Książka dnia.
Krystyna Śmigielska "Kochanek pani Grawerskiej"
Fragment pierwszy.
"-Czy ty aby nie przesadzasz?-pytał rozwścieczony.-Ogarnij się, zrób ze sobą porządek! Nie myślę ulegać twoim fanaberiom, nie mam czasu na głupie fochy, to dziecinada.
Przysiadł na brzegu łóżka. Położył prawą dłoń na jej głowie, chwilę bawił się włosami, dotykając ich delikatnie, jakby chciał uśpić czujność kobiety, a kiedy uznał, że osiągnął swój cel, zdecydowanym, szybkim ruchem zacisnął palce. Nawijał długie pasma włosów na pięść, jednocześnie przyciskając jej twarz do poduszki. Nie próbowała się uwolnić. W oczekiwaniu na ciosy zamknęła jedynie oczy, wiedząc z góry, że opór na nic się tutaj zda. Rozjuszony sapał ciężko. Niemiarowy świst wypuszczanego przez otwarte usta powietrza przenikał ją całą, napełniając odrazą. Lepkie wargi przylgnęły do jej ucha.
-Pamiętaj, kim jesteś!-krzyknął.-Mnie reprezentujesz, suko, mnie! Rozumiesz?
-Tak, rozumiem...-odpowiedziała, starając się przezwyciężyć niechęć.
Uniósł ramię, otrzepał ręce jak robotnik, który właśnie usłyszał fabryczną syrenę obwieszczającą fajrant. Podniósł się, stanął przed dużym lustrem i starannie poprawiał marynarkę, obciągając ją z przodu i z tyłu. Nie patrząc na leżącą na łóżku żonę, mówił spokojnym, dobrotliwym tonem:
-Masz karty kredytowe, samochód, ładny, duży apartament w centrum miasta. Jesteś swobodna, możesz robić, co tylko chcesz. A obowiązki? Dużo nie wymagam! Kiedy trzeba, masz stać przy mnie i dobrze wyglądać. Zadbana, ślicznie ubrana, uśmiechnięta, to wszystko..."
Fragment pierwszy.
"-Czy ty aby nie przesadzasz?-pytał rozwścieczony.-Ogarnij się, zrób ze sobą porządek! Nie myślę ulegać twoim fanaberiom, nie mam czasu na głupie fochy, to dziecinada.
Przysiadł na brzegu łóżka. Położył prawą dłoń na jej głowie, chwilę bawił się włosami, dotykając ich delikatnie, jakby chciał uśpić czujność kobiety, a kiedy uznał, że osiągnął swój cel, zdecydowanym, szybkim ruchem zacisnął palce. Nawijał długie pasma włosów na pięść, jednocześnie przyciskając jej twarz do poduszki. Nie próbowała się uwolnić. W oczekiwaniu na ciosy zamknęła jedynie oczy, wiedząc z góry, że opór na nic się tutaj zda. Rozjuszony sapał ciężko. Niemiarowy świst wypuszczanego przez otwarte usta powietrza przenikał ją całą, napełniając odrazą. Lepkie wargi przylgnęły do jej ucha.
-Pamiętaj, kim jesteś!-krzyknął.-Mnie reprezentujesz, suko, mnie! Rozumiesz?
-Tak, rozumiem...-odpowiedziała, starając się przezwyciężyć niechęć.
Uniósł ramię, otrzepał ręce jak robotnik, który właśnie usłyszał fabryczną syrenę obwieszczającą fajrant. Podniósł się, stanął przed dużym lustrem i starannie poprawiał marynarkę, obciągając ją z przodu i z tyłu. Nie patrząc na leżącą na łóżku żonę, mówił spokojnym, dobrotliwym tonem:
-Masz karty kredytowe, samochód, ładny, duży apartament w centrum miasta. Jesteś swobodna, możesz robić, co tylko chcesz. A obowiązki? Dużo nie wymagam! Kiedy trzeba, masz stać przy mnie i dobrze wyglądać. Zadbana, ślicznie ubrana, uśmiechnięta, to wszystko..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz