poniedziałek, 2 lutego 2015

Siedem pytań do pisarza... Liliana Fabisińska wyniki



Kiedy i gdzie najchętniej Pani tworzy? Np. o poranku czy lepiej wieczorem, a może np. więcej pisze Pani wiosną ...i czy temu zajęciu coś sprzyja?
joasmol@gmail.com

Bardzo lubię pisać na wakacjach, nad jeziorem albo nad morzem. Widok wody za oknem, albo siedzenie z komputerem pod drzewem z widokiem na tę wodę, sprawia, że pisze się cudownie. Ale tak naprawdę najszybciej piszę wtedy, kiedy nadciąga deadline… albo kiedy minął on przedwczoraj, a książka wciąż jest nieskończona… Wtedy śni mi się nawet mój wydawca! Pisanie książek jest tylko jedną z moich prac… a raczej pasją, a nie prawdziwą pracą. A więc, tak jak innymi pasjami, zajmuję się nią w wolnym czasie. Czyli wtedy, kiedy nie muszę napisać żadnego pilnego artykułu, nic przetłumaczyć ‘na wczoraj’, i kiedy nie trzeba odrabiać z lekcji z córką. Najczęściej jest te chwile na pisanie książek zdarzają mi się w nocy. Siedzę na kanapie, piję zieloną herbatę i piszę.

Ale wcześniej czy później przy każdej książce przychodzi taki moment, kiedy ona zaczyna się rozpychać łokciami i zabiera większość mojej uwagi, energii i czasu. Lubię go, bo to znaczy, że historia zaczyna naprawdę żyć, bohaterowie mówią swoim głosem… I wtedy nie ma przebacz, odkładam na kilka tygodni inne prace, albo przynajmniej je ograniczam do minimum, przestaję czytać książki, bo inne fabuły już mnie nie interesują, nie oglądam filmów, tylko piszę. Mam notes w torbie, piszę w autobusie, poczekalni u dentystki… Po prostu wszędzie, i o każdej porze. Jeśli nie mam notesu, piszę na paragonach, ulotkach reklamowych. Na czymkolwiek. A potem, gdy przychodzi ta moja cicha noc, siadam wreszcie do komputera, przepisuję te bazgroły z kartek – i piszę dalej, do chwili, gdy zamkną mi się oczy, albo gdy rozsądek powie, że trzeba już iść do łóżka, bo budzik bezlitośnie zadzwoni o 6.40...


Oczywiście pomysły na książki nie przejmują się budzikiem, porami roku ani terminami. Niemal zawsze jest tak, że kiedy zaczynam coś pisać, do głowy przychodzi mi zupełnie inna książka. I krzyczy „Napisz mnie pierwszą!”. Próbuję ją mamić obietnicami, że będzie następna… ale czasami się nie udaje. Z „Córeczką” właśnie tak się zdarzyło. Byłam już umówiona z wydawnictwem Filia na inną, lekką jak puch, wesołą historię… już brałam się do pracy, już mieliśmy obgadany termin wydania... A tu, masz ci los, objawiła się Kropeczka stojąca w drzwiach Agaty i mówiąca „Kiedyś, przez kilka dni, byłaś moją mamą”. Nie mogłam się od niej uwolnić. Padłam więc przed wydawcą na kolana, prosząc, żeby pozwolił mi najpierw napisać tę historię… A wydawca bez wahania powiedział „OK”. To chyba naprawdę jest najfajniejszy wydawca na świecie!

Pani Liliano, co Pani lubi czytać, przy jakiej lekturze Pani odpoczywa i jakich autorów ceni i poleca?
Katarzyna Knap

Przyznam, że polskiej literatury czytam niewiele. Jeśli już to głównie kryminały, albo książki znajomych, które czasami trafiają do mnie jeszcze przed premierą. Ostatnio oczywiście czytałam „Pierwszą na liście” Magdy Witkiewicz. Podobnie jak ja w „Córeczce”, Magda poruszyła bardzo trudny temat, związany ze zdrowiem – w jej przypadku chodzi o przeszczepy szpiku… Myślę, że fantastycznie połączyła te trudne wątki z fascynującą historią przyjaźni, miłości, odpowiedzialności. Dwa dni temu skończyłam „Maminsynka” Nataszy Sochy, który ukaże się za kilka tygodni. Szalenie zabawna powieść o mężczyźnie, którego serce wciąż bije dla mamusi… i o teściowej, która może się przyśnić w najkoszmarniejszym śnie! Poczucie humoru Nataszy, absurdalne, zgryźliwe, zwariowane, przywodzi mi na myśl Joannę Chmielewską.



Najwięcej jednak czytam kryminałów, oczywiście skandynawskich, ale także niemieckich i angielskich. Mam też ukochanych pisarzy, na których nowe książki czekam zawsze z zapartym tchem, i ich czytanie jest dla mnie wielkim świętem. Są to John Irving, David Lodge, Zadie Smith…
Kiedy gdzieś wyjeżdżam na wakacje, albo na weekend, staram się czytać książkę, która rozgrywa się w tym właśnie miejscu. Mam półkę, na której czekają książki ‘rzymskie’, ‘hiszpańskie’, ‘londyńskie’. Nigdy nie zapomnę emocji, które mi towarzyszyły, kiedy czytałam ‘Maga’ na plaży w Grecji. Bohater jadł klopsiki zwane tsoutsoukakia. Złożyłam książkę, bo zgłodniałam, poszłam do mojej ukochanej tawerny, gdzie codziennie podają tylko jedno danie, codziennie oczywiście inne. I na tablicy kredą wypisano: Dziś tsoutsoukakia. Czułam się, jakbym jadła ten obiad z bohaterem książki Fowlesa. Kilka lat później pojechałam na wyspę Spetses, gdzie Fowles pracował jako nauczyciel w szkole z internatem… Na tej wysepce wzorował swoją wymyśloną książkową wyspę. Chodziłam po jego śladach, zakradłam się do budynków dawnej szkoły, gdzie trwał akurat remont. To moje kolejne dziwactwo: odwiedzam miejsca opisane w moich ukochanych książkach. Nie odpuszczam nawet komisariatom policji, pracowniom tatuażu, windom hotelowym albo dzielnicom czerwonych latarni.
A tak na marginesie: „Mag” nie jest już moją ukochaną książką. To powieść inicjacyjna, którą czyta się świetnie w wieku 18, 20 czy 25 lat. Teraz już z niej wyrosłam. Przy kolejnym czytaniu irytowała mnie wprost nieznośnie!



„Prawie całe zło świata wywodzi się z faktu, że ktoś się czegoś boi.” – tak mówiła Valancy w „Błękitnym zamku” Lucy Maud Montgomery. Zgadza się Pani z tą opinią? Czego Pani boi się najbardziej?
edyta.cha@wp.pl

Dla mnie Valancy wciąż jest Joanną… Czytałam „Błękitny zamek” w bardzo starym tłumaczeniu, jak wszystkie książki Lucy Maud Montgomery. Stały na półce w mieszkaniu mojej babci, w twardych płóciennych oprawach, z obwolutą, za której podarcie groziła najokropniejsza kara: niemożność pożyczenia od babci kolejnej książki. Czytałam je więc z namaszczeniem i zachwytem. Do dziś je mam, i wciąż trochę pachną tamtym mieszkaniem i używanym przez babcię pudrem…
Ale do rzeczy! Gdy zobaczyłam to pytanie, spontaniczna odpowiedź brzmiała: Najbardziej się boję, że przejadę rowerzystę. Naprawdę, ten lęk towarzyszy mi codziennie, zwłaszcza zimą, gdy po zmroku jadę nieoświetloną drogą… i niemal zawsze jedzie przede mną rowerzysta bez świateł. Boję się też os. Panicznie, bo mam alergię i już raz takie spotkanie z żądłem zakończyło się dla mnie dość koszmarnie. W oknach mam moskitiery, w torebce noszę zastrzyk z adrenaliną, i pudełko ze ssawką próżniową, do usuwania żądła… Żyję z tym lękiem, od wiosny do jesieni, jednak nie pozwalam mu przejąć nad sobą kontroli. Siedzę na trawie, jem lody w kawiarnianych ogródkach, spędzam wakacje nad jeziorem. Chociaż cały czas mam włączony miniaturowy radar z tyłu głowy.
Zgadzam się z Joanną/ Valancy. Strach potrafi nam zniszczyć życie, i sprawić, że nieszczęśliwi, sfrustrowani, niszczymy też życie innym ludziom. A najczęściej tak naprawdę to, co sobie wyobrażamy, co dzieje się w naszej głowie, jest o wiele potworniejsze niż to, co może się stać, kiedy odważymy się ten strach pokonać i zrobić coś, na co od dawna mamy ochotę.
Jest tylko jeden strach, którego nie mogę pokonać… Strach przed błędami, które znalazły się w mojej książce. Zawsze coś przegapimy, i ja i redaktorzy, zawsze zostaje w druku jakaś okropna literówka albo Bogdan zamienia się w Bohdana, a wąsacz w brodacza. Dlatego nigdy nie zaglądam do już wydrukowanej książki! Ze strachu, co tam zobaczę!



W najnowszej książce "Córeczka" porusza Pani bardzo trudny temat jakim jest AIDS. Czy nie obawiała się Pani podejmować i pokazywać wątek, który nadal jest objęty specyficznym tabu? I czy AIDS wyklucza człowieka także z miłości, czy nawet z takim wyrokiem warto o nią walczyć?

Myślę, że zawsze warto walczyć o miłość. Ona nie jest zarezerwowana, jak próbują nam wmówić niektóre kolorowe gazetki i seriale, dla pięknych, młodych i bogatych. A HIV nie jest wyrokiem. Można kochać, można mieć dzieci, robić karierę, uprawiać sport. Ważne, by jak najszybciej dowiedzieć się o tym, że żyjemy z tym wirusem, trafić pod opiekę lekarza i psychologa. Wiele osób próbuje kupić w internecie testy na HIV do użytku domowego. Chcą przebadać się z dala od ludzi, anonimowo. Na szczęście żaden odpowiedzialny koncern nie chce wypuścić takich testów domowych. Bo z taką informacją nie można zostawić człowieka samego. Po to są właśnie w każdym mieście punkty konsultacyjno-diagnostyczne. Tam też testy są anonimowe, ale w pakiecie z testem jest rozmowa. I to jest bardzo ważne.
Wśród pytań, które chcieliście mi zadać w tym wywiadzie, kilka dotyczyło tego, komu powinniśmy powiedzieć, że mamy HIV, kto powinien o tym wiedzieć w przedszkolu, czy można adoptować dziecko, będąc osobą seropozytywną, i czy przyznawać się do tego w ośrodku adopcyjnym. Mam oczywiście na ten temat swoje zdanie… ale myślę, że to są pytania, z którymi warto pójść właśnie do punktu konsultacyjno-diagnostycznego. Rozmawiałam z pracującymi tam ludźmi, przygotowując się do pisania „Córeczki”. To są bardzo wrażliwe, bardzo doświadczone osoby, które potrafią w każdej sytuacji doradzić, podpowiedzieć, poszukać najlepszego wyjścia. Często takiego, które nam w ogóle nie przychodzi do głowy. Chciałam tą książką odczarować i robienie testów, i chodzenie do tych punktów po to, żeby porozmawiać z kimś, kto wie o HIV więcej niż my. Ale przede wszystkim chciałam pokazać, że HIV naprawdę może dotyczyć każdego z nas… Chociaż muszę podkreślić, że „Córeczka” to nie jest „książka o HIV”, ale przede wszystkim książka o miłości, nie tylko mężczyzny i kobiety, ale też rodzica i dziecka…


Skąd, Pani zdaniem, bierze się tak wielki strach i obawa przed osobami zakażonymi wirusem HIV?

Myślę, że przede wszystkim z niewiedzy. Boimy się tego, czego nie znamy i nie rozumiemy. Kilka dni temu przeglądałam wyniki badań dotyczących wiedzy o wirusie HIV wśród kobiet w ciąży i tych, które dopiero ją planują. To bardzo świeże, polskie badania, dostępne tutaj: http://www.aids.gov.pl/badania_spoleczne/698/ . Okazuje się, że główne skojarzenia młodych Polek z HIV to wstyd i strach. Kobiety w ciąży oburzają się na lekarzy, proponujących im badanie. Mężowie uznają, że skierowanie na test to dowód na niewierność żony. Nie brakuje osób, które wciąż wierzą, że można zarazić się HIV u kosmetyczki, u dentysty… Uważamy, że to nas nie dotyczy, że osoby seropozytywne to ‘patologia’, narkomani, prostytutki, albo zmieniający partnerów jak rękawiczki homoseksualiści (Ten mit, że homoseksualista to z reguły ktoś rozwiązły i niemoralny, wkurza mnie zresztą okropnie!). A przecież wystarczy, że w czasach studenckich miałyśmy chłopaka, który przed nami spał z dziewczyną, o której niewiele wiedział. To nie patologia, większość z nas ma jakąś przeszłość… I nie myślimy o tym, że ona może być śmiertelnie groźna.
Rozmawiałam dziś z dziewczyną, której zlecono test na HIV w pierwszym trymestrze ciąży, a potem ponownie, w trzecim. Powiedziała lekarce: Ależ ja mam cały czas tego samego partnera, więc nic się nie zmieniło. Lekarka zapytała: Da pani sobie obciąć rękę, że mąż nie miał w tym czasie skoku w bok? Nie dała sobie obciąć ręki, mimo że kocha męża i mu ufa. Uznała, że nie warto ryzykować zdrowiem i życiem własnym i dziecka i wśród wielu innych badań zrobiła i ten test.



Jak skutecznie rozbudzać wśród najmłodszych zainteresowanie książką, by wyrośli na świadomych czytelników?

Z moich obserwacji wynika, że rodzice, którzy narzekają, że ich dzieci nie chcą czytać, sami nie czytają książek. Uważają, że dziecko „ma obowiązek” czytać, bo musi nauczyć się literek i poznać lektury. Ale oni już nie muszą tego robić. Jak więc dziecko ma pokochać literaturę, skoro jego mama i tata jej nie kochają?
Oczywiście, także w domach pełnych książek często ciężko jest zagonić dzieci do czytania – bo mają tablety, smartfony, i inne elektroniczne zabawki, oglądają lektury na DVD… Ja jestem w tej sprawie dość konserwatywna. Moja córka nie ogląda adaptacji książek, dopóki ich nie przeczyta (lub – dopóki nie przeczytamy ich razem…). Czytamy w tej chwili trzeci tom przygód Harry’ego Pottera, i dopiero kiedy skończymy, obejrzymy trzeci film. Pierwszych dwóch tomów słuchałyśmy razem z płyt, w cudownej interpretacji Piotra Fronczewskiego. Audiobooki to też jest doskonały sposób na to, by dziecko uczyło się słuchania książek, wchodzenia w świat, który istnieje tylko w wyobraźni. Słuchajmy ich w samochodzie, zamiast włączać w nim dziecku kreskówki, które w dodatku często wywołują chorobę lokomocyjną!
Wierzę w to, że jeśli kupujemy dziecku książki, jeśli ono widzi nas przy lekturze, to pewnego dnia, gdy obudzi się wcześnie, lub będzie się nudzić, sięgnie po jedną z książek leżących w jego pokoju. Obkładanie dziecka książkami naprawdę działa!
Moim zdaniem najgorsze, co możemy zrobić, to zmuszać malucha do czytania. Pokazujmy je raczej jako przygodę, zabierajmy dziecko do biblioteki czy księgarni i mówmy ‘Idź, obejrzyj książki dla dzieci, a ja obejrzę swoje, wybierzemy coś i za pięć minut się tu spotkamy’… Może wypożyczy dziesięć razy książkę, której nie otworzy – ale za jedenastym razem zacznie czytać, i przepadnie.






Trzeba mieć wielką wyobraźnię, by pisać książki. A kim by Pani była, gdyby nie została pisarką, jaką ścieżką by Pani podążała?
justynawolny@interia.pl

Myślę, że i tak bym pisała, nawet gdyby nikt mi za to nie płacił. Pisałam książki od wczesnego dzieciństwa. Moja mama przechowuje te pierwsze do dziś. Miniaturową „Noc w piórniku”, którą stworzyłam dla moich lalek mając siedem czy osiem lat, i pisane rok czy dwa lata później w zeszytach znacznie dłuższe, już pełnowymiarowe książki. O zgrozo, sama je wtedy ilustrowałam, mimo że talentu do rysowania czy malowania nie mam za grosz! Choć nie zawsze to moje namiętne pisanie szło w parze z piątkami z polskiego. Miałam polonistę, który uważał, że za lekko podchodzę do książek, za dużo się śmieję, i kiedy wygrałam olimpiadę polonistyczną podarował mi „Syzyfowe prace”. Chciał, żebym potraktowała ten tytuł jako drogowskaz na dalsze życie. Chyba mu się nie udało…




Oprócz książek i książeczek pisałam też pamiętniki, chyba przez piętnaście lat. Do dziś piszę tasiemcowe listy, długopisem, na kolorowych papeteriach, do kilku koleżanek na całym świecie, które poznałam jeszcze w liceum, w klubie korespondencyjnym. Chciałam podróżować po świecie, więc wymyśliłam, że będę miała koleżanki, które będę mogła odwiedzać. Przy okazji pisania tych listów nauczyłam się angielskiego. A niektóre przyjaźnie przetrwały do dziś, i faktycznie się do dziś odwiedzamy, już z partnerami i z dziećmi…
Całe moje życie jest związane z pisaniem. Tłumaczę książki i książeczki dla dzieci, redaguję, jestem dziennikarką. Ale oprócz tego jestem kryminologiem i pedagogiem, piszę doktorat… Zawsze mam pięć prac jednocześnie, wszystkie na wczoraj. Ale te związane z książkami są mi najbliższe. Więc może, gdybym nie pisała, zostałabym bibliotekarką? Albo prowadziłabym małą księgarnię, połączoną z kawiarnią? Tak całkiem bez słowa pisanego chyba bym nie wytrzymała!



Chciałabym podziękować za wszystkie pytania. Mam kaca moralnego, że nie mogę odpowiedzieć na wszystkie, ale formuła jest bezlitosna: tylko siedem! A więc starałam się wybrać te, które poruszały wątki powtarzające się u kilku osób, albo rozbudowywać odpowiedzi tak, żeby zahaczyć o te niewybrane pytania… Tak, żeby jak najmniej osób było pokrzywdzonych.

A nagroda za najciekawsze pytanie trafia do: iwona067@gmail.com
Ja też, tak jak Pani, bardzo chcę, żeby dzieci kochały książki!

6 komentarzy:

  1. Wspaniały wywiad. Dziękuję. I gratuluję zwyciężczyni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wywiad, gratulacje dla Iwonki :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. gratulacje, bardzo ciekawy wywiad :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawy wywiad. i bardzo miło ze strony Pani Liliany, że tak dokładnie, wyczerpująco odpowiedziała na pytania. Nie "na odczepnego".
    I gratulacje dla Iwony :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) I w pełni się z Tobą zgadzam:) Wywiad bardzo wartościowy. Super kobieta, super autorka no i dzięki Ani, która stworzyła miejsce do którego chętnie się wpada i zaczytuje;)

      Usuń