wtorek, 22 października 2013

Konkurs z "Obrońcą nocy" Agnieszki Lingas-Łoniewskiej do wygrania!

Jutro premiera najnowszej powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, zatytułowanej "Obrońca nocy". Moja recenzja tego tytułu jest tutaj: http://asymaka.blogspot.com/2013/09/recenzja-przedpremierowa-obronca-nocy.html
Okładka wygląda tak:

Książkę czytałam już jakiś czas temu, bardzo mi się podobała. Znajoma blogerka poleca ją na okładce, co bardzo mnie cieszy, a która to ze znanych mi z tego specyficznego środowiska osób nie zdradzę ;) Przekonajcie się sami!

Konkurs organizuję ja, sponsorami nagrody są Wydawnictwo Novae Res i Autorka. Wystarczy odpowiedzieć na jedno pytanie, pozostawiając oczywiście komentarz pod tym postem, wraz z adresem e-mail.
Jak wspominacie szkolne czasy, z rozrzewnieniem, nostalgią, sentymentem? Uważacie, że to był wspaniały okres w Waszym życiu, czy wręcz przeciwnie? Pytanie nasunęło mi się w związku z rozmową z moimi dawnymi koleżankami i kolegami z czasów ogólniaka! Pytanie niezwiązane z tematyką książki, ale co tam! Po prostu ciekawa jestem Waszych wspomnień :)
Trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie :)
Możecie polubić moją stronę, udostępniać konkurs, będzie mi bardzo miło, ale jak zawsze nie jest to wymogiem.
I zapomniałabym, konkurs potrwa od 22 października do 29, do dwudziestej czwartej. Chyba o niczym nie zapomniałam?

50 komentarzy:

  1. To ja się zgłoszę:) jako pierwsza aneveliin@gmail.com.
    Odpowiedź na Twoje pytanie jest dwojaka bo o ile podstawówkę wspominam znakomicie i przyjaciół z tego okresu mam do dziś. To już ogólniak niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja również do czasów szkoły podstawowej mam dużo większy sentyment ;)

      Usuń
  2. Czasy szkole wspominam miło, ale nigdy w życiu nie chciałabym wrócić do tego okresu. Dlaczego? Obecnie jestem niezależna, mądrzejsza niż wtedy (a przynajmniej taką mam nadzieję) i nie przejmuję się drobiazgami. Prawdziwych przyjaciół poznałam dopiero w dorosłym życiu, tak samo prawdziwą miłość, a wszystkie moje bliskie znajomości z lat szczenięcych zawiodły. Szczerze? Lepiej być dorosłym, może i problemów jest więcej, ale mimo wszystko życie ma teraz lepszy smak :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ach, zapomniałam o mailu: martakowalik16@gmail.com

      Usuń
    2. Marta, zgadzam się z Tobą, wrócić bym nie chciała, może na moment, na kilka dni... teraz znam swoja wartość, nie jestem już taka, jaka byłam wtedy, szczególnie w czasach ogólniaka, szkołę podstawową wspominam dużo cieplej ;)

      Usuń
  3. Ha! Pytanie jak dla mnie również na czasie ;)
    Ostatnio właśnie miałam spotkanie ze znajomymi z liceum i oglądaliśmy zdjęcia sprzed 14 lat, także przeżyliśmy lekki szok kiedy się okazało, jak bardzo się zmieniliśmy przez ten czas ;)
    Na Naszą niekorzyść było to, że znajomi, u których się spotkaliśmy mieli rzutnik i niektóre zdjęcia oglądaliśmy w nieprzyzwoicie dużym powiększeniu ;)
    Chyba trochę odbiegłam od tematu, ale widać jednak po powyższej wypowiedzi, że czas szkoły wspominam bardzo dobrze :) Było kilka takich zdarzeń, o których mówi się tylko we wtajemniczonym gronie, wspólnie organizowane 18stki w słynnym, lecz niestety nie działającym już w Gdańsku "Rudym Kocie", imprezy karaoke w "Parlamencie", pierwsze sympatie, zbiorowe picie wina z gąsiorka u mnie w piwnicy, wagary przesiedziane w kościele (nie pytajcie dlaczego ;)). Także czasy czasy szkoły wspominam jak najbardziej miło i przyjemnie, a nauka była tylko małym dodatkiem do zawartych w tym czasie przyjaźni :)

    kasiasy@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ukończyłam szkołę średnią 13 lat temu, spotkanie ma być w przyszłym roku, też będzie zatem 14 lat... kawał czasu!

      Usuń
  4. Książkę już mam, ale życzę wszystkim powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. mail: monikarysta@gmail.com
    O swoich czasach szkolnych, w szczególności o liceum trudno mi mówić. Łzy stają w oczach, twarz zdobi smutna podkówka, a w mieszkaniu słychać ciche pipipi,pipipi. Bo ja tak bardzo tęsknię! To był jeden z najwspanialszych okresów w moim życiu, choć było trudno, pot mieszał się z krwią przegrzanego mózgu, to wspaniała klasowa ekipa stu procentowo rekompensowała wszystkie przeciwności :) Zabawa w chowanego w "melinie", klasowe Wigilie, jakich nigdy wcześniej nie miałam, śpiew przy gitarze, małe "pomoce" podczas testów, wygłupy na przerwie i na lekcji w sumie też...Co najlepsze, pomimo tego że, porozjeżdżaliśmy się we wszystkie strony Świata, nadal utrzymujemy jako, taki kontakt :D Więcej nie pisze, bo już mnie wzruszenie łapie i tęsknota za tymi głupolami :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam.
    Chętnie zgłaszam się do konkursu.
    Cóż.....Należę do pokolenia z wyżu demograficznego. Moje wspomnienia ze szkoły, czy to podstawowej, czy technikum, to przeładowane klasy (ciekawe, co dzisiaj wymyślili by ci mądrzy ministrowie na takie przeładowane klasy?), grupy liczyły po trzydzieści kilka osób, dodatkowo były tworzone po A, B, C. Ale mimo wszystko....atmosfera tamtych lat była taka jakaś bardziej swojska. Nie było takiej rewii mody, jaka jest obecnie. Byliśmy biedni, skromnie ubrani, podręczniki wypożyczaliśmy ze szkolnej biblioteki - niekiedy z brakiem kilku stron. Pamiętam, jak w ramach dodatkowych zajęć mogliśmy uczyć się obsługi komputera - to był full wypas, jak na tamte czasy, czy zakładaliśmy teczki tematyczne w bibliotekach. Nie wspominając o wycieczkach klasowych, ogniskach, Wigilie klasowe, czy po prostu zwykłe pogadanki z wychowawcą. Wydaje mi się, że nam wtedy bardziej na wszystkim zależało, żeby mieć wysoką średnią ocen, dodatkowe punkty za uczestnictwo, książki czytało się na morgi, na zdobyciu dobrego wykształcenia. Było biednie, skromnie, ale potrafiliśmy się zgrać i dogadać. Takie są wspomnienia trzydziestojednolatki. Gdy dzisiaj moim chłopcom opowiadam, jak to my mieliśmy, że musieliśmy szybko wszystkiego się uczyć i dochodzić samemu, a oni mają to na wyciągnięcie ręki, nie mogą uwierzyć. Ale...dzisiaj są inne czasy.
    Ot, taka moja refleksja. Pozdrawiam:)
    agnieszkak782@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, jesteśmy rówieśniczkami, mam podobne spostrzeżenia do Twoich, moja Gosia kompletnie nie potrafi sobie wyobrazić "moich czasów"

      Usuń
  7. z sentymentem wspominam tylko szkołę pielęgniarską.szkoła mieściła się w dworku obok łazienek. aura niesamowita.wykładowcy super. To te kobietki pokazały jaka ma być pielęgniarka z powołania. wszystko było takie proste, piękne aż się chciało iść naprzód z wypiętą piersią. ale życie nie jest bajką, szkołę wkrótce zamknęli a wartości stamtąd wyniesione zatarło życie. ale warto wtedy było wierzyć i powrócić tam jednym tchnieniem

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgłaszam się ania.glod@amorki.pl
    Jak wspominacie szkolne czasy, z rozrzewnieniem, nostalgią, sentymentem? Uważacie, że to był wspaniały okres w Waszym życiu, czy wręcz przeciwnie
    Oj czasy szkolne były piękne . Za każdym razem gdy je wspominam na mojej twarzy gości uśmiech a podczas oglądania zdjęć w oczach pojawiają się łzy wzruszenia. Pierwsze przyjaźnie, które trwają do dziś wspólnie spędzone chwile niekończące się rozmowy , zwierzenia , wsparcie, którego się nie zapomni stresujące egzaminy po podstawówce gimnazjum i matura. Niesamowite osoby, które zawsze są z Tobą ciekawe lekcje z, których naprawdę wiele wyniosłam , wycieczki wypady do kina . Atmosfera po prostu wszystko było tak jak chciałam i jak sobie wymarzyłam. Lata szkolne do dla mnie czas kiedy spotkałam świetnych ludzi , fenomenalnych nauczycieli, czas który wiele nauczył, otworzył oczy , pokazał jak ważny jest szacunek do drugiej osoby, szczerość, wzajemna pomoc, życzliwość i siła przyjaźni. Szkoda, że to już tylko wspomnienia do których nie ma powrotu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz na studiach jest zupełnie inaczej nie mówię, że źle ale inaczej to już nigdy nie będzie to samo .

      Usuń
  9. Jak wspomnienia,to wspomnienia.Ja również chodziłam do Liceum Medycznego.W pięknym pałacyku Carycy Katarzyny II,na szczycie którego widniał wielki globus.W moich czasach do tej szkoły chodziły same dziewczęta/potem nastąpiły zmiany /Oczywiście w związku z tym zaczęło krążyć po moim mieście powiedzenie,że jak szkołę opuści chociaż jedna dziewica to globus z hukiem spadnie na ziemię.Wiele pokoleń pielęgniarek skończyło edukację,szkoła zmieniła swoje przeznaczenie,gdyż pozamykano wszystkie Licea Medyczne w naszym kraju.Globus ani drgnie.Stoi na dachu pałacyku po dziś dzień.To jak było z dziewicami w mojej szkole?
    jolunia559@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Czego bym nie powiedziała, jedno jest pewne: najgorsze i najlepsze chwile, jakie przeżyłam w trakcie mojej edukacji, uczyniły ze mnie takiego, a nie innego człowieka. Podstawówka była moim największym koszmarem - bo zbyt często się zdarza, że największym utrapieniem dziecka są inne dzieci. Gimnazjum największą radością - bo żyłam beztrosko i wreszcie byłam akceptowana przez wszystkich. Liceum to (aktualnie) najlepsi ludzie, najwięcej śmiechu i totalny brak życia prywatnego poza weekendami. Ale nie żałuję niczego. Nauczyłam się nie tylko kompletnie zbędnej mi do życia fizyki*, ale też tego, jak żyć tak, żeby być szczęśliwym. Znalazłam pasję, spełniłam wiele marzeń. Dowiedziałam się jak wierzyć, że może być jeszcze lepiej.

    *Żartowałam, w dalszym ciągu nie potrafię fizyki.

    ewa1281@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo się cieszę, że znalazłaś pasję i spełniłaś marzenia, to najważniejsze :)

      Usuń
  11. Właśnie tak, jak napisałaś wspominam swoje szkolne czasy! Oprócz dojazdów do szkoły średniej. Nauczyciele mi zrobili "kuku na muniu" w pozytywnym znaczeniu! Zauroczyli sobą i szkołą, wiedzą i umiejętnościami, wycieczkami i konkursami, pokazali piękno świata i zachęcali do rozwijania talentów, chwalili, ale i czasem ganili (oj co ja się wstydu najadłam kiedyś na polskim chyba w kl. 7, kiedy to polonistka przy tablicy obstawiła mnie za 1 błąd ortograficzny, bo ja generalnie ich nie robiłam, ale do dziś wiem, jak się pisze "kożuch"), nauczali i wymagali, doradzali i motywowali. I to do tego stopnia nauczyciele mnie zauroczyli, że postanowiłam dołączyć do tego grona! A miałam iść na medycynę, jednakże miłość do literek zwyciężyła. Dziś tylko mi trochę żal, że w czasach swego dzieciństwa nie miałam takich możliwości zdobywania wiedzy i rozszerzania horyzontów nie tylko myślowych, jakie ma współczesna młodzież...

    martucha180@tlen.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo z tej strony na to nie spojrzałam, może maja teraz łatwiej, ale nie szanują tego i nie rozumieją

      Usuń
  12. Jestem już na czwartym roku studiów i nie ma dnia bym nie marzyła o powrocie do czasów podstawówki. Każdy etap szkolnictwa, czy to podstawówka, gimnazjum czy liceum wspominam zawsze bardzo dobrze. Chyba właśnie szkolnictwo powinno dostarczać nam przyjemnych chwil. Ja uważam się za szczęściarę, bo zawsze miałam przy sobie ludzi, z którymi do dziś mogę "konie kraść".
    Czasy podstawówki to przecież nie przelewki, nie można mieć czasu na drzemki, czy bawienie się klockami. Lecz trzeba grzecznie odrabiać zadania, uczyć się systematycznie, no bo przecież kto z nas nie lubi matematyki? W czasie drugiej klasy z powodów rodzinnych wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Przecież do szkoły trzeba chodzić! Więc pół roku spędziłam w miejscu którego nie znam, jest przeraźliwie gorąco (ok. 40 stopni ciepła – Miasto Phoenix, stan Arizona), a ja biegam po terenie szkoły w mundurku od poniedziałku do piątku nie znając kompletnie języka. Ileż to było płaczu, że nikt mnie nie rozumie, że nie potrafię nic powiedzieć po angielsku, a przecież muszę siusiu a nawet nie wiem jak to zakomunikować pani wychowawczyni. Po tygodniu zaczęłam się przyzwyczajać do całej sytuacji, słówka po angielsku chłonęłam jak najdziksza pustynia, która zbiera każdą możliwą kroplę wody. Angielski stał się moją codziennością, dojazd do szkoły żółtym autobusem, lunch na stołówce już ze znajomymi. Mój pobyt za granicą przedłużył się do ok. roku czasu. Dziś mając 22 lata, wspomnienia tamtych chwil są dla mnie lekiem na wszystkie przeszkody które mnie teraz spotykają. Że jak? Że ja nie dam rady? Miałam 8 lat i dałam radę w kompletnie nieznanym miejscu to i teraz mnie nic nie powstrzyma :)
    Mail: riana@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  13. Podstawówkę wspominam miło. Okres gimnazjalny i licealny był średnio przyjemny. Większość osób z ówczesnych klas była zadufana w sobie, traktowała mniej przebojowe osoby jako gorsze. Jestem osobą wrażliwą, źle się czułam w ich towarzystwie i nie pozwalałam na krzywdzenie słabszych, co skutkowało obgadywaniem za plecami. Mimo to, zawarłam 3 przyjaźnie, które są bardzo stabilne i mam nadzieję, że przetrwają jak najdłużej - a najlepiej na zawsze. Czas studiów był najprzyjemniejszym momentem w moim życiu. Piszę ,,momentem", bo te 5 lat zleciało jak jeden dzień. Spotkałam mnóstwo wartościowych ludzi z którymi utrzymuję kontakt do tej pory, przeżyłam mnóstwo przygód, wydoroślałam i pojęłam sens życia. Wspomnienia tych niezapomnianych chwil mam schowane w albumach i bardzo często do nich wracam :)
    alkatraz007@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. roksi.Cu@gmail.com
    Szkolne czasy wspominam.. no właśnie, zależy jakie. Najcieplej myśli mi się o liceum. Te czasy osiemnastek, gdzie dopiero wkraczaliśmy w dorosłość, chodziliśmy na imprezy, wreszcie przestałam czuć się dzieckiem i czasem wydawało mi się, że moje życie przypomina mi amerykański film. Wszystko dobre co się niestety kończy. Właściwie to sama nie wiem czy chciałabym wrócić do tych czasów.. nie chciałabym zmieniać swoich wspomnień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "nie chciałabym zmieniać swoich wspomnień" poruszyłaś tu zupełnie inny aspekt powrotu do tego okresu, czy byłoby tak samo?

      Usuń
  15. Najmilej wspominam szkołę podstawową. W głównej mierze te najcudowniejsze obrazy w mojej głowie zawdzięczam wspaniałym nauczycielom i kolegom ze szkoły. Jednak najciekawsze i najbardziej utrwalone wspomnienia mam z okresu uczęszczania do liceum. Początki wcale nie były łatwe... Zacznijmy od tego, że musiałam wstawać bardzo wcześnie (a dla takiego śpiocha jak ja, wstawanie przed 7:00, to po prostu zbrodnia) i dojeżdżać do pobliskiego miasta, gdzie znajdowało się moje liceum. Z racji oszczędności zabierałam się z tatą, który miał akurat po drodze po pracy. Nie każdego rodzic podwozi pod szkołę o 7.00 rano, oj nie każdego! Ledwo sprzątaczki otwierały drzwi, jak już wpychałam się do środka (pewnie myślały, że tak mi śpieszno do nauki). A przez wolną godzinę jadłam śniadanie, ogarniałam się w szkolnej łazience (nie raz zdarzyło mi wyciągać z plecaka pastę i szczoteczkę do zębów, bo nie zdążyłam umyć ich w domu), powtarzałam materiał. Równie ciekawe były powroty do domu. Umawiałam się z tatą pod miejskim szpitalem, a jeśli spóźniłam się choć kilka minut, to tata stwierdziwszy, że pewnie wróciłam pociągiem, odjeżdżał do domu. A że w tamtych czasach nie miałam jeszcze telefonu komórkowego, to zdarzyło mi się kilka razy czekać kilka godzin aż tata zorientuje się, że skoro nie ma mnie w domu, to najpewniej czekam w umówionym miejscu i wracał po mnie. Te chwile wspominam akurat z ulgą, że już nie powrócą. No ale liceum to nie tylko przymus wczesnego wstawania czy ciężkie przejścia z dotarciem do domu. Z uśmiechem na twarzy wspominam grono swoich szkolnych kolegów i związane z nimi wydarzenia. Z jeszcze większym sentymentem myślę o swoich nauczycielach. Ze śmiechem przypominam sobie moje najróżniejsze wpadki. Pamiętam, że panicznie bałam się nauczycielki chemii i kiedy przez roztargnienie ubrałam się w dniu lekcji z nią w czerwoną bluzkę (a po szkole krążyła plotka, że owa nauczycielka wprost nie cierpi tego koloru; że działa to na nią jak przysłowiowa płachta na byka), to mało brakowało a zaczęłabym przepytywać osoby z innych klas czy nie chcą zamienić się na ubrania. Ostatecznie się nie zamieniłam, całą lekcję przesiedziałam skulona, ale też nie zostałam wyrwana do odpowiedzi, nie dostałam żadnej złej oceny. Mit obalony! (no mit mitem, ale do końca liceum, to jednak tak profilaktycznie rezygnowałam z tego koloru akurat wtedy gdy mieliśmy mieć chemię). Ostatnio uświadomiłam sobie, że z całego grona pedagogicznego najcieplej wspominam nauczyciela języka rosyjskiego. Nie dlatego, że był to mój ulubiony przedmiot (bo i nie był), nie dlatego, że był to mój ulubiony nauczyciel (bo nim akurat była polonistka), ale dlatego, że był najzabawniejszy i najsympatyczniejszy człowiek jakiego do tej pory spotkałam na swej drodze. Ten niesamowity gawędziarz (i jeszcze większy bajarz) z niesamowitą werwą umilał nam każdą lekcję opowieściami ze swojego życia. Czy wiecie na przykład co jest najlepszym środkiem transportu? Nie wiecie? To ja Wam powiem. Materac! Można (tak jak zrobił to mój nauczyciel) usnąć na materacu na morzu w Polsce, a obudzić się w Szwecji, ewentualnie w Finlandii czy Norwegii (ile słuchaczy-uczniów, tyle wersji). A jak jakiejś pani kapelusz wpadł do wulkanu (Wezuwiusza), to po niego poszedł, otrzepał i oddał. Mieliście takich nauczycieli? No na pewno nie mieliście! Ehh... Żałuję, że już nigdy nie będę miała tych kilkunastu lat...

    joannasobczak89@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  16. Wspominając czasy szkolne mam mieszane uczucia. Klasa VI była dla mnie w pewien sposób przełomowa. Nigdy nie czułam się tak dorosło jak wtedy Wszystkie przerwy spędzałyśmy z koleżankami w towarzystwie chłopaków z ósmej klasy, zaczęły się pierwsze romanse, zalotne spojrzenia, miałam nawet chłopaka, choć jak o tym myśle to śmiać mi się chce z powagi tego „związku” Po szkole cała klasa spotykała się na ogniskach albo zabawach w śniegu – zależnie od pory roku. Byliśmy zgraną paczką, nie było podziałów, kłótni. Żyliśmy w niepewności co do naszych dalszych losów, bo głośno było o wprowadzeniu reformy i powołaniu do życia gimnazjów, ale właściwie do ostatnich dni roku szkolnego nie wiedzieliśmy czy nas będzie to dotyczyło czy nie. W końcu zostaliśmy mianowani królikami doświadczalnymi i z ciekawością i dumą (w końcu byliśmy „wybrani”) wkroczyliśmy w progi nowej szkoły. Ale tak naprawdę wiele się nie zmieniło – tyle że klasa podwoiła swą liczbę, ale połowę stanowił skład z podstawówki, nauczyciele też w większości byli ci sami. Miałam wyrobioną opinię „dobrej i sumiennej uczennicy”, więc często nauczyciele zwalniali mnie z lekcji, abym pomagała im uzupełniać dzienniki, robić gazetki szkolne albo przepisywać coś na komputerze…to były czasy Więcej swobody i rozrywki niż prawdziwej nauki. Wszystko przychodziło tak lekko… Kolejny etap, czyli liceum był już wysoko postawioną poprzeczką. Zupełnie nowi ludzie, nauczyciele, wysokie wymagania, od nowa musiałam pracować na opinię. Nie było mi łatwo, bo przepaść między nauką w gimnazjum a liceum była ogromna. Lekcje zaczynałam o 7:10, więc żeby zdążyć pokonać drogę na przystanek, potem 15 minut autobusem i około 2 km przez miasto szybkich chodem lub biegiem, musiałam wstawać codziennie o 5:20! Znalazłam się w klasie, która składała się z ludzi o wysokich ambicjach, najlepszych ocenach na świadectwach gimnazjalnych, często też o znacznie wyższym niż mój statusie społecznym, jeśli mogę to tak określić…ja byłam (i jestem) nieśmiałą dziewczyną ze wsi, która od najmłodszych lat nauczona była pracy na gospodarstwie rodziców, podczas gdy większość koleżanek i kolegów pochodziło z miasta, ich rodzice byli lekarzami, prawnikami czy urzędnikami, wyjeżdżali co roku na zagraniczne wakacje i ubierali się w markowe ubrania. Nie powiem, miałam fajną klasę, nie było między nami konfliktów, ale z biegiem czasu porobiły się klasowe grupy, do których nie było wstępu, więc przez 3 lata niektórych w ogóle nie poznałam. Liceum było ciężką pracą – po szkole biegłam na autobus, miałam mnóstwo zadań do odrobienia, dużo nauki, pisanie notatek z języka polskiego, ciągły pęd i stres, żeby nie zostać wyrwanym do odpowiedzi. Samej więc szkoły nie wspominam za dobrze i z ulgą przyjęłam jej zakończenie, ale myśląc o koleżankach z tamtego okresu łza mi się kręci w oku, bo przeżyłyśmy wiele świetnych chwil, a obecnie z wieloma straciłam kontakt, natomiast z osobami ze szkoły podstawowej mam go cały czas – odwiedzamy się, piszemy do siebie. Wszystkie te lata były wspaniałe, nawet te trudne i wymagające poświęceń, bo tworzą moją historię, zbudowały doświadczenie, są fundamentem wiedzy, ukształtowały moje decyzje co do wybory studiów i przyszłości, więc niczego z tego okresy szkolnego nie żałuję i staram się pamiętać to, co najlepsze :)

    edyta.cha@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, najistotniejsze, by pamiętać to, co najlepsze :)

      Usuń
  17. Szkoła... podstawowa z nostalgią - najlepsze koleżanki, siedzenie w jednej ławce przez 6 lat, dyskoteki, imprezy andrzejkowe, pierwsze tańce przytulane przy Winds of Change. Konkursy, olimpiady, samorząd szkolny. I najfantatyczniejsza pod słońcem biblioteka w szkole, a w niej cudowna, ciepła Pani Genia. Wiele godzin spędziłam u niej, pomagając, czytając, wypożyczając. Z tamtych lat do dziś zachowała się jedna z moich najlepszych przyjaźni - z Kaśką. To u mnie na sylwestra Kasia się zaręczyła, to u mnie mieszkała, gdy pracowała w pobliżu i do dziś, jesteśmy w stałym kontakcie mimo upływu czasu i dzielących nas kilometrów. Liceum - czas rozwoju i decyzji, codzienne obiady u Babci, najlepszej pod słońcem, pierwsze zawody miłosne i pierwsze nieudane decyzje. Sprawdzanie własnych możliwościach na konkursach i egzaminach. Pod względem koleżeńskim nieco gorzej, ale też interesująco (silnie męska klasa - tylko 6 dziewczyn). Niesamowicie mądre nauczycielki, już w starszym wieku, które kiedyś, jako młode dziewczyny uczyły moją mamę. To one pokazały mi, że uczę sie dla siebie, nie dla stopni. Pokazały i utwierdziły mnie w decyzji, że nauki ścisłe to mój świat - matematyka, fizyka, chemia - z takimi nauczycielkami to była po prostu poezja. Nigdy nie przestanę być im za to wdzięczna. Liceum to też czas fajnych imprez, osiemnastek, sylwestrów wspólnych, studniówka, na którą poszłam z fantastycznym chłopakiem, który był moim przyjacielem, choć nigdy nie był moim chłopakiem i w sumie jestem mu za to wdzięczna :)
    Szkolne lata - dla mnie zdecydowanie udany czas. Mam nadzieję, że uda mi się wpoić moim dzieciom tyle pewności siebie i wiary we własne możliwości, że także one przejdą przez ten, co tu się oszukiwać, trudny dla młodego człowieka, czas w taki sposób, by po latach móc powiedzieć: tak, to były fajne dni!

    monika.olasek@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  18. Szkoła, zwłaszcza średnia, to dla mnie prawdziwa "szkoła życia". W wieku 15 lat zamieszkałam w internacie z daleka od rodziny i znajomych. Niestety tak wyszło, że nie tylko w mojej szkole nie było nikogo znajomego, ale też w całym mieście. Zostałam więc rzucona na szerokie wody ;) W ciągu jednej chwili stałam się samodzielna...
    Teraz myślę, że okres ten, to najpiękniejszy czas w moim życiu. To wtedy kształtował się mój charakter, wtedy narodziły się moje pasje. Poznałam wspaniałych przyjaciół, którzy stali się częścią mojego życia. To wtedy podjęłam wiele trudnych decyzji... Z biegiem czasu myślę, że nie wszystkie były słuszne, ale nie zmieniłabym żadnej z nich, bo to one mnie ukształtowały, one wpłynęły na to kim teraz jestem :)

    biedro_nka@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja czasy szkolne dzielę na dwa czasy. Podstawówkę. W klasie było więcej chłopców, więc byłyśmy że tak powiem "zaopiekowane". Rozrabialiśmy wszyscy równo, jak to dzieci, ale obrywali chłopcy, bo przecież dziewczynki takie grzeczne. I chociaż byliśmy najbardziej rozbrykaną klasą, byliśmy też klasą najlepszą. Nie wiem, jak to się dało połączyć. To był naprawdę miły czas beztroskich żartów, ale też nauka przetrwania, z której czerpię do dziś. Bo wiadomo, że siły i radzenia sobie z problemami dziewczynki uczą się od chłopców, a chłopcy od dziewczynek... spisują lekcje :)
    I czasy liceum w klasie prawie żeńskiej, z czterema rodzynkami. Ojej, to było straszne. Nagromadzenie kobiet na metr kwadratowy zdecydowanie za intensywne. Skakałyśmy sobie do gardeł i pewnie nie dało by się przetrwać, gdyby nie przyjaźń. To piękna więź. I z liceum tylko ją dobrze wspominam...

    elwira_teksty@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  20. Kiedyś szkoła była inna...........aktualnie pracuję w oświacie i widzę jak wiele się zmieniło, i nie mówię o zmianach w programach, metodach nauczanie. Mówię o podejściu do nauczycieli, uczniów. Teraz z perspektywy czasu śmiało mogę stwierdzić, że dane mi było się uczyć w "fajniejszej" szkole. Raczej nikt nie ściągał, nie uciekał z lekcji, klasa była jedną rodziną wraz z wychowawcą. Nikt z nas nie miał telefonów komórkowych ani internetu a zawsze nieobecny miał uzupełnione lekcje. Mieliśmy czas aby się spotkać po lekcjach. Chciałabym cofnąć się chociaż na tydzień do "podstawówki", pobiegać po korytarzu i wrócić na lekcję rosyjskiego z Panią K, plastykę z Panem B, a szczególnie na fizykę u Pana S. A szkoła średnia? cudowne czasy, pierwsze biwaki, a w ostatniej klasie "18", a wszystko na poziomie. Najśmieszniejsze jest to, że tych najbardziej wymagających, "ostrych" nauczycieli wspominam ze szczególnym sentymentem. Wychowawczynię klas 1-3 za ocenę dostateczną z tabliczki mnożenia (nie wiedziałam ile jest 7 razy 9), plastyka (kl.4-6)- dla niego byliśmy serdeńkami, no i pana K. ze szkoły średniej- matematyka.Piękne czasy.......Pamiętasz Ania????

    mlewandowska283@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mało tego, że pamiętam, to przez Twój wpis się poryczałam :) myślałam, że tylko ja tak do tego podchodzę ;)

      Usuń
    2. Tak? a ja ryczę za każdym razem, gdy przeglądam "złote myśli" z podstawówki i czytam karty moich "pamiętników".....opisane nie tylko wesołe, radosne chwile ale i te smutniejsze.Kiedyś pokażę je swoim dzieciom, ciekawe jak zareagują :) moje wspomnienia oprócz mojej głowy znajdują się w sporym kartonie na strychu.....PS. Do "złotych myśli" też mi się wpisywałaś :)

      Usuń
  21. "Szkoło, szkoło, gdy cię wspominam..."
    Od zerówki aż do ósmej klasy uczęszczałam do -nieistniejącej już niestety- szkoły w budynku starego dworku, należącego niegdyś do hrabiny Druckiej-Lubeckiej. Klasy były małoliczne, nas np. pięcioro. Nauczanie było więc niemal indywidualne. Na przerwach - mieliśmy duży teren do dyspozycji, graliśmy w piłkę przez gałąź wielkiej lipy, skakaliśmy przez długą skakankę, gra w zbijaka, dwa ognie... Zimą - śnieżki i ślizgawka. Coroczne zabawy - "andrzejki", "choinka", pożegnanie ósmej klasy przygotowane przez 7-mą, zeszyt piosenek na tę okazję i inne przy akompaniamencie gitary dyrektora. Grabienie liści, spacery do lasu - takie wuefy to ja lubiłam ;-)
    Żeby przejść z klas z jednego ganku do drugiego, czy do pokoju nauczycielskiego trzeba było przejść na zewnątrz, a za potrzebą chodziło się do osobnego "przybytku". Potem dobudowano łazienki.
    Generalnie to czas takiej beztroski.
    LO to już poważniej, dojazd do miasta, więcej lekcji, pierwsza dwója z fizyki, stresujące testy z historii, "musztra" przed biologią", różne dobre i mniej fajne sytuacje... Studniówka, gdy wywalił korki, a my czekamy w szpalerze od pokoju naucz. do sali.
    Duuużo wspomnień.
    Mimo wszystko - piękny czas, to se ne vrati, ech....

    OdpowiedzUsuń
  22. Tęskni mi się za szkołą, ale tylko za gimnazjum. W podstawówce też było nieźle, ale wtedy w klasie nie było pewnego chłopaka, który...Liceum - nawet nie chcę o tym wspominać, ale to gimnazjum siedzi w głęboko w duszy i umyśle i często lubię wracać do tamtych czasów. Bardzo często razem z moją najlepszą przyjaciółką od podstawówki wspominamy tamte czasy i mamy niezły ubaw, a czasem i polecą nam łzy, bo obie tęsknimy za tamtymi czasami pełnymi wolności, beztroski i bardzo często słodkiego lenistwa.
    Ale czemu właśnie gimnazjum siedzi w moich wspomnieniach? Był sobie jeden chłopak (och nawet nie masz pojęcia, jaki mam w tej chwili szeroki uśmiech - matko wielkie dzięki za ten konkurs, bo zrobiło mi się tak niezwykle dobrze na duszy - wystarczy tylko wspomnienie jego uśmiechu i zachowania, a już uśmiech od ucha do ucha wykwita na mojej twarzy), który zakochał się (w pierwszej klasie) w koleżance z ławki obok (tak to właśnie ja). I robił wszystko bym go zauważyła (widziałam go zawsze). Uśmiechał się, co chwile pochylał się w moją stroną i szeptał, ale najwięcej radości sprawiały mi jego prośby o podanie czegoś z mojego piórnika. Najczęściej była to linijka. Zawsze mu ją podawałam, przy czym on zamiast za linijkę chwytał delikatnie moją dłoń, a dopiero po kilku chwilach zabierał linijkę. Nie pamiętam ile razy, ale za każdym sprawiało mi to niezwykłą przyjemność, a zarazem zawstydzało, bo on zawsze przy tej okazji patrzył mi prosto w oczy i nie odrywał wzroku do samego końca (mam wrażenie, że uśmiech mam teraz, jak ten kot z Alicji w Krainie Czarów albo szerszy). Mogę tylko dodać, że w piórniku zawsze coś było, a pod koniec lekcji już prawie nic. :) A na przerwach tylko go szukałam wzrokiem - nie wiedząc, że on ciągle szuka mnie (później mi to wyznał). Wyglądało to mniej więcej tak: moje spojrzenie, jego spojrzenie, moje w bok, jego w bok. Było to niezwykłe: miłe, słodkie. Takie młodzieńcze zauroczenie. Właśnie tego mi teraz brakuje, tej niewinności, gdy teraz wszędzie szaleje obłuda, seks, nachalność itd. Nie wiem, może jestem beznadziejną romantyczką, ale tych spojrzeń i nieśmiałych rozmów i prób bycia, jak najbliższej siebie bardzo mi brakuje. Ale przynajmniej siedzą mi w głowie i właśnie przy okazji takich zapytań, jakie skierowałaś, te wspomnienia powracają i dają wiele radości i ukojenia.
    Od tamtych czasów minęło 10 lat. Pawła widziałam po skończeniu gimnazjum ze 3 razy. Nie udało nam się utrzymać kontaktu, gdy sprawy z naszym obopólnym zauroczeniem przybrały nieciekawy obrót. Szkoda, że nie mam z nim żadnego kontaktu, bo miło by było razem sobie powspominać. Ale cóż...przynajmniej na zawsze pozostanie w moim sercu, bo kogoś takiego, jak on nie da się zapomnieć.

    mosley.martyna@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  23. Zgadzam się z Tobą, że teraz jest zupełnie inaczej... te pierwsze zauroczenia... niewinne :) Piękne masz wspomnienia!

    OdpowiedzUsuń