Zdjęcie: archiwum prywatne autorki.
Karolina Kubilus to autorka kilku pozycji:
"Jak zjeść słonia?", "Serce nie słucha" czy "Zobaczyć
tęczę". Od wielu, wielu lat związana z oświatą, ale też z "Gazetą
Trzcianecką" i lokalną telewizją. Ma mnóstwo zainteresowań, między innymi
uwielbia podróżować, fotografować, słuchać Beatlesów. Pierwsze próby literackie
lądowały w szufladzie, wreszcie na rynku wydawniczym pojawiła się debiutancka
powieść autorki, zatytułowana "Serce nie słucha".
Pytanie Nieidentycznej:
Jakie jest Pani najwcześniejsze wspomnienie
związane z pisaniem? Czy ono w jakiś sposób zaważyło na tym, że została Pani
pisarką?
Pierwszą „powieść” napisałam, będąc nastolatką.
I oczywiście byłam z siebie bardzo dumna. Na szczęście zaginęła. Łatwość
pisania miałam zawsze, ale to nie oznacza, że jest się od razu pisarzem. To
zasługa moich polonistów. Chciałam być pisarką albo dziennikarką. Pokory
nauczył mnie poznański poeta, z którym się spotkałam i któremu pokazałam próbki
swojej twórczości. Powiedział mi o czymś bardzo ważnym. Talent to nie wszystko.
Trzeba być uważnym obserwatorem, słuchać ludzi. Ważne jest doświadczenie. A ja
chciałam wszystko od razu. Najwcześniejsze wspomnienie? Bardzo się go wstydzę.
Ułożyłam wiersz z koszmarnym niepoprawnym rymem i w dodatku wyrecytowałam go na
akademii. Nikt z nauczycieli, niestety, mnie nie powstrzymał. Ale były też miłe
wspomnienia, np. publikacja mojego opowiadania w „Przyjaciółce” podpisana
godłem „Piętnastolatka”, główna nagroda w konkursie na fraszkę o oszczędzaniu.
Czy te próby zaważyły? Nie wiem. Myślę, że wielu nastolatków odczuwa potrzebę
pisania, przelania na papier swoich myśli, uczuć… Ostatecznie zostałam
nauczycielką. Pisarką wciąż się nie czuję.
Pytanie Karolci:
Zaintrygował mnie tytuł Pani powieści "Jak
zjeść słonia", dlaczego akurat słoń? :-)
Spodobało mi się powiedzonko „jak zjeść słonia”
– oczywiście po kawałku (chociaż usłyszałam je na szkoleniu związanym z
nadzorem pedagogicznym). Nawet z największym problemem możemy się uporać krok
po kroku. I tak jest z główną bohaterką powieści, Alicją. Poza tym, słoń, jak
wiadomo, przynosi szczęście.
Pytanie Miguela:
Co Pani czuje pisząc ostatnie strony swojej
książki ? Jest to raczej żal, że to już koniec, że ta przygoda się kończy , czy
może radość, że udało się napisać kolejną dobrą powieść?
Myślę, że jedno i
drugie. Radość i żal jednocześnie. Tylko nie zawsze mam pewność, czy książka
jest dobra, czy się spodoba czytelnikom. I to jest to trzecie uczucie –
niepewność.
Pytanie Grzegorza i Justyny R.:
Jak Pani wyobraża sobie swoje czytelniczki-kim
są, jakie mają cechy i czy mają one coś wspólnego z Pani bohaterkami?
Moje powieści kieruję do kobiet w różnym wieku.
I wiem, że sięgają po nie kobiety w różnym wieku. Czasem je sobie wyobrażam,
gdy np. czytam recenzję w Internecie. Zastanawiam się, kim są, gdzie mieszkają.
Ja mieszkam w miasteczku, gdzie wszyscy się znają, więc z większością moich
czytelniczek mam kontakt. Spotykam się z nimi na wieczorach autorskich, nawet w
sklepie czy na ulicy. Zdarza się, że zatrzymują mnie i pytają o bohaterów, kto
jest kim, doszukują się podobieństw.
Pytanie Tomasza B.:
Jak bardzo Pani przeszłe życie wpisuje się na
karty książek, czy wydarzenia, jakie Panią do tej pory spotkały, często stają
się inspiracją dla losów bohaterów, a jeśli tak, to jakie?
Moich przeżyć tam jest bardzo mało, raczej
przeżycia innych ludzi, nawet obcych, zasłyszane lub opowiedziane, okraszone
oczywiście moją wyobraźnią. Co nie znaczy, że nie korzystam z doświadczenia.
Jestem nauczycielką z wykształcenia, dyrektorem z wyboru, więc łatwo było mi
umieścić akcję w szkole. Ale już opisane wydarzenia nie pochodzą z mojej
szkoły. Czytelnicy pytali mnie, czy jestem pierwowzorem Anity, czy raczej jej
zwierzchniczki, dyrektorki. A tak naprawdę nie ma mnie ani w jednej, ani w
drugiej postaci. Ktoś z czytelników zarzucił mi, że w powieści jest za dużo szkoły,
że nie wszystkich to interesuje. Dlatego już druga moja powieść nie ma nic
wspólnego ze szkołą. Bohater drugiej powieści słucha Beatlesów (jak ja) i chce
zabrać Alicję do Liverpoolu, kolebki
legendarnego zespołu. To były moje marzenia, zresztą zrealizowane.
Pewnie w każdej książce coś by się znalazło, np. lęk Anity po odebraniu
telefonu z Poradni K. o wyniku cytologii przeżyłam sama. Ale tak naprawdę jest
to tylko kilka kamyków mozaiki. Pozostałe to przeżycia innych ludzi.
Pytanie Iwony K.:
Którą książkę uważa Pani za swój największy
sukces i dlaczego?
Zależy co rozumieć przez sukces. W pewnym
sensie każdą. W jakimś stopniu pierwsza, właśnie dlatego, że była pierwsza. Ale
i druga, którą lubię za Beatlesów, Liverpool i Kacpra, bo usłyszałam na jej
temat wiele ciepłych słów. Z kolei sukces czytelniczy, przynajmniej w
Trzciance, odniosła trzecia książka, „Zobaczyć tęczę”, ponieważ w rankingu na
największą ilość wypożyczeń znalazła się na zaszczytnym drugim miejscu.
Przegrałam tylko z Danutą Wałęsową. Dlatego trudno mi mówić o największym
sukcesie. Może ten największy dopiero będzie?
Pytanie Bąblowej Mamy:
W każdej książce muszą być zarówno postacie
negatywne, jak i pozytywne - wiadomo. Ale czy zdarza się tak, że tworząc jakąś
postać polubi ją Pani za bardzo - bądź odwrotnie - nagle zaczyna Panią
denerwować i odbija się to na całej książce? Przez np. skojarzenie z kimś
rzeczywistym, z jakimś wydarzeniem i nagle losy owej postaci podążają zupełnie
innymi torami...?
Tak, niektóre moje bohaterki lubię bardziej, inne mniej, ale zawsze zżywam
się z nimi. Gdy piszę, goszczę w ich świecie. Książka to mój świat, mój azyl. To
jest dokładnie tak, jak w życiu. Jednych lubimy bardziej, innych mniej. Lubię
Paulinę, małego Kacpra. Negatywni bohaterowie też muszą być. Ale nie zawsze
pozostają negatywnymi do końca. Czasem mnie denerwują, fakt, ale świadomość, że
ich losy tak naprawdę zależą ode mnie, pozwala to znieść.
Przypominam o trwających na moim blogu konkursach.
Gratuluję!
OdpowiedzUsuńGratki :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy jest ten cykl, naprawdę! Fajne wywiady wychodzą, można bliżej poznać autorów ;)
OdpowiedzUsuńI gratulacje dla zwycięzcy ;))