Kiedy i gdzie najchętniej Pani tworzy? Np. o poranku czy lepiej
wieczorem, a może np. więcej pisze Pani wiosną ...i czy temu zajęciu coś
sprzyja?
joasmol@gmail.com
joasmol@gmail.com
Bardzo lubię pisać na
wakacjach, nad jeziorem albo nad morzem. Widok wody za oknem, albo siedzenie z
komputerem pod drzewem z widokiem na tę wodę, sprawia, że pisze się cudownie.
Ale tak naprawdę najszybciej piszę wtedy, kiedy nadciąga deadline… albo kiedy
minął on przedwczoraj, a książka wciąż jest nieskończona… Wtedy śni mi się
nawet mój wydawca! Pisanie książek jest tylko jedną z moich prac… a raczej
pasją, a nie prawdziwą pracą. A więc, tak jak innymi pasjami, zajmuję się nią w
wolnym czasie. Czyli wtedy, kiedy nie muszę napisać żadnego pilnego artykułu,
nic przetłumaczyć ‘na wczoraj’, i kiedy nie trzeba odrabiać z lekcji z córką.
Najczęściej jest te chwile na pisanie książek zdarzają mi się w nocy. Siedzę na
kanapie, piję zieloną herbatę i piszę.
Ale wcześniej czy później
przy każdej książce przychodzi taki moment, kiedy ona zaczyna się rozpychać
łokciami i zabiera większość mojej uwagi, energii i czasu. Lubię go, bo to
znaczy, że historia zaczyna naprawdę żyć, bohaterowie mówią swoim głosem… I
wtedy nie ma przebacz, odkładam na kilka tygodni inne prace, albo przynajmniej
je ograniczam do minimum, przestaję czytać książki, bo inne fabuły już mnie nie
interesują, nie oglądam filmów, tylko piszę. Mam notes w torbie, piszę w
autobusie, poczekalni u dentystki… Po prostu wszędzie, i o każdej porze. Jeśli
nie mam notesu, piszę na paragonach, ulotkach reklamowych. Na czymkolwiek. A
potem, gdy przychodzi ta moja cicha noc, siadam wreszcie do komputera,
przepisuję te bazgroły z kartek – i piszę dalej, do chwili, gdy zamkną mi się
oczy, albo gdy rozsądek powie, że trzeba już iść do łóżka, bo budzik bezlitośnie
zadzwoni o 6.40...
Oczywiście pomysły na
książki nie przejmują się budzikiem, porami roku ani terminami. Niemal zawsze
jest tak, że kiedy zaczynam coś pisać, do głowy przychodzi mi zupełnie inna
książka. I krzyczy „Napisz mnie pierwszą!”. Próbuję ją mamić obietnicami, że
będzie następna… ale czasami się nie udaje. Z „Córeczką” właśnie tak się
zdarzyło. Byłam już umówiona z wydawnictwem Filia na inną, lekką jak puch,
wesołą historię… już brałam się do pracy, już mieliśmy obgadany termin
wydania... A tu, masz ci los, objawiła się Kropeczka stojąca w drzwiach Agaty i
mówiąca „Kiedyś, przez kilka dni, byłaś moją mamą”. Nie mogłam się od niej
uwolnić. Padłam więc przed wydawcą na kolana, prosząc, żeby pozwolił mi
najpierw napisać tę historię… A wydawca bez wahania powiedział „OK”. To chyba
naprawdę jest najfajniejszy wydawca na świecie!
Pani Liliano, co Pani lubi czytać, przy jakiej lekturze Pani odpoczywa
i jakich autorów ceni i poleca?
Katarzyna Knap
Katarzyna Knap
Przyznam, że polskiej
literatury czytam niewiele. Jeśli już to głównie kryminały, albo książki
znajomych, które czasami trafiają do mnie jeszcze przed premierą. Ostatnio
oczywiście czytałam „Pierwszą na liście” Magdy Witkiewicz. Podobnie jak ja w
„Córeczce”, Magda poruszyła bardzo trudny temat, związany ze zdrowiem – w jej
przypadku chodzi o przeszczepy szpiku… Myślę, że fantastycznie połączyła te
trudne wątki z fascynującą historią przyjaźni, miłości, odpowiedzialności. Dwa
dni temu skończyłam „Maminsynka” Nataszy Sochy, który ukaże się za kilka
tygodni. Szalenie zabawna powieść o mężczyźnie, którego serce wciąż bije dla
mamusi… i o teściowej, która może się przyśnić w najkoszmarniejszym śnie!
Poczucie humoru Nataszy, absurdalne, zgryźliwe, zwariowane, przywodzi mi na
myśl Joannę Chmielewską.
Najwięcej jednak czytam
kryminałów, oczywiście skandynawskich, ale także niemieckich i angielskich. Mam
też ukochanych pisarzy, na których nowe książki czekam zawsze z zapartym tchem,
i ich czytanie jest dla mnie wielkim świętem. Są to John Irving, David Lodge,
Zadie Smith…
Kiedy gdzieś wyjeżdżam na
wakacje, albo na weekend, staram się czytać książkę, która rozgrywa się w tym
właśnie miejscu. Mam półkę, na której czekają książki ‘rzymskie’,
‘hiszpańskie’, ‘londyńskie’. Nigdy nie zapomnę emocji, które mi towarzyszyły,
kiedy czytałam ‘Maga’ na plaży w Grecji. Bohater jadł klopsiki zwane
tsoutsoukakia. Złożyłam książkę, bo zgłodniałam, poszłam do mojej ukochanej
tawerny, gdzie codziennie podają tylko jedno danie, codziennie oczywiście inne.
I na tablicy kredą wypisano: Dziś tsoutsoukakia. Czułam się, jakbym jadła ten
obiad z bohaterem książki Fowlesa. Kilka lat później pojechałam na wyspę
Spetses, gdzie Fowles pracował jako nauczyciel w szkole z internatem… Na tej
wysepce wzorował swoją wymyśloną książkową wyspę. Chodziłam po jego śladach,
zakradłam się do budynków dawnej szkoły, gdzie trwał akurat remont. To moje
kolejne dziwactwo: odwiedzam miejsca opisane w moich ukochanych książkach. Nie
odpuszczam nawet komisariatom policji, pracowniom tatuażu, windom hotelowym
albo dzielnicom czerwonych latarni.
A tak na marginesie:
„Mag” nie jest już moją ukochaną książką. To powieść inicjacyjna, którą czyta
się świetnie w wieku 18, 20 czy 25 lat. Teraz już z niej wyrosłam. Przy
kolejnym czytaniu irytowała mnie wprost nieznośnie!
„Prawie całe zło świata wywodzi się z faktu, że ktoś się czegoś boi.” –
tak mówiła Valancy w „Błękitnym zamku” Lucy Maud Montgomery. Zgadza się Pani z
tą opinią? Czego Pani boi się najbardziej?
edyta.cha@wp.pl
edyta.cha@wp.pl
Dla mnie Valancy wciąż
jest Joanną… Czytałam „Błękitny zamek” w bardzo starym tłumaczeniu, jak
wszystkie książki Lucy Maud Montgomery. Stały na półce w mieszkaniu mojej
babci, w twardych płóciennych oprawach, z obwolutą, za której podarcie groziła
najokropniejsza kara: niemożność pożyczenia od babci kolejnej książki. Czytałam
je więc z namaszczeniem i zachwytem. Do dziś je mam, i wciąż trochę pachną
tamtym mieszkaniem i używanym przez babcię pudrem…
Ale do rzeczy! Gdy
zobaczyłam to pytanie, spontaniczna odpowiedź brzmiała: Najbardziej się boję, że przejadę rowerzystę. Naprawdę, ten lęk
towarzyszy mi codziennie, zwłaszcza zimą, gdy po zmroku jadę nieoświetloną
drogą… i niemal zawsze jedzie przede mną rowerzysta bez świateł. Boję się też
os. Panicznie, bo mam alergię i już raz takie spotkanie z żądłem zakończyło się
dla mnie dość koszmarnie. W oknach mam moskitiery, w torebce noszę zastrzyk z
adrenaliną, i pudełko ze ssawką próżniową, do usuwania żądła… Żyję z tym
lękiem, od wiosny do jesieni, jednak nie pozwalam mu przejąć nad sobą kontroli.
Siedzę na trawie, jem lody w kawiarnianych ogródkach, spędzam wakacje nad
jeziorem. Chociaż cały czas mam włączony miniaturowy radar z tyłu głowy.
Zgadzam się z Joanną/
Valancy. Strach potrafi nam zniszczyć życie, i sprawić, że nieszczęśliwi,
sfrustrowani, niszczymy też życie innym ludziom. A najczęściej tak naprawdę to,
co sobie wyobrażamy, co dzieje się w naszej głowie, jest o wiele potworniejsze
niż to, co może się stać, kiedy odważymy się ten strach pokonać i zrobić coś,
na co od dawna mamy ochotę.
Jest tylko jeden strach,
którego nie mogę pokonać… Strach przed błędami, które znalazły się w mojej
książce. Zawsze coś przegapimy, i ja i redaktorzy, zawsze zostaje w druku jakaś
okropna literówka albo Bogdan zamienia się w Bohdana, a wąsacz w brodacza.
Dlatego nigdy nie zaglądam do już wydrukowanej książki! Ze strachu, co tam
zobaczę!
W najnowszej książce "Córeczka" porusza Pani bardzo trudny
temat jakim jest AIDS. Czy nie obawiała się Pani podejmować i pokazywać wątek,
który nadal jest objęty specyficznym tabu? I czy AIDS wyklucza człowieka także
z miłości, czy nawet z takim wyrokiem warto o nią walczyć?
Myślę, że zawsze warto
walczyć o miłość. Ona nie jest zarezerwowana, jak próbują nam wmówić niektóre
kolorowe gazetki i seriale, dla pięknych, młodych i bogatych. A HIV nie jest wyrokiem.
Można kochać, można mieć dzieci, robić karierę, uprawiać sport. Ważne, by jak
najszybciej dowiedzieć się o tym, że żyjemy z tym wirusem, trafić pod opiekę
lekarza i psychologa. Wiele osób próbuje kupić w internecie testy na HIV do
użytku domowego. Chcą przebadać się z dala od ludzi, anonimowo. Na szczęście
żaden odpowiedzialny koncern nie chce wypuścić takich testów domowych. Bo z
taką informacją nie można zostawić człowieka samego. Po to są właśnie w każdym
mieście punkty konsultacyjno-diagnostyczne. Tam też testy są anonimowe, ale w
pakiecie z testem jest rozmowa. I to jest bardzo ważne.
Wśród pytań, które
chcieliście mi zadać w tym wywiadzie, kilka dotyczyło tego, komu powinniśmy
powiedzieć, że mamy HIV, kto powinien o tym wiedzieć w przedszkolu, czy można
adoptować dziecko, będąc osobą seropozytywną, i czy przyznawać się do tego w
ośrodku adopcyjnym. Mam oczywiście na ten temat swoje zdanie… ale myślę, że to
są pytania, z którymi warto pójść właśnie do punktu
konsultacyjno-diagnostycznego. Rozmawiałam z pracującymi tam ludźmi,
przygotowując się do pisania „Córeczki”. To są bardzo wrażliwe, bardzo
doświadczone osoby, które potrafią w każdej sytuacji doradzić, podpowiedzieć,
poszukać najlepszego wyjścia. Często takiego, które nam w ogóle nie przychodzi
do głowy. Chciałam tą książką odczarować i robienie testów, i chodzenie do tych
punktów po to, żeby porozmawiać z kimś, kto wie o HIV więcej niż my. Ale przede
wszystkim chciałam pokazać, że HIV naprawdę może dotyczyć każdego z nas…
Chociaż muszę podkreślić, że „Córeczka” to nie jest „książka o HIV”, ale przede
wszystkim książka o miłości, nie tylko mężczyzny i kobiety, ale też rodzica i
dziecka…
Skąd, Pani zdaniem, bierze się tak wielki strach i obawa przed osobami
zakażonymi wirusem HIV?
Myślę, że przede
wszystkim z niewiedzy. Boimy się tego, czego nie znamy i nie rozumiemy. Kilka
dni temu przeglądałam wyniki badań dotyczących wiedzy o wirusie HIV wśród
kobiet w ciąży i tych, które dopiero ją planują. To bardzo świeże, polskie
badania, dostępne tutaj: http://www.aids.gov.pl/badania_spoleczne/698/
. Okazuje się, że główne skojarzenia młodych Polek z HIV to wstyd i strach.
Kobiety w ciąży oburzają się na lekarzy, proponujących im badanie. Mężowie
uznają, że skierowanie na test to dowód na niewierność żony. Nie brakuje osób,
które wciąż wierzą, że można zarazić się HIV u kosmetyczki, u dentysty…
Uważamy, że to nas nie dotyczy, że osoby seropozytywne to ‘patologia’,
narkomani, prostytutki, albo zmieniający partnerów jak rękawiczki
homoseksualiści (Ten mit, że homoseksualista to z reguły ktoś rozwiązły i
niemoralny, wkurza mnie zresztą okropnie!). A przecież wystarczy, że w czasach
studenckich miałyśmy chłopaka, który przed nami spał z dziewczyną, o której
niewiele wiedział. To nie patologia, większość z nas ma jakąś przeszłość… I nie
myślimy o tym, że ona może być śmiertelnie groźna.
Rozmawiałam dziś z
dziewczyną, której zlecono test na HIV w pierwszym trymestrze ciąży, a potem
ponownie, w trzecim. Powiedziała lekarce: Ależ ja mam cały czas tego samego
partnera, więc nic się nie zmieniło. Lekarka zapytała: Da pani sobie obciąć
rękę, że mąż nie miał w tym czasie skoku w bok? Nie dała sobie obciąć ręki,
mimo że kocha męża i mu ufa. Uznała, że nie warto ryzykować zdrowiem i życiem
własnym i dziecka i wśród wielu innych badań zrobiła i ten test.
Jak skutecznie rozbudzać wśród najmłodszych zainteresowanie książką, by
wyrośli na świadomych czytelników?
Z moich obserwacji
wynika, że rodzice, którzy narzekają, że ich dzieci nie chcą czytać, sami nie
czytają książek. Uważają, że dziecko „ma obowiązek” czytać, bo musi nauczyć się
literek i poznać lektury. Ale oni już nie muszą tego robić. Jak więc dziecko ma
pokochać literaturę, skoro jego mama i tata jej nie kochają?
Oczywiście, także w domach
pełnych książek często ciężko jest zagonić dzieci do czytania – bo mają
tablety, smartfony, i inne elektroniczne zabawki, oglądają lektury na DVD… Ja
jestem w tej sprawie dość konserwatywna. Moja córka nie ogląda adaptacji
książek, dopóki ich nie przeczyta (lub – dopóki nie przeczytamy ich razem…).
Czytamy w tej chwili trzeci tom przygód Harry’ego Pottera, i dopiero kiedy
skończymy, obejrzymy trzeci film. Pierwszych dwóch tomów słuchałyśmy razem z
płyt, w cudownej interpretacji Piotra Fronczewskiego. Audiobooki to też jest
doskonały sposób na to, by dziecko uczyło się słuchania książek, wchodzenia w
świat, który istnieje tylko w wyobraźni. Słuchajmy ich w samochodzie, zamiast
włączać w nim dziecku kreskówki, które w dodatku często wywołują chorobę lokomocyjną!
Wierzę w to, że jeśli
kupujemy dziecku książki, jeśli ono widzi nas przy lekturze, to pewnego dnia,
gdy obudzi się wcześnie, lub będzie się nudzić, sięgnie po jedną z książek
leżących w jego pokoju. Obkładanie dziecka książkami naprawdę działa!
Moim zdaniem najgorsze,
co możemy zrobić, to zmuszać malucha do czytania. Pokazujmy je raczej jako
przygodę, zabierajmy dziecko do biblioteki czy księgarni i mówmy ‘Idź, obejrzyj
książki dla dzieci, a ja obejrzę swoje, wybierzemy coś i za pięć minut się tu
spotkamy’… Może wypożyczy dziesięć razy książkę, której nie otworzy – ale za
jedenastym razem zacznie czytać, i przepadnie.
Trzeba mieć wielką wyobraźnię, by pisać książki. A kim by Pani była, gdyby nie została pisarką, jaką ścieżką by Pani podążała?
justynawolny@interia.pl
justynawolny@interia.pl
Myślę, że i tak bym
pisała, nawet gdyby nikt mi za to nie płacił. Pisałam książki od wczesnego
dzieciństwa. Moja mama przechowuje te pierwsze do dziś. Miniaturową „Noc w
piórniku”, którą stworzyłam dla moich lalek mając siedem czy osiem lat, i
pisane rok czy dwa lata później w zeszytach znacznie dłuższe, już
pełnowymiarowe książki. O zgrozo, sama je wtedy ilustrowałam, mimo że talentu
do rysowania czy malowania nie mam za grosz! Choć nie zawsze to moje namiętne
pisanie szło w parze z piątkami z polskiego. Miałam polonistę, który uważał, że
za lekko podchodzę do książek, za dużo się śmieję, i kiedy wygrałam olimpiadę
polonistyczną podarował mi „Syzyfowe prace”. Chciał, żebym potraktowała ten
tytuł jako drogowskaz na dalsze życie. Chyba mu się nie udało…
Oprócz książek i
książeczek pisałam też pamiętniki, chyba przez piętnaście lat. Do dziś piszę
tasiemcowe listy, długopisem, na kolorowych papeteriach, do kilku koleżanek na
całym świecie, które poznałam jeszcze w liceum, w klubie korespondencyjnym.
Chciałam podróżować po świecie, więc wymyśliłam, że będę miała koleżanki, które
będę mogła odwiedzać. Przy okazji pisania tych listów nauczyłam się
angielskiego. A niektóre przyjaźnie przetrwały do dziś, i faktycznie się do
dziś odwiedzamy, już z partnerami i z dziećmi…
Całe moje życie jest
związane z pisaniem. Tłumaczę książki i książeczki dla dzieci, redaguję, jestem
dziennikarką. Ale oprócz tego jestem kryminologiem i pedagogiem, piszę
doktorat… Zawsze mam pięć prac jednocześnie, wszystkie na wczoraj. Ale te
związane z książkami są mi najbliższe. Więc może, gdybym nie pisała, zostałabym
bibliotekarką? Albo prowadziłabym małą księgarnię, połączoną z kawiarnią? Tak
całkiem bez słowa pisanego chyba bym nie wytrzymała!
Chciałabym podziękować
za wszystkie pytania. Mam kaca moralnego, że nie mogę odpowiedzieć na
wszystkie, ale formuła jest bezlitosna: tylko siedem! A więc starałam się
wybrać te, które poruszały wątki powtarzające się u kilku osób, albo
rozbudowywać odpowiedzi tak, żeby zahaczyć o te niewybrane pytania… Tak, żeby
jak najmniej osób było pokrzywdzonych.
A nagroda za najciekawsze
pytanie trafia do: iwona067@gmail.com
Ja też, tak jak Pani,
bardzo chcę, żeby dzieci kochały książki!
Wspaniały wywiad. Dziękuję. I gratuluję zwyciężczyni.
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad, gratulacje dla Iwonki :-)
OdpowiedzUsuńgratulacje, bardzo ciekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuńAle cudnie:) Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad. i bardzo miło ze strony Pani Liliany, że tak dokładnie, wyczerpująco odpowiedziała na pytania. Nie "na odczepnego".
OdpowiedzUsuńI gratulacje dla Iwony :)
Dziękuję:) I w pełni się z Tobą zgadzam:) Wywiad bardzo wartościowy. Super kobieta, super autorka no i dzięki Ani, która stworzyła miejsce do którego chętnie się wpada i zaczytuje;)
Usuń