Agnieszka Walczak-Chojecka wywiad i konkurs
Agnieszka Walczak-Chojecka słowo pisane kocha od… 5 roku życia!
W tak młodym wieku stworzyła swój pierwszy wiersz, później oczywiście
powstawały kolejne, publikowane w takich tytułach, jak „Poezja” czy „Nowy
wyraz”. Próbowała też swoich sił w filmie, zagrała jedną z głównych ról w
„Grzechach dzieciństwa” Krzysztofa Nowaka, śpiewała w zespole muzycznym.
Współpracowała z Piotrem Rubikiem, dla którego układała teksty piosenek w
początkowym okresie jego muzycznej drogi. Ukończyła Filologię Słowiańską na UW,
w czasie studiów tłumaczyła literaturę z języka serbskiego. Przez wiele lat
zajmowała się pracą w korporacjach, na wysokich stanowiskach, by wreszcie dwa
lata temu zrozumieć, że jej przeznaczeniem jest pisanie książek. To sprawia jej
największą radość, daje satysfakcję. Chciałabym przybliżyć czytelnikom mojej strony
osobę niezwykłą, której życiorysem można by obdzielić nawet kilka innych, tak
jest bogaty i ciekawy. Autorka zadebiutowała powieścią „Dziewczyna z Ajutthai.
Niezbyt grzeczna historia.”, ukończyła też już drugą powieść.
AG: Czy literatura towarzyszyła Pani przez całe życie? Starczało czasu na „dobrą lekturę”, gdy
pracowała Pani w korporacji?
AW-Ch: Słowo było dla mnie ważne od zawsze, bo wychowałam się w
domu, w którym literatura zajmowała poczytne miejsce, choćby dlatego, że mój
tata jest pisarzem. Jako mała dziewczynka podpatrywałam go i chciałam być taka
jak on. Stąd od najmłodszych lat mój zapał do pisania wierszy i ich publicznego
prezentowania. Mama z kolei podsuwała mi ciekawe lektury. Trzeba jednak
przyznać, że intensywna praca w korporacjach spowodowała wyrwę w moim
literackim życiu. Po wielu godzinach spędzonych w biurze, walce o wciąż lepsze
wyniki biznesowe, burzliwych naradach, byłam na ogół tak zmęczona, że nie w
głowie mi było pisanie. W tamtym czasie niestety często zamiast ciekawej
książki wybierałam sztywne fachowe publikacje. Dziwne, że mogłam tak żyć,
prawda?
AG: Pierwszy wiersz napisała Pani będąc małym dzieckiem. Jak
zareagowali na to Pani najbliżsi? Czy byli z
Pani dumni, zachęcali do rozwijania pasji?
AW-Ch: Mam wspaniałych rodziców, którzy zawsze bardzo interesowali
się tym co robię. Od małego wzmacniali we mnie poczucie własnej wartości i
zawsze mnie wspierali. Mama zapisywała moje pierwsze wiersze, tata zapraszał na
swoje spotkania literackie, bym i ja mogła się na nich występować. Oboje cieszyli
się, że podtrzymuję rodzinną tradycję. Gdy jednak po studiach wybrałam
niespodziewanie pracę w biznesie, tata nie mógł tego zrozumieć. Doceniał
oczywiście fakt, że zapewnia mi to finansowe bezpieczeństwo, ale uważał, że
marnuję swoje zdolności. Mama, z wykształcenia ekonomistka, podchodziła do tego
bardziej racjonalnie. Gdy dwa lata temu porzuciłam pracę w korporacji i zajęłam
się pisaniem, tata stwierdził, że już przepadłam, że teraz literatura nie
wypuści mnie ze swoich szponów. Cieszy się, że znów jest ze mną o czym pogadać.
(śmiech)
AG: Proszę opowiedzieć nam coś więcej na temat filmu, w którym
Pani zagrała. Czy miała Pani tremę? Zachowywała się Pani swobodnie przed
kamerą, nie była Pani spięta, nie bała się Pani?
AW-Ch: Jak prawie każda mała dziewczynka marzyłam o tym, by zostać
aktorką. Często wyobrażałam sobie siebie jako gwiazdę filmową, uwielbiałam
oglądać filmy z Shirley Temple, podziwiałam Audrey Hepburn. Więc kiedy pewnego
dnia wróciwszy ze spaceru z mamą, odkryłam, że w naszym M4 za Żelazną Bramą siedzi
prawdziwy reżyser...spięłam się okropnie. Moje emocje sięgały zenitu!
Przemiłego, nieżyjącego już niestety Krzysztofa Nowaka przyprowadziła do nas
znajoma, która pełniła rolę kostiumografa w jego filmie. Uważała, że będę się
świetnie nadawać do jednej z głównych ról, do której od długiego czasu
bezskutecznie szukali odtwórczyni. Na szczęście mój stres nie był chyba tak
widoczny, jak myślałam, bo spodobałam się reżyserowi, próby kamerowe wyszły
dobrze i trafiłam do ekipy „Grzechów dzieciństwa”. Udział w tym filmie jest
jednym z moich najpiękniejszych wspomnień z czasów, gdy byłam nastolatką.
AG: Czy cokolwiek zmieniło się w Pani życiu po tym debiucie
aktorskim? Czy chciała Pani zostać zawodową aktorką, a może raczej uważała Pani
to tylko za ciekawe, ale epizodyczne doświadczenie?
AW-Ch: Oczywiście, że chciałam dalej rozwijać swoją aktorską karierę (śmiech). Byłam nawet
na jakimś castingu, ale niedługo po premierze filmu wyjechaliśmy z rodzicami na
cztery lata do Belgradu – stolicy dawnej Jugosławii. Tam grałam w spektaklach
teatru, który przy polskiej ambasadzie prowadził mój tata. Szczególnie
zapamiętałam sukces przedstawienia „Ferdydurke”, jakie wystawiliśmy na
belgradzkiej polonistyce, gdzie ojciec był lektorem.
W późniejszych latach zdawałam nawet do warszawskiej szkoły
teatralnej, ale niestety bez powodzenia. Zamiłowanie do aktorstwa sprawiało, że
pracując w biznesie miałam zawsze wielką łatwość prowadzenia prezentacji na dużych konferencjach dla kilkuset, czy
nawet kilku tysięcy osób i bardzo to lubiłam. Obecnie prawdziwą radość dają mi
spotkania z czytelnikami i to, że mogę czytać im swoje utwory.
AG: I jeszcze zespół muzyczny! Kto odkrył w Pani talent do
śpiewania?
AW-Ch: Tak naprawdę specjalnego talentu do śpiewania to ja nigdy
nie miałam, za to na scenę pchały mnie wielkie chęci. Ponieważ nie umiałam grać
na żadnym instrumencie, więc kiedy wraz z
Arturem Kudłatym Kozdrowskim oraz
kilkoma innymi szalonymi studentami stworzyliśmy zespół „Mądruś and his magic
mądrale”, przypadła mi w udziale rola wokalistki. To nasze granie było bardziej
sposobem na kreatywne, wspólne spędzanie czasu niż poważnym muzykowaniem, ale
daliśmy kilka koncertów w klubach studenckich, a także na FAMIE. Nasza piosenka
była nawet emitowana w programie radiowym Rozgłośni Harcerskiej. To były piękne
czasy! Dziś śpiewam już tylko w domu. Na któreś urodziny dostałam od męża
zestaw karaoke. Teraz pluje sobie w brodę, że mi go kupił, bo czasami potrafię
się wydzierać do mikrofonu przez kilka godzin.
AG: Zastanawiam się, jak zachowywali się w stosunku do Pani
rówieśnicy, Pani codzienność była inna niż rzeczywistość większości dzieci, a
później młodzieży… Czy zazdrościli Pani sukcesów, a może wspierali, byli
zainteresowani i zaskoczeni, jednak reagowali pozytywnie?
AW-Ch: Muszę przyznać, że z czasów podstawówki nie pamiętam ani
specjalnej zazdrości, ani specjalnego wsparcia. Miałam bardzo fajną klasę i
grono oddanych przyjaciół, więc raczej musiałam spotykać się z tym drugim. A w
okresie studiów obracałam się w kręgach ludzi podobnych do mnie, trochę
zwariowanych i twórczych. Przyjaźniłam
się np. z członkami trójmiejskiej grupy TOTART, z Tymonem Tymańskim
założycielem grupy Miłość, muzykami formacji One Day - Michałem Horodyskim,
Piotrkiem Kokosińskim – życiowym partnerem diwy operowej Małgorzaty Walewskiej,
z Piotrkiem Rubikiem, który był moim sąsiadem, czy z poetą Juliuszem Erazmem Bolkiem. To
były czasy kiedy w Polsce nie istniał jeszcze wyścig szczurów, ludzie byli dla
siebie życzliwi i chętnie sobie pomagali. Szkoda, że było to tak dawno...
AG: Czy podróże, mieszkanie poza granicami kraju nie były
męczące dla młodej dziewczyny? Czy udało się Pani szybko odnaleźć w Belgradzie?
Cztery lata w tak niezwykłym miejscu to chyba ciekawa przygoda, a może raczej
nużąca konieczność?
AW-Ch: Gdy wyjechaliśmy z Polski zaczynałam właśnie ósmą klasę. Nie
byłam zachwycona tym, że muszę rozstać się z przyjaciółmi, pójść do szkoły, w
której lekcje odbywają się w obcym dla mnie języku, ale z drugiej strony, w
tamtych latach Jugosławia to był prawie Zachód! U nas puste półki w sklepach, a
tam... . Czułam się trochę wyróżniona przez los, wyjazd na tzw. placówkę
brzmiał wtedy dumnie.
Gdy mieszkaliśmy w Belgradzie, w Polsce został ogłoszony
stan wojenny, ominęły mnie więc trudne wydarzenia, jakie miały miejsce w naszym
kraju. Dodatkowo moi serbscy znajomi okazali się niezwykle przyjaźni i bardzo
szybko zaaklimatyzowałam się w nowym świecie. Ekscytowało mnie poznawanie nowej
kultury, nowych smaków. No i był jeszcze jeden wielki plus – dzięki temu
wyjazdowi mogliśmy z rodzicami zwiedzić przepiękne miejsca Jugosławii, a także
krajów ościennych.
AG: Jak to się stało, że tak zajęta i pochłonięta wieloma
pasjami osoba zdecydowała się na pracę w korporacji? Nie było Pani żal, że
uśpiła Pani swoją artystyczną przecież duszę?
AW-Ch: Wtedy tak tego nie odbierałam. Wszystko było dla mnie nowe i
ciekawe. Jeszcze kończąc studia trafiłam do pracy w dużej, zagranicznej firmie,
która wchodziła właśnie na polski rynek. Dostałam tę pracę nie będąc nawet na
spotkaniu rekrutacyjnym, dzięki ...znajomości serbskiego. Zaproponowano mi, jak
na mój brak doświadczenia, kosmiczną pensję i pozycję szefowej marketingu, co
wydawało mi się wystarczająco kreatywnym zajęciem, by się go podjąć. Wydawało
mi się, że ta praca nie przeszkodzi w moich twórczych pasjach, niestety okazało
się inaczej. No a potem... utknęłam w biznesie na dwadzieścia lat.
AG: Dwa lata temu wróciła Pani jednak do swojej największej
zdaje się miłości-literatury. Jak długo trwała praca nad debiutancką powieścią.
Skąd pomysł na akurat taką, a nie inną fabułę?
AW-Ch: Dwa dni po rozstaniu się z firmą usiadłam i po prostu
zaczęłam pisać. Miałam poczucie jakby powieść czekała we mnie gotowa od dawna.
Pracowałam nad „Dziewczyną z Ajutthai” około dziewięciu miesięcy i był to dla
mnie bardzo ważny czas. Czułam, że nareszcie robię to co powinnam, że w końcu
jestem sobą.
A temat? Cóż, wydawał mi się dość oczywisty. To powieść o
poszukiwaniu przeznaczenia, o gotowości na przyjmowanie życiowych zmian. Główną
bohaterkę poznajemy w momencie, gdy traci pracę w dużej korporacji i zadaje
sobie pytanie co dalej? Ta książka to też pewnie dla mnie swoistego rodzaju
katharsis.
AG: W „Dziewczynie z Ajutthai” dostrzec można, że zagraniczna
podróż staje się dla głównej bohaterki niebywale istotna, czy i Pani pasją jest
podróżowanie? Jakie miejsca darzy Pani szczególnym sentymentem, najmilej Pani
wspomina?
AW-Ch: Uwielbiam podróże, co więcej bardzo lubię planować
wycieczki, wyszukiwać przeloty, hotele, miejsca, które warto zobaczyć. Nie
korzystam z usług biur podróży, tylko wszystko organizuję sama. Znajomi mówią,
że mam szczególny dar wyszukiwania niezwykłych miejsc noclegowych w korzystnych
cenach.
Kierunek bliski mojemu sercu to Azja, a na tym kontynencie
szczególnie Tajlandia. Jest tam wszystko o czym można zamarzyć – niezwykłe
zabytki, bajkowe pejzaże, życzliwi, zawsze uśmiechnięci ludzie i bardzo smaczne
jedzenie. Teraz jest już zapewne jasne dlaczego dużą część akcji „Dziewczyny z
Ajutthai” umieściłam właśnie w tym niezwykłym kraju.
AG: Czy podobieństwo losów Joanny do Pani życiowych doświadczeń
było zamierzone?
AW-Ch: Mówi się, że w każdym debiucie jest sporo elementów
autobiograficznych, w mojej książce też oczywiście można je odnaleźć. Jeśli
chodzi o główną bohaterkę to powiedziałabym, że podobieństwa dotyczą przede
wszystkim przemiany duchowej jaka w niej zaszła. Chodzi o zrozumienie, że świat nie kończy się na
korporacji, a wręcz zaczyna się dopiero
poza nią. Moi znajomi z byłej firmy doszukali się w „Dziewczynie...” także innych wątków z życia wziętych, jak
choćby opowieść o chłopaku, który porzucił intratną posadę w korporacji, by móc
realizować swoje marzenia o lataniu i został stewardem. To prawdziwa historia.
Moje zawodowe doświadczenia pomogły mi scharakteryzować świat pogoni za
sukcesem, rozgrywek międzyludzkich, wiecznego zagonienia, jednak trzeba
pamiętać, że powieść to przede wszystkim fikcja literacka.
AG: Bohaterka książki nie dostrzegała uroków życia, koncentrując
się wyłącznie na karierze, dlaczego
ludzie tak bardzo skupiają się na pracy, zapominając o tym, co naprawdę ważne?
To choroba naszych czasów? Co myśli Pani na ten temat, obserwując otaczający
Panią świat?
AW-Ch: Tak, myślę, że to pewien rodzaj nieciekawej przypadłości
jaka dopadła nas w ostatnim dwudziestoleciu. Jesteśmy z natury ambitni, więc
łatwo dajemy się wkręcić w rywalizację, w pogoń za tym, by zdobyć choćby
przysłowiowy uścisk ręki prezesa. Szczególnie młodzi ludzie, kształceni w
atmosferze wiecznych testów i konkursów łatwo temu ulegają. W korporacjach
słowo sukces odmieniane jest na tysiąc sposobów. Liderzy firm potrafią czarować
opowieściami o wspólnocie, o tym że firmowy dobrobyt przełoży się na
szczęśliwość każdego pracownika. Częściowo tak się dzieje, gdy pensja wpływa co
miesiąc na konto, ale w ostateczności każdy jest tylko drobnym trybikiem w tej
machinie. Gdy szefowie widzą potrzebę zastąpienia jednego trybika drugim, to
czynią to bez zmrużenia oka. W biznesie nie ma sentymentów, a niestety pracując
w nim, szybko o tym zapominamy.
AG: Najbardziej do gustu przypadła mi w Pani debiutanckiej
powieści postać Izy, ponieważ wydała mi się szczególnie rzeczywista, prawdziwa.
Wiem, że istnieją takie kobiety, dalekie od ideału, myślące, że nie poradzą
sobie bez męskiego ramienia. A którą stworzoną przez siebie postać Pani
najbardziej ceni?
AW-Ch: Właściwie do każdej mam sentyment, bo każda postać, to takie
moje dziecko ulepione z doświadczeń i przeżyć moich własnych lub znajomych. Ale
chyba najbliższa jest mi główna bohaterka Joanna. To jednak ona ma najwięcej
moich cech i jak już mówiłam przechodzi przemianę podobną do tej, którą ja
przeżyłam.
AG: Co myśli Pani na temat spotkań autorskich, uważa Pani, że są
potrzebne? Czy kontakt z czytelnikami jest ważny, otrzymuje Pani wiadomości od
osób, które przeczytały Pani powieść?
AW-Ch: Bez czytelników i bezpośrednich kontaktów z nimi pisanie nie
miałoby sensu. Odbiór czytelniczy książki jest dla mnie najważniejszy,
wsłuchuję się w każdą opinię, jaką otrzymuję.
Ogromnie lubię spotkania autorskie i staram się ich mieć jak
najwięcej. Do każdego z nich starannie się przygotowuję, a jeśli jest tylko
taka możliwość, to zapraszam na nie specjalnych gości. Na premierze
„Dziewczyny...”, która w grudniu odbyła się w warszawskim Klubie Księgarza,
fragmenty powieści czytała znana aktorka Jolanta Fraszyńska, a znakomita
wokalistka Beata Jankowska – Tzimas śpiewała piosenki. Często w wieczorach
autorskich towarzyszy mi młodziutka, zdolna wokalistka Tosia Peak. Wszystko po
to, by były one dla uczestników jak najciekawsze. Zdarzyło się też, że moja trzynastoletnia córka,
która ma zdolności aktorskie, recytowała fragment „Dziewczyny...”. Śmieję się,
że kółko się zamyka, kiedyś mój tata na spotkaniach chwalił się mną, a teraz ja
chwalę się moim dzieckiem.
AG: Jaką mamą jest Agnieszka Walczak-Chojecka? Spokojną,
wymagającą, przyjacielską?
AW-Ch: Gabrysia przeczytała w jakimś poradniku dla nastolatek, że
rodziców można podzielić na kilka typów. Zgodnie z nimi scharakteryzowała mnie
jako „mamę – kumpla”, a mojego męża jako „tatę – szefa” i chyba trochę to tak
jest. Myślę, że się z mężem dobrze uzupełniamy. Staramy się wychowywać córkę w
atmosferze wzajemnego zaufania, na życzliwą i otwartą na świat osobę, która
będzie umiała podejmować samodzielne, mam nadzieję, że mądre decyzje.
Ostatnio Gabrysia wyjawiła mi pół serio, pół żartem, że
bardzo stresuje się tym, że kiedyś będzie musiała napisać powieść. Ja na to:
dlaczego tak sądzisz? A ona: No, przecież nie mogę przerwać rodzinnej tradycji.
Uśmialiśmy się z mężem.
AG: Kiedy pojawi się na rynku wydawniczym kolejna Pani powieść?
Proszę opowiedzieć nam o niej coś więcej…
AW-Ch: Moja nowa książka pod roboczym tytułem „Gdy zakwitną
poziomki” to opowieść o tym, ile jest w stanie znieść i poświęcić kobieta,
która bardzo pragnie mieć dziecko. Poruszam w niej niełatwe tematy leczenia
niepłodności, w tym zabiegu in vitro. Moja bohaterka przeżywa także dylemat,
czy wybrać walkę o dziecko u boku swojego partnera, czy wielką potrzebę bycia
kochaną przez innego mężczyznę.
Nie znam jeszcze dokładnej daty ukazania się książki, ale wygląda
na to, że będzie to początek przyszłego roku. Póki co zapraszam na stronę
WWW.walczak-chojecka.pl , na której można przeczytać jej fragmenty. Wszystkie
najnowsze informacje publikuję też na autorskim profilu na Facebooku (Agnieszka
Walczak-Chojecka – autorka).
AG: O czym marzy Agnieszka Walczak-Chojecka?
AW-Ch: Moja odpowiedź nie będzie pewnie specjalnie oryginalna, ale
za to prawdziwa - chciałabym, by moje książki znalazły jak największą rzeszę wiernych
czytelników. Cieszyłabym się mogąc odbywać jeszcze więcej wieczorów autorskich,
na których spotkam ludzi, dla których czytanie stanowi ważną część życia. No i
gdyby tak któraś z moich powieści została sfilmowana... Eh, rozmarzyłam się. Ma Pani może
czarodziejską różdżkę?
Niestety nie mam.
Dziękuję za szczerą i interesującą rozmowę.
KONKURS:
W dniu dzisiejszym wraz z Agnieszką Walczak-Chojecką i wydawnictwem 2 Piętro rozpoczynam zabawę, mającą na celu wyłonienie osoby, która otrzyma egzemplarz "Dziewczyny zAjjuthai". Wystarczy pod tym postem zostawić swój adres e-mail, bym mogła skontaktować się bez problemu ze zwycięzcą i odpowiedź na pytanie, zadane przez autorkę książki: Część akcji "Dziewczyny z Ajutthai" rozgrywa się w Tajlandii. Do jakiego kraju chcielibyście, by zabrała Was autorka w kolejnej powieści i dlaczego właśnie tam?
Konkurs zaczyna się dzisiaj, 2 czerwca i potrwa do 9 czerwca, do godziny 24:00.
Dziękuję za polubienia, udostępnienia, dodanie bloga do obserwowanych, itd.
Tutaj jest moja recenzja książki, którą możecie wygrać: http://asymaka.blogspot.com/2014/05/agnieszka-walczak-chojecka-dziewczyna-z.html
a tutaj dwa konkursy, które trwają nadal: http://asymaka.blogspot.com/2014/05/wywiad-i-konkurs-monika-madejek-zeszyt.html
http://asymaka.blogspot.com/2014/05/konkurs-z-okazji-dnia-matki.html
KONKURS:
W dniu dzisiejszym wraz z Agnieszką Walczak-Chojecką i wydawnictwem 2 Piętro rozpoczynam zabawę, mającą na celu wyłonienie osoby, która otrzyma egzemplarz "Dziewczyny zAjjuthai". Wystarczy pod tym postem zostawić swój adres e-mail, bym mogła skontaktować się bez problemu ze zwycięzcą i odpowiedź na pytanie, zadane przez autorkę książki: Część akcji "Dziewczyny z Ajutthai" rozgrywa się w Tajlandii. Do jakiego kraju chcielibyście, by zabrała Was autorka w kolejnej powieści i dlaczego właśnie tam?
Konkurs zaczyna się dzisiaj, 2 czerwca i potrwa do 9 czerwca, do godziny 24:00.
Dziękuję za polubienia, udostępnienia, dodanie bloga do obserwowanych, itd.
Tutaj jest moja recenzja książki, którą możecie wygrać: http://asymaka.blogspot.com/2014/05/agnieszka-walczak-chojecka-dziewczyna-z.html
a tutaj dwa konkursy, które trwają nadal: http://asymaka.blogspot.com/2014/05/wywiad-i-konkurs-monika-madejek-zeszyt.html
http://asymaka.blogspot.com/2014/05/konkurs-z-okazji-dnia-matki.html
Chętnie "odwiedziłabym" czytając powieść Italię :) Piękny krajobraz włoskich ogrodów oliwnych jest idealnym tłem to rozgrywania się każdej historii. Przeplatając się z wiecznym Rzymem, nutką Mediolanu czy Florencji. Hmm... i to cudowne lazurowe niebo. Dla mnie nie ma lepszego miejsca. :) Odwiedziłam ten kraj podczas wycieczki w technikum, ale do dzisiaj czuję niedosyt i wiem, że na pewno tam wrócę. Ale dopóki nie mogę w realu to chętnie zaczytałabym się...
OdpowiedzUsuńkasiam32@wp.pl
Książkę mam u siebie! Wspaniały wywiad :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeniosłabym się do Kanady,która w Polsce nie jest znana. W Kanadzie,i jej lasach jest jakaś tajemnicza. Tam przeplata się nowoczesność z pierwotną dzikością. Więc czemu nie Kanada? ;) Ewa Udała
OdpowiedzUsuńewaudala77@op.pl
To pytanie trafia w mój gust :) Odpowiedź na niego jest prostsza niż wszystkie inne: Izrael. Kiedyś oglądałam "Agentów NCIS" i tam pojawiła się postać Zivy David - agentki Mossadu, łącznika z NCIS, znającej dziesięć języków, świetnie walczącej. Opisy Izraela, które padają w serialu, zawsze zmuszają mnie do przemyśleń. Czy tam naprawdę tak jest? Czy to są tylko wymysły scenarzystów? Czy udałoby mi się spotkać agenta izraelskiego wywiadu na ulicy? Czy bym go poznała? Jak tamtejsze kobiety wiążą chustę na głowie? Co się dzieje z kartkami ze Ściany Płaczu? Jak często słychać tam odgłosy walki, świadczące o konfliktach z państwami ościennymi? Czy Izraelczycy uznają Tel Aviv za stolicę? A może jednak Jerozolima? Ile tak naprawdę miesza się tam kultur? Ufff, to nie są wszystkie pytania, bo ja naprawdę zakochał się w Izraelu. Niby greckie budowle, a tak daleko posadowione od Półwyspu Bałkańskiego. Jak to jest, że każda litera w ich alfabecie ma ok. 80 znaczeń, a jednak potrafią się porozumieć? Jak dobrze znają angielski? Nurtują mnei te pytania, chciałabym znać odpowiedź. Od pół roku uczę się hebrajskiego, ale idzie mi bardzoooo powoli. Umiem się przedstawić i znam część liter. Z literami jest zresztą zagadka, bo w naszej religii 7 jest szczęśliwa, a u nich w taki sposób zapisywana jest szóstka (cyfra vav). Dlatego istnieje prawdopodobieństwo, że siódemka jest liczbą szatana. Ale to tylko takie domysły. Wiem, że kocham ten kraj, ale podróż do niego jest poza moim zasięgiem. Dlatego czerpię z książek i internetu bardzo dużo. Wiem, że nie odpuszczę sobie dojścia do rzetelnej i bogatej wiedzy o tym kraju. Zastanawiałam sie nawet nad studiowanie hebrajskiego w Toruniu. Mam na taką decyzję jeszcze rok, więc kto wie? Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za tak długi wywód :)
OdpowiedzUsuńI dodaję e-mail: joanna.radzioch96@gmail.com
UsuńW Izraelu nie byłam, więc póki co będzie mi trudno napisać o tym kraju, ale polecam ciekawą powieść Manueli Gretkowskiej pt."Agent", która częściowo właśnie tam się rozgrywa. Polecam serdecznie
UsuńDziękuję serdecznie za propozycję. Chętnie ją dodam do kolekcji :)
UsuńChciałabym przeczytać książkę osadzoną fabułą w zimnej ale malowniczej Norwegii. To kraj, który fascynuje mnie od dawna, przede wszystkim ze względu na przyrodę. Jesli juz nie mogę do niego wuruszyć w realną podróż chciałabym o nim czytać, czytać.... Pozdrawiam Aniu i dziękuje z akolejny ciekawy wywiad;)
OdpowiedzUsuńIwona067@gmail.com
Pozostałabym na kontynencie azjatyckim i wybrała Chiny, które są tematem nie wyczerpanym. Ponadto inspirują, a zarazem fascynują. Może nie są kolorowe jak Tajlandia, ale również bogate i ciekawe. Spotkałam się z wieloma opiniami czytelników, którzy twierdzą, że właśnie o Chinach można czytać bez końca. Mają jakiś w sobie magiczny pierwiastek i jakoś pasują do Tajlandii.
OdpowiedzUsuńaneczka1986lbn@gmail.com
Chciałabym trafić do Indii, gdzie autorka zabrałaby mnie w podróż pełną nowych aromatów, smaków i innej kultury. Gdzie bym zasmakowała herbaty o wyrazistym smaku i bardzo wyrafinowanym aromacie, od którego aż by mi się kręciło w głowie, a w brzuchu miałabym akrobacje. Do tego doszłyby jeszcze przepiękne krajobrazy, taką wycieczką nikt by nie pogardził, a prawdopodobnie historia wpleciona w taki klimat byłaby poruszająca i wciągająca do ostatniej kropki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
sylwka.sk91@wp.pl
Chciałabym znaleźć się w Rosji. Jest to kraj, który pasjonuje mnie od zawsze. Piękna, melodyjna mowa, bogata kultura, tradycje. Niby demokracja, ale jednak totalitaryzm. Mocarstwo, potęga, bogactwo, władza z jednej strony, a z drugiej bieda, zacofanie, strach.
OdpowiedzUsuńRosja to kraj, który chciałabym zwiedzić. Być może dlatego, że rosyjski, to jedyny obcy język jaki znam w stopniu komunikatywnym.
Chciałabym tam poznać zwykłych ludzi, zobzczyć jak żyją i jaki stosunek maja do "ukochanej" władzy. Marzy mi sie więc książka o tym kraju i jego mieszkańcach.
Zapomniałam podać adres e-mail
Usuńsylwiam720@wp.pl
Chciałabym, żeby autorka zabrała mnie do Filipin. Moja koleżanka była w tym państwie na wakacjach i tak barwnie opowiadała o Filipinach i ludziach tam mieszkających, że słuchałam z zapartym tchem. Super, gdybym mogła przeczytać książkę, której akcja miałaby miejsce w ,,azjatyckim tygrysie". Tym bardziej, że jak wynika z wywiadu, sercu pani Agnieszki bliski jest Daleki Wschód, więc zapewne napisałaby świetną powieść :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Alicja
alkatraz007@o2.pl
Dziękuję za podpowiedź. Tak się składa, że w mojej drugiej książce, o której mówię w wywiadzie, jest kilka dłuższych wzmianek o Filipinach. Mnie też zachwycił ten kraj. Jednak główną część akcji oprócz Polski umieściłam w Chorwacji, czyli nieco bliżej. :)
UsuńOd dawna marzę o… Kenii, więc bardzo poproszę, żeby mnie tam autorka zabrała! Nawet na ścianie nad łóżkiem "zrobiłam" sobie moją Kenię w postaci dekoracji welurowych – mam swoją afrykańską wioskę i swój kawałek sawanny. Dlaczego tam? Obserwacje zwierząt przy wodopoju na sawannie spowoduje, że czytelnik zapomni o wszelkich swych problemach i zajmie się obserwacją dzikich zwierząt w naturze – żyraf, stad słoni, bawołów, antylop i zebr, a także lwów, gepardów, hipopotamów i inszych zwierzaków. Opisy dżungli mogą czytelnikowi mrozić krew w żyłach, szczególnie nocą. Ale za dnia… za dnia może on osobiście przekonać się o człowieczeństwie małp człekokształtnych. Wody Oceanu Indyjskiego ukoją nerwy, wprowadzą wieczorem w romantyczny nastrój o zachodzie słońca, a za dnia to już figle i psoty z delfinami. Obowiązkowo narrator powinien zaprowadzić czytelnika do afrykańskiej wioski, by tam spotkać się z wysokimi ludkami, czyli Masajami. Spojrzenie na świat z innej perspektywy będzie miłą odmianą dla polskiego czytelnika.
OdpowiedzUsuńmartucha180@tlen.pl
Chciałabym żeby autorka przeniosła czytelników w świat Hiszpanii. Upalne dni, egzotyczny język, ciekawa kultura, nowe smaki. W świat, w którym wielu osobom nie żyje się kolorowo, a które pomimo ciężkich warunków za oknem widzą raj. Piękny kraj, niestety coraz bardziej staczający się w dół. Obraz zwykłych ludzi z problemami na tle pięknej Hiszpanii i jej cudownych krajobrazów.
OdpowiedzUsuńsovatik09@gmail.com
Myślę, że Europa, Ameryka czy Afryka to przereklamowane już kontynenty. Mogłabym podać choć jedną książkę, której akcja dzieje się w poszczególnych państwach. Ale... nie znam nic, co dzieje się w Australii, więc czemu nie? Chętnie poznałabym jakąś historię dziejącą się właśnie tam! Droga autorko, skusi się Pani? :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
elementarz90@gmail.com
ja częściowo zgadzam się z powyższą wypowiedzią Pani Katarzyny K. Wiele miejsc jest po prostu przereklamowanych, oklepanych.. Bo tak łatwo przecież opisać piękne widoki znanych miast. Bo romantyzm - to Francja, czy też Włochy; bo lato - to Hiszpania, czy Grecja... A może trochę się wysilić i osadzić powieść w jakimś rzeczywistym, ale nieznanym mieście? Wyszukać je, zagłębić się.. To mogłoby być ciekawe wyzwanie! Opisywać coś, czego nikt praktycznie nie zna. Albo starać się stworzyć klimat tam, gdzie go nie ma.. W zwykłym, szarych blokowiskach, czy na malutkiej, "zaściankowej" wsi przecież tez mogą się dziać rzeczy niezwykłe! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
mama Bąbelka, czyli ja -Ania :)
annabachor@o2.pl
Chciałabym dzięki autorce ponownie wyruszyć do USA. Kraj o stu obliczach i nieograniczonych możliwościach. Pełen neonów, fast foodów, pośpiechu, ale i uroku, który można odkryć i zakochać się albo uciekać stamtąd gdzie pieprz rośnie ;)
OdpowiedzUsuńBędąc w Nowym Jorku tylko na chwile zdążyłam go pokochać. Stoję na chodniku z zamkniętymi oczami chłonie się dźwięki tego miasta, czuję się jak tętni życiem, ten ciągły ruch napędza też mnie, więc podnoszę powieki i jak po uderzeniu gorącego powietrza, gdy otworzy się piec, robią mi się na twarzy wypieki – to ekscytacja. Bo tu trzeba działać, pędzić do przodu i nie oglądać się za siebie, tu można osiągnąć sukces, ale widząc setki ludzi, którzy mijają Cię na chodniku, przypominasz sobie, że ten sukces nie osiągniesz za darmo…tak, tak, ciężka praca, determinacja, mocny charakter, talent – oto warunki konieczne! Nowy Jork stawia przed każdym, kto tu przybywa, wyzwanie. Lubię to miasto za majestatyczność, nieograniczoność możliwości, nieprzewidywalność, za tysiące świateł nocą, za ciepłą kawę na każdym rogu, za to że sprawia iż czuję, że jestem wszechmocna :)
Pozdrawiam!
obliczarozy@wp.pl