Victoria Gische wywiad i konkurs
Victoria Gische to pseudonim literacki autorki, która ma na
swoim koncie dwie powieści. Miałam przyjemność czytać najnowszą, zatytułowaną
„Kochanka królewskiego rzeźbiarza” i polecam ją z czystym sumieniem.
Zainteresuje Was i wciągnie, ponieważ napisana jest przystępnym, ciekawym
językiem. Wbrew powszechnemu przekonaniu, historia wcale nie musi być nudna i
Gische to udowadnia właśnie w tej lekturze.
AG: Niesamowicie rozbawił mnie fragment wypowiedzi, który znalazłam w Internecie. Pozwolę sobie go zacytować: "Z wykształcenia i zamiłowania historyk, a może idąc za modą powinnam napisać, historyczka. Obawiam się jednak, że bardziej może się to kojarzyć z histeryczką, a tego pragnę uniknąć, dlatego zostanę przy starym dobrym 'historyku'." Jak myślisz, dlaczego istnieje przekonanie, że historia jest nieciekawa? I czy wolisz mówić o kimś na przykład „psycholożka”, zgodnie z najnowszą modą, o której wspominasz?
VG: Psycholożka, kardiolożka, ministra... A pani kierowca to kierownica czy kierowniczka? Powiedzieć, że feminizowanie na siłę doprowadza mnie do szewskiej pasji, to zaniżyć jej poziom do potulnego baranka. Jestem wdzięczna sufrażystkom za to, co udało im się wywalczyć dla kobiet, ale jak to się mówi, co za dużo, to niezdrowo i nie warto przeginać w żadną ze stron. Jestem dumna, że jestem kobietą i nie pragnę na siłę stawać się mężczyzną w spódnicy, tylko po to, aby udowodnić, że jesteśmy sobie równi. Nie popieram współczesnych feministek i tego, że niektóre z nurtów mają wręcz charakter fanatyczny i pragną przerobić kobiety na jakieś stwory chłopo-podobne. To jest temat na poemat i możliwe, że uderzyłam w stół i sporo nożyc się odezwie, ale nie mam zamiaru udawać, że coś mi się podoba tylko dla poklasku. Zresztą jestem konserwatystką i nie podoba mi się wiele rzeczy oraz zachowań, które w dzisiejszych czasach forsuje się jako naturalne. Jestem historykiem. Nie historyczką, chociaż słysząc podobne określenia staję się histeryczką. Mam zresztą dość wszechobecnej poprawności wszelkiej maści. Ludzie zatracili dziś odwagę, żeby przyznać się do swoich poglądów i krzyknąć „Król jest nagi”.
Tak więc masz odpowiedź, na jeden z członów Twojego pytania.
A co do przekonania, że historia jest nieciekawa... Sama historia jest fascynująca, ale sposób, w jaki się ją podaje, zwłaszcza w szkołach, a później na studiach, woła o pomstę do nieba. Przeżyłam sama, na własnej skórze ogromne rozczarowanie. Kiedy szłam na studia, cieszyłam się jak dziecko, bo gdzież jak nie na Uniwersytecie, powinnam dostać porządną dawkę historii, której nie znajdę sama? A tu już na pierwszych wykładach z zakresu Starożytnego Egiptu miałam ochotę zepchnąć wykładowcę z ambony i opowiedzieć słuchaczom o tym, czego nie było w akademickim podręczniku. Nie należy się zatem dziwić, że uczniowie postrzegają historię jako nudną. Tym bardziej że nauczyciele największy nacisk kładą na wkuwanie dat, a to jest przecież niepotrzebne. Bardziej wartościowe byłoby, gdyby uczeń potrafił określić w jak największym przybliżeniu, w jakim okresie działo się to, czy tamto wydarzenie, a datę można sprawdzić. W końcu po to są leksykony, encyklopedie, itp., itd.
Historia zawsze była moim ulubionym przedmiotem. Nie stała się nim w którymś momencie, w którejś klasie. Po prostu, kiedy pojawiła się w czwartej klasie szkoły podstawowej w planie lekcji, od razu stała się moim faworytem.
Jak to było z tym pisaniem... Taki pomysł na poważne pisanie, czyli z myślą o szukaniu wydawcy i publikowaniu, narodził się dopiero w 2011 roku, po przyjeździe do Niemiec. Natomiast pisałam od dziecka. Już w podstawówce wypracowałam swój charakterystyczny styl, który oczywiście z czasem się zmienił, dojrzał, ewoluował. Faktem jest, że nauczycielki od razu potrafiły poznać, kto jest autorem wypracowania, bez spoglądania na imię i nazwisko. Mama zawsze wspomina, że jako mała dziewczynka napisałam swoje pierwsze opowiadanie. Ja nie pamiętam, ale Mamie wierzę na słowo. Później w zeszycie w kratkę, takim 120-stronicowym, napisałam powieść o Dzikim Zachodzie. Była ona wynikiem fascynacji książkami Karola May'a i uwielbieniem dla Winnetou, nad śmiercią, którego wylałam morze łez.
AG: Czy szykujesz już kolejną powieść? O czym będzie Twoja następna książka?
VG: Chwaliłam się, że podpisałam umowę z Belloną na kolejną powieść. Przedstawiłam wydawnictwu kilka propozycji, z których spodobały się dwie. Na razie jest zamówienie na jedną z nich. Może niektórych rozczaruję, ponieważ pomyślą, że się szufladkuję, ale fabuła także będzie się toczyć w Starożytnym Egipcie. Będą całkiem nowi bohaterowie, ale ponieważ akcja rozgrywa się tylko kilkadziesiąt lat po śmierci Echnatona znajdzie się kilka „wycieczek” do tego, co działo się w „Kochance królewskiego rzeźbiarza”. Od razu jednak zaznaczam, że jeżeli ktoś nie przeczytał „Kochanki...”, nie będzie to w żadnym razie przeszkadzać.
Mam także w połowie gotową powieść obyczajową. To rodzaj sagi. Wszystko zaczyna się pod koniec XIX wieku, a zakończy w połowie XX stulecia. Będą odniesienia do ważnych i mniej ważnych wydarzeń historycznych. Obok kilku fikcyjnych bohaterów, wpływ na wydarzenia będą miały postaci autentyczne.
Oprócz, tego kilka lat temu, zaczęłam pisać – powiedzmy – bajkę. Przy czym jest to raczej opowieść przeznaczona dla nastolatków, podrostków. Z jakiejś przyczyny, o której już nie pamiętam, zaprzestałam pisanie, ale myślę, że może warto byłoby dokończyć książkę i spróbować zainteresować nią jakiegoś wydawcę.
Co do postaci historycznych...Nie mam jednej ulubionej. Cenię wielu ludzi, raczej za określone czyny, niż za całokształt. Podziwiam: Hatszepsut, Bolesława Śmiałego, Kazimierza Wielkiego, Marię Skłodowską-Curie i pewnie jeszcze kilku by się znalazło. Mam sentyment do Tutanchamona i Joanny Szalonej.
A jednak...Skleroza nie boli. Coraz częściej łapię się na tym, że zapominam o ważnych rzeczach. Mam ulubioną postać historyczną. Jak dla mnie jedyny, niekwestionowany Geniusz przez duże „G” - Michał Anioł.
AG: Jak tworzysz swoje opowieści? Czy pomysły pojawiają się w Twojej głowie nagle, spontanicznie, czy praca nad książką trwa miesiącami?
VG: Pomysły pojawiają się nagle. Pod wpływem jakiegoś impulsu. Coś czytam, oglądam. Jakaś wiadomość daje mi natchnienie. Przykładowo ostatnio wspominałam „Opisanie świata” Marco Polo, które nota bene mój tata ma w biblioteczce, stąd możliwość sięgnięcia w każdej chwili i wpadłam na pomysł książki. Kto wie, może przedstawię go jako kolejną propozycję.
Tyle, jeżeli chodzi o pomysł... Samo napisanie powieści zajmuje mi już nieco czasu. Z uwagi na fakt, że teraz piszę o czasach, o których dużo wiem, nie mam aż tak wielkiej potrzeby posiłkowania się pomocami naukowymi w postaci podręczników historycznych. Ale, kiedy pisałam wspomnianą, niedokończoną jeszcze, powieść obyczajową, bardzo dużo czasu zajmowało mi wyszukiwanie chociażby starych planów miastach, bo przecież pisząc o Krakowie z okresu 20-lecia Międzywojennego, nie mogę wpleść w opis domów, ulicy, których jeszcze nie było albo nazywały się inaczej. To żmudny i czasochłonny proces.
AG: Co myślisz na temat spotkań autorskich, czy uważasz, ze kontakt z czytelnikiem jest potrzebny autorowi?
VG: Nie wiem, jak ubrać to w słowa, żeby Czytelnicy mnie źle nie zrozumieli. Nigdy nie należałam do osób, które lubiły publicznie występować. Nie dla mnie akademie w szkole i recytowanie wierszy. Trzymam się zasady „na początek się nie pchaj, w tyle nie zostawaj, trzymaj się środeczka”. Jest we mnie jakiś lęk przed publicznymi wystąpieniami. Zresztą, może to niektórych zdziwić, nie należę do osób, które łatwo nawiązują kontakt. Jestem zamknięta w sobie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że otaczam się murem. Może coś w tym jest. Nie zaprzeczam. Tak więc, nie z uwagi na lekceważący stosunek do Czytelników, ale moje obawy, wolałabym unikać spotkań autorskich. Wiem jednak, że świat się zmienia i dziś kupujący książki, chcą je nie tylko czytać, ale także spotkać się i porozmawiać z autorem. Kiedy więc nadejdzie ten moment, będę się obawiać, ale i cieszyć, licząc tylko na wyrozumiałość Czytelników.
AG: Czego Twoim zdaniem brakuje na naszym polskim rynku
wydawniczym, jakiego typu literatury jest za mało, a może za dużo?
VG: Odpowiem krótko. Za dużo wszelkiego rodzaju malowanych
domków, lawendowych pól, wyśnionych miejsc, jagodowych hotelików, rozlewisk,
Toskanii, Prowansji... Słowem odgrzewane kotlety. Wszystko o jednym i tym
samym, ale pod innymi tytułami. I nie mówię tu tylko o stricte polskich
powieściach. Ten trend jest zauważalny na całym świecie. Gdzie podziały się
powieści takie jak „Filary Ziemi”, „Hrabia Monte Christo. Wspaniałe powieści Colleen
McCullough o Starożytnym Rzymie raczej nie są znane szerokiemu
Odbiorcy. Przyczyna jest prosta. Ludzie nie chcą czytać książek nad, którymi
trzeba myśleć. AG: Czy uważasz, że przyjaźń pomiędzy pisarzami, ludźmi ze świata literatury, jest możliwa? Czy nie przeszkadza im to, że są dla siebie konkurencją?
VG: Nie, nie w polskim piekiełku, które jest obecne wszędzie. Od zabitej dechami wiochy (przepraszam wiochę) od wielkiego miasta. Dopóki Polacy nie wyzbędą się jątrzącej ich zawiści, nie będzie przyjaźni, takiej prawdziwej. Tylko udawanie i towarzystwa wzajemnej adoracji, które przyklaskują sobie nawzajem, a faktycznie jeden drugiemu wbija nóż w plecy. Ta zasada niestety ma odzwierciedlenie wszędzie.
AG: Czy trudno jest zaistnieć? Jak wspominasz swój debiut?
VG: Trudno. Nie będę się rozpisywać nad tym, że polski rynek wydawniczy jest „inny”, bo o tym wiedzą nawet ludzie niezwiązani z branżą. Powiem tylko tyle, zresztą mówiłam już o tym w którymś z wywiadów, patrząc na kulę ziemską z kosmosu wszędzie jest okrągła, tylko nad Polską kanciasta.
AG: O czym marzy Victoria Gische?
VG: O tym, aby mogła wrócić do domu. Aby mój kraj zagwarantował mi pracę, ale nie za 1200 zł, bo dla człowieka, który posiada doświadczenie w różnych branżach, ma wykształcenie wyższe i znajomość dwóch języków obcych, to jest poniżenie. Zresztą jak chcesz podyskutować ze mną na temat tego, co sądzę o sytuacji w naszym kraju, to musisz, dać adnotację, że wywiad jest od 18 lat, bo naprawdę potrafię ułożyć zdanie wielokrotnie złożone, mające sens, na które składają się same epitety.
AG: Kto jako pierwszy czyta Twoje powieści? Masz własnego,
zaufanego pierwszego krytyka?
VG: Mąż, który szczerze recenzuje nie tylko moje książki, ale
przede wszystkim wyczyny kulinarne.
AG: Dziękuję za rozmowę.
VG: Dziękuję za rozmowę.
Strona internetowa autorki: http://victoriagische.bloog.pl/?smoybbtticaid=612eaa
Profil na FB: https://www.facebook.com/victoria.gische.pisarkaZabawa zaczyna się dzisiaj, 16 czerwca i potrwa do 23 czerwca, do północy. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie, które wymyśliła Autorka.
VG: Książka już jakiś czas jest na rynku. Ludzie poczytali, obsłuchali
się, dowiedzieli, o czym jest.
Więc może: Gdyby „Kochanka królewskiego rzeźbiarza” miała zostać przeniesiona na ekran, kto powinien zagrać role głównych bohaterów?
Najbardziej – nazwijmy to – kompatybilna para zwycięży.
Kochani, z uwagi na to, że pytanie autorki może się okazać dla niektórych za trudne, ponieważ nie znają treści książki, proponuję do wyboru drugie. Możecie odpowiedzieć, na które chcecie.
Moje pytanie jest takie: Czy chętnie sięgacie po książki z historią w tle? Spotykacie się z opiniami, że ta dziedzina nauki jest nudna, nie warto więc po nią sięgać?
Sponsorem nagrody jest wydawnictwo Bellona i Victoria Gische. Wyniki pojawią się najprawdopodobniej w ciągu trzech dni roboczych od momentu zakończenia konkursu. Za wszelkie udostepnienia postu z góry dziękuję, przypominam o konkursach, które nadal trwają na moim blogu.
Odpowiedzi udzielajcie pod tym postem, nie zapomnijcie podać adresu e-mail. A do wygrania jest:
Tutaj: http://asymaka.blogspot.com/2014/05/victoria-gische-kochanka-krolewskiego.html moja recenzja tej książki.
Świetny wywiad. Autorka mnie zaciekawiła. Szkoda tylko, że pytanie konkursowe wymaga jednak znajomości książki, z samego streszczenia trudno wywnioskować, kto mógłby zagrać te role. Przecież postać trzeba "poczuć". Konkurs więc chyba dla tych, którzy już powieść przeczytali, bo takie strzelanie w ciemno jest trochę bez sensu. Ale jedno jest pewne, powieść mnie zaciekawiła.
OdpowiedzUsuńmam podobne obawy, dlatego dodam chyba od siebie inne pytanie, a Czytelnik będzie miał możliwość wyboru :)
UsuńHistoria może być nudna, ale nie musi. Wszystko zależy od podania. Można ją przecież odpowiednio "przyprawić".
OdpowiedzUsuńA powieści z historią w tle bardzo lubię. Według mnie to idealne połączenie przyjemności z czymś pożytecznym. Od dawna przecież wiadomo, że najprzyjemniej zdobywa się wiedzę zupełnie "przez przypadek", ot tak przy okazji. :)
Nie znam jeszcze treści "Kochanki...", gdyż czekam na nią - wygrałam ją w innym konkursie pani Victorii :) Mam nadzieję, że wkrótce Wydawnictwo Bellona nadeśle moją nagrodę ;)
OdpowiedzUsuńOdpowiem więc na drugie pytanie.
Dla mnie historia nigdy nie jest nudna :) Uwielbiam książki, w których wydarzenia historycznie doskonale współgrają z fabułą przedstawianą przez autora.
Bardzo ciekawy wywiad, a autorka książki świetna dziewczyna. Podoba mi się ta szczerość do bólu i choć pewnie nie przysporzy mi to zwoleników, zgadzam się z nią w pełni. Rozlewisko było pierwsze, a potem zaczeły się jak ze sztampy, pensionaty , sosnówki, sklepiki ..długo by wymieniać. I prawda, rzadko kto już czyta Druona, Dumasa, Fevala, czy choćby rodzimą Halinę Popławską,w której książkach historia Francji i wymyślona fabuła komponują się doskonale. Historia Egiptu jest mi mniej znana, ale ksiązka zapowiada się bardzo interesująco
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że trzeba poznać bohaterów. Jednak nie wiem, czemu, ale czytając już wcześniej recenzję p. Ani miałam przed oczyma Martę Honzatko, może mało znaną (najbardziej kojarzona chyba z głównej roli w filmie "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł"), ale niesamowicie zdolna aktorkę. i do tego uroda mi pasuje ;) A obok niej jakoś mi się Antoni Pawlicki objawiał ;)
OdpowiedzUsuńksiążki z historią w tle są niesamowite!
A co do samej Victorii Gische - niesamowita osoba! I trafia w sedno swoimi wypowiedziami. szczera, otwarta, bezpośrednia - lubię takie osoby i cenię bardzo, bardzo mocno!
Usuńannabachor@o2.pl
Cieszę się, że poznałam wirtualnie panią Victorię Gische. Z zaciekawieniem przeczytałam wywiad. Cenię sobie osoby, które tak otwarcie i szczerze mówią o tym, co im się nie podoba.
OdpowiedzUsuńKsiążka z historią w tle to najlepszy sposób na polubienie historii, jeśli została ona skutecznie przez szkołę obrzydzona. Książka "Kochanice królewskiego rzeźbiarza" to świetna pozycja do zafascynowania się epoką starożytnego Egiptu. Mój adres- bozenabe@onet.eu
Bardzo chętnie sięgam po książki z historią w tle, zwłaszcza z tą historia sprzed kilku wieków – średniowiecze i starożytność. Wychowałam się na terenach historycznych i jestem przesiąknięta historią, bowiem część dzieciństwa spędziłam na zamku krzyżackim, a część w eklektycznym pałacu. A w książkach historycznych interesuje mnie codzienne, zwykłe życie mieszkańców, sposoby radzenia sobie z różnymi codziennymi problemami w gospodarstwie domowym czy gdziekolwiek indziej. Architektura, wnętrza domów, stroje, mentalność ludzi sprzed wieków, ich radości i smutki, relacje międzyludzkie, zwłaszcza między różnymi warstwami społeczeństwa, śledzenie postępu cywilizacyjnego – tego szukam w powieściach z akcją sprzed lat. To również najlepszy sposób, by wiedzę historyczną przyswoić bezboleśnie i pokochać przeszłość, która ukształtowała teraźniejszość.
OdpowiedzUsuńmartucha180@tlen.pl
Bardzo się cieszę, że zmieniono pytanie, bo jeśli mam zamiar przeczytać jakąś książkę, omijam recenzje, aby przypadkiem nie trafić na spoiler.
OdpowiedzUsuńA ta zapowiada się ciekawie, zważywszy na osobę autorki i to co powiedziała w wywiadzie. Okazuje się też, że lubimy podobnych bohaterów historycznych i postacie literackie.
Chętnie sięgam po książki z historią w tle, lubię też czytać starych, już zapomnianych autorów z zamierzchłych czasów (głównie XIX wiecznych, bo są najbardziej dostępni, ale np. greccy tragicy czy Szekspir też. Choć na Cervantesie poległam. Ciekawy ale strasznie przegadany.)
Moją ulubioną książką z dzieciństwa był "Egipcjanin Sinuhe" Ciekawa jestem czy to podobne klimaty i jak się ma fikcja do prawdy historycznej.
Lubię książki historyczne mocno osadzone w realiach danej epoki, poprawne merytorycznie i nie zakłamujące faktów, takie, których bohaterowie są dziećmi swojej epoki a nie współczesnymi postaciami wtłoczonymi w historyczne kostiumy (no chyba że to fantastyka połączona z przeniesieniem w czasie).
Ciekawa jestem, co przygotowała autorka i jak głęboko weszła w historyczne realia. A może dowiem się z książki czegoś zupełnie nowego, czego nie wiedziałam o starożytnym Egipcie? Mam taką nadzieję.
Email soterek(małpa)gmail.com
Czasami przeraża nas słownictwo, którego nie używamy na co dzień, czasami dziwią nas zwyczaje panujące w dawnych czasach, czasami boimy się, że książka będzie bardziej historyczna niż byśmy chcieli - dlatego rzadziej sięgamy po książki z historią w tle. Czasami wydaje nam się, że trudniej nam się będzie wczuć w historie bohaterów, które dzieją się w odległych epokach, gdyż jest to dla nas obcy świat. Nic bardziej mylnego :) Czytając takie książki wygrywamy podwójnie - nie tylko poznajemy losy bohaterów, ale także wzbogacamy swoją wiedzę o dawnych czasach. Świat, który wydaje się nam tak odmienny od naszego jest bardzo jednak podobny do naszego - mamy takie samy rozterki i radości :)
OdpowiedzUsuńcaterina13@op.pl
Usuńlubię książki z historią w tle ponieważ opócz przeżywania różnych sytuacji, emocji dodatkowo możemy się czegoś nowego nauczyć. Osadzanie sytuacji w tle historii uprawdopodabnia je. Historia nie jest dla mnie nudna. Poznawanie historii poprzez czytanie jest najlepszą nauką, wzmania tez mocno wyobraźnie. Opisy przedmiotów, ubrań, muzyki, przyrody, zabytków.... pomaga mi przenieśc się w moich wyobrażeniach w dawne czasy, mocniej przezywać opisaną opowieść, sytuację ...Ułatwia wczuwanie się w ybrana postac literacką :)
OdpowiedzUsuńgizb@wp.pl
Historia w tle to w dzisiejszych czasach często jedyny sposób poznania historii. Nie ukrywajmy, że szkoła uczy mało ciekawie ( uczy tych, którzy sami mają w sobie wiele samozaparcia i chęci nauki). Dlatego czytanie takich książek jest wręcz błogosławieństwem dla większości ( może raczej mniejszości, bo czytających coraz mniej). Trochę fikcji, trochę rzeczywistości, trochę bieli i czerni, trochę faktów. Takie danie jednogarnkowe, które każdy jest w stanie przyswoić, a przy tym może być niezwykle smaczne.
OdpowiedzUsuńproszę dopisać adres e-mail, bez tego odpowiedź nie będzie kompletna :)
Usuńbatonzo@o2.pl
UsuńBardzo klimatyczny wywiad:) Jesli chodzi o parę to stawiam na: Marka Bukowskiego i Kamilę Baar. A pytanie Ani: uwielbiam ksiązki z historyczną otoczką. Lubię, kiedy podczas lektury oprócz wrażeń duchowych i estetycznych zostaje coś w głowie. Jak byłam mała to mówiłam, że uwielbiam ksiązki "z których można się czegoś dowiedzieć" i to mi zostało;) Ksiązka historyczna to mozliwość przyswojenia sobie wiedzy z danej epoki w sposób zdecydowanie przyjemniejszy niż wkuwanie faktów historycznych na lekcjach:) Pozdrawiam:) Iwona067@gmail.com
OdpowiedzUsuń