piątek, 14 lutego 2014

Wywiad z Michaliną Kłosińską-Moedą i konkurs z Kota, lubi, szanuje do wygrania.

Michalina Kłosińska-Moeda wywiad


Zadebiutowała powieścią „Miłosne kolizje”, a niebawem, 18 lutego pojawi się  na rynku wydawniczym jej druga książka zatytułowana „Kota, lubi, szanuje”. Nie lubi mówić o sobie, jest niezwykle tajemniczą pisarką, ale mam nadzieję, że chociaż odrobinkę uda mi się z niej wydusić. Szczerze mówiąc, to dla mnie spore wyzwanie, jeszcze nie miałam okazji rozmawiać z osobą, o której wiem tak mało. Na pewno możemy powiedzieć, że jest osobą pozytywnie zakręconą, ponieważ nikt twardo stąpający po ziemi nie napisałby takiej książki jak ta najnowsza Michaliny. Mieszka w Krakowie, uwielbia czekoladę i pije dużo kawy. To tyle, co udało mi się ustalić na jej temat.


Michalino, zastanawiam się, skąd wziął się pomysł na tak zabawny tytuł jak „Kota, lubi, szanuje”? Przyznam, że to właśnie ze względu na to postanowiłam sięgnąć po tą książkę. W ciemno, bez czytania opisu, a naprawdę nigdy tak nie postępuję. Zazwyczaj bardziej starannie dobieram lektury.

Bardzo lubię wszelkie zabawy językowe, grę skojarzeń, takie „słów gięcie cięcie”. Kiedy dostałam od wydawnictwa zalecenie, że tytuł ma się odnosić do kota, zrobiłam sobie listę wszystkich kocich powiedzonek i związków frazeologicznych, typu „pierwsze koty za płoty”, „na kocią łapę”.  Nic jednak nie pasowało mi do treści książki. Wtedy zaczęłam podstawiać kota pod niekocie wyrażenia, np. „raz kotu śmierć”.  Dalej nic. W końcu poszukałam podobieństw fonetycznych i tak wpadłam na Kota, lubi, szanuje.


W tej powieści są oczywiście koty. Czy i Ty masz jakieś zwierzaki w swoim domostwie?

Tak. Gdzieś w przestrzeni mojego domu przebywa sześcioletni pierwowzór Kiki, szara kotka adoptowana z azylu. Jest straszną dzikuską, czasami potrafi się chować przez pół dnia. Ale umie też do mnie przemawiać – ogonem, uszami, oczami i zróżnicowanym pomiaukiwaniem.

Czy na co dzień jesteś tak samo postrzelona, jak Twoja najnowsza powieść?

Byłam. Zawsze byłam pierwsza do wygłupów, jakiejś inteligentnej zadymy na wielką skalę. Potem życie mnie trochę przeczołgało, ale właśnie wstałam i rozglądam się, co by tu znowu zmalować. Ten gen błazna plącze się po mojej rodzinie od pokoleń i muszę uważać, żeby za bardzo się nie rozpanoszył. Pewien wujek, zawodowy wodzirej, rozhulał się do tego stopnia, że w kontaktach z drugim człowiekiem, zamiast zwracać uwagę na osobę rozmówcy i na to, co chciano mu przekazać, czyhał tylko na okazję do wtrącenia swoich żartów. Mam nadzieję, że mnie się uda utrzymać to moje postrzelenie w ryzach.


Nie miałam jeszcze okazji czytać Twojej pierwszej powieści. Czy mogłabyś powiedzieć mi coś więcej na temat „Miłosnych kolizji”?

Cóż, jest to bajkowa historia ze szczęśliwym zakończeniem, osadzona we współczesnych realiach. Zdecydowanie mniej postrzelona niż Kota… Jest ona i dwóch „onych” między którymi musi dokonać wyboru. W tle czai się spersonalizowane Przeznaczenie. Jeśli komuś zechce się zajrzeć głębiej, może się doszukać różnych refleksji – na temat manipulacji drugą osobą, tak zwanego kłamstwa w dobrej wierze, na temat wierności własnym wyborom, odpowiedzialności, która wiąże się z wysoką pozycją społeczną, na temat prawa niemłodych już ludzi do miłości. Ale to wszystko jest nieobowiązkowe. Miłosne kolizje to przede wszystkim komedia romantyczna.

Co myślisz o pracy, jaką wykonuje Twoja bohaterka w „Kota, lubi, szanuje”? Czy uważasz, że w naszych czasach trudno znaleźć dobrze płatną pracę? Związaną w dodatku z naszym wykształceniem, z naszymi zainteresowaniami?

Dużo zależy od tego, jakie są nasze zainteresowania, kwalifikacje i oczekiwania finansowe. Oraz osobowość. Może się okazać, że znakomity prawnik, który wprost kocha paragrafy i ma je w jednym palcu, z czysto charakterologicznych względów nie jest w stanie podporządkować się wymaganiom korporacji, choć kuszą go świetnymi zarobkami. Owszem, uważam, że w naszych czasach trudno o dobrze płatną i satysfakcjonującą pracę, szczególnie absolwentom humanistycznych kierunków. A pisząc o perypetiach Hanki, w pewnym sensie rozliczałam się ze swoim otoczeniem, które całkiem niedawno ryknęło homerycznym śmiechem na wieść, że chciałabym pracować w domu pomocy społecznej lub hospicjum: „Ty?! Nauczyciel akademicki i zafajdane pampersy?!” Dlaczego nie? Zarobki porównywalne (sic!), w DPS-ie jeszcze dodatkowo karmią i dają służbowy kitelek. A satysfakcja? Daleko większa niż na uczelni, bo tu pracownik naprawdę jest potrzebny, zaś tam tańcował przed studentami, którzy jego przedmiot mieli w… głębokim poważaniu. Przedmiot musiał być na liście zajęć, a studenci – z łapanki, uciekający na studia przed wojskiem – musieli dostać zaliczenie, bo inaczej cała katedra wylądowałaby na bruku. Raz za pilnowanie standardów akademickich wylądowałam na dywaniku u dziekana, a raz wydzwaniał do mnie wykładowca z moich czasów studenckich, z „delikatną” sugestią, że pewien pan Iksiński powinien ten egzamin u mnie zdać. Uff, to się wyżaliłam. Stąd pomysł Hanki, która musi się zmierzyć ze stereotypowym myśleniem na temat tzw. kariery magistra, i w pewnym sensie apel do młodych bezrobotnych absolwentów: nie sugerujcie się utartymi schematami. 


Michalino, czy Ty podchodzisz poważnie do swojej twórczości? Czy dla Ciebie to tylko dobra zabawa? Stworzyłaś naprawdę wesołą i trochę chyba z przymrużeniem oka napisaną powieść, dlatego wygląda na to, że była to dla Ciebie tylko i wyłącznie przyjemność, a nie ciężka praca! Jak to jest naprawdę?

Do własnej twó… tfu… tfurczości podchodzę zarówno poważnie, jak i bardzo niepoważnie. Już wyjaśniam. Pracy w DPS lub hospicjum nie da się pogodzić z obowiązkami macierzyńskimi (przynajmniej w tej chwili), a moje obecne zajęcie jest niestety tymczasowe. Dlatego bardzo chętnie zostałabym zawodową pisarką. W tym sensie traktuję to jak najpoważniej. Jestem na etapie kształtowania własnego stylu, sondowania rynku, znajdowania sobie na nim przytulnej niszy. Wydaje mi się, że wiem, w jakim kierunku chciałabym pójść ze swoimi książkami. Jest to kierunek niepoważny, lekki, z przymrużeniem oka, mnóstwem abstrakcyjnego dowcipu, zabawy słowem. No i oczywiście miłości. Cały czas mam jednak w pamięci przypadek wspomnianego wujka, dlatego nie chcę się wydurniać dla samej głupawki. Chciałabym zawsze przemycić w tych swoich igraszkach choć trochę głębi. Poza tym przez szacunek dla czytelnika staram się pisać dobrze - poprawnie i płynnie. I mam nadzieję, że stale będę się w tym rozwijać.  A zatem za moimi książkami stoi dużo powagi i sporo dobrej zabawy.

Do jakiego czytelnika kierowałaś swoje powieści? Kto może tu znaleźć coś dla siebie?

Ha! Moje „ulubione” pytanie, w którym celują wydawnictwa, każąc mi określić tzw. target powieści. Może kiedyś zacznę pisać „pod publiczkę”, to znaczy dla własnych wiernych czytelników? Pomarzyć zawsze wolno. A na serio, wyobrażam sobie, że po moje książki sięga ktoś, kto potrzebuje kilku godzin wytchnienia i zabawy. Ktoś, kto lubi, idąc zwykłą szarą ulicą, znaleźć nagle jakieś nieoczekiwane zagięcie czasoprzestrzeni, jak u Banksy’ego. Upodobanie do dowcipu sytuacyjnego i językowego też zmniejsza prawdopodobieństwo, że się ciśnie moją książką o ścianę.

Czy uważasz, że relacje damsko-męskie to wdzięczny temat na książkę?

No ba! Gdyby nie relacje damsko-męskie, ludzkość dawno by wyginęła. A z nią również literatura. Na użytek moich książek najbardziej mnie interesują takie relacje w fazie pączkowania. Lubię podglądać swoich bohaterów na etapie nieśmiałych zalotów, podchodów. Im więcej zawirowań – wewnętrznych lub zewnętrznych – tym lepiej. Niekoniecznie dla nich, bo się biedactwa muszą naszarpać, ale dla książki i czytelnika. Zresztą, czy to nie jest charakterystyczną cechą bajek? Ci wszyscy książęta, walczący ze smokami, te księżniczki usychające na wieży lub śpiące w szklanej trumnie, kopciuszkowe lub oślaskórkowe przebieranki… Tak, zdecydowanie wolę kończyć powieść mniej więcej na pierwszym pocałunku, bo w rzeczywistości wokół siebie za dużo się naoglądałam dalszych ciągów, które byłyby świetną inspiracją dla poważnych, wręcz drastycznych, powieści obyczajowych.

Czy którakolwiek z sytuacji opisanych w Twoich powieściach miała miejsce w prawdziwym życiu, czy wydarzyła się naprawdę?

Chwileczkę, muszę zrobić rachunek sumienia… Nie. Niestety wszystko musiałam wymyślić, nie miałam gotowców. Raz tylko koleżanka wspomniała, że jej koleżanka koleżanki dalekiej kuzynki z innej galaktyki wjechała w zderzak panu, za którego w końcu wyszła.  A ja musiałam raz umykać przed samochodem na przejściu dla pieszych pod kinem Femina w Warszawie, bo światła nie działały. Można więc powiedzieć, że gromadziłam materiały do Miłosnych kolizji z narażeniem życia. Natomiast bardzo pilnuję, żeby większość książkowych realiów była… prawdziwa, to jest zgodna z topografią danego miasta i kalendarzem. Nie pozwalam na przykład swoim bohaterkom na jedenastomiesięczne ciąże. Aha, no i Kika to skóra żywcem zdarta z mojej kotki*.

Wiem, że skończyłaś już trzecią książkę. Co tym razem nam zaproponujesz? Znowu będzie zabawnie, intrygująco, zaskakująco?

Jest zaskakująco. Tym razem wzięłam się za obalanie stereotypów na temat Brazylii. Czy jest też zabawnie, nie wiem. Momentami pisząc, pękałam ze śmiechu, ale boję się, że przesadziłam z abstrakcyjnym humorem i zagraniami rodem z brazylijskiej telenoweli. Jeżeli książka w ogóle się ukaże, mam nadzieję, że dotrą do mnie reakcje czytelników. Wtedy zastanowię się, co dalej: czy brnąć w to postrzelenie, czy wrócić raczej do łagodniejszego tonu z Miłosnych kolizji.

To teraz będę jej wypatrywać z niecierpliwością!
Dziękuję za rozmowę.

A ja dziękuję za gościnę na Twoim blogu.

* Michalina Kłosińska-Moeda oświadcza, że w procesie transferu pierwowzoru na papier żaden kot nie poniósł uszczerbku na zdrowiu fizycznym ani psychicznym. 



KONKURS
Zabawa zaczyna się dzisiaj, w Dniu Zakochanych. Potrwa do 21 lutego, do 24:00. Wystarczy odpowiedzieć na pytania: Czy lubisz czytać lekkie, zabawne książki? Co takiego w nich odnajdujesz? I oczywiście nie zapomnijcie o podaniu adresu e-mail. Wyniki jak zawsze, do trzech dni powinny się pojawić na blogu. Do wygrania jest ta zabawna powiastka: 



Na razie żegnam się z Wami. Potrzebuję odpoczynku. Mam swoje sprawy, które muszę wyprowadzić na prostą. Będę zaglądać. Pozdrawiam :)))

Zapomniałabym, moja Gosia takie cudo na Walentynki stworzyła:

18 komentarzy:

  1. Tak! odnajduję w nich siebie :P (czyt. błazna półetatowego). Mam podobnie jak Pani Michalina, nic tylko bym rozśmieszała. Niestety, nie umiem tego pogodzić z dziurawą pamięcią i spalam wszystkie kawały :D A ponieważ już czytałam, to nie biorę udziału :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie zmiany u ciebie na blogu?! Oczywiście na plus. Gratuluje wywiadu. jak zwykle, fantastyczny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie że lubię takie czytać. Odświeżają i resetują mi umysł i sprawiają że po nich mogę sięgnąć po coś mocniejszego, cięższego. A ponadto gwarantują mi oderwanie się od szarej rzeczywistości i dobrą zabawę

    magdalena.paz@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam czytać lekkie i zabawne książki! Lektura ma być przyjemnością, a przy takich właśnie pozycjach świetnie się relaksuję. Jeżeli do tego bohaterowie oraz/lub narrator tryskają humorem - rewelacyjnie spędzony czas gwarantowany. Całe szczęście, że sporo jest takich właśnie powieści. :)

    Pozdrawiam
    Magda / m.tesna@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, nie bierz mnie pod uwagę podczas losowania, ponieważ niedługo będę miała własny egzemplarz "Kota...". :)

      Usuń
    2. dobrze, cieszę się, że jesteś uczciwa :) nie wszystkich na to stać ;)

      Usuń
  5. Na problemy, kłótnie, cieżkie dni, pochmurne, szare, bure - tylko lekka ksiązka! Odstresowywuje, pozwala nie myślec, oddala problemy bo myśli są zajete NIĄ. A, że w życiu dużo takich gorszych dni - czesto siegam po te lekkie czytadełka. Nie musze sie bardzo skupiac, coś mnie rozśmieszy, rozweseli. Polecam...

    zabulec6@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Każdy z nas czasem potrzebuje odprężenia, odpoczynku po ciężkim dniu. Lekkiego i przyjemnego oderwania od rzeczywistości, który dostarczy miłych wrażeń. W takich chwilach z przyjemnością sięgam po romanse, które nie wymagają nadmiernego skupienia, nie prowokują do myślenia, ale za to idealnie pozwalają zrelaksować się.

    nie.czytam@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam, nie tylko lubię! I czytam je bardzo szybko. W takich lekturach odnajduję siebie. Na co dzień jestem nietypową i zwariowaną osobą. Nawet tzw. sytuacje poważne bardzo często mnie śmieszą. Lubię się śmiać, kocham ludzi i ubóstwiam zwierzęta. Koty są na pierwszym miejscu. Mój optymizm niektórych drażni, innym się udziela. Często słyszę " Ty to masz dobrze!" Wtedy mam ochotę odpowiedzieć: " Dobrze? Ja mam najlepiej". Marzę o tym, by ta lektura trafiła do mnie. W końcu to ja mam dobrze! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam niekiedy takie złe i ciężkie dni,
    że po nocach wciąż coś żle mi się śni.
    Wtedy uciekam do łazienki z literaturą,
    biorę taką przyjemną i lekką,bo lubię.
    Przy takich książkach całe napięcie znika,
    odprężam się,idę spać a potem nie słyszę budzika.
    Kobieca literatura wcale nie musi być płytka,
    ale dostarczać miłej rozrywki i czyta się szybko.
    Ja takie książki zawsze mam w pogotowiu,
    czytam także często gdy księżyc jest w nowiu.
    Bo wtedy sen jakoś przyjsć nie chce wcale,
    a z zabawną książką czas upływa doskonale.
    Lepszy to jest sposób na sen niż tabletki i zioła,
    kto nie wierzy niech poczyta a sam się przekona...
    kosmos
    kosmosj@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  9. W zwariowanych czasach ,gdy wokół jest tyle zła,zawiści i nietolerancji książka ,która rozbawi jest najlepszą z najlepszych rozwiązań.Pozwala oderwać się od rzeczywistości,uśmiać się od ucha do uch i zapomnieć o wszystkim ,o czym chcielibyśmy zapomnieć.Taka ksiązka to doskonała gimnastyka dla serca,mózgu i języka!
    jolunia559@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy lubię czytać lekkie, zabawne książki? Ależ tak!.One potrafią szybko człowieka odprężyć,rozbawić,rozśmieszyć.Wprawiają w dobry humor i odciągają od przykrych myśli. Nie obciążają umysłu,potrafią umilić czas np .w długiej podróży.Przypominają lekką bryzę,wonne SPA,są doskonałą rozrywką i zawsze skutecznie poprawiają nasz nastrój,którym możemy zarażać innych.Lekka książka to taka doraźna przyjaciółka.Warto ją mieć pod ręką :)
    kotun3@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwielbiam czytać takie książki. Są dla mnie odskocznią od problemów, relaksem po pracowitym dniu, samą przyjemnością. Książki lekkie, łatwe i przyjemne można czytać zawsze i wszędzie. Dodają otuchy, napawają optymizmem- to najlepsza terapia.
    madrasowa@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. W lekkich, zabawnych książkach odnajduję przede wszystkim ogrom pozytywnego myślenia, dystansu do świata,umiejętność uśmiechnięcia się nawet w chwilach mało zabawnych, która pozwala bohaterowi w jakiś sposób ośmieszyć problemy, "spacyfikować" je, przez co stają się może nie łatwiejsze, ale na pewno tak nie przytłaczają. Pozytywne myślenie bohaterów wpływa pozytywnie na mój sposób myślenia. Kiedy znajdę się w podobnej sytuacji i przypomnę sobie ich reakcję, podejście do problemu, po prostu się uśmiecham i jest mi łatwiej. Czy lubię lekkie, zabawne książki? Bardzo je cenię, bo wymuszają uśmiech również podczas chandry, a na PMSa są lepsze i zdrowsze od środków przeciwbólowych.
    elwira_teksty@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  13. Lubię jak cholera czytywać takie lekkie kobiece książki,bo ostatnio ratują mi życie,dosłownie tak jest i nie raz się o tym przekonałam.Jestem samotną mamą z nastoletnimi córkami, a ojciec ich gdzieś tam jest lecz nie wiadomo gdzie i ciężkie jest to życie w pojedynkę,bez książek i przyjaciólki chyba oszalałabym.Ostatnie tygodnie bardzo przeżyłam,pech nas prześladuje,ja złamałam w pracy palec i oczywiście jestem najgorszym nieproduktywnym pracownikiem, a córka okropnie rozwaliła sobie kolano.Potem moje ciało odmówiło posłuszeństwa,nie mogłam spać,jeść i dostałam obrzęku gardła,leżąc pod kroplówką pielegniarki przyniosły mi książki,że choć na chwilę oderwać mnie od złych myśli.Czytałam i czytałam,kilka godzin tak przeleżałam i do domu wróciłam psychicznie podbudowana,bo odnalazłam tam recepty dla siebie i przesłanie,że nie zawsze wszystko musi iść fatalnie i pod górkę,ale i dla mnie zaświeci kiedyś jasne słońce.Mój palec już zrośnięty,rozglądam się za praca,żeby uwolnić się od szefa despoty,córka jest już po operacji i czekamy na kolejną z biblioteki naznosiłam sobie ,,babskiej,,literatury i czytam jak szalona.Jestem z jeden strony podbudowana,ale także pełna obaw co dalej będzie i czy poradzę sobie z wszelkimi przeciwnościami?Gdyby nie było tego typu książek dla kobiet,to pewnie sama zaczęłabym pisać,na rozładowanie stresu i złych momentów.Ale skoro innym tak dobrze to idzie,to ja pozostanę nadal przy czytaniu.Ela.
    eluchi1974@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. Oczywiście, że lubię! A co odnajduję? Puch marny, czyli główną bohaterkę, najczęściej wagi lekkiej i spożywającą lekkie pokarmy z powodu diety, kupującej produkty przemysłu lekkiego i mającą lekką rękę do pieniędzy, której praca to lekki kawałek chleba. Na szczęście w lekkich książkach nie ma tam lekkiej broni czy nie daj Boże lekkiej artylerii! Ale jakaś pani lekkich obyczajów może się przemknąć. Z rzadka któregoś z bohaterów spotyka lekka śmierć (bohaterowi ziemia lekką będzie). A wszystko to napisane lekkim piórem, ja zaś czytam o tym z lekkim sercem i uśmiechem na twarzy.
    martucha180@tlen.pl

    OdpowiedzUsuń
  15. Książki są dla mnie wytchnieniem, chwilą wyłącznie dla mnie, gdy mogę zapomnieć o codziennych problemach, gdy mogę przestać analizować czy podjęte tego dnia decyzje były słuszne i gdy mogę pozostawić domowe obowiązki na boku…bo teraz chcę poczytać! Dlatego często sięgam po lekkie i zabawne powieści romantyczne, w których główną rolę grają emocje i mogę się przenieść do świata bohaterów…rozczulam się przy opisach narodzin, zaręczyn albo pogrzebu, śmieje się z zabawnych dialogów, denerwuje mnie głupota bohaterek, gdy wiem, że źle postępują, krzywdzą i odtrącają przeznaczonego im mężczyznę, ekscytuję się, gdy wszystko zaczyna się układać po mojej myśli. Szukam bowiem przyjemności, a nie znalazłabym jej czytając np. filozoficzne opracowania naukowe ;) Nie lubię jednak, gdy opowiadana historia jest do bólu banalna, gdy po pierwszych kilku stronach, wiem jak się zakończy…więc poszukuję lektur z pewną nutką tajemnicy i zaskoczenia, żebym mogła zatonąć wśród docierających do mojego umysłu rzędów literek, tak abym słyszała szum drzew opisywanych w książce i mogła zastanowić się, co kryje się wśród nich.
    W takich książkach odnajduję w sobie młodzieńczą naiwność i gdy na co dzień muszę być świetnie zorganizowaną, pracowitą i nigdy-nie-zmęczoną żoną i mamą, to przynajmniej podczas czytania mogę się odprężyć i wyłączyć to „dorosłe” myślenie ;) Życie bywa wystarczająco skomplikowane, aby się dodatkowo obciążać, więc nie widzę nic złego w czytaniu lekkich i przyjemnych książek. Przecież posiadanej inteligencji mi to nie odbierze, a oczyści mi umysł i zapewni miłe chwile, tak potrzebne w monotonnej rzeczywistości :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    edyta.cha@wp.pl

    OdpowiedzUsuń