się to stało? Zarzucamy sobie, że nie dostrzegaliśmy żadnych sygnałów, nie czuliśmy, że coś jest nie tak. Czy warto roztrząsać, rozkładać na czynniki pierwsze całe nasze życie? I czy można odpuścić, powiedzieć DOŚĆ? Nie dać sobie i innym drugiej szansy?
Powieść czyta się wprost niewiarygodnie szybko, lekko. Pomimo istotnych tematów w niej poruszanych nie czujemy się osaczeni, przytłoczeni smutnymi wydarzeniami. Napięcie, stopniowane idealnie przez autorkę, powoduje, że jesteśmy zaintrygowani fabułą, że nie możemy się oderwać nawet na chwilę. To książka, która będzie się wyróżniać na tle innych. Moim zdaniem nie należy do tych, o których mówimy ze zniechęceniem i znużeniem: "To już przecież było!", ale do tych, o których powiedzieć możemy: "To coś innego. Niesztampowego. Niebanalnego.". Samo życie, można by rzec. Naprawdę z całego serca polecam.
"Pomyślę o tym jutro" Katarzyna Michalik-Jaworska Wydawnictwo Dobra Literatura, premiera: 26.03.2014


Za możliwość przeczytania tej niezwykłej powieści jeszcze przed premierą dziękuję wydawnictwu Dobra Literatura. Autorce dziękuję zaś za cudowne emocje.


Robot Robert Zofia Stanecka seria Czytam sobie poziom 2

Zofia Stanecka stworzyła ciekawą postać głównego bohatera, tytułowego robota, który pod wpływem chwili postanawia wziąć urlop. Czasem każdemu z nas przydałaby się taka ucieczka od codzienności, prawda? Autorka książeczki równie chętnie zapewne wybrałaby się w podróż, może nawet z robotem Robertem? Kto wie? Jej zdaniem "głowa autora jest jak fabryka, która produkuje stwory, trolle, roboty i rozmaite historie".
Ilustratorką tej powiastki jest Emilia Dziubak, która również zajmuje się pisaniem dla dzieci. Jej pierwsza propozycja dla młodego czytelnika to "Gratka dla małego niejadka".

Książeczka zatytułowana "Robot Robert" należy do serii Czytam sobie. Limitowana wersja, stworzona specjalnie dla McDonald's to siedem tytułów, które miałam okazję przeczytać wraz z moimi szkrabami. Moim zdaniem pomysł współpracy wydawnictwa z siecią popularnych restauracji był bardzo dobry, ponieważ być może właśnie w ten sposób dzieci będą miały okazję wreszcie zainteresować się literaturą. Staram się niemalże codziennie namawiać rodziców do przybliżania swoim potomkom ciekawego świata baśni, wierszy, przygód niezwykłych bohaterów, dlatego tym chętniej przystąpiłam do promowania tej jakże pozytywnej akcji. Mam nadzieję, że przyniosła zamierzony skutek i wiele dzieci w całej Polsce sięgnęło do książek dzięki McDonald's i Egmont.

Wspierajmy dzieci w rozwoju, pomagajmy im ze wszelkich sił, by wzbogacały słownictwo, poprawnie posługiwały się językiem polskim, uczyły się nowych rzeczy, poznawały za pomocą literek świat. To najwspanialsza przygoda! Początkujący czytelnik i seria Czytam sobie to idealne połączenie, dziecko poznaje literki, słowa, zdania, ogląda obrazki. Język w tych książeczkach jest przystępny, historyjki zabawne i interesujące. Warto czytać. Naprawdę. I to my, dorośli, mamy ogromny wpływ na to, czy nasza pociecha zacznie czytać, czy nie. Obserwuje nas przecież każdego dnia. Moje dzieci widzą mnie z książką często, dlatego dla nich nie jest to nic dziwnego. Zuza cieszy się z każdej nowej opowieści dużo bardziej niż z jakiejś tam zabawki. Dla niej odkrywanie świata za pomocą słuchania opowieści jest dużo lepsze niż oglądanie w kółko tych samych bajeczek w telewizji.
"Robot Robert" to tytuł z poziomu drugiego, w którym mały czytelnik może znaleźć od 800 do 900 słów, rozpocznie składać zdania, pozna też elementy dialogu, zacznie ćwiczyć sylabizowanie. Mój Kamil właśnie sylabizowanie uwielbia, z tym faktycznie nie ma problemu.
W tej akurat historii poznajemy dyrektora Polikarpa i jego fabrykę, w której produkowane są różnego typu roboty. I te, które mają pomagać w domu, i te, których zadaniem jest wykonywanie pracy na ulicy czy w parku. Są też roboty do zabawy. Jednak właściciel fabryki najbardziej ceni Roberta, którego wykonał samodzielnie pewnej wiosny. Z czego stworzony został akurat ten robot? Z kordonka, słomy, worka, wiadra, piłki, papieru i rury! Robert jest od brudnej roboty. Jego praca polega na sprzątaniu, a brudu nigdy w fabryce nie brakuje. Dyrektor Polikarp nie należy do czyścioszków, więc Robertowi nigdy się nie nudzi, ma zawsze coś do zrobienia. Prasuje, zmywa, podlewa kwiaty, nawet papiery układa! Oj, ma pracy co nie miara! Czy dziwi Was to, że marzy o odpoczynku? Postanawia wyjechać. Zostawia list: "Jestem na urlopie. Wracam tylko do wymytej fabryki.". Co na to Polikarp? Jeżeli Was to ciekawi, sięgnijcie po książeczkę. Polecam ją jak najbardziej.

wtorek, 25 marca 2014

Pan Fortepianek Dorota Suwalska Czytam sobie poziom 3

Kolejna książeczka z serii Czytam sobie. Stopniowo przechodzimy do poziomu trzeciego, po składaniu słów i zdań przystępujemy do połykania stron. Ostatnimi czasy to Zuzia dużo chętniej słucha czytania niż Kamil, który powinien być najbardziej zainteresowany tym tematem. W końcu to on od września idzie do szkoły. Wczoraj moje najmłodsze dziecię pokazało, że chce słuchać przed snem tej opowieści, dlatego dzisiaj mogę napisać kilka słów na temat owej książki.
Poziom trzeci to od 2500 do 2800 wyrazów w tekście, w którym użyte zostały wszystkie głoski. Trudniejsze słowa oznaczone są gwiazdką i wyjaśnione na ostatnich stronach książeczki. Zdania są dłuższe niż w pierwszym i drugim etapie, złożone.
Dorota Suwalska nie uczyła się co prawda gry na żadnym instrumencie, ale w jej rodzinnym domu stał fortepian, na którym grał brat autorki "Pana Fortepianka". Grać nie gra, ale za to bardzo często śpiewa. Ilustrator książeczki, Tomasz Kozłowski, również uważa, że muzyka jest istotnym elementem życia każdego z nas. Nie grywa na niczym, za to chętnie słucha muzyki. Oprócz tego, że zajmuje się rysunkami, które tworzy dla wielu wydawnictw, czytuje książki o ogrodach.
"Pan Fortepianek" to opowieść o smutnym chłopcu, który nie należał do najbardziej lubianych w klasie. Akurat jego rodzice wyjechali z domu, dlatego postanowił namówić swoją babcię, pod której opieką został, by nie wychodzić do szkoły. Bolał go brzuch, był niewyspany. Busia, bo tak mawiał na swoją babcię, postanowiła wyleczyć go z wszelkich dolegliwości w sposób niekonwencjonalny. Terapia muzyką może okazać się czasem niebywale skuteczna! Czy i tak będzie w tym przypadku? Czy Pan Fortepianek, oryginalny doktor, wyleczy chłopca? Nie wygląda jak prawdziwy lekarz, nie ma białego kitla na sobie, a frak. Wraz z nim do pokoju Maćka trafia też fortepian. Do czego może służyć dziecku, które nie potrafi na nim grać?
Naprawdę polecam. Każda opowieść z tej serii jest doskonałą rozrywką dla moich małych miłośników literatury. Historyjki są zabawne, nie nudzą, bawią i uczą jednocześnie. I ich cena nie jest wygórowana, jak w przypadku niektórych dziecięcych książeczek.



niedziela, 23 marca 2014

Maggie Moon Posiadłość recenzja

Maggie Moon to pseudonim literacki młodej, początkującej autorki. "Posiadłość" jest jej pierwszą książką, moim zdaniem bardzo udaną, biorąc też pod uwagę wiek pisarki. Ma 24 lata, jest studentką, obecnie mieszka w Krakowie. Nie potrafi się obyć bez kawy i dobrej powieści. Literatura jest jej bardzo bliska, podobnie jak Wiktoriańska Anglia.

"Posiadłość" to historia, której akcja rozpoczyna się w roku 1824, ale w większości dzieje się jednak współcześnie. Autorka czasem wraca do przeszłości, byśmy lepiej mogli zrozumieć, o co chodzi w całej tej opowieści. Odkrywa przed nami tajemnicę powoli, odsłaniając stopniowo fakty z życia pewnej bogatej rodziny, do której należy tytułowa posiadłość. Gdyby nie jedna niepozorna, skromna, za to ciekawska osoba, być może nie doszłoby do ujawnienia prawdy, dalej za cichym przyzwoleniem okolicznych mieszkańców działby się ten sam, od lat powtarzany proceder. Ale po kolei...
Zara Dormer, nasza główna bohaterka jest osobą biedną, za to utalentowaną. Studiuje aktualnie na Wyższej Akademii Sztuki, przyjaźni się z Dorą Millbo. Otrzymuje nie lada szansę w postaci możliwości wyjazdu na warsztaty dla najlepszych studentów. Waha się, czy przyjąć tę propozycję, głównie ze względów finansowych. Na szczęście może liczyć na przyjaciółkę, która nie tylko przekonuje ją, że powinna pojechać, ale też pożycza jej potrzebne na ten cel pieniądze.
"-Dlaczego ty się tak wszystkim przejmujesz? Wiele bym dała, żeby mieć chociaż połowę twojego talentu. (...) No dobra. Nie doceniają cię, to fakt. Ale w dorosłym życiu nikt nie będzie pytał, czy byłaś lubiana na studiach. Będą liczyły się osiągnięcia. Większość tych rozpuszczonych snobów nie może się z tobą równać i doskonale o tym wiedzą. To właśnie ta świadomość tak ich wkurza. Szydzą więc z tego, z czego ty powinnaś być dumna. Z twojego stypendium. Rocznie akademia rozdaje tylko cztery. Dostałaś swoje dzięki wybitnym zdolnościom, których oni nie mają i nigdy nie będą mieć."*
To właśnie Zara zaczyna się interesować dziwnymi sytuacjami, do których dochodzi na warsztatach. Wyjeżdża wraz z innymi studentami do starej, zabytkowej posiadłości z wieloletnimi tradycjami. Tylko ona zdaje się dostrzegać to, na co inni nie zwracają uwagi. Szalenie interesuje ją rodzina, do której należy okazały budynek. Chce poznać ich historię, obejrzeć portrety przedstawiające przodków współczesnych właścicieli tego tajemniczego domostwa. Cieszy się, że będzie wraz z innymi studentami pracować pod okiem świetnego malarza, człowieka znanego i poważanego. Jego wskazówki będą dla niej bardzo cenne i chociaż ma malować to, w czym nie jest najlepsza stara się sprostać postawionym przed nią zadaniom. Zyskuje też przyjaciela w osobie innego studenta, Franka. Zaczynają się naprawdę dobrze rozumieć, ufają sobie. Zara ma nadzieję, że na tych warsztatach choć na moment uda jej się zapomnieć o własnych problemach, o dramatycznej przeszłości. Czy jej się to uda? Czy ciekawość nie zaprowadzi jej w miejsce niebezpieczne, mroczne, straszne? Czy powróci do domu i dawnego życia?
To książka naprawdę zaskakująco dobra. Nie mogłam się wprost od niej oderwać, byłam ciekawa, podobnie jak nasza bohaterka, o co w tym wszystkim chodzi? Wiedziałam już oczywiście sporo, bo autorka nie pozostawiała naszych pytań bez odpowiedzi, wprowadzała nas w temat od samego początku, pozwalała na domysły, które okazywały się mniej lub bardziej trafione, jednak tego, co naprawdę się tam działo nie sposób było przewidzieć. To powieść niebanalna, z klimatem. Budująca niesamowitą atmosferę pisarka zaskakiwała nas na każdym kroku. Ani przez moment nie można było odnieść wrażenia, że to już było, że podobna fabuła gdzieś już występowała. Nie, absolutnie! Ja jeszcze z taką historią się nie spotkałam i tym bardziej jestem zachwycona pomysłem Maggie Moon. Styl jej nie pozwala na jakiekolwiek zastrzeżenia. Książkę czyta się szybko, jest pasjonująco, fascynująco, momentami niebezpiecznie. Powieść wzbudza wielkie emocje w czytelniku. Stworzone przez autorkę postaci są dopracowane, ciekawie przedstawione, mają nietuzinkowe charaktery, są bardzo silnymi osobowościami. Dbałość o szczegóły zadziwia i pozwala wysnuć przypuszczenie, że pisarka naprawdę dobrze przygotowała się do napisania tej książki, że rzeczywiście interesuje się Anglią z XIX wieku, że ta tematyka jest jej niebywale bliska.
Jeżeli chcecie zatracić się w magii minionych epok, rozwikłać skomplikowaną zagadkę kryminalną, poczuć dreszczyk emocji, świetnie się bawić z naprawdę doskonałą lekturą, to nie wahajcie się ani minuty. To zdecydowanie powieść dla Was.
Polecam jak najbardziej i mam nadzieję, że niebawem doczekam się kolejnej książki autorstwa Maggie Moon. Trzymam kciuki za tę początkującą pisarkę. 

sobota, 22 marca 2014

Miłe słowa :)))

Po pierwsze chciałam Wam bardzo, bardzo, bardzo podziękować za to, że tak chętnie zaglądacie na mój blog. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Wczoraj miałam 1414 wejść!!!
Po drugie niezmiernie cieszą mnie e-maile od Was, wiadomości na Facebooku, wszystkie te miłe słowa, które do mnie kierujecie. Dzięki Wam chce mi się pisać jeszcze więcej.
Wczoraj dodałam na blogu nie do końca pochlebną recenzję. Byłam pewna, że moja opinia nie przypadnie do gustu autorce książki, a jednak spotkała mnie ogromna niespodzianka.
"Ania Anna Grzyb podesłała mi recenzję z pewną taką nieśmiałością, niepotrzebnie! Sporo trafnych uwag i jednak mimo wszystko książka jej się podoba. Niestety, nie każdy jest optymistą... Aniu, dziękuję, że podzieliłaś się swoimi wrażeniami:)"
I jeszcze od Wydawnictwa:
"To jest bardzo mądra, wnikliwa recenzja! Pani Aniu, bardzo dobrego Pani prowadzi bloga i dużo dobrego robi."

Dziękuję :)))




 

"Oko w oko z diplodokiem" Joanna Jagiełło

Kolejna odsłona serii Czytam sobie. Tym razem opowieść należąca do poziomu drugiego, w którym dziecko uczy się składania zdań. To książeczki skierowane do maluchów, które wchodzą powoli w świat literackich przygód, mają od 5 do 7 lat i próbują czytać samodzielnie.
Joanna Jagiełło pisze głównie dla młodzieży, jest autorką smakowicie zapowiadającego się tytułu: "Kawa z kardamonem", jak też "Czekolady z chili". W tworzeniu dla młodego czytelnika pomaga jej codzienność matki dziewięciolatki, ale również dziewiętnastolatki. Bardzo chętnie zakłada plecak, w ręku zaś trzyma aparat, i tak wyposażona wyrusza na wycieczkę. Czytuje szwedzkie kryminały i polską prozę. "Oko w oko z diplodokiem" napisała w oparciu o własną wyobraźnię. Już jako dziecko zastanawiała się, jak zachowałaby się, gdyby dinozaur nagle ożył? Wierzy w to, że zabawki: pluszaki, maskotki czy figurki "żyją własnym życiem".
Joanna Rusinek stworzyła ilustracje do tej książeczki, a więc między innymi rysunki przedstawiające naszego niepozornego małego bohatera, w wielgachnych okularach na nosie. Zajmuje się nie tylko ilustrowaniem powiastek dla dzieci, ale też projektowaniem okładek, tworzy filmy animowane.

"Oko w oko z diplodokiem" to zabawna historyjka o wycieczce szkolnej do Gadolandu. Pogoda co prawda nie zachęca do podróżowania, bo pada deszcz i wieje naprawdę mocno, ale póki co nasi bohaterowie siedzą w autokarze. Bruno jest głodny, ale nie ma wielkiego wyboru, może zjeść tylko sałatkę, podczas gdy inne dzieci pałaszują krakersy i delicje. Marzy mu się cukierek malinowy... albo cokolwiek innego poza pomidorami, jajkiem na twardo i sałatą! Nikt nie chce podzielić się z nim jednak smakołykami, bo nie należy do klasowego klubu Super-Truper. A chciałby bardzo...
Bruno nie jest popularny i lubiany w klasie. Jest smutnym, słabiutkim chłopcem, noszącym ogromne okulary, wyglądającym mało interesująco. Ale te jego rozważania przerywa nagłe zahamowanie autokaru! Są na miejscu! Zaraz stanie oko w oko z dinozaurem!
Jak zakończy się ta opowieść? Czy naszemu małemu bohaterowi uda się znaleźć sposób na to, by rówieśnicy zaczęli go szanować? Czy wreszcie pozwolą mu dołączyć do tego wymarzonego klubu?
Przekonajcie się sami! Książeczka krótka, idealna dla dziecka uczącego się czytać. Bardzo ciekawa, zabawna, pouczająca. Zachęcam do sięgnięcia po nią.



piątek, 21 marca 2014

wywiad z... ze mną :))))

Kilka dni temu otrzymałam propozycję od pewnej autorki. Nazywa się Victoria Gische. Zapytała, czy zgodziłabym się na wywiad. Kiedyś już otrzymałam takową propozycję od lokalnego tygodnika, ale po dłuższym zastanowieniu odmówiłam. Tym razem pełna obaw jednak się zgodziłam. Byłam ciekawa, co z  tego wyniknie. Tak naprawdę nie czułam się na siłach, nie uważam, że jestem osobą interesującą, raczej zwyczajną kobietą, matką, żoną, czytelniczką.
Rozmowa odbyła się z dwiema blogerkami, ze mną i z Wiolą. Oto fragment wywiadu, całość dostępna jest tutaj: http://victoriagische.bloog.pl/id,340479065,title,Zapraszamnawywiad,index.html?smoybbtticaid=61268d

Pani Wiola sama o sobie mówi, że jest książkoholiczką, a jej zbiorów nie powstydziłaby się niejedna biblioteka.
Z kolei Pani Anna oprócz czytania, lubi także pisać, „przelewać myśli na papier”. Pisała wiersze, wspomnienia i opowiadania, jak na razie do szuflady, ale kto wie, może kiedyś zdecyduje się na kolejny krok...
Zapraszam na wywiad. Dowiedzie się z niego, w których kwestiach Panie mają podobne zdanie, a w których wręcz odwrotnie.
Zapraszam także na strony internetowe: http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/ oraz http://asymaka.blogspot.de

Victoria: Witam Panie. Zacznijmy może od tego, skąd myśl, żeby prowadzić bloga książkowego, stronę poświęconą czytelnictwu, które ponoć w Polsce kuleje i z roku na rok maleje? 
Anna: Pierwszy mój blog zaczęłam pisać w 2008 roku i nie był on blogiem książkowym. Pisałam pod pseudonimem „Asymaka” o swoim życiu, ale nikt ze znajomych o tym blogu nie wiedział. Czasem polecałam na nim różnego typu powieści, które ujęły mnie szczególnie. Te posty cieszyły się sporym zainteresowaniem, dlatego po pewnym czasie zaczęłam prowadzić blog o literaturze, by dzielić się z innymi emocjami i miłością do książek. Chciałam o powieściach, które mnie urzekły mieć z kim porozmawiać!  
V: Wrócę jeszcze na chwilę do owego czytelnictwa. Patrząc na komentarze oraz aktywność na stronach, jakie Panie prowadzą, dochodzę do wniosku, że chyba nie jest tak źle...   
 A: Moim zdaniem jest. Mam kilku czytelników bloga, ale to ludzie rozproszeni po całym świecie. Czytanie wcale do popularnych zajęć nie należy. Często słyszę, że ktoś nie ma czasu nawet na pół godziny relaksu z ulubioną lekturą, padają też w moim kierunku pytania, po co to robię, czy mnie to nie nudzi? Dzieci, które czytają, uważane są za dziwne. Dzisiejszy świat idzie w złym kierunku, zabieganie, brak czasu, to wszystko nie pomaga czytelnictwu, nie wspominając już o cenach książek. 
V: W moim przypadku umiłowanie do książek zostało mi przekazane. A jak jest u Pań, czy pasja do książek rodziła się w nich sama, czy może to „choroba” przekazywana z pokolenia na pokolenie? 
A: Moja mama czyta całkiem sporo, książki w domu rodzinnym nie były niczym niezwykłym, ale gdybym sama tego nie lubiła, nikt nie zmusiłby mnie do pokochania świata literatury. W szkole podstawowej pomagałam w bibliotece, zresztą często korzystam z zasobów bibliotek, bo nie zawsze mogę sobie na ciekawą powieść pozwolić.  
 V: Kiedy ostatnio przeglądałam stos książek Pani Wioli, pierwsze co przyszło mi do głowy, skąd Pani bierze czas, aby to wszystko przeczytać? Jak radzicie sobie Panie z łączeniem pasji i życia, nie tylko zawodowego, ale także prywatnego?  
 A: Tak, jak każdy chyba, kto ma pasję. Bez tego nie da się żyć. Oczywiście czasami przychodzi chwila zwątpienia, ale gdy ktoś do mnie napisze, że dzięki mnie zaczął czytać, interesować się literaturą od razu mi lepiej, energia powraca! 
V: Właśnie, czy prowadzenie bloga, strony poświęconej książkom to jeszcze pasja, czy już praca? 
A: Rok temu powiedziałabym, że pasja, pasja, i tylko pasja. Kiedy zaczęłam pracę w lokalnej gazecie, przekonałam się, że pasję i pracę można łączyć, co dało mi jeszcze więcej radości.
 V: Czytacie setki, jak nie tysiące książek, czy macie Panie jeszcze czas, aby wracać czasami to swoich ulubionych powieści?
 A: Kiedyś wracałam do ukochanych książek, na dzień dzisiejszy faktycznie nie mam na to czasu… ale nie czytam tysięcy książek, starannie wybieram lekturę, rzadko kiedy trafiam na coś, co powinnam omijać szerokim łukiem.
V: Przeczytałam na stronie Pani Wioli, że ma w swoim życiu 10 najważniejszych książek. Chciałam zapytać, gdyby miała Pani wybrać, to która z nich byłaby tą najważniejszą z ważnych? A Pani, Pani Anno, czy ma taką jedną najukochańszą, najważniejszą?
A: Sama w wywiadach z polskimi pisarkami często o to pytałam, jednak nie odpowiem na to pytanie, ponieważ nie podobają mi się tego typu rankingi. Mam na blogu notkę o najlepszych książkach, jakie czytałam w 2013 roku, ale jedną, jedyną, ukochaną? Nie mogłabym wybrać. Mogę jednak odpowiedzieć inaczej: Najbardziej za serce chwytają mnie historie prawdziwe, związane z II wojną światową, typu Dziennik Anny Frank, „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku” Romy Ligockiej, itd.
V: Nie mogę nie zapytać... Zajmując się książkami zawodowo, bo tak trzeba to nazwać, czytając ich setki, czy nie mówicie sobie czasami „ja napisałabym to lepiej”?
A: Nigdy nie myślałam w takich kategoriach, idealnie czuję się w tym, co robię. Promowanie literatury to coś, na czym się znam, ale tego typu opinie, że coś lepiej bym zrobiła, nie jest w moim stylu. Napisać książkę, dobrą książkę, wcale nie jest tak łatwo.
  V: Czy przez te lata, nie miałyście Panie ochoty same sięgnąć po pióro i napisać własną powieść? Jeżeli tak, czy rodził się w Was już plan, jakaś wizja, zarys fabuły, bohaterowie? O czym ewentualnie miałaby być ta książka?
A: Mam coś takiego, ale to raczej materiał na książkę niż prawdziwa powieść. Mogłabym napisać tylko i wyłącznie o tym, na czym się znam, w czym tkwię, bo nie wiem, jak można pisać o czymś, o czym nie ma się zielonego pojęcia. Nie wyjdzie to wiarygodnie, tak mi się wydaje. Tematyka społeczności małomiasteczkowej i nasze codzienne, zwyczajne problemy być może kiedyś opiszę. Na razie wolę pisać o książkach, niż samemu je tworzyć.
 V: Obie przeprowadzacie wywiady z pisarzami. Czy z każdym rozmawia się łatwo? Czy są wśród nich tacy, z którymi rozmowa sprawiła Wam szczególną przyjemność?
A: Nie z każdym niestety rozmawia się łatwo, ale mając za sobą ponad trzydzieści rozmów, nie zawsze może się taka rozmowa odbyć „bez komplikacji”. Zdarzają się osoby, które są bardzo skryte, nie chcą mówić o sobie, ale ja to muszę uszanować. Wtedy rozmawiamy tylko o książkach tego autora, nie pytam go o żadne sprawy prywatne. Najbardziej lubię rozmawiać z Agnieszką Lingas-Łoniewską, ponieważ wywiad z nią przeprowadzany jest bardzo szybko, ona jest słowną, konkretną i pracowitą osobą, nie trwoni czasu na sprawy nieistotne.
V: Jak widzicie polski rynek wydawniczy? Czy idzie w dobrym kierunku? Czy pojawiły się na nim nazwiska pisarzy, którzy mają szansę zaistnieć i przyciągnąć swoją twórczością Czytelników do księgarń?
A: Polski rynek wydawniczy… nie uważam się za specjalistę w tak szeroko pojętej dziedzinie, więc nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Jak we wszystkich dziedzinach, tak i tutaj, znajdą się ci, którzy uwielbiają modne książki, typu erotyki, fantasy, ale będą też tacy, którzy czytają klasykę, czy też dają szansę debiutantom. Ja najchętniej czytam książki związane z II wojną światową, ale nie odmówię sobie dobrego kryminały czy polskiej obyczajówki. Każdy ma szansę zaistnieć, ale wiele zależy od szczęścia, promocji, nie tylko od samego talentu. Problem polega chyba na tym, że wszyscy chcą pisać, a mało kto chce czytać książki.
V: Na koniec moje osobiste spostrzeżenie. Zauważyłam, że polskie pisarki umiłowały sobie tematy kobiece, temat miłości, trudnych życiowych wyborów, nieszczęśliwego ulokowania uczuć. Czy dzieje się tak dlatego, że są to kwestie, o których pisze się łatwiej, czy po prostu jest popyt na książki o miłości? Czy jest na polskim rynku luka literacka, którą należałoby wypełnić?
A: Polskie pisarki piszą o życiu. Ono właśnie takie jest, temat miłości, trudnych życiowych wyborów to samo życie, dlatego czytelniczki czytają tego typu powieści, bo znajdują w nich część siebie, swojej codzienności, ale też otrzymują nadzieję na to, że nie wszystko jest stracone, że los może się jeszcze odmienić. Ludzie potrzebują nadziei, humoru, radości. Luka? Jest na pewno, problem polega na tym, by samemu ją znaleźć i wypełnić.
 V: Dziękuję obu Paniom za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
A: Ja również dziękuję i zapraszam wszystkich na mój blog, nie tylko czytelników, ale także autorów, którzy chcieliby, by zrecenzowała ich książkę: http://asymaka.blogspot.com/.







Kuzyneczki Teresa Monika Rudzka recenzja książki

Pierwsza książka Teresy Moniki Rudzkiej, z jaką dane było mi się zapoznać. Nie miałam żadnego pojęcia, czego mogę się spodziewać po tej lekturze, ale ponieważ ktoś mi ją polecił, postanowiłam przeczytać. Autorka pracowała w bibliotece, była też sekretarką i agentką ubezpieczeniową. W tej chwili skupiła się na pracy dziennikarki, pisze opowiadania publikowane w prasie "kobiecej". Zadebiutowała tytułem "Bibliotekarki", przed ponad trzema laty.
"Kuzyneczki" przez kilka pierwszych stron interesowały mnie bardzo, ale szczerze mówiąc stopniowo, im więcej lektury miałam za sobą, tym mniej z niej rozumiałam. Gdyby nie to, że miałam możliwość przyjrzenia się drzewu genealogicznemu chyba nie dałabym rady przeczytać jej do końca i w pełni docenić jej walorów. Mnogość bohaterów, wątków, minimalna ilość dialogów to wszystko po prostu mnie przeraziło i musiałam nabrać dystansu, by spokojnie i choć odrobinę "zawodowo" podejść do tej historii. By napisać opinię sprawiedliwą i zgodną z moim sumieniem.

 "Jakie jest najlepsze wyjście dla kobiety?
Powszechnie sądzi się, że wyjście za mąż, założenie rodziny. Cóż, 'z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu', mówiłam (nie pierwsza, nie ostatnia) po wielokrotnym wysłuchaniu tych samych historii opowiadanych przez kilka osób, z różnych punktów widzenia. Mając w pamięci także własne przypadki, zapragnęłam, podobnie jak wielu przede mną, spróbować opisać i wyjaśnić zagadkę trudnego życia wśród najbliższych"*

Po przeczytaniu tych słów byłam przekonana, że to książka, w której nie zabraknie humoru, życiowych prawd, przemyśleń wynikających z wieloletnich doświadczeń, ale też sporej dawki realizmu. Trochę się zawiodłam. Można powiedzieć, że ogrom smutnych wątków mnie przytłoczył, potrzebowałam nadziei i pokolorowania mojej szarej rzeczywistości, a nie zagłębiania się w mnogości problemów i trosk. Oczywiście czytuję takie książki, za przykład trudnej i dramatycznej historii mogę podać chociażby "Dobre dziecko" Romy Ligockiej czy "Przewrotność dobra" Jolanty Kwiatkowskiej, ale tym razem zabrakło mi choć odrobiny optymizmu. Wiem, życie do łatwych nie należy, ale staram się odnaleźć w nim pozytywy, szukam jasnych punktów zaczepienia, by jakoś trwać w otaczającej mnie rzeczywistości. Bez tego bym zginęła.

Książka ta opowiada o losach kobiet na przestrzeni wielu, wielu lat. Akcja rozpoczyna się zaraz po II wojnie światowej, ciągnie przez okres PRL-u, by dotrwać do czasów nam współczesnych. Poznajemy tu różne bohaterki, poczynając od Genowefy, zwanej Żenią, osoby o mocnym charakterze, nieskorej do kompromisów, zawsze stawiającej na swoim, matki Joanny, a kończąc na Ryszardzie, Rysi, rodzicielce Marceli i Renaty, która nie potrafi traktować córek jednakowo i sprawiedliwie. Rysię i Żenię, choć nie są złączone więzami krwi, łączy przyjaźń. Obie poślubiają mężczyzn z rodziny Radzkich, w ten sposób stając się rodziną. Ich córki, Asia i Renata również są ze sobą zżyte i to od wczesnych lat dziecięcych.
Wspomnienia, którymi dzielą się z nami tytułowe kuzyneczki to przede wszystkim opowieść o kobietach, ich roli w małżeństwie, w społeczeństwie. Czy na przestrzeni lat zmieniło się myślenie, zachowanie, życie przedstawicielek płci pięknej? Która droga daje szczęście, czy warto realizować swoje pasje, spełniać marzenia, czy może lepiej poświęcić całą swoją uwagę i czas na pielęgnowanie domowego ogniska, na dbanie o rodzinę? Rozczarowanie, zwątpienie, rutyna, nuda to wszystko odczuwają prawdziwe kobiety. Powieść bardzo realistyczna, chyba nawet za bardzo, trudna w odbiorze, nie czyta się jej jednym tchem, z radością. Nie śledzimy losów bohaterów z wypiekami na twarzy, czytamy raczej spokojnie, zastanawiając się i porównując życie literackich postaci z naszymi własnymi przeżyciami. To książka, która może nam pomóc, dzięki niej bowiem uświadomimy sobie wiele prawd, o których być może zapomnieliśmy, które przeoczyliśmy, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy?
Jeżeli chcecie przeczytać powieść niezwykłą, inną, opowiadającą o prawdziwym, codziennym życiu, które nie rozpieszcza i każe nam dokonywać trudnych wyborów, to idealna dla Was lektura. Osadzona w realiach, mocna, warta uwagi. Polecam.


*fragment pochodzi z książki zatytułowanej "Kuzyneczki" Teresy Moniki Rudzkiej