czwartek, 19 marca 2015

Prowincja pełna snów. Katarzyna Enerlich

W ostatnich tygodniach coraz mniej zamieszczam tu notek związanych z przeczytanymi przeze mnie książkami, ale spowodowane jest to tym, iż pracuję nad własną powieścią. Zaczęłam ją pisać w szpitalu, pod koniec 2012 roku. Przeleżała prawie dwa lata, bym zerknęła na nią w 2014 roku, jednak to jeszcze "nie było to". Dopiero teraz, na spokojnie i z dystansem, próbuję nadać jej taką formę, którą mogłabym pokazać szerszemu gronu odbiorców. Wszak coś robić trzeba, a jeśli nie mogę znaleźć normalnej pracy, nie będę tkwić w miejscu i użalać się nad sobą. Postanowiłam wreszcie pomyśleć o sobie, dlatego moich wiernych Czytelników proszę o trzymanie kciuków za mnie. I przepraszam za to, że nie prezentuję Wam już tak systematycznie książek, jakie miałam przyjemność przeczytać. 


A teraz już o Prowincji... 





Katarzyna Enerlich jest pisarką niezwykłą, ponieważ ona nie opowiada, ona czaruje słowem. Dzięki jej powieściom stajemy się bardziej wrażliwi, pełni empatii, współczucia dla innych. Zaczynamy dostrzegać piękne kolory i drobne radości, to, co powinno być w naszym życiu najważniejsze, uczymy się wybaczać, rozumieć postępowanie innych ludzi. Przestajemy się wstydzić własnych emocji, jak też tego, że mieszkamy w małych społecznościach i jesteśmy przywiązani do naszej prowincji. Autorka pięknie o niej opowiada w wielotomowej serii, jej słowa są magiczne: pełne czarów, szeptów, smaków, marzeń, gwiazd, słońca. Opowieści Enerlich urzekają nas, wciągają, relaksują, ale też nie pozwalają zapomnieć, że życie nie jest bajką.


"Prowincja pełna snów" to już siódma część serii, a niebawem, w połowie czerwca pojawi się kolejna. 



Bardzo ciekawie zaczyna się ta przepełniona snami opowieść. Być może wolelibyśmy przez większość czasu pozostać w objęciach Morfeusza, w świecie dalekim od trudnej rzeczywistości, której nie zawsze potrafimy stawić czoła. Nie umiemy i nie chcemy jej zaakceptować. Przynajmniej nie od razu. Buntujemy się przeciw niej, czujemy się zranieni, jesteśmy pełni żalu i gniewu. Bo nie tak miało być! Teraz, wreszcie, gdy wszystko zaczynało się układać w życiu głównej bohaterki, kiedy znalazła spokój i cel, w progu jej domostwa staje... kochanka jej zmarłego męża, która oznajmia jej, że ma z nim dziecko. Dziecko, które już zawsze będzie przypominało jej o zdradzie ukochanego, dziecko, które będzie namacalnym dowodem na to, że... że jej nigdy nie kochał! 

"Był podobny do niej, przynajmniej na zdjęciu.
Na szczęście. Nie zniosłabym widoku jasnych oczu i morelowej skóry w dziecięcym wydaniu. Ale miał chyba jego uśmiech, choć przecież mogło mi się wydawać. Czasem na pierwszy rzut oka widzimy coś, co potem zupełnie ginie, i zastanawiamy się, jak to możliwe, że coś takiego w ogóle zauważyliśmy. Tak bywa w przypadku pierwszej fascynacji kimś nowo poznanym. Kiedy dowiadujemy się o nim więcej i przychodzi rozczarowanie, zapominamy o pierwszym wrażeniu. Zastępuje je drugie i trzecie; stają się już ważniejsze, rozstrzygające.
Miał dopiero siedem miesięcy. I na imię Żenia. Czu Evgen. Po polsku Eugeniusz. Był zdrowy i silny.
-To takie mądre dziecko-zapewniała.
Urodził się w lutym. Dokładnie piątego lutego. Co wtedy robiłam? Pewnie był mroźny dzień, jeden z tych, które nadają porankom metaliczny smak." [1] 


Przed Ludmiłą zatem czas kolejnej próby. Na szczęście nie jest z tym wszystkim sama, ma obok siebie bliskich i kochających ją ludzi. Opiekuje się córeczką, otwiera pensjonat o zabawnej i niebanalnej nazwie "Baba Joga". Stara się żyć w zgodzie z samą sobą, choć los niestety nie ma zamiaru jej oszczędzić. Nie dostrzega, jak bardzo jest samotna, przynajmniej do pewnego momentu... Czy uda jej się wreszcie być szczęśliwą? Co da jej największą satysfakcję, spełnienie? 
To książka o tym, że nie warto komplikować sobie życia. Czasem proste rozwiązania, dostrzeganie uroków otoczenia, zbieranie ziół, przygotowywanie posiłków ze zbiorów z własnego ogrodu może przynieść nam spokój i ukojenie. Codzienność wcale nie musi być smutna, szara, monotonna, tak wiele przecież zależy od nas samych. 
Pełna emocji, prawdziwego życia, trudnej walki z własnymi słabościami to historia. Uczymy się dzięki niej wybaczać, choć oczywiście początkowo jesteśmy oburzeni, zagniewani, wściekli. Cóż jednak innego moglibyśmy odczuwać? Dopiero, gdy zrozumiemy, że negatywne emocje do niczego dobrego nie prowadzą, będziemy gotowi zrozumieć i zaakceptować to, co się stało. 
Książka refleksyjna, dająca do myślenia, ciekawie napisana. Z żalem rozstajemy się z pełnymi ciepła, sympatycznymi bohaterami, by z niecierpliwością oczekiwać na kolejną część. Tym razem również będzie smakowicie i w zgodzie z naturą. 


[1] "Prowincja pełna snów" Katarzyna Enerlich, Wydawnictwo MG 2015, strona 11 

2 komentarze:

  1. Aniu piękna recenzja i pewnie wspaniała książka. Rozumiem, że to jest seria?! Nie miałam jeszcze do czynienia z Książkami Pani Katarzyny. Muszę nadrobić zaległości! Pozdrawiam! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede mną dopiero ta seria i zacznę od pierwszych tomów.

    OdpowiedzUsuń