Książka dnia.
Malowanki na szkle Beata Gołembiowska
Malowanki na szkle Beata Gołembiowska
Fragment pierwszy. "Skąd ich się tylu zebrało? Przecież nie mamy nikogo z rodziny, a przyjaciół można by policzyć na palcach jednej ręki."
Napotykam na wrogie, wręcz nienawistne spojrzenia, obłapiające mnie lepko jak macki ośmiornicy.
'Ależ się ubrała!'-zdają się mówić, przypatrując się mojej kolorowej sukience. Może to z ich powodu nie czuję słońca na nagich ramionach. Przeciwnie, chłód przenika moje ciało. W ręku trzymam dwa bukiety rozsiewające dookoła dziwną woń. Wchłaniam ich zapach.
'Szkoda, że muszę się z nimi rozstać.'
Rzucam kwiaty w czarną czeluść dołu, obserwując jak z cichym szelestem spadają na dwie proste trumny. Wybucham głośnym śmiechem.
'Tak, chcę pokazać wszystkim, jaka jestem szczęśliwa!'
Odchodzę powoli, nie oglądając się na ludzi, czuję ich wzrok wbity w moje plecy. Wkraczam w mgłę, jej wilgotne kropelki osiadają mi na twarzy. I oto jestem na górskiej hali. Moje bose stopy czują miękkość traw i szorstkość turzyc. Łodygi i płatki kwiatów czepiają się sukni, zaczynają mnie oplatać jak dzikie wino albo nie, jak powój, bo wszędzie widzę kwiaty; różowe, liliowe, białe. Muszę coś zrobić, żeby nie zniknąć pod tą rozbuchaną masą. Zaczynam tańczyć, z początku delikatnie, na palcach, lecz to nie wystarcza, aby wyrwać się z zagarniającej mnie otchłani. Taniec zmienia się w coraz bardziej dziki, wyrzucam gwałtownie nogi i ręce, wyrywam się z pułapki i moje ruchy stają się coraz wolniejsze. Uwolnione ręce wędrują pod boki, a nogi, również już niczym nieskrępowane, zaczynają drobić po góralsku. I nagle sen się urywa.
'Brr. Senna mara. Czy rzeczywiście cieszyłam się ze śmierci matki i Simy? Nie, to nieprawda, to tylko sen."
Napotykam na wrogie, wręcz nienawistne spojrzenia, obłapiające mnie lepko jak macki ośmiornicy.
'Ależ się ubrała!'-zdają się mówić, przypatrując się mojej kolorowej sukience. Może to z ich powodu nie czuję słońca na nagich ramionach. Przeciwnie, chłód przenika moje ciało. W ręku trzymam dwa bukiety rozsiewające dookoła dziwną woń. Wchłaniam ich zapach.
'Szkoda, że muszę się z nimi rozstać.'
Rzucam kwiaty w czarną czeluść dołu, obserwując jak z cichym szelestem spadają na dwie proste trumny. Wybucham głośnym śmiechem.
'Tak, chcę pokazać wszystkim, jaka jestem szczęśliwa!'
Odchodzę powoli, nie oglądając się na ludzi, czuję ich wzrok wbity w moje plecy. Wkraczam w mgłę, jej wilgotne kropelki osiadają mi na twarzy. I oto jestem na górskiej hali. Moje bose stopy czują miękkość traw i szorstkość turzyc. Łodygi i płatki kwiatów czepiają się sukni, zaczynają mnie oplatać jak dzikie wino albo nie, jak powój, bo wszędzie widzę kwiaty; różowe, liliowe, białe. Muszę coś zrobić, żeby nie zniknąć pod tą rozbuchaną masą. Zaczynam tańczyć, z początku delikatnie, na palcach, lecz to nie wystarcza, aby wyrwać się z zagarniającej mnie otchłani. Taniec zmienia się w coraz bardziej dziki, wyrzucam gwałtownie nogi i ręce, wyrywam się z pułapki i moje ruchy stają się coraz wolniejsze. Uwolnione ręce wędrują pod boki, a nogi, również już niczym nieskrępowane, zaczynają drobić po góralsku. I nagle sen się urywa.
'Brr. Senna mara. Czy rzeczywiście cieszyłam się ze śmierci matki i Simy? Nie, to nieprawda, to tylko sen."
Intrygujący fragment. :)
OdpowiedzUsuń