poniedziałek, 23 marca 2015

Siedem pytań do pisarza. Natasza Socha. Wyniki. Wywiad.



1.    Poruszyła Pani w swojej najnowszej książce dość delikatny temat, a mianowicie dorosłego już mężczyznę w dalszym ciągu łączy z matką pępowina. Ciekawa jestem dlaczego wybrała Pani akurat ten temat? Czy pomysł sam wpadł do głowy, a może ktoś sprawił, że "Maminsynek" pojawił się na księgarnianych półkach?

Pokolenie „maminsynków” to syndrom naszych czasów. To tylko złudzenie, że współcześni mężczyźni przecinają pępowinę w momencie narodzin. Gdy tylko orientują się, że świat jest zbyt skomplikowany, a życie trudniejsze, niż im się wydawało, symboliczna pępowina odrasta, a oni wracają galopem pod skrzydła mamusi. W Ameryce mówi się na nich „boomerang kids”, bo właśnie niczym bumerangi powracają pod rodzinny dach. Czyja to wina? I nas, matek wiecznie chuchających i wyręczających we wszystkim swoje dzieci, i po części ojców, którzy nie potrafią się zbuntować i wreszcie samych synków, którzy na pierwszym miejscu stawiają wygodę i podetkany pod nos obiadek. W książce jest taki fragment, w którym Amelia dochodzi do wniosku, że powinnyśmy wychowywać więcej tzw. lumberseksualnych facetów, czyli twardych, stanowczych i samodzielnych.
Gdyby matki próbowały wychowywać swoich synów na drwali, być może po świecie nie chodziłoby tak wiele męskich oferm. Nie ściągano by im bucików w wieku ośmiu lat, nie noszono za nimi tornistrów, tylko wysłano do lasu, żeby upolowali bażanta na kolację. Taka współczesna Sparta. Po jakimś czasie zachwiana męska tożsamość znowu wróciłaby do normy, a faceci poczuli, że to co im wisi między nogami to jednak jaja”.



2.    Czy inspiracją do przedstawionych w Pani książkach historii są obserwacje ludzi, świata, a może czerpie Pani z historii bliskich osób, czy też korzysta z wyobraźni?

Wszystko po trochu. Każdy pisarz ma chyba w sobie coś takiego, że lubi obserwować świat, który go otacza, a zwłaszcza ludzi i ich zachowania. Wszędzie czai się jakaś historia, którą należy wyłapać, doprawić własną wyobraźnią i własnymi spostrzeżeniami – i tak właśnie powstaje książka. Rzadko kiedy losy bohaterów mają swoje stuprocentowe odbicie w rzeczywistości. To raczej zlepek różnych osób, różnych zachowań i sytuacji, które wpadły nam w oko i które zostały przetworzone w naszej głowie. Część tych historii jest często przerysowana, pokazana w krzywym zwierciadle właśnie po to, by podkreślić dany problem, uwypuklić go i uczulić na pewne sytuacje. Leander jako Leander nie istnieje. W jego ciele kumuluje się cała armia Leandrów nie potrafiących dorosnąć. Matka jako Matka też nie istnieje. To raczej puzzlowa układanka przeróżnych matek i ich skrzywionych relacji z dziećmi.




3.    O tym, że świetnie bawi się Pani w kuchni, ucząc dzieci kucharzenia, już wiem:) Mnie, jako nauczycielkę przedszkola, która stara się "zarażać" swoich wychowanków pasją czytania, interesuje czy ma Pani jakiś ciekawy sposób na rozbudzanie wśród dzieci zainteresowania słowem literackim?

W dzisiejszych czasach bardzo trudno jest zachęcić dziecko do czytania, bo z każdej strony łypią na nie inne atrakcje – gry komputerowe, gadające zabawki, „ajfony”, „ajpady”, interaktywe hełmy, miecze i x-boxy. I jak tu przebić się z zadrukowanym papierem? Jedynym wyjściem jest metoda na Szeherezadę. Ona, aby uniknąć śmierci opowiadała księciu ciekawe historie i urywała w najciekawszym momencie. Ja robiłam dokładnie tak samo czytając moim dzieciom. Dochodziłam do momentu, w którym smok zbliżał się do królewicza, albo mały lisek stawał nad przepaścią i... I zamykałam książkę. Ten wrzask, że tak nie wolno, że mam czytać dalej, że oni teraz nie zasną – bezcenne. Z czasem pojawił się u nich tzw. głód ciągu dalszego. Teraz są już w szkole i czytają sami. Zasada jest jedna – nie wolno im obejrzeć żadnej sfilmowanej książki, dopóki jej nie przeczytają. Olga kończy szósty tom Harry’ego Pottera i dopiero wtedy pokażę jej film. Zresztą już po pierwszym tomie uznała, że „w książce było dużo więcej i ciekawiej”.


4.    Proszę nam zdradzić Pani przepis na napisanie dobrej powieści. Co w trakcie pisania było dla Pani najłatwiejsze, a co najtrudniejsze? Czy pojawia się brak weny twórczej?

Gdyby istniał taki przepis, mielibyśmy same bestsellery na półkach.  Niejeden pisarz dałby się pokroić za receptę na dobrą książkę. Chyba nie ma jednej reguły, jakiegoś jednego pisarskiego prawidła. Dobra książka to zlepek wielu czynników – ciekawego lub modnego tematu, intrygująco opisanego. Nie bez znaczenia jest sam język – osobiście nie lubię książek, które „haczą” w trakcie czytania. Przechodzenie ze zdania w kolejne zdanie powinno być płynne, przyjemne. Czytelnik nie powinien się męczyć, cofać do początku, bo nie zrozumiał, o co autorowi chodziło. W kolejnych stronach powieści trzeba się z przyjemnością zanurzać, a nie co chwila wystawiać głowę, by złapać oddech.
A co do weny... Praca pisarza nie bazuje wyłącznie na wenie, ale też na systematyczności i pewnym skupieniu. Jeśli codziennie zmusimy nasze pośladki do kontaktu z krzesłem, odpalimy komputer i zaczniemy pisać, to nawet najbardziej obrażona na nas wena, w końcu się pojawi. Autorzy kochają wymówki, wiem coś o tym. Dzisiaj mam gości, jutro pranie, a pojutrze zaplanowałam wielki spacer z chomikiem. Tymczasem pisanie należy traktować jak każdą pracę. Z doświadczenia wiem, że wystarczy pół godziny od momentu włączenia komputera, by historia, którą piszemy zaczęła nas wciągać, bohaterowie nawoływać, a my powoli przenosimy się wtedy do świata naszej wyobraźni. No, chyba, że wygra spacer z chomikiem.




5.    Czy łatwo przychodzi Pani napisanie zdania rozpoczynającego książkę?

Różnie. Czasem pierwsze zdanie wymyślam rzeczywiście na samym początku i ono jest rodzajem startera do dalszego biegu. Tak było w przypadku „Macochy”. „Mam dziecko” – napisałam na kartce i... pobiegłam.
Czasem jednak jakieś zdanie wypowie nasz bohater w połowie książki, a ty myślisz sobie – mam początek! To właśnie tak musi się zaczynać!

6.    Zawsze się zastanawiałam, jak to jest napisać książkę, czy są to chaotyczne myśli przelewane na papier w przypływach weny, czy pisanie według ustalonego grafiku. Jak wygląda praca pisarza od tej właśnie strony, czyli od początku, od samego powstania pomysłu?

Pewnie każdy pisarz pracuje inaczej. Najpierw rodzi się pomysł. Potem do tego pomysłu doklejamy kolejne, aż powstaje jakaś historia. Jak ją jednak napiszemy, zależy od stylu naszej pracy. Mnie często wpadają pewne myśli do głowy, które rozwijam i zapisuję, bez zastanawiania się czy ten fragment pasuje do poprzedniego. To coś w rodzaju puzzli. Oczywiście całości towarzyszy myśl przewodnia, ale to nie znaczy, że wszystkie wątki piszę po kolei. Dopiero później dopasowuję je do książkowej układanki i cieszę się, kiedy z tych fragmentów zaczyna powstawać konkretny obraz. Czasem jest też tak, że jeden wątek niejako nakręca kolejny, a czasem stajemy jak wryci, bo nagle droga się urwała i nie bardzo wiadomo jaki będzie ciąg dalszy. Wtedy należy napić się wina ;-).





7.    Którą lekturę z dzieciństwa lub młodości darzy Pani największą sympatią i dlaczego?

Mam starszego o dwa lata kuzyna, z którym zawsze bardzo lubiłam się bawić. Ale ponieważ byłam dziewczyną i to młodszą, on niechętnie zgadzał się na wspólne strzelanie do żołnierzyków czy też podglądanie życia pająków. W końcu, żeby się ode mnie odczepić powiedział: musisz przeczytać „Władcę pierścieni”, ja cię odpytam i jak zdasz egzamin, będziemy się razem bawić. Miałam wtedy dwanaście lat i przebrnięcie przez Mordor było trudniejsze niż bieg przez płotki w szpilkach. Ale dałam radę. Niewiele wtedy zrozumiałam z tej książki, ale w mojej głowie zamieszkały elfy, hobbici, orki i krasnoludy. I to mi zostało do dzisiaj.  Uwielbiam książki i filmy fantasy i jestem pewna, że w poprzednim życiu miałam nie psa, ale smoka oraz piękne elfickie uszy. W wieku dwudziestu lat przeczytałam raz jeszcze „Władcę pierścieni” i pokochałam Aragorna miłością straszliwą. A kiedy w ekranizacji zagrał go Viggo Mortensen, zrozumiałam, że to był słuszny wybór. 

PYTANIE DODATKOWE NAGRODZONE KSIĄŻKĄ


"Żegnaj - ktokolwiek wymyślił to słowo, powinien smażyć się w piekle." - takie słowa można przeczytać w "Utracie" Rachel Van Dyken. Za powstanie/wymyślenie jakiego słowa otworzyłaby Pani bramy raju?
Oblicza Róży


Za trzy słowa. „Mamo, kocham cię”. Bo chociaż często tracę cierpliwość i siły, a nawet jestem w stanie ryknąć niczym smoczyca, to jednak najbardziej na świecie kocham moje dzieci. 

2 komentarze:

  1. Świetny wywiad, co zresztą nie dziwi, bo rozmowa z panią Nataszą to sama przyjemność :) Dziękuję za nagrodę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy wywiad, jeden z ciekawszych.

    OdpowiedzUsuń