czwartek, 1 sierpnia 2013

WYWIAD z Ałbeną Grabowską-Grzyb i konkurs - "Coraz mniej olśnień" do wygrania.



Ałbena Grabowska-Grzyb wywiad


Ałbena Grabowska-Grzyb to autorka sześciu wydanych książek, dwie z nich skierowane są do dorosłego czytelnika, cztery napisane z myślą o dzieciach. Pisarka z zawodu jest lekarzem neurologiem – epileptologiem, pracuje w Szpitalu Dziecięcym w Dziekanowie Leśnym. Prywatnie mama trójki dzieci, która z wielką pasją oddaje się pisaniu i tworzeniu postaci, kreowaniu ich rzeczywistości, emocji. Pierwsza, debiutancka książka to „Tam, gdzie urodził się Orfeusz”.


Moje pierwsze pytanie nie będzie oczywiście niczym niezwykłym czy oryginalnym. Skąd wziął się pomysł na pisanie? Dojrzewał w Tobie na przestrzeni wielu lat, czy może tak po prostu usiadłaś, bo pomyślałaś, że warto spróbować? A może ktoś Ci podpowiedział, że powinnaś przekazać czytelnikom to, co siedzi w Twojej głowie?

Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. To prawda, że potrzeba pisania tkwiła we mnie „od zawsze”. Realizowałam ją na różne sposoby. Jako dziecko i uczennica pisałam wypracowania, opowiadania konkursowe, wiersze, zajęłam nawet pierwsze miejsce na olimpiadzie polonistycznej. Na studiach współpracowałam z „pismami kobiecymi”. Pisałam mnóstwo tekstów medycznych, ale także porady psychologiczne, opowiadania. Sprawiało mi to ogromną przyjemność. Później ostatecznie wybrałam inną drogę, skończyłam medycynę i zaczęłam pracować jako neurolog. Wtedy dużo pisałam prac naukowych, także takich wymagających „ładnego pisania”, opracowań tematycznych, opisów przypadków. Pierwszy pomysł na napisanie czegoś innego niż artykuł medyczny miałam w księgarni, gdzie oglądałam rozliczne tytuły książek mówiących o tym jak pięknie jest w Prowansji czy Toskanii, jak to wspaniale jest tam osiedlić się i żyć pełnią życia. „Dlaczego”, pomyślałam „nikt nie napisał, jakim wspaniałym krajem jest Bułgaria? Czy już nikt nie pamięta wspaniałych wakacji, jakie tam spędzały całe rodziny, arbuzów, szweppsa, czy ciepłego morza?”. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że właśnie ja mogłabym taką książkę napisać. 


O czym jest zatem Twoja debiutancka książka „Tam, gdzie urodził się Orfeusz”? Czy ma ona coś wspólnego z Twoim nie tylko polskim pochodzeniem? Ałbena jest imieniem bułgarskim?

Początkowo miałam pomysł, żeby spisać oryginalne przepisy na potrawy rodopskie, te, które robiła moja babcia. Tylko, że nie było tego dużo… Wtedy dodałam opisy, jak się je przyrządza, w jaki sposób podaje. I ciągle… niewiele tego było. Wtedy zaczęłam spisywać wspomnienia, legendy, dodałam część o historii, literaturze. Powstała książka – zbiór szkiców, esejów, legend, wspomnień, wzbogaconych o przepisy kulinarne. Motywem przewodnim jest postać Orfeusza. Staram się go „odbrązowić” pokazać jako postać historyczną, genialnego barda, mężczyznę, który utracił kobietę swego życia. Tak, Ałbena to imię bułgarskie i oznacza kwitnącą jabłoń.  


 Twoje książki dla dzieci poruszają aktualne, niebywale moim zdaniem potrzebne tematy, opowiesz nam coś więcej o nich? Skąd zaczerpnęłaś pomysł? Czy znasz się choć trochę na grach komputerowych?

To był pomysł mojego syna. Prosił, żebym napisała bajkę o nim – o chłopcu, który wolał świat gier komputerowych od rzeczywistego. Julek, mój syn miał sporo problemów w szkole jako dziecko dyslektyczne i dyskalkuliczne. Pomyślałam, że spełnię jego prośbę. Ta książka także miała być napisana dla przyjaciół, znajomych dzieci, ale wysłałam do wydawnictwa i okazało się, że bardzo się podoba. Nie wiedziałam jak rozwiązać kwestię przygód w grze komputerowej. Wreszcie olśniło mnie, że te przygody mogą się rozgrywać w ludzkim mózgu. W ten sposób połączyłabym swoje umiejętności jako neurologa i mogłam popuścić literackie wodze fantazji. Przy każdej przygodzie pomagał mi mój syn Julek, który jest pasjonatem gier komputerowych. Ja, przyznam się szczerze, nie zagrałam w żadną grę. Nie umiem, nie mogę, nie interesuje mnie to. Ale jestem matką i bardzo martwię się, kiedy moje dzieci mogą grać godzinami w gry zamiast rozmawiać na różne tematy.   

A książeczka „O małpce, która spadła z drzewa”? Czy i ona ma swoją historię?

Oczywiście, że ma. Książka powstała na zamówienie portalu Tacyjakja.pl Jestem tam konsultantem w dziale padaczka. Krystyna Zdziechowska, założycielka portalu miała pomysł, aby powstały bajki terapeutyczne dla dzieci. Zapytała mnie, czy nie chciałabym spróbować. Wcześniej zauważyła, że moje odpowiedzi na pytania pacjentów są zabawne, celne… Nie musiała wcale mnie namawiać do napisania bajki. Zresztą miałam ten komfort, że gdybym nie miała pomysłu, albo powstało coś nieciekawego, to ”prawdziwa” bajkopisarka napisałaby tę bajkę. Ale mnie się udało stworzyć bardzo ciekawą historię o małpce, która chorowała na padaczkę i wraz z siostrzyczką oraz słonicą z podobną przypadłością, wędrują przez pustynię w poszukiwaniu lekarza specjalisty, który wyjaśniłby, na czym polega ta dziwna i skomplikowana choroba.     


Ostatnio zaczęłaś też prowadzić blog, czy lubisz kontakt z czytelnikiem? Wymianę myśli na temat Twoich książek?

Początkowo się wzbraniałam. Zresztą na fejsbuku nie mam funpage’u, nie zamieszczam swoich przemyśleń. Wydaje mi się, że nie powinnam dodatkowo zajmować czytelnika swoimi prywatnymi poglądami. Ale tyle osób do mnie pisało, zadawało pytania, prosiło o kilka dodatkowych słów na temat książek… Pomyślałam, że blog pozwoli mi uporządkować sprawy książkowe. Dopiero zaczynam, ale jestem bardzo zadowolona z efektu. Ostatnio ogłosiłam nawet konkurs. Można było wygrać pierwszą część „Julka i Mai” ;-)


Jak odbierane są Twoje powieści? Czy istnieją osoby, które rozumieją, co chcesz przekazać na przykład w książce „Coraz mniej olśnień’?

Tak, większość osób rozumie, co chciałam powiedzieć. To bardzo złożona, wielowątkowa książka, poruszająca trudne problemy, bolesne relacje, ale można ją także odbierać dosyć powierzchownie. Jako opowiastkę o modzie, karierze telewizyjnej i romansie. Co ciekawe, mężczyźni, którzy czytają Olśnienia piszą do mnie, że nauczyli się czegoś o kobietach. Kobiety przeciwnie, raczej zastanawiają się, co by zrobiły, gdyby życie postawiło je przed takimi problemami.  


Jeżeli chodzi o tytuł, który wspomniałam przed chwilą, mam wrażenie, że niełatwo było stworzyć coś takiego, pełnego skrajnych emocji. Czy ta książka była dla Ciebie wyzwaniem? Opowiada przecież o trudnych relacjach między córką a matką…

To było wyzwanie napisać powieść. Dlatego „Coraz mniej olśnień” powstało jako piąta książka. Musiałam dojrzeć do fabuły, a także do tego, żeby bronić swojej książki, specyficznej narracji, która nie podobała się niektórym wydawcom. Trzy kobiety, bohaterki mówią do czytelnika w pierwszej osobie. Wtedy odbiorca poznaje je przez pryzmat tego, co chcą powiedzieć, jak chcą być postrzegane przez „słuchającego”. To był celowy zabieg, bardzo tego broniłam. Teraz z perspektywy czasu upewniłam się, że to był dobry pomysł.  


Masz ulubionego bohatera swoich powieści? A może lubisz wszystkich tak samo?

Wszystkich lubię, ale każdego inaczej. W powieściach dla dzieci Julek i Maja to dzieci, które są podobne do moich własnych, opisuję ich powiedzonka, niektóre przygody. Dorastają wraz z moim synem i córką. W każdej z części jest też zabawna postać. W pierwszej to syrenka Leira (Ariel czytane od tyłu), którą tak polubiłam, że wprowadziłam też do drugiej części. W części trzeciej jest Bażant, zabawny ptak komentujący rzeczywistość. Lubię też bohaterów bajki terapeutycznej. Małpki są takie dzielne, z godnością radzą sobie z chorobą, jaka je spotyka. Co do dorosłych bohaterów… Moje bohaterki nie są miłe, sympatyczne, ani niesłusznie skrzywdzone przez los. One zresztą nie chcą budzić współczucia, nie potrzebują go. To głęboko nieszczęśliwe kobiety, które nie walczą o miłość, nie pragną księcia z bajki. Jedna chce władzy, druga spokoju, a trzecia chce kontroli nad swoim życiem. Wszystkie mogą doświadczyć olśnienia, ale tylko jedna otworzy się na zmiany. I tę właśnie – Lenkę lubię najbardziej, chociaż jest nieznośna, pyskata, zarozumiała i na początku ciężko obdarzyć ją sympatią. 


Wydano trzy części „Julka i Mai”, czy powstanie ciąg dalszy? Masz już jakieś pomysły na kolejny tom?

Mam, naturalnie. Na początku myślałam, żeby skończyć cykl na trzecim tomie. Ale rozliczne głosy dzieci, prośby, żeby pisać dalsze przygody Julka i Mai przekonały mnie, że warto kontynuować. Tym razem dzieci nie wplączą się w grę przypadkowo, tylko zostaną poproszone o pomoc. Czwarta część nawiąże znów do mojego ulubionego miejsca akcji czyli mózgu. 

Czy teraz piszesz coś nowego? Uchylisz rąbka tajemnicy?

Oprócz tego, że obmyślam czwartą część Julka i Mai?:-). Skończyłam kolejną powieść, która jest zupełnie inna niż Olśnienia, bardziej mroczna. Bohaterką jest także kobieta głęboko nieszczęśliwa, która stara się kontrolować własne i cudze życia, dopomóc losowi, jak Lady Makbet, do której nawiązuję. W tej powieści typ narracji jest zupełnie inny. Wersję męża (Makbeta) poznajemy z perspektywy jego rozmowy z psychologiem. A jej losy, retrospektywnie, ale narracja prowadzona jest w trzeciej osobie. Nie daję czytelnikowi szansy na obiektywizm ;-)
Teraz piszę trzecią powieść. Nosi roboczy tytuł „Lot nisko nad ziemią”. To z kolei historia o kobiecie, która przeżywa tragedię, która całkowicie ją zmienia. Z osoby dobrej, kochającej staje się manipulatorką.     


A jaka prywatnie jest Ałbena, jako mama?

Trzeba by dzieci zapytać. Ale bardzo się staram je rozumieć i być otwarta na ich potrzeby. Moje dzieci są niezwykle oryginalne, obdarzone wyobraźnią, a przy tym ruchliwe, wszędzie ich pełno. Mój najmłodszy synek jest dzieckiem z całościowymi zaburzeniami rozwojowymi ze spektrum autyzmu. Z każdym z nich trzeba inaczej postępować. Mój starszy syn ostatnio osiągnął wielki sukces, w konkursie poetyckim dla młodych talentów dostał się do finałowej 50-tki. Było kilkaset zgłoszeń, więc uważam, że to wielka sprawa. Poza tym jest zdolnym gitarzystą. Moja córka z kolei jest niezwykle uzdolniona plastycznie, muzycznie, a przy tym bardzo wysportowana. Najmłodszy także ma swoje sukcesy, co mnie bardzo cieszy, ponieważ nie ukrywam, że to rozpoznanie to był dla mnie duży cios. 

Świetnie radzisz sobie z tym wszystkim, niejeden rodzic nie potrafiłby o tym mówić tak otwarcie…
a wracając do pytań, jaka jesteś jako lekarz? Lubisz swoją pracę?

Bardzo lubię. Kiedyś pracowałam na oddziale, miałam dużo dyżurów, czego akurat niespecjalnie lubiłam, ale taka aktywność, gdzie czułam się bardzo potrzebna pacjentom, bardzo mi odpowiadała. Obecnie nie jestem klinicystką. Mam pracę teoretyczną, opisuję badania EEG dzieci, ale to też jest ogromne wyzwanie i trudna merytorycznie praca. W zależności od wieku dziecka jest kilkanaście wzorców zapisu snu i czuwania. Trzeba je znać, a na ich tle opisać ewentualne nieprawidłowości. To bardzo trudne. Jestem też konsultantem w portalu www.tacyjakja.pl. To portal dla pacjentów i ich rodzin, nie tylko z padaczką. Jest dział dla chorych na astmę, po epizodzie psychotycznym, z chorobą efektywną dwubiegunową, reumatoidalnym zapaleniem stawów.
Mam wciąż wykłady dla lekarzy, co bardzo lubię. To taka namiastka sceny, gdzie trzeba przykuć uwagę widza i przekazać ważne treści. Kiedyś chciałam zostać aktorką, ale wybrałam inaczej. Może przy pomocy wygłaszanych wykładów rekompensuję sobie te niespełnione dziecięce marzenia ;-)   


A właśnie, o czym marzysz?

Oprócz tego, żeby wszyscy zdrowi byli? ;-) Na pewno o tym, żeby Franek poszedł do zwykłej szkoły i był szczęśliwy. Podobnie szczęścia pragnę dla Julka i Alinki. Osobiście marzę o podróżach. Chciałabym zwiedzić wszystkie większe europejskie miasta, potem pojechać do Nowego Jorku. Mój syn mi to zresztą obiecał. Powiedział, że on zarobi dużo pieniędzy, a wtedy ja pojadę do Nowego Jorku na cały miesiąc i będę mieszkała w Hotelu Plaza… 
Z marzeń zawodowych… Chciałabym ekranizacji Olśnień i „Julków”. Myślałam też o grze komputerowej „Julek i Maja”… Na pewno marzę o tym, żeby moje książki były drukowane w tysiącach egzemplarzy i trafiały do czekających z utęsknieniem czytelników.
Coś tam na kształt szczęścia osobistego też figuruje w tych marzeniach… Ale wystarczy mi zdrowie. 

I tego Ci życzę, zarówno spełnienia planów zawodowych, jak i prywatnych. Dziękuję za rozmowę. 

KONKURS
Mam dla Was egzemplarz "Coraz mniej olśnień", powieść Ałbeny, moja recenzja tutaj .
Zaczynamy zabawę dzisiaj, potrwa do 8 sierpnia, do godziny 24:00. Organizowany jest przeze mnie, a nagroda ufundowana jest przez autorkę. Zwycięzca zostanie ogłoszony do trzech dni od zakończenia konkursu, zatem do 11 sierpnia. Powieść będzie oczywiście z autografem. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie: Czy lubisz czytać o kobietach, które maja problemy, uzasadnij dlaczego tak lub dlaczego nie. 
Czekam na Wasze komentarze, pod tym postem, poproszę też o pozostawienie adresu e-mailowego, ponieważ tylko w ten sposób będę mogła skontaktować się ze zwycięzcą konkursu. Można polubić moją stronę na facebooku, jak też dodać mój blog do obserwowanych, nie jest to wymóg, ale będzie mi bardzo miło :) Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie! Trzymam kciuki! Warto wziąć udział, bo książka jest rewelacyjna! 
Na koniec zapraszam jeszcze na blog Ałbeny http://albenagrabowska.blogspot.com/.

21 komentarzy:

  1. A ktoz nie Ma problemow? Mniejsze lub wieksze miewa kazdy. Dopadnie kazdego. Na szczescie w ksiazkach na koncu wszystko sie prostuje, wyjasnia, wybiela I konczy happy endem. Czy nie jest fajnie czytac ze po burzy zawsze wstaje słońce? A jeszcze czegos ta burza nas uczy I w sumie wychodzi na to, ze Byla nam potrzebna by cos zmienić, poukladac, rozwiklac. Podnosi na duchu, buduje I poniekad wspiera nas czytanie o problemach innych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię czytać o problemach innych osób, ponieważ wtedy moje własne zmartwienia bledną w obliczu cudzych tragedii. Ponadto w większości przypadków w książkach spotykamy szczęśliwy finał danej, pozornie trudnej sytuacji, co pozwala mi wierzyć, że po burzy zawsze przychodzi słońce.
    Pozdrawiam.
    krysia2304@buziaczek.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za udział, Cyrysiu, pięknie napisane...

      Usuń
  3. Maja z "Pojedynku uczuć", Abigail z "Kocha, nie kocha, Elsnerówna z "Listów miłości" czy Emily z "Marcowych fiołków". Wszystkie te kobiety zmagały się z problemami, jakie stworzył dla nich los. I mogłabym tak wymieniać jeszcze bardzo długo. Bo ja uwielbiam książki obyczajowe - może dla tego, że jestem realistką i lubię, gdy czytana przeze mnie historia wydaje się prawdopodobna, problemy prawdziwe i życiowe a ich rozwiązanie (często i zakończenie) nie jest do końca happy endem. Takie jest życie - nie białe, nie czarne, nie jednoznaczne.
    Ponadto czytanie takich powieści umożliwia spojrzenie na własne problemy z innej perspektywy, co może być znaczące dla ich rozwiązania.

    Pozdrawiam cieplutko
    Gratuluję wywiadu i szczerze zazdroszczę(bo co chwila ukazuje się nowy!)

    nieidentyczna
    zuniek@onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. świetna odpowiedź, ja też lubię takie powieści, życiowe...

      Usuń
  4. Ja książkę już mam, ale gorąco zachęcam do udziału, bo ona jest warta, żeby o nią powalczyć:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo lubię czytać o kobietach, które mają problemy. Nawet w zwykłych książkach odnajduję choćby małe wskazówki, które potem pomagają mi w dalszym życiu. Nauczyłam się, żeby najpierw znaleźć odpowiedzi na pytania: jak to się stało? co do tego doprowadziło? a dopiero potem jak wybrnąć z tej sytuacji. Książki mają ogromny wpływ na moje życie. Czerpię z nich jak najwięcej. Ostatnio musiałam wyprowadzić przyjaciółkę z głębokiej depresji. Bałam się, żeby nie poczynić jednego fałszywego ruchu, który doprowadziłby nas do punktu wyjścia. Pomimo tego, że często ciśnie mi się na usta ,,A nie mówiłam", ,,Przecież radziłam dobrze, nie słuchałaś mnie", wiem, że to doprowadziłoby do jeszcze bardziej opłakanych skutków. W młodości czytałam wiele książek o narkomankach. Dzięki temu, że ten temat nie był mi obcy, nie przyjęłam z takim samym szokiem wiadomości jak reszta rodziny, że mój kuzyn jest na granicy śmierci z powodu narkotyków. Nie potrafili zrozumieć jak to się stało, co spowodowało, że znalazł się on w tak beznadziejnej sytuacji. Dla nich był to dziwny problem, który istnieje tylko w filmach - poczyniony z głupoty. To wszystko nie było takie proste. Doskonale rozumiałam początek choroby i długie kilkanaście lat walki o życie. Każdy z nas zmaga się z problemami. Moi rodzice je mają. Ja je mam. Moja młodsza kuzynka, którą traktuję jak siostrę - lat 14 - je ma. Dorośli nie rozumieją dzieci, a najmłodsi nie rozumieją starszych. Takie zmagania z doświadczeniami są dla każdego ważne tak samo, pomimo tego, że są inne, a druga osoba może je traktować jako błahostkę. Dla mojej babci problemem jest, w którym sklepie dostanie tańsze jedzenie. Dla kuzynki, co zrobić, żeby z jednej strony pozostać sobą, a z drugiej nie zostać wykluczoną ze środowiska szkolnego...

    No nic jak zwykle się rozpisałam, ale u mnie ostatnio taki czas właśnie problemowy, więc wpasowałam się w temat..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. alkatraz007@o2.pl
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. rozpisałaś się, ale za to świetnie ujęłaś to, co i mi nasuwa się w związku z tym tematem, dziękuję :)

      Usuń
  6. Wszyscy piszą, że lubią czytać o kobietach, które mają problemy, więc może powinnam napisać, że nie lubię? ;) Ale to nie byłaby prawda. Lubię czytać takie książki, a dlaczego? Może dlatego, że też jestem kobietą i miewam problemy, raz większe, raz mniejsze. A czytając o innych można znaleźć rozwiązanie dla swoich problemów, albo też moje wydają mi się bardziej błahe.
    Jednak po tego typu powieści sięgam wtedy kiedy mam dobry nastrój. Obawiam się tego, że niektóre książki mogłyby mnie dodatkowo zdołować, jeżeli opisane problemy byłyby zbliżone do moich.

    m.tesna@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, to prawda, do takich książek musimy mieć
      nastrój odpowiedni :)

      Usuń
  7. Ksiażka o kobietach bez kłopotów wydawała by mi się nieprawdziwa :) my lubimy( większość nas) nawet jeśli nie ma problemów , stwarzać je dodatkowo, jakbyśmy nie umiały żyć na luzie :) Lubie czytać takie książki ponieważ zawsze jestem ciekawa sposobów walki z problemami . Bo kobiety umieją, och umieją wymyśleć super taktyki :))nawrotomanek@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciekawy punkt widzenia, ale to prawda, ludzie lubią narzekać, zamiast cieszyć się tym, co mają :)

      Usuń
  8. Bardziej niż o samych kłopotach lubię czytać o tym jak ludzie sobie z nimi radzą :) bo ja to tak nie zawsze ..kłopoty to samo życie, więc pośrednio lubię czytać o życiu innych,problemy składają się na nie / tak że wychodzi, ze lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to daje nadzieję, gdy inni ludzie podnoszą się po upadku, wychodzą cało z opresji ;)

      Usuń
  9. Oczywiście, że tak! Stety niestety, ale w życiu każdego człowieka nie brak problemów, a trzeba jakoś sobie z nimi radzić. Jednym ze sposobów jest czytanie o nich i dowiadywanie się z książek o sposobach ich rozwiązania. A poza tym, gdy czytam o cudzych problemach, choć na chwilę zapominam o swoich.

    Pozdrawiam serdecznie i gratuluje wywiadu(ów)!
    martucha180@tlen.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo ciekawy wywiad! :)
    Moja odpowiedź na pytanie konkursowe:
    Pewnie, że lubię ... bo sama jestem kobietą, a która z nas nie ma mniejszych lub większych problemów. Każda z nas ma zmienne nastroje, bałagan w torebce, swoje radości, kompleksy i wspomniane wcześniej bolączki dnia codziennego. To wszystko składa się na to że, bohaterka jest bardziej realna. Taka literatura potrafi wywołać u mnie skrajne emocje, wzruszając i zmuszając do refleksji… "Co ja bym zrobiła na miejscu postaci literackiej?" oraz pomóc rozwiązać problem, jeżeli takowy u mnie występuje. W powieści szukam szczypty optymizmu, bo jak „Bohaterce się udało, to dlaczego mi miałoby się nie udać!”, a jak jej nie uda się rozwiązać kłopotu – to może przynajmniej mi pomoże go uniknąć lub mu zapobiec.
    Pozdrawiam serdecznie,
    kwiatusia1@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak,zgadzam się z tym,co napisałaś :)
      pozdrawiam równie serdecznie :)

      Usuń