1. Poruszyła Pani w swojej
najnowszej książce dość delikatny temat, a mianowicie dorosłego już mężczyznę w
dalszym ciągu łączy z matką pępowina. Ciekawa jestem dlaczego wybrała
Pani akurat ten temat? Czy pomysł sam wpadł do głowy, a może ktoś sprawił, że
"Maminsynek" pojawił się na księgarnianych półkach?
Pokolenie „maminsynków” to
syndrom naszych czasów. To tylko złudzenie, że współcześni mężczyźni przecinają pępowinę w momencie narodzin. Gdy tylko orientują się, że świat jest zbyt
skomplikowany, a życie trudniejsze, niż im się wydawało, symboliczna pępowina
odrasta, a oni wracają galopem pod skrzydła mamusi. W Ameryce mówi się na nich
„boomerang kids”, bo właśnie niczym bumerangi powracają pod rodzinny dach.
Czyja to wina? I nas, matek wiecznie chuchających i wyręczających we wszystkim
swoje dzieci, i po części ojców, którzy nie potrafią się zbuntować i wreszcie
samych synków, którzy na pierwszym miejscu stawiają wygodę i podetkany pod nos
obiadek. W książce jest taki fragment, w którym Amelia dochodzi do wniosku, że
powinnyśmy wychowywać więcej tzw. lumberseksualnych facetów, czyli twardych,
stanowczych i samodzielnych.
„Gdyby matki próbowały wychowywać swoich synów na drwali, być może po
świecie nie chodziłoby tak wiele męskich oferm. Nie ściągano by im bucików w
wieku ośmiu lat, nie noszono za nimi tornistrów, tylko wysłano do lasu, żeby
upolowali bażanta na kolację. Taka współczesna Sparta. Po jakimś czasie
zachwiana męska tożsamość znowu wróciłaby do normy, a faceci poczuli, że to co
im wisi między nogami to jednak jaja”.
2. Czy inspiracją do
przedstawionych w Pani książkach historii są obserwacje ludzi, świata, a może czerpie Pani z historii bliskich osób, czy też korzysta z wyobraźni?
Wszystko po trochu. Każdy
pisarz ma chyba w sobie coś takiego, że lubi obserwować świat, który go otacza,
a zwłaszcza ludzi i ich zachowania. Wszędzie czai się jakaś historia, którą
należy wyłapać, doprawić własną wyobraźnią i własnymi spostrzeżeniami – i tak
właśnie powstaje książka. Rzadko kiedy losy bohaterów mają swoje stuprocentowe
odbicie w rzeczywistości. To raczej zlepek różnych osób, różnych zachowań i
sytuacji, które wpadły nam w oko i które zostały przetworzone w naszej głowie.
Część tych historii jest często przerysowana, pokazana w krzywym zwierciadle
właśnie po to, by podkreślić dany problem, uwypuklić go i uczulić na pewne
sytuacje. Leander jako Leander nie istnieje. W jego ciele kumuluje się cała
armia Leandrów nie potrafiących dorosnąć. Matka jako Matka też nie istnieje. To
raczej puzzlowa układanka przeróżnych matek i ich skrzywionych relacji z
dziećmi.
3. O tym, że świetnie bawi się Pani w kuchni, ucząc dzieci kucharzenia, już wiem:) Mnie, jako nauczycielkę
przedszkola, która stara się "zarażać" swoich wychowanków pasją
czytania, interesuje czy ma Pani jakiś ciekawy sposób na rozbudzanie wśród dzieci
zainteresowania słowem literackim?
W dzisiejszych czasach
bardzo trudno jest zachęcić dziecko do czytania, bo z każdej strony łypią na
nie inne atrakcje – gry komputerowe, gadające zabawki, „ajfony”, „ajpady”,
interaktywe hełmy, miecze i x-boxy. I jak tu przebić się z zadrukowanym
papierem? Jedynym wyjściem jest metoda na Szeherezadę. Ona, aby uniknąć śmierci
opowiadała księciu ciekawe historie i urywała w najciekawszym momencie. Ja
robiłam dokładnie tak samo czytając moim dzieciom. Dochodziłam do momentu, w
którym smok zbliżał się do królewicza, albo mały lisek stawał nad przepaścią
i... I zamykałam książkę. Ten wrzask, że tak nie wolno, że mam czytać dalej, że
oni teraz nie zasną – bezcenne. Z czasem pojawił się u nich tzw. głód ciągu
dalszego. Teraz są już w szkole i czytają sami. Zasada jest jedna – nie wolno
im obejrzeć żadnej sfilmowanej książki, dopóki jej nie przeczytają. Olga kończy
szósty tom Harry’ego Pottera i dopiero wtedy pokażę jej film. Zresztą już po pierwszym
tomie uznała, że „w książce było dużo więcej i ciekawiej”.
4. Proszę nam zdradzić Pani
przepis na napisanie dobrej powieści. Co w trakcie pisania było dla Pani
najłatwiejsze, a co najtrudniejsze? Czy pojawia się brak weny twórczej?
Gdyby istniał taki przepis,
mielibyśmy same bestsellery na półkach. Niejeden pisarz dałby się pokroić za receptę
na dobrą książkę. Chyba nie ma jednej reguły, jakiegoś jednego pisarskiego
prawidła. Dobra książka to zlepek wielu czynników – ciekawego lub modnego
tematu, intrygująco opisanego. Nie bez znaczenia jest sam język – osobiście nie
lubię książek, które „haczą” w trakcie czytania. Przechodzenie ze zdania w
kolejne zdanie powinno być płynne, przyjemne. Czytelnik nie powinien się
męczyć, cofać do początku, bo nie zrozumiał, o co autorowi chodziło. W
kolejnych stronach powieści trzeba się z przyjemnością zanurzać, a nie co chwila wystawiać głowę, by złapać
oddech.
A co do weny... Praca
pisarza nie bazuje wyłącznie na wenie, ale też na systematyczności i pewnym
skupieniu. Jeśli codziennie zmusimy nasze pośladki do kontaktu z krzesłem,
odpalimy komputer i zaczniemy pisać, to nawet najbardziej obrażona na nas wena,
w końcu się pojawi. Autorzy kochają wymówki, wiem coś o tym. Dzisiaj mam gości,
jutro pranie, a pojutrze zaplanowałam wielki spacer z chomikiem. Tymczasem
pisanie należy traktować jak każdą pracę. Z doświadczenia wiem, że wystarczy
pół godziny od momentu włączenia komputera, by historia, którą piszemy zaczęła
nas wciągać, bohaterowie nawoływać, a my powoli przenosimy się wtedy do świata
naszej wyobraźni. No, chyba, że wygra spacer z chomikiem.
5. Czy łatwo przychodzi Pani
napisanie zdania rozpoczynającego książkę?
Różnie. Czasem pierwsze
zdanie wymyślam rzeczywiście na samym początku i ono jest rodzajem startera do
dalszego biegu. Tak było w przypadku „Macochy”. „Mam dziecko” – napisałam na
kartce i... pobiegłam.
Czasem jednak jakieś zdanie
wypowie nasz bohater w połowie książki, a ty myślisz sobie – mam początek! To
właśnie tak musi się zaczynać!
6. Zawsze się zastanawiałam, jak to jest napisać książkę, czy są to chaotyczne myśli przelewane na papier w
przypływach weny, czy pisanie według ustalonego grafiku. Jak wygląda praca
pisarza od tej właśnie strony, czyli od początku, od samego powstania pomysłu?
Pewnie każdy pisarz pracuje
inaczej. Najpierw rodzi się pomysł. Potem do tego pomysłu doklejamy kolejne, aż
powstaje jakaś historia. Jak ją jednak napiszemy, zależy od stylu naszej pracy.
Mnie często wpadają pewne myśli do głowy, które rozwijam i zapisuję, bez
zastanawiania się czy ten fragment pasuje do poprzedniego. To coś w rodzaju
puzzli. Oczywiście całości towarzyszy myśl przewodnia, ale to nie znaczy, że
wszystkie wątki piszę po kolei. Dopiero później dopasowuję je do książkowej
układanki i cieszę się, kiedy z tych fragmentów zaczyna powstawać konkretny
obraz. Czasem jest też tak, że jeden wątek niejako nakręca kolejny, a czasem
stajemy jak wryci, bo nagle droga się urwała i nie bardzo wiadomo jaki będzie
ciąg dalszy. Wtedy należy napić się wina ;-).
7. Którą lekturę z
dzieciństwa lub młodości darzy Pani największą sympatią i dlaczego?
Mam starszego o dwa lata
kuzyna, z którym zawsze bardzo lubiłam się bawić. Ale ponieważ byłam dziewczyną
i to młodszą, on niechętnie zgadzał się na wspólne strzelanie do żołnierzyków
czy też podglądanie życia pająków. W końcu, żeby się ode mnie odczepić powiedział:
musisz przeczytać „Władcę pierścieni”, ja cię odpytam i jak zdasz egzamin,
będziemy się razem bawić. Miałam wtedy dwanaście lat i przebrnięcie przez
Mordor było trudniejsze niż bieg przez płotki w szpilkach. Ale dałam radę.
Niewiele wtedy zrozumiałam z tej książki, ale w mojej głowie zamieszkały elfy,
hobbici, orki i krasnoludy. I to mi zostało do dzisiaj. Uwielbiam książki i filmy fantasy i jestem
pewna, że w poprzednim życiu miałam nie psa, ale smoka oraz piękne elfickie
uszy. W wieku dwudziestu lat przeczytałam raz jeszcze „Władcę pierścieni” i
pokochałam Aragorna miłością straszliwą. A kiedy w ekranizacji zagrał go Viggo
Mortensen, zrozumiałam, że to był słuszny wybór.
PYTANIE DODATKOWE
NAGRODZONE KSIĄŻKĄ
"Żegnaj - ktokolwiek wymyślił to słowo, powinien smażyć
się w piekle." - takie słowa można przeczytać w "Utracie" Rachel
Van Dyken. Za powstanie/wymyślenie jakiego słowa otworzyłaby Pani bramy raju?
Oblicza Róży
Świetny wywiad, co zresztą nie dziwi, bo rozmowa z panią Nataszą to sama przyjemność :) Dziękuję za nagrodę :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad, jeden z ciekawszych.
OdpowiedzUsuń