piątek, 17 października 2014

Zielone kalosze Wanda Szymanowska



Zawodowo zajmuje się nauczaniem języka polskiego w prowincjonalnej szkole gdzieś w Wielkopolsce. Praca jest spełnieniem Jej marzeń i nie wyobraża sobie, by mogła parać się inną profesją. Uwielbia czytać książki, słuchać muzyki, jest wrażliwa na sztukę w każdej postaci. Uważa, że realizować pragnienia można w każdym wieku. 

"Zielone kalosze"  to debiutancka powieść Wandy Szymanowskiej. W zasadzie opowiada nam ona w niej historię, jakich wiele spotkać możemy na kartach tej czy innej powieści. Schemat zawsze jest podobny, kobieta ma dosyć swojego życia, wyjeżdża na prowincję, na której odnajduje... hmmm, no właśnie, co takiego odnajduje nasza bohaterka w zielonych kaloszach? 

Trzydzieści lat małżeństwa, znoszenia upokorzeń, krytyki to stanowczo zbyt wiele. Czy naprawdę ktokolwiek byłby w stanie wytrzymać tyle czasu i nie uciec od znienawidzonego małżonka? Niestety tak. Jest bardzo wiele kobiet, które cierpliwie znoszą utyskiwania męża, bicie, pogardę. Pozornie wydawać by się mogło, że to taka lekka i ciepła opowieść, ale poruszony w niej został temat trudny i skomplikowany. Zresztą nie tylko o nieudanym związku jest ta książka, znajdziemy w niej również świetnie opisaną społeczność małomiasteczkową, oddaną wprost idealnie. Poznamy od podszewki problemy ludzi niewykształconych, brak perspektyw, jednostajność i poczucie, że nic nigdy się nie zmieni. Ci, którzy dorwali się mówiąc kolokwialnie do koryta, nigdy nie pozwolą na jakiekolwiek reformy, chyba, że... Co takiego musi się stać, by w zapomnianej wiosce na końcu świata wreszcie ktoś przejrzał na oczy? 
Czy Antonina, kobieta po przejściach, z bogatym doświadczeniem życiowym, inteligentna, do tej pory zależna od męża, przyzwyczajona do luksusów odnajdzie się w tej nowej dla niej rzeczywistości, pozbawionej wielkomiejskich wygód? Czy odkurzy swoje wspomnienia sprzed lat, przetrze je ściereczką, by grać pierwsze skrzypce, chociażby na starym pianinie? Czy z zadowoleniem będzie wkładać na nogi zielone kalosze, by przemierzać ubłocone ścieżki? 
Często trudno nam podjąć jakąkolwiek decyzję, boimy się, że może być gorzej, choć już przecież jest źle. Autorka w tej historii daje nam nadzieję i pokazuje w sposób nieco bajkowy, że warto walczyć o siebie i swoje szczęście. 

Dialogi jak najbardziej realistyczne, a całość okraszona ogromną dawką humoru, co akurat teraz, na jesienną słotę polecam zdecydowanie. Bohaterowie zabawni, ciekawie opisani, z wadami i zaletami, na pewno nie zostali przerysowani. Całość czyta się niebywale szybko, z zainteresowaniem. Styl autorki bez zarzutu, jedno wynika z drugiego, myślę, że warto zagłębić się w tej lekturze i przekonać, jak wielka pani z miasta radzi sobie na wsi zabitej dechami. Coś dzisiaj za dużo tego kolokwializmu,  ale co tam. Czasami trzeba. 

Zapomniałabym. Szalenie podoba mi się relacja między Antoniną a jej dorosłą już przecież córką. Do pozazdroszczenia, wszystkim życzę takiej przyjaźni z rodzicem. Albo z dzieckiem. 

3 komentarze: