sobota, 15 listopada 2014

Kubuś nadal potrzebuje pomocy.



Tak wygląda Kubuś teraz:

Przeczytajcie mój artykuł, a zanim szybko uciekniecie z tej strony, zastanówcie się... Pomocy nie odmówiły pisarki: Agnieszka Lingas-Łoniewska, Agnieszka Stelmaszyk i Magdalena Witkiewicz, ponadto wydawnictwa: BIS, Novae Res, Zysk i spółka, Wydawnictwo Literackie, Święty Wojciech, Wydawnictwo Naukowe PWN, Nowy Świat, Prószyński i spółka, Papilon i Sol.




To tekst artykułu, który pojawił się w marcu 2013 roku na łamach tygodnika "Fakty wałeckie":
Urodzony w 24 tygodniu ciąży Kubuś Narel z Tuczna potrzebuje pomocy!!!


         Przeszedł w swoim króciutkim życiu zbyt wiele. Jeszcze w brzuszku mamy doszło do niedotlenienia, a gdy się urodził maleńkie serduszko stanęło…Po dziesięciominutowej reanimacji maluszka udało się uratować. Otrzymał zaledwie 1 punkt w dziesięciopunktowej skali Apgar. Nie oddycha samodzielnie i ma mnóstwo dolegliwości, ale czuje się już dużo lepiej.   
         Kiedy na teście ciążowym pojawiają się wymarzone dwie kreski ta kobieta i ten mężczyzna są niebywale szczęśliwi! Marzyli o tym, a teraz ich pragnienie się spełniło, zostaną rodzicami! Na świecie pojawi się za dziewięć miesięcy ukochany maluszek! Widzą go oczami wyobraźni, to jeden z najpiękniejszych dni w ich życiu. Przyszła mama od samego początku bardzo o siebie dba, regularnie chodzi do lekarza, ma zrobione trójwymiarowe zdjęcie ultrasonograficzne, wszystko układa się wspaniale i nic nie zapowiada tragedii…
          Nagle okazuje się, że coś jest nie tak, jak być powinno. Dziecko przychodzi na świat w 24 tygodniu ciąży. Nie może, jak inne dzieci przytulić się do swojej mamusi, poczuć jej ciepła, bliskości, miłości, wrócić wraz z nią do domu…
          Chciałabym, by historię Kubusia opowiedział jego tata, on to zrobi najlepiej, najszczerzej, z głębi serca. Porusza swoją troską, ciepłem, miłością, którą można wyczytać między wierszami, która bije z każdego słowa.    

       Z Alą znamy się dość długo, parą jesteśmy od 15 kwietnia 2005 roku. Ślub wzięliśmy niedawno, bo 14 lipca 2012 roku, potem tydzień miodowy w Zakopanem, powrót do rzeczywistości i niebawem cudowne wieści, że moja ukochana jest w ciąży! Wszystko przebiegało idealnie aż do czwartku 3 stycznia. Ala zadzwoniła do mnie, żebym przyjechał, bo źle się czuje. Zabrałem po drodze swoją mamę i szybko pojechaliśmy do domu. Moja żona była bardzo blada, słaba… U nas w domu wszyscy przechodzili „ jelitówkę”. Pomyśleliśmy, że Ala mogła się zarazić. Zadzwoniłem do lekarza prowadzącego. Dostała „Nospę”  i wszystko zaczęło mijać.
       Stwierdziłem jednak, że zadzwonię na pogotowie i dowiem się, co robić, jeśli by coś takiego się powtórzyło. Pani dyspozytor powiedziała, że lepiej wysłać karetkę, bo to ciąża i może dziać się coś złego. Ala zdążyła już dojść do siebie. Ratownicy mogli zawieść ją jedynie do ginekologa w wałeckim szpitalu, więc odmówiliśmy. Uznaliśmy, że lepiej pojechać do lekarza prowadzącego ciążę. Kolejny telefon do ginekologa, który zaprosił nas do siebie bez najmniejszego problemu. Po zbadaniu mojej żony stwierdził, że coś niepokojącego pojawiło się na łożysku (był to skrzep, który powodował jego odklejanie) kazał od razu wieść  Alę do szpitala.
       Wybraliśmy szpital w Trzciance, położono Alę na ginekologii.  Po obchodzie (prawie godzinę trwało badanie) lekarz zdecydował, że trzeba przetransportować moją żonę karetką do Poznania do kliniki na Polnej. To był dla nas szok, przecież Ala się już dobrze czuła! Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że coś tak złego się dzieje. Całe szczęście, że udaliśmy się pomimo poprawy do naszego lekarza i że przyjął nas „od ręki”. Ala z naszym skarbem w brzuszku została położona w karetce. Szybkie pożegnanie i ruszyli. W Trzciance byłem z mamą, ścięło nas to z nóg… powiadomiliśmy teściów, rodzinę, droga do domu w ciszy i ze łzami w oczach, co to będzie?
       Chwilę po dwudziestej drugiej sms od Ali: „Jestem w Poznaniu, jadę na porodówkę, będą robić wszystko, żebym jeszcze nie urodziła.” Jak się później okazało moja żona przed Obornikami zaczęła mocno krwawić, zagrożenie życia! Ratownicy chcieli ją zostawić w obornickim szpitalu, jednak telefonicznie lekarz z Trzcianki im tego zabronił! Kazał gnać do Poznania!
       Noc bezsenna, modlitwa i szukanie informacji o łożysku, o skutkach, przyczynach, a główne z nich to alkohol, narkotyki lub wypadek komunikacyjny, żadna z opisanych nie pasuje do nas, ale jest też minimalny odsetek typu dzieje się i to bez wytłumaczenia…
       Po 7 rano wyczekiwane wieści od Ali: „Leżę na porodówce, sytuacja względnie opanowana, podtrzymują ciążę.” Ale pisze, że nie mogę przyjechać, bo nie wolno tam wchodzić. I tak wsiadłem w samochód z mamą i pojechaliśmy do Poznania. Gdy dojeżdżaliśmy otrzymałem wiadomość od żony, że pani psycholog poleciła, by ktoś był przy niej, na szczęście za chwilę byliśmy na miejscu!
        Moja ukochana żona wylądowała na sali porodowej pod aparaturą, co chwilę odbywały się konsultacje, słyszałem słowa lekarzy, że każda godzina jest na wagę złota. Stwierdziliśmy, że zostanę przy Ali, mamę zabrał do domu mój kolega. Nie minęło piętnaście minut, coś się dzieje, lekarze, usg, wzywają, jak to powiedzieli „lekarza od trudnych decyzji”, który mówi, że trzeba wykonać cięcie cesarskie. Alę tak szybko zabrali, że nawet nie zdążyłem spakować jej rzeczy. Czekałem, pod salą obok stał inkubator, po chwili biegną z Kubą! Lekarz mówi, że stan krytyczny! Po porodzie zatrzymanie akcji serca, 10 minut reanimacji, ale wrócił do nas!
        Lekarz kazał mi przyjść za godzinę, dowiedzieć się coś więcej. Jest nadzieja, Kuba żyje, myślę: „Będzie dobrze”. Położna pokazała mi salę, gdzie zaraz Ala będzie przewieziona, dostałem fartuch, ale mija chwila, jedna, druga, Ali nie ma! Wracam pod salę operacyjną, a tam poruszenie, biegają lekarze, pielęgniarki, coś się dzieje! Widzę, że profesor od „trudnych decyzji” szykuje się do operacji… nie wiedziałem, o co chodzi, ale czułem, że coś bardzo złego…noszą worki z krwią… Wyszedł lekarz, proszę: „Niech mi pan powie, co się dzieje…” Usłyszałem, że stan żony jest ciężki, krytyczny, krwotok! Nie mogą go zatamować, wszystko krwawi!
         Spadło to na mnie, jak grom z jasnego nieba! Mija jedna godzina, druga. Cały czas wymiana lekarzy, pielęgniarki noszą krew, co chwilę biegną i krzyczą: „Wyniki dla Narel, krew dla Narel!” Pytam położną, co tam się dzieje? Mówi, że nie może udzielać informacji, ale ta była wypisana na jej twarzy! Całe nasze życie przeleciało mi przed oczami, siedziałem, chodziłem, płakałem, uspokajałem się, denerwowałem,modliłem, huśtawka nastrojów, zachowań! Pisałem wiadomość do rodziny, później nie mogłem, bo tak mi się ręce trzęsły, to dzwoniłem. Gdzieś po około czterech godzinach wyszedł lekarz, ten „od trudnych decyzji”, poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że najgorsze minęło, że udało się ustabilizować Alę… stwierdziłem, że pójdę zobaczyć, co u małego. W końcu miałem być za godzinę, a minęły już cztery!
        Intensywna terapia noworodka, taki OIOM dla dzieci, strach, czy Kuba żyje. Wchodzę, rozmawiam z lekarzem. Kuba waży 985g. Jego stan określają jako krytyczny. Popatrzyłem na naszego maluszka, dostałem numer telefonu na oddział, wzięto numer ode mnie w razie, gdyby coś się działo. Wróciłem pod blok, gdzie trwała operacja Ali, dowiedziałem się, że ją szyją. Dostałem informację, że powoli kończą. Ali podano ponad 34 jednostki krwi, osocza (jednostka ok. 500 ml!!!). Wychodzą lekarze z sali, widzę, że myją zakrwawioną  podłogę. Wyjechali z moją żoną, jak na filmie, leży pod aparaturą. Informacja, żeby za 0,5-1h dowiadywać się na OIOM tylko dla dorosłych, więc udałem się na ten oddział i czekam… Lekarze i pielęgniarki wiedzieli, co przeszedłem i pozwolili mi wejść do żony. Leżała pod respiratorem, ale była przytomna. Powiedziałem, że Kuba żyje, że ją kocham. Dowiedziałem się, że stan Ali jest jeszcze bardzo ciężki, krytyczny. Wzięto ode mnie ponownie numer telefonu, jeszcze nigdy nie podskakiwałem na sygnał dźwięku telefonu tak, jak tego dnia.
      Poszedłem do hoteliku przy szpitalu, było około 23:30, a Kuba urodził się o 17:34! W nocy dzwoniłem dowiedzieć się o stan żony i syna, było bez zmian. Z samego rana szpital, do Ali nie ma wejścia, bo jakaś operacja ciężka na OIOM-ie, więc poszedłem do małego. Dowiedziałem się, że noc była trudna, miał zatrzymanie gazometrii, funkcji oddychania, ale na szczęście lekarzom udało się ją przywrócić. Stan nadal był krytyczny, mały wyglądał gorzej niż po porodzie, był wymęczony, siny.
     Ogólnie ojcowie mają ograniczone widzenia u noworodków na intensywnej terapii, ale ja dostałem przywileje matki, bo Ala była przecież sama w stanie ciężkim. Kursowałem tak do poniedziałku pomiędzy piętrami i oddziałami…
       W poniedziałek zamknięto szpital dla odwiedzających i nie miałem już wstępu. Po południu wróciłem do domu. Alę we wtorek na wózku po raz pierwszy zawieziono na chwilę do Kuby. Chyba w czwartek przeniesiona została z OIOM-u na oddział poporodowy i mogła już być wożona, a później o własnych siłach chodzić do małego.
       Ala została wypisana, zamieszkaliśmy u naszej znajomej w Poznaniu. Moja żona codziennie jeździ do małego. Ja nie miałem wstępu przez długi okres, bo panowała epidemia grypy i szpital był zamknięty dla odwiedzających . Dopiero po prawie dwóch miesiącach mogłem odwiedzić Kubę. Zmienił się bardzo!
        Teraz Ala siedzi u małego prawie od ósmej rano do dwudziestej wieczorem. Ja jestem u nich w weekendy. Kuba w tym okresie miał zakażenie, zapalenie płuc, zabieg na retinopatię (laserowe przyklejenie siatkówki) pod pełną narkozą, kilkakrotnie przetaczaną krew, dziesiątki badań, konsultacji specjalistów. Po około trzech tygodniach usłyszeliśmy, że nie ma bezpośredniego zagrożenia życia Kuby.  Miał krwawienie wewnątrz komorowe 3 i 4 stopnia, co spowodowało ogromne zniszczenia w jego głowie. Nikt na razie nie potrafi powiedzieć, co uległo zniszczeniu i czy będzie miało jakieś skutki. Pewne jest, że wymagać będzie rehabilitacji… już ją ma raz dziennie i trzy razy Ala go ćwiczy. Najgorzej jest słuchać, że może będzie chodził, może będzie widział, słyszał, mówił…
        My wiemy, że damy radę, modlimy się i będziemy walczyć. Po upadku ważne jest, aby wstać i iść dalej!
Wojtek Narel

       Maleńki Kubuś leży w inkubatorze, wśród kabli, przewodów i czujników. Będzie potrzebował regularnej, intensywnej rehabilitacji, jak również pomocy wielu specjalistów, co będzie kosztowało bardzo, bardzo dużo pieniędzy. Jego rodzice są młodymi ludźmi, dopiero tworzącymi rodzinę. W związku z tym prosimy Państwa o przekazanie 1% podatku dla tej maleńkiej, bezbronnej, niewinnej istotki. Ten jeden procent to dla nas tak niewiele, nic na tym nie tracimy, a dla Kubusia to walka o zdrowie i życie. 

      Jeżeli ktoś chciałby pomóc, przelewając lub wpłacając pieniądze na konto Kubusia rodzice maleństwa będą naprawdę bardzo wdzięczni. Dziękuję w ich imieniu. To nie muszą być wielkie kwoty, każda wpłata jest na wagę złota, pamiętajmy, że taki los może spotkać każdego z nas, nie znamy dnia, ani godziny.
       W tej historii nic nie zapowiadało nieszczęścia, młode małżeństwo, pełne planów, marzeń, nadziei na przyszłość… Radzą sobie rewelacyjnie, nie dopuszczają do siebie myśli, że się nie uda, bo jeżeli jest między nimi miłość, znajdzie się i siła, i znajdą się pieniądze. I pamiętajmy, że jeżeli dzisiaj my pomożemy im, niedługo ktoś inny może pomóc nam, w taki czy inny sposób. A satysfakcji z okazanego serca nikt nam nigdy nie odbierze.
       Lekarze zawsze próbują utrzymać ciążę najdłużej, jak się da, jeżeli to tylko możliwe, ale niestety nie zawsze się to udaje. Maleństwo, które pojawia się na świecie przed 37 tygodniem ciąży nazywane jest wcześniakiem. Takie dzieciątko jest dużo mniejsze, niż to urodzone o czasie. Jest także niedojrzałe, nieprzystosowane do życia poza bezpieczną przystanią w brzuchu mamy. Ma problem z utrzymaniem odpowiedniej temperatury, z oddychaniem i trawieniem. Gdyby nie lekarze i aparatura medyczna wcześniak nie miałby szans na przeżycie. Dziecko musi przebywać w inkubatorze, ponieważ tylko tutaj można mu zapewnić warunki podobne do tych, jakie miało w łonie mamy. Maleństwo powinno czuć się tam bezpiecznie. W szpitalu niebywale ważna jest bliskość rodziców, spokojny głos mamy i taty na pewno pozwoli wcześniakowi poczuć się lepiej, uspokoi go, wyciszy, ukoi. Przed nim, podobnie jak za nim, naprawdę trudne przeżycia, bliski kontakt pomaga i dziecku, i rodzicom.
        Na zdjęciach ze ślubu uśmiecha się piękna, urocza, młoda kobieta. Jej mąż jest taki szczęśliwy, oboje pogodni, radośni, cieszą się każdą chwilą i są pełni wiary w przyszłość, która przed nimi.
         Kubuś bierze udział w programie z lekiem Synagis, który w pierwszym roku jest refundowany. Powinien dostawać go przez cztery lata, ale dawka tego farmaceutyku kosztuje od 2 tysięcy złotych, zależnie od wagi dziecka. W kolejnych latach średnio na dwanaście miesięcy potrzebne będzie od 10 do 30 tysięcy złotych. Dokładnych kwot nie jesteśmy w stanie już teraz podać, ale potrzebnych jest na pewno wiele środków finansowych, by Kubuś mógł być leczony i rehabilitowany.

          Już niebawem odbędzie się Koncert GRAMY DLA JAKUBA NARELA CAŁYM SERCEM, którego pomysłodawcą jest Burmistrz MiG Tuczno Krzysztof Hara oraz dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Tucznie Piotr Sikora. Koncert odbędzie się 7 kwietnia 2013 roku o godzinie 16:00 w hali widowiskowo-sportowej przy Zespole Szkół im. Wedlów – Tuczyńskich w Tucznie. Wszystkich chętnych do pomocy i uczestniczenia w akcji charytatywnej na rzecz maleńkiego Kubusia zapraszamy do wzięcia udziału w tej imprezie. Wystąpi zespół trzcianecki „39,5”. W programie będzie również pokaz tańca, gry i konkursy dla dzieci, występ młodych talentów śpiewających przy GOK w Tucznie, licytacje, jak również koncerty zespołów muzycznych. Będzie się działo, warto przyjść, ponieważ cel jest naprawdę szczytny!!!
 
          Aby przekazać na Kubusia 1% podatku należy wpisać w rubryce Cel szczegółowy JAKUB NAREL N/15, natomiast numer KRS to 0000308316.
  
          Wpłaty indywidualne na konto fundacji „Złotowianka” należy kierować na adres:
FUNDACJA „ZŁOTOWIANKA”
Ul. Widokowa 1, 77-400 Złotów
Numer konta Fundacji: SBL Zakrzewo
25 8944 0003 0002 7430 2000 0010
Dopisek w tytule przelewu: na rzecz NAREL JAKUB N/15.
NIP: 767-165-65-24, REGON: 300875953, KRS: 0000308316
Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękujemy wszystkim ludziom dobrej woli.

7 komentarzy:

  1. Wiem, co to znaczy taka tragedia. Moja kuzynka jest chora na raka. Oczywiście w miarę możliwości wspomogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paulina, dziękuję Ci bardzo,chociażby za dobre słowo :)

      Usuń
  2. Bardzo smutna i wzruszająca historia :( na pewno w miarę możliwości pomogę i w kwietniu przeznaczę jeden procent.
    Moja ciocia kilka temu w klinice w Poznaniu urodziła synka, bardzo podobna historia, ważył 995 gram, wiele było łez, godzin na rehabilitacji,a dziś jest zdrowym chłopczykiem i chodzi do szkoły i wierze,że z Kubusiem będzie podobnie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przywracasz mi wiarę w to, że będzie dobrze, bo nic tak mnie nie wzrusza, jak los niewinnych i bezbronnych dzieci, dziękuję :)

      Usuń
  3. Życie bywa takie okrutne :( Aż łzy się cisną do oczu :( takie biedne, maleńkie, niewinne Dzieciątko..

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pewno pomogę. Może i ja będę potrzebować pomocy?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń