O książce:
Rodzinna tajemnica, nagłe zniknięcie
młodej dziewczyny, plotka, która przykrywa prawdę, uczucie, które potrafi
popchnąć ku zbrodni... Joanna Knitter-Zakrzewska w mistrzowski sposób łączy w
swoich opowiadaniach subtelny zmysł psychologicznej obserwacji z kryminalną
zagadką. Ale „Kobieta na końcu peronu” to nie tylko opowieść o meandrach
ludzkich motywacji. To również historia o potędze uczuć, które potrafią wznieść
nas na wyżyny oraz o tym, że czasem to, co widzimy, nie jest takie, jakie nam
się wydaje…
O Autorce:
Jolanta Knitter-Zakrzewska – ur. w 1976 r., mieszka w Wejherowie.
Autorka thrillera „Diabeł tasmański” oraz książek obyczajowych: „Asmodeusz.
Portrety” i „Niebieskie cienie na śniegu”.
Fragment:
Mieszkaliśmy z tatą u ojca mojej mamy. Kochałem
dziadka, ale było mi przykro, że nigdy nie chciał rozmawiać ze mną o swojej
córce, czyli mojej mamie. Dlaczego? Bardzo długo, właściwie aż do
dorosłości, nie znałem odpowiedzi na to
pytanie. Proste i krótkie pytanie: „dlaczego?”, a zarazem – najtrudniejsze...
Zawsze, podczas spotkań rodzinnych, królował tylko
jeden temat. Wuj Krzysztof. Najstarszy brat mojego dziadka. On był prawdziwym
bohaterem – walczył z bolszewikami, kochał Polskę i wolność. Drugą postacią,
którą poznałem w dzieciństwie, był krwawy biały baron Ungern-Sternberg, którego
osobiście poznał wuj Krzyś. Więcej wiedziałem o tej historycznej postaci niż o
własnej matce. Sam Ungern, jak cytował często dziadek, mówił o sobie: „Imię
moje jest otoczone taką nienawiścią i strachem, że nikt nie wie naprawdę, kim
jestem, gdyż historię splątano z mitem, rzeczywistość z fantazją, prawdę z
oszczerstwem”. Czasem, kiedy słuchałem tych tajemniczych, niezrozumiałych dla
mnie do końca słów, myślałem sobie, że pasują one także do imienia mojej mamy.
Widziałem bowiem cień niechęci i smutku na twarzach najbliższych, kiedy tylko
wypowiadałem jej imię... A przecież chciałem wiedzieć, kim była... Dziadek wtedy zawsze zmieniał temat i
opowiadał o ucieczce mojego wuja Krzysztofa z sowieckiego łagru, o jego
przedostaniu się do Mongolii i spotkaniu z Ungernem, który z diabelską furią
walczył z bolszewikami i uczynił Mongolię na krótką chwilę niezależnym od
nikogo państwem. Wiedziałem nawet, jakie Ungern miał oczy – bladoniebieskie,
prawie przezroczyste, w których kryła
się porywczość granicząca z szaleństwem, niezłomna wola walki z komunizmem i
bezgraniczna odwaga. Nie potrafiłem za to powiedzieć, jakie oczy miała moja
mama. Nie pamiętałem ich, a nikt o nich nie wspominał. Czy była w nich czułość,
nostalgia, matczyne ciepło, miłość?
Dlaczego nikt nie chciał o niej mówić?
Mój tata czasem tylko wspominał, że jedyne, co
pamięta, to mama w zielonym płaszczu stojąca na końcu peronu. Mój dziadek był
kułakiem, wujek „zaplutym karłem reakcji”, baron von Ungern najbardziej
niesamowitą postacią, o jakiej słyszałem, a kim była kobieta w zielonym
płaszczu? Kobieta na końcu peronu?
Tę opowieść chciałbym zadedykować moim czterem
synom, którzy, mimo wszystkich przeciwności, żyją w szczęśliwych czasach.
Cieszę się, że pierwszego sierpnia żaden z nich nie wyszedł nagle z domu o
godzinie siedemnastej, by nigdy już nie wrócić, odpłynąć potokiem krwi po
ulicach Warszawy, oddać swoje życie za to, byśmy mogli kilkadziesiąt lat
później siedzieć sobie przy stole w sierpniowe popołudnie i rozmawiać po
polsku.
Chciałbym opowiedzieć im o moim dziadku, który
czynił znak krzyża na bochenku chleba, zanim ukroił pierwszą kromkę, o moim
ojcu, który nie mógł pogodzić się ze zniknięciem swojej żony i o mnie, który
nigdy nie poznałem swojej mamy, aż w końcu po wielu, wielu latach, ojciec
opowiedział mi o jej tajemnicy, która kładła się cieniem na twarzach bliskich,
ilekroć ktoś wspomniał tylko jej imię – Miriam...
Miriam i jej nagłe zniknięcie... Miałem wtedy
zaledwie kilka miesięcy, nie cierpiałem więc z powodu jej nagłego odejścia.
Dopiero później, już jako duży chłopiec, odczuwałem dotkliwie jej brak. Co
musiał przeżyć mój ojciec, który stracił ją tak nagle, nie rozumiejąc
dlaczego... Dopiero jako dorosły człowiek mogłem w pełni go zrozumieć i uwolnić
się od żalu, który odgradzał mnie od niego, kiedy tak siedział odległy ode
mnie, pogrążony w nostalgii.
Ta opowieść będzie więc nie tylko o tajemnicy mojej
mamy, ale i o moim ojcu, który musiał nauczyć się żyć bez Miriam. O miłości i
stracie. O wyborach, których nie można cofnąć. O odkupieniu, które nie mogło do
końca się spełnić.
Moja opinia:
"Kobieta na końcu peronu" urzekła mnie już na samym wstępie przepiękną, magiczną okładką, jak się szybko okazało stworzoną przez pana Grzegorza Raczka, którego znam od kilku lat za sprawą portalu społecznościowego.
Powieści tej patronuję medialnie, ale zanim się zgodziłam, z wielką obawą podchodziłam do otrzymanej propozycji. Twórczości autorki nie znałam, wydawnictwa, w którym miała się ukazać publikacja, również nie. Pełna obaw zaczęłam czytać i... przepadłam.
Zachwyciło mnie już pierwsze z opowiadań, najprawdopodobniej najlepsze ze wszystkich, otoczone aurą tajemniczości. Pierwszoosobowa narracja pozwoliła mi wczuć się w rolę głównego bohatera, zrozumieć jego dylematy i chęć poznania prawdy. Gorzkiej i trudnej, być może nawet niemożliwej do zaakceptowania. Błędy, jakie popełniliśmy w przeszłości bardzo często rzutują na naszą przyszłość, ranią najbliższe nam osoby. Czy niewiedza może nas w jakikolwiek sposób tłumaczyć, stać się powodem do wymazania win, do wybaczenia przewinień? Nie wiem...
To historia pobudzająca nas do myślenia, pełna gorzkich refleksji, jednak daleka od moralizatorskiego tonu, oceniania i krytykowania tej czy innej postawy. Wzbudza w czytelniku wiele emocji, nie daje o sobie i o tej tragicznej bohaterce, kobiecie w zielonym płaszczu zbyt szybko zapomnieć.
Wraz z opowiadaniami Knitter-Zakrzewskiej przeniesiemy się w wiele miejsc, których wcześniej nie znaliśmy. Poznamy losy bohaterów skrajnie różnych, wyznających odmienne zasady, kierujących się w życiu regułami, których sami być może nigdy nie bylibyśmy w stanie zaakceptować. Czy aby na pewno? Zadajemy sobie wiele pytań czytając najnowszą propozycję literacką autorki, wahamy się i zastanawiamy, a skoro lektura ta zmusza nas do tak głębokich rozważań i refleksji, jest to książka warta przeczytania.
Huśtawka odczuć, droga nie zawsze prosta, jak to w życiu bywa... Świetnie wykreowani bohaterowie, każda z postaci wyrazista i posiadająca osobowość, przeżywająca rozterki i strach w sposób autentyczny, prawdopodobny. Utożsamiamy się z opisanymi przez autorkę osobami, raz jesteśmy zagubionym ojcem, innym razem zaniepokojoną przyjaciółką, staramy się odkryć prawdę, rozwikłać kryminalną zagadkę, zrozumieć, kto i dlaczego zabija, jakie są jego motywy. Aspekt psychologiczny niezwykle wiarygodny, całość przemyślana i dopracowana. Dla mnie to była wspaniała uczta literacka. Poznałam wiele odcieni miłości, z żalem rozstawałam się z bohaterami opowiadań. I naszła mnie taka myśl, że każda z tych historii powinna być materiałem na osobną książkę. Polecam zdecydowanie!
Znam poprzednie ksiazki tej autorki i jestem pewien,ze I tym razem nie zawiode sie.Prawdziwe historie,opisy bohaterow i narracja sprawiaja,ze "widzi"sie historie,czuje ,ze to zdarzylo sie naprawde.Polecam bibliofilom z prawdziwego zdarzenia-to trzeba miec na swojej polce!
OdpowiedzUsuń