czwartek, 21 listopada 2013

Aneta Rzepka wywiad i konkurs



„Czasem mam wrażenie, że powinnam rzucić to pisanie w diabły i iść z dzieckiem na spacer albo zbudować kolejną wieżę z klocków.”
 Aneta Rzepka wywiad.



Moje pierwsze spotkanie z twórczością Anety Rzepki było bardzo ciekawym i zaskakującym doświadczeniem. Nie wiem dlaczego byłam przekonana, że to debiutująca autorka, podczas, gdy może ona poszczycić się już kilkoma udanymi publikacjami. Pisarka ukończyła filologię polską, marzy o drewnianej chatce w górach, choć mieszka w stolicy. Debiutowała w roku 2010 tytułem "Tohańska branka". W związku z tym, że niesamowicie przypadła mi do gustu jej „Miseczka szczęścia” postanowiłam przybliżyć Jej osobę czytelnikom.


Oczywiście pierwsze pytanie dotyczy początku, jak to było w Pani przypadku, od czego zaczęła się przygoda z pisaniem?

To zależy, co uznamy za początek. Od zawsze lubiłam smarować na różnych karteluszkach, a ponieważ rysować nie umiem i jakimś cudem to czułam, smarowałam literki. Doskonała alternatywa dla plastycznego antytalencia, bo nieważne jak, ale co się pisze. Pierwsze świadome opowiadanie było o Małym Księciu i powstało jakoś na początku podstawówki. Pokochałam pisać, bo znajdowali się ludzie, którym sprawiało przyjemność czytanie.

Proszę mi wytłumaczyć, na czym polega „zasada trzech p”?

To jest metoda, którą małe dzieci uczą się czytać. Pognieść, podrzeć, połknąć… i oby przez żołądek do serca. W moim przypadku tak było. Tą metodą czytałam pierwsze książki, więc nic dziwnego, że rodzice zrobili wszystko, żebym poznała ich faktyczną wartość. Obawiali się o domowe zbiory i moje zdrowie. Papier ponoć nie ma żadnych wartości odżywczych…

O czym jest Pani debiutancka powieść „Tohańska branka?

O niespełna osiemnastoletniej Odylii, która pewnego dnia dowiaduje się, że musi wyjść za mąż za królewicza. Odwróciłam nieco metodę, na której budowane są bajki i moja bohaterka wcale nie pragnie szczęścia na królewskim dworze, woli zostać z bratem w ubogiej, drewnianej chacie, ale żyć wśród przyjaciół, rodziny, w miejscu, które kocha i z którym wiąże swoją przyszłość. To taka trochę inna baśń o Kopciuszku. Odylia na oczach czytelnika dojrzewa, buntuje się, przeżywa uroki miłości, ale też podejmuje trudne decyzje. Akcja rozgrywa się w fantastycznym, alternatywnym dla rzeczywistości świecie. Stworzyłam własny świat, własną obyczajowość i religię, co było nie lada wyzwaniem i frajdą. Jedynie wartości tworzące człowieka ludzkim pozostają niezmienne.

Nie trzyma się Pani jednego gatunku literackiego, prawda?

Nie. Lubię czasem napisać coś innego. Może niekoniecznie dobrze mi to wychodzi, ale pozwala odsapnąć, odświeżyć umysł. Poza tekstami obyczajowymi stworzyłam cykl bajek „Renisowe opowieści”, powieść utrzymaną w realiach fantastycznych, nieco baśniowych „Tohańską brankę”, książki dla nastolatek i kilka opowiadań alegorycznych. Zachęcona przez internetowego znajomego napisałam też kilka tworów wierszopodobnych, ale z poezją nie mają one za wiele wspólnego. Stanowią natomiast doskonałą gimnastykę, uczącą dyscypliny słowa oraz pozwalającą zrozumieć, jak wielką ma ono wartość.

Czy łatwiej jest pisać dla dzieci, czy dla dorosłego czytelnika?

Nie wiem. Dorosły czytelnik więcej rozumie, więcej wie, więc też więcej oczekuje. Dziecko łatwiej wierzy w dziwności świata, ale te dziwności muszą mieć jakiś większy sens. Z jednej strony więc łatwiej pisać dla dorosłego, bo nie trzeba mu tłumaczyć mechanizmów pewnych poczynań, ale z drugiej strony fabuła nie może się opierać tylko na moim, czasem intuicyjnym postrzeganiu świata, ale też na wiedzy merytorycznej. Dziecko z kolei nie wymaga szczegółowych opisów pewnych wydarzeń, wystarczy ich nakreślenie, najlepiej w prostych słowach, ale trudniej je zaciekawić, zatrzymać uwagę, sprawić, żeby w połowie tekstu nie zaczęło ziewać i zrozumiało, co chcę przekazać. I tekst dla dziecka musi być nie tylko w jakiś sposób atrakcyjny, ale też mądry, bo dziecko czytając, uczy się świata. Dlatego chyba trudniej pisać dla dzieci, ale też większa frajda.


Prowadzi Pani blog: http://atena-literaplog.blogspot.com/, na którym pisze Pani o…?

Z tym blogiem sama mam problem. Najpierw było to miejsce, w którym po prostu publikowałam swoje teksty. Taki tester. Nawiązałam dzięki niemu kilka naprawdę sympatycznych znajomości. Później, kiedy zaczęłam pisać i wydawać już na poważnie, stał się bazą informacji dla czytelników. Noszę się z zamiarem przekształcenia bloga w stronę autorską, ale wciąż mam za mało czasu.

Jak reaguje Pani na opinie czytelników na temat własnej twórczości, ceni Pani sobie ich zdanie?

Moja przygoda z pisaniem zaczęła się od publikacji w Internecie. Wrzucałam opowiadania na portale literackie, gdzie wspólnie z użytkownikami uczyliśmy się pisać, szlifowaliśmy warsztat, dzieliliśmy opiniami o tekstach. Oni naprawdę bardzo mi pomogli. Szanuję ich zdanie, każdą uwagę zawsze biorę sobie do serca i staram się wyciągnąć wnioski. Nauczyłam się jednak odróżniać krytykę, taką rzeczową, od krytykanctwa, opartego na niezrozumieniu tekstu albo wręcz nieprawdzie. Każdą rzeczową uwagę rozważam i jeśli uznam, że może mi pomóc, to ją bezwzględnie wykorzystuję podczas pracy nad kolejnymi tekstami. Krytykanctwo staram się ignorować, bo do niczego nie prowadzi, a kłamstwa wyjaśniam, bo kocham prawdę.

Która z Pani powieści jest według Pani najlepsza na początek, dla osoby, która chce poznać Pani twórczość?

Zawsze polecam „Świat w pastelach Ingi”, bo z tą powieścią jestem najbardziej emocjonalnie związana, ale wszystko zależy od wieku i indywidualnych upodobań.

Czy ma Pani ulubionego bohatera, takiego, którego stworzyła Pani i którego darzy Pani największym sentymentem, a może któryś Panią irytował w trakcie pisania, sprawiał problemy, wymykał się spod kontroli?

W jakiś sposób lubię wszystkich moich bohaterów, bo muszę ich rozumieć. Najbardziej jednak chyba pałam sympatią do Małgosi z „Magii kasztana”. Ona jest taką zwykłą dziewczyną z normalnego domu z normalnymi problemami, a jednocześnie nie jest pusta, nijaka. To doskonały materiał na przyjaciółkę. Zawsze mam problem z czarnymi charakterami, takimi, których czytelnik ma nie lubić. Oni wysuwają się spod kontroli, bo staram się sama sobie wytłumaczyć ich zachowanie. Wtedy zaczynam ich lubić i nie wychodzi, jak wyjść miało, tylko jednak pokazuję to ich lepsze oblicze. Tak było z Piotrem w „Miseczce szczęścia”. Przez niego musiałam zmieniać założenia fabuły i finał wyszedł za szczęśliwy.


Jaka jest Pani ulubiona postać literacka, jaki gatunek czyta Pani najchętniej?

Michał Wołodyjowski. Uwielbiam Sienkiewicza, chociaż dziś wielu uważa, że to przeżytek. Dla mnie jego twórczość przedstawia cała galerię ludzkich osobowości. Lubię czytać książki o ludziach i staram się nie zamykać w jednym gatunku. Natomiast szerokim łukiem omijam s-f oraz powieści, w których jest jedynie szybka akcja, a nie ma ludzi.


Czy pisze Pani coś nowego? O kim tym razem będziemy mogli przeczytać? Jakie tematy Pani poruszy?

Piszę powieść, w której głównym tematem jest macierzyństwo. Oczywiście nie zabraknie ludzkich dramatów i relacji partnerskich, czasem trudnych, bo gdzieś tam zabrakło matki albo matka była, ale musiała też zastąpić ojca. O dojrzewaniu do macierzyństwa, czekaniu na nie, przyjmowaniu go nawet wtedy, kiedy jest nieplanowane. Generalnie o rodzinie, o miłości, do której trzeba dojrzeć albo się jej nauczyć.

Zainteresowała mnie Pani, chętnie przeczytam, jak tylko się ukaże.
„Miseczka szczęścia” opowiada o losach nie tylko głównej bohaterki, mamy tu też kłopoty Renaty, kobiety tkwiącej w chorym układzie. Jak Pani myśli, z czego to wynika? Dlaczego godzą się na życie u boku tyrana, boją się, że nie poradzą sobie same, a może są słabe psychicznie?

Jedne kobiety są silne i znają swoją wartość, inne słabe i bardzo łatwo jest podważyć ich wiarę w siebie. Budzi się lęk, że sama sobie nie poradzi, że to, co codziennie powtarza mąż czy partner jest prawdą i ostatecznie, że sama nie zapewni bytu dzieciom. We dwoje zawsze jest łatwiej utrzymać rodzinę, szczególnie w czasach, kiedy dziś jest praca, a jutro może jej nie być. Do tego dochodzi mechanizm społeczny i opinia otoczenia. Bo trudno się przyznać, że związek, który miał być szczęśliwy jest niewypałem.

To bardzo mądrze skonstruowana powieść, zdawałoby się, że będzie tylko o miłości, szczęściu, ale ona opowiada o czymś więcej, o prawdziwym życiu, jest odzwierciedleniem kłopotów niejednej osoby, jej dylematów, traumatycznych przeżyć, skąd wzięły się te wszystkie postaci, z Pani głowy, z obserwacji innych osób?

Z życia. Znam wiele osób, znam ich problemy. Przez jakiś czas pracowałam z trudną młodzieżą, tak się to mówi, ale to była młodzież z nieszczęśliwych rodzin, rodzin z problemami. Pisząc o tym, co boli, chcę pokazać, że życie czasem naprawdę nie rozpieszcza i często źle oceniamy zachowanie drugiej osoby, a wystarczy poświęcić trochę czasu, żeby ją poznać i zrozumieć. Każdy człowiek jest diamentem, należy go tylko umiejętnie oszlifować.

Pani Aneto, a jaka jest Pani prywatnie, jako mama?

Zaganiana jestem. Czasem mam wrażenie, że powinnam rzucić to pisanie w diabły i iść z dzieckiem na spacer albo zbudować kolejną wieżę z klocków, bo ona tak szybko rośnie i się rozwija, a powrotu do czasu dzieciństwa już nie będzie. Ale ona też ma koleżanki, swoje małe i duże tajemnice i bardzo się cieszę, że mnie do tego świata wpuszcza. Wciąż mnie zaskakuje, a ja jestem tym za każdym razem zafascynowana. Ona uczy się ode mnie dorosłości, ja od niej dziecięcej radości z małych rzeczy. A chwile miłego sam na sam, kiedy córka już idzie spać są tylko nasze. Mam nadzieję, że jeszcze długo będziemy się nimi cieszyć.

O czym Pani marzy?

Żeby pieniądz w końcu przestał rządzić światem.

O tu mnie Pani zaskoczyła, oryginalna odpowiedź.
Bardzo dziękuję za rozmowę.


Konkurs 
Zaczynamy zabawę dzisiaj,  21 listopada, potrwa do 28 listopada, do godziny 24:00. Do wygrania mamy papierową wersję "Miseczki szczęścia", której fundatorem jest Pani Aneta Rzepka. Książka będzie z autografem! Tutaj moja recenzja tej świetnej powieści: http://asymaka.blogspot.com/2013/08/miseczka-szczescia-aneta-rzepka.html. Wygrana wygląda tak: 
Poza tym Oficyna Wydawnicza RW2010: http://www.rw2010.pl/go.live.php ufundowała nagrody w postaci czterech e-booków pisarki. 


Jeżeli chcecie wygrać którąś z książek napisanych przez autorkę wystarczy pod tym postem wypowiedzieć się na temat: Nigdy nie zapomnę spotkania z... Opowiedz o wyjątkowym spotkaniu z drugim człowiekiem. Nie zapomnijcie o pozostawieniu w komentarzu swojego adresu mailowego. Wyniki pojawią się w ciągu trzech dni od zakończenia konkursu na moim blogu. Możecie polubić moją stronę na facebooku, dodać mnie do obserwowanych, ale jak zawsze nie jest to wymóg, choć byłoby mi bardzo miło. Powodzenia!

23 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy wywiad, a rozmówczyni wydaje się być sympatyczną osobą:) Naskrobię coś jak znajdę wenę żeby wziąć udział w konkursie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo fajny wywiad. Aneta Rzepka jest naprawie bardzo interesującą osobą. Miałam z nią kontakt swego czasu na jednym z portali.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam tej pisarki, dlatego Twój wywiad przybliżył mi jej osobę.

    Było mi przytulnie i ciepło. Miałam wszystko, co było mi potrzebne. Cieszyłam się z życia, lekko uśmiechałam. A tu nagle jakaś nieznana mi siła wyciągnęła mnie. Byłam z tego baaaardzo niezadowolona. Zaczęłam krzyczeć i trząść się z zimna. Ktoś mnie opatulił. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zmęczoną, ale szczęśliwą twarz oraz długie, kruczoczarne, kręcone włosy. To było pierwsze spotkanie z moją Mamą. Oczywiście, ja tego nie pamiętam, znam tylko z opowieści Mamy. Właśnie na dniach minie kolejna rocznica naszego pierwszego spotkania.

    martucha180@tlen.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie zapomnę spotkania... z moją córką :) Kiedy po raz pierwszy po cesarce mi ją przyniesiono a ona wpatrywała się we mnie tymi ślepkami jakby chciała powiedzieć: A to ty! Znam cię z brzuszka, a więc tak wyglądasz z zewnątrz :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdzieś czytałam, że przyjaciele to członkowie rodziny, których wybieramy sobie sami. Wyjątkowy człowiek, wyjątkowe spotkanie... Pamiętam jak pierwszego dnia pojechałam na zajęcia na studiach nikogo nie znałam. Żadnej znanej mi twarzy i przede mną siedziała dziewczyna , jak to słyszymy od lat: jesteście podobne do siebie. Spotkałam miłą dziewczynę równie szaloną jak ja, jest jak moja siostra bliźniaczka, pokrewna dusza.
    Do dzisiaj jesteśmy przyjaciółkami mimo łączącej nas odległości 75 km w jedną stronę i czasu, który biegnie nieubłaganie nasza przyjaźń ma się dobrze, było tyle różnych wydarzeń, różnych sytuacji tych gdzie łzy były szczęścia na ślubie Ani i jak urodziła się jej córka, były też łzy smutku jak nie podpisano mi pracy licencjackiej, jak się dowiedziałam, że mogę być ciężko chora. Mimo małego dziecka tego roku spędziłyśmy szalone wakacje w górach. Aniu kochana dziękuję Ci, że jesteś moją pokrewną dusza, osobą na której mogę zawsze polegać i wzajemnie :)
    kasia-16101@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Nigdy nie zapomnę spotkania...... z książkami G. Garcia Marqueza. Jeszcze za czasów szkoły średniej wręcz "połykałam" jego książki...A "Sto lat samotności", "Opowieść rozbitka", Miłość w czasach zarazy", "Zła godzina"....mistrzostwo. Nie zapomnę, bo odwoływałam się do jego książek pisząc maturę.
    „Literatura jest najlepszą zabawką, jaką wymyślono, żeby drwić z ludzi.” (Gabriel Garcia Marquez)

    mlewandowska283@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Zastanawiałam się długo, jakiego też spotkania nigdy nie zapomnę....... Po długim namyśle postanowiłam, że przedstawię Wam mojego "Dobrego Duszka" w postaci starszego Pana. Kim on jest?
    I tu się zaczyna....wielka dla mnie zagadka. Na moje logiczne myślenie, ten Pan to taki mój drugi wielki Przyjaciel. Na imię mu Kaziu. Kazia poznałam....kurcze, ile to już będzie?....Jakieś dobre 10, 11 lat temu. W naszym regionalnym radio prowadził swego czasu audycję "Radiowa Poczta Literacka", do której zaczęłam przesyłać (pocztą tradycyjną oczywiście, internet był marzeniem górnolotnym!) wiersze. Moje pierwsze próby poetyckie były...o, o, o...dalekie od ideału. Wtedy pamiętam Pan Kaziu na antenie rzucił hasło, że jak ktoś ma ochotę, może przesłać inne formy wypowiedzi, nie tylko wiersze. Spróbowałam opowiadania. Wyszło...no całkiem lepiej, niż wiersze. Ale...żeby nie było tak dobrze, wierszy nie odpuściłam. Pisałam, skreślałam, wymyślałam. Próby literackie namaszczone moim potem, łzami, nerwowym rzucaniem wszystkiego, co było pod ręką w kąt, okazały się dobre. Po każdej emisji programu na antenie radia, przychodziła do mnie skromna paczka, w której zawsze znalazła się jakaś mała pamiątka, w postaci jakiegoś skromnego tomiku wierszy, bądź opowiadań. Kiedy po jakimś czasie spotkaliśmy się z Panem Kaziem w realu, potrafiliśmy przegadać mnóstwo czasu. Potem nadszedł czas, że Kaziu odszedł z radia, obrał drogę dalej związaną z kulturą i sztuką - zaczął pracę w naszym powiatowym Ośrodku Kultury w Tucholi. Pisaliśmy do siebie dalej listy. To dzięki Kaziowi, który mnie skutecznie motywował, dodawał otuchy, wspierał twórczo, niejako dawał kopniaki, umiał pokazać, w jakim miejscu tkwi błąd, że należy go poprawić - to dzięki jego dobrej ręce twórczej udało mi się wygrać kilka lokalnych i nie tylko konkursów literackich, a nawet wydać tomik wierszy.
    Lata mijały, nasz kontakt się urwał. Ja wyszłam za mąż, dzieci, itd. Ale, gdy tylko dorobiliśmy się komputera i internetu postanowiłam odszukać Kazia. I co najważniejsze - udało mi się, dzięki jego upartości, wrócić do pisania.
    Ale Kaziu jest nie tylko moim "Dobrym Duszkiem" od pisania. Owszem krytykuje, ale ja cenię sobie jego cenne i skrupulatne uwagi. Potrafi powiedzieć jasno i rzeczowo, że nie podoba mu się to, czy owo. Wiem, że mnie w ten sposób zmusza do bardziej kreatywnego i logicznego myślenia.
    Ale, kiedy zdarzały się u mnie bardzo złe chwile, potrafił - chociaż tylko meilem - podnieść na duchu i powiedzieć złote dla mnie słowa - że jak nikt inny we mnie wierzy! I to jest prawdziwy Przyjaciel, przez duże P. Kaziu jest już ponad sześćdziesięcioletnim Panem, nie raz mi proponował, bym mówiła mu po imieniu, ale jakoś tak nie mogę. Zawsze mnie uczono, że dla starszych ludzi ma się przede wszystkim szacunek.
    Kaziu też taki jest. Podchodzi z szacunkiem i wiarą w człowieka. A w dzisiejszym skrótowym świecie, to cechy niezwykle rzadkie i dla niektórych dziwne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się rozpisałam, że zapomniałam podać meila: stokrotka954@wp.pl

      Usuń
  8. Spotkania z kimś... kto odegrał w moim życiu ogromną rolę i nadal ją odgrywa...
    Spotkanie ważne, a może najważniejsze w życiu, w dniu pierwszego spotkania, pierwszego spojrzenia, pierwszego nieświadomego uśmiechu...
    Takich spotkań się nie zapomina, o takich spotkaniach pamięta się do końca swojego życia, człowiek staje się najbliższą osobą, najukochańszą...
    Po pojawieniu się tej postaci w naszym życiu już nic nigdy nie będzie takie samo... nic!
    Pamiętam ten dzień doskonale to był ciepły kwietniowy dzień, 26.04.2005 - to własnie tego dnia pojawił się mały człowiek w moim życiu - mój syn. Pierwsze spotkanie, pierwsze wzruszenie, pierwszy dotyk...
    Takich chwil, takiego człowieka, takiego momentu się nie zapomina...

    sabinka.t1@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Nigdy nie rozmawiałam z kimś sławnym, nie uścisnęłam dłoni prezydenta, ani nie byłam na audiencji u papieża. Może więc spotkanie, o którym chcę napisać wyda się błahe, ale w moim życiu utkwiło tak głęboko, że z rozrzewnieniem tu o nim wspomnę. Chodzi mi mianowicie o chwile, gdy po raz pierwszy zobaczyłam mojego nowo narodzonego synka. Właściwie nie zastanawiałam się wcześniej, jak będą wyglądały te pierwsze minuty po porodzie. Bałam się samego porodu i o nim myślałam, potem miało być z górki ;) W moją świadomość wtłoczył się obraz upowszechniany w filmach czy gazetach takiego słodkiego różowego bobaska, radośnie machającego rączkami. Z opowiadań koleżanek wiedziałam jednak, że faktycznie dzieciątko wygląda nieco inaczej, często jest sine, skulone i przypomina kosmitę ;)
    Gdy położyli mi go na brzuchu łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu, dałam upust tym wszystkim emocjom z ostatnich kilku godzin, podczas których starałam się być dzielna i silna. Położna podsunęła mi przed oczy pasek z informacją, czyje to dziecko, którą zapina się na rączce noworodka, aby dopełnić formalności związanych z potwierdzeniem, że „przyznaję się” do bycia mamą. No cóż, nie byłam w stanie odczytać, co tam napisali, bo oczy miałam całkowicie zaszklone łzami…Widziałam tylko czarne włoski na główce Jasia. Był taki malutki, bezbronny, trochę kwilił, ale chyba było mu u mnie dobrze
    Było to niezwykłe spotkanie, którego nigdy nie zapomnę. Nie spodziewałam się nawet, że wywoła u mnie tak silne emocje…ból, strach, łzy, szok…trzęsłam się ze dwie godziny. Mój kochany synek…

    Edyta Ch.
    edyta.cha@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj. Mam w życiu szczęście do niezwykłych spotkań z ludźmi. Ciężko teraz wybrać jedną osobę. Kiedyś na koncercie LzR w Kielcach było mi dane spotkać osobiście Grzegorza Markowskiego z Perfektu. Poprosiłam o autograf i było miło do puki mnie ochrona nie zauważyła. Chcieli mnie odciągnąć siłą choć nic nie zrobiłam. P. Grzegorz kazał im wyluzować, bo co mu zrobi dziewczynka na wózku? Po koncercie rozmawialiśmy trochę. Wtedy mimo choroby poczułam się jak człowiek. Teraz jeśli mam możliwość chodzę na koncerty. Mam zdjęcia... Gwiazdy stają się ludźmi których też czasem trzeba wysłuchać jak ludzi... I kilka takich osób poznałam bliżej...

    OdpowiedzUsuń
  11. Jest to trudne pytanie, ponieważ każde spotkanie z kimś jest dla mnie ważne i nigdy o nim zapomnę. Jeśli jednak mam wybierać ze swoich wspomnień wyjątkowe, to oczywiście wskażę na spotkanie ze swoim narzeczonym, które odbyło się w marcu. Na dworze było jeszcze mroźnie, ale na sercu jakoś ciepło. Po raz pierwszy nie czułam stresu, kiedy to miałam się spotkać z nieznanym chłopakiem. Szłam pewnie, jakbym znała go od lat. A przecież wymieniliśmy ze sobą przed tym kilka smsów, e-maili. Nie zapomnę Jego uśmiechu, którym mnie powitał i smaku ptasiego mleczka, które mi wtedy podarował. Spacerowaliśmy wtedy po mieście dobre trzy godziny i wciąż mieliśmy tyle tematów do rozmowy. Teraz kiedy to piszę, uśmiech nie schodzi mi z twarzy, bo było to już 5 lat temu... Jak ten czas szybko płynie :)

    Pozdrawiam!

    elementarz90@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Nigdy nie zapomnę spotkania z człowiekiem, którego spotkałam zupełnie przypadkiem na szlaku w górach. Miałam bardzo zły czas, miotałam się dokładnie w sobie a góry mnie zawsze uspakajają. Stałam na środku szlaku zapatrzona w szczyt pełna naprawdę złych myśli. Piechur , który mnie mijał, zatrzymał się , podszedł do mnie i powiedział dokładnie te słowa - gdy błądzimy pytamy, ten kto nie błądzi, nigdy nie dowie się kim jest naprawdę... odwrócił się i odszedł.. Było to kilkanaście lat temu a pamiętam jakby było wczoraj..

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja nigdy nie zapomnę spotkania z blogowym światem. Siedem lat temu zaczęłam swoją przygodę z blogiem, dwa lata temu z książkami i bardzo się cieszę. Wiele przyjaźni zawartych w tamtych okresach przetrwało do dziś. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spotkać z niektórymi osobami :) Z dwoma mi się już udało :)

    magdalena.paz@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. NIGDY NIE ZAPOMNĘ SPOTKANIA Z... MARKIEM. Nadszedł w końcu czas, by komuś to wyznać. Kim jest (był?) Marek? Moim Przyjacielem. Przez duże P. Poznaliśmy się korespondencyjnie. Nic nie zapowiadało, ani nie wróżyło takiej przyjaźni. Po prostu On napisał do radia, że czuje się samotny, a ja odpowiedziałam na Jego apel. Pisało nam się bardzo dobrze. Rozumieliśmy się wspaniale i po kilku listach postanowiliśmy się spotkać. Marek miał przyjechać do mnie. Na kilka dni. Dzieliło nas ponad 230 km. Mieszkam na wsi. Marek w dużym mieście. Ja do stolicy mojego województwa mam 40 km. I to właśnie tam mieliśmy się spotkać, na dworcu PKP. Pojechałam i czekałam, na mający nadjechać pociąg, o wyznaczonej godzinie. Pojazd podjechał, podróżni zaczęli wysiadać, a wśród nich był Marek. Niestety, wstyd się przyznać, ale jego wygląd nie pokrywał się z moim wyobrażeniem o Nim. I co? Chyłkiem, boczkiem, uciekłam z dworca. Zostawiając Go na pastwę losu. W głębi duszy liczyłam na to, że wyrzuci kwiaty, które miał ze sobą do kosza i powrotnym pociągiem wróci do domu. Ale... wówczas niestety, a dziś dzięki Bogu, Marek nie zrezygnował ze spotkania. Pojechał do mnie do domu. Ja tymczasem zadzwoniłam z budki telefonicznej do mamy i dowiedziałam się, że On już jest na miejscu i czekają na mnie. I co? Znowu panika! Nie wróciłam na noc do domu. Spałam u koleżanki. A ryczałam, nie wiem czemu, całą noc. Rano koleżanka próbowała przemówić mi do rozumu. W końcu, razem z nią, poszłam do domu. Mama wiedziała o wszystkim, a Markowi wymyśliłam historię, że skoro Go nie poznałam, uznałam, że nie przyjechał i poszłam do koleżanki. Były to czasy, kiedy o telefonie komórkowym jeszcze się nawet nie śniło. Historia była więc w miarę wiarygodna. Marek był u nas tydzień. Zżyliśmy się wtedy i to bardzo. Ciężko się było rozstać. Dziś głupio mi i wstyd przed sobą, bo gdyby wtedy wrócił, tak jak chciałam, do domu, nie miałabym BRATNIEJ DUSZY. Nasza przyjaźń trwała 25 lat. Aż po grób. Marek odszedł nagle, w marcu tego roku. Był jedyną na świecie osobą, z którą rozmawiałam o wszystkim i przed którą nie miałam tajemnic, (oprócz dworcowej historii). Czasem mój mąż był zazdrosny o to, że potrafiliśmy przegadać przez telefon całą noc, i to niejedną. Przeczytałam kiedyś, tylko nie pamiętam w jakiej książce, że: przyjaźń czy miłość platoniczna między mężczyzną, a kobietą jest taką samą legendą jak kwiat paproci. Dziś z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa, stwierdzam, że kwiat paproci istnieje. Marku, teraz wiesz już wszystko. Przepraszam. I dziękuję za te 25 lat. Bardzo tęsknię. Do zobaczenia!
    sylwiam720@wp.pl Swojej strony nie posiadam.

    Sylwia Wojtczak-Morawska
    Ja tylko pomagam KM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że nie będziesz mieć Anno żalu, że zaoferowałam pomoc kiedy cię nie było. Zawsze jednak uczono mnie pomagać i grać Fer. A co to za satysfakcja z zabawy jak ktoś ma problem z publikacją i odpada z głupiego powodu. A historia piękna :)

      Usuń
    2. Kasiu, dziękuję bardzo za pomoc.

      Usuń
    3. Nie ma sprawy powodzenia

      Usuń
  15. Nigdy nie zapomnę .... spotkania autorskiego z moją ulubioną pisarką Moniką Szwają. Ba to nie wszystko! Nie tylko bycia na tym spotkaniu, ale jego prowadzenia. Propozycja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Pani Monika miała być gościem w mojej miejskiej bibliotece. Oczywiście miałam wielką ochotę wziąć udział, ale jako gość. A tu taki zaszczyt - prowadzenie. Trema wzięła mnie tylko przez chwilę. Przygotowałam pytania i powiedziałam "niech serce i emocje rządzą". To był wspaniały wieczór. Data też wyjątkowa - Mikołajki. Czułam się jak Kopciuszek na balu. Nareszcie w świecie książek, u boku wspaniałej pisarki i ludzi - moli książkowych. Z autorką "Matki wszystkich lalek" rozmawiało mi się wybornie, jakbyśmy znały się od lat. Jakbyśmy spotkały się na kolejnej kawie - dwie przyjaciółki od serca znające się wiele lat. Tremy kompletnie nie było, choć to był mój debiut w tej dziedzinie. Pozostały cudowne wspomnienia. A mija już dwa lata od tych chwil.

    OdpowiedzUsuń