piątek, 5 grudnia 2014
Cała nadzieja w Paryżu Deborah McKinlay
Piękna historia. Naprawdę. I od razu Wam powiem, bo teraz okres przedświąteczny, że najserdeczniej polecam ją na prezent gwiazdkowy.
Nie czytałam do tej pory niczego, co wyszło spod pióra tej autorki, ale do tego stopnia zachwyciła mnie ta proza, że będę pamiętać to nazwisko. McKinlay bowiem stworzyła tak klimatyczną, apetyczną książkę, że chciałoby się jeść ją łyżeczką!
Wszystko zaczyna się od wielkiego smutku i ogromnej samotności. Eve pisze list do autora powieści, którą jest zachwycona. Nie pisze jednak banalnych słów, nie używa oklepanych frazesów, to list płynący prosto z serca. Ujawnia swoje emocje, subtelnie daje do zrozumienia, że jest osobą, z którą warto prowadzić chociażby korespondencyjne rozmowy. Z którą warto wymieniać myśli. Pisarz wniósł w jej "deszczowy angielski poranek" odrobinę lata. I za to mu podziękowała. Po prostu. A on zwyczajnie jej odpisał, zaintrygowany ciekawą wiadomością. I tak to się właśnie zaczęło...
Pisarz czyli Jackson Cooper podejmuje temat owoców, bo Eve wspomniała w swoim liście o soku z dojrzałej, dorodnej brzoskwini. W miarę upływu czasu, im częściej do siebie piszą, tym bardziej dostrzegają obustronne korzyści płynące z podtrzymywania tej korespondencji. Rozumieją się doskonale, oboje są na życiowych zakrętach, po przejściach. Czego poszukują, czego potrzebują?
Jack nie jest osobnikiem, którego można lubić. Nie na pierwszy rzut oka. Stara się sprawiać wrażenie człowieka mówiącego to, co myśli bez żadnych skrupułów czy zahamowań. Nie zależy mu na zachowaniu pozorów. Nie, odkąd żona porzuciła go... dla innej kobiety. Jak radzi sobie mężczyzna w takiej sytuacji?
Eve właśnie pochowała matkę. Matkę bardzo żywiołową, zdecydowaną, pewną siebie. Od siedmiu lat mieszkały razem i od tego czasu nasza bohaterka poświęciła się całkowicie jej woli. Straciła tym samym wszystko, łącznie z szacunkiem do samej siebie. Córka Eve, Izzy, kochała babkę Virginię całym sercem, bezkompromisowo. Czyżby nie dostrzegała jej zaborczości?
W tej historii poruszono wiele trudnych tematów, ważnych i aktualnych. Naprawdę warto im się przyjrzeć. Nie jest to jeden z tych tanich romansideł, które czytamy bez większego zastanowienia i prawdziwych emocji. Nie ma tu miejsca na szybkie decyzje, podjęte pod wpływem chwili, nieprzemyślane. Samotność bije z każdego niemalże zdania, brak zrozumienia ze strony otoczenia, smutek. Nie jest łatwo zaufać drugiemu człowiekowi, zwłaszcza w momencie, w jakim znaleźli się nasi bohaterowie.
Zarówno Eve, jak i Jack uwielbiają jedzenie, przygotowywanie posiłków, znają się na tym i ta wielka pasja zaczyna ich łączyć coraz bardziej. Ciągle mają o czym ze sobą rozmawiać. I pomimo niewesołych doświadczeń znajdują w sobie odrobinę optymizmu i nadziei na lepsze jutro.
Co tak bardzo urzekło mnie w tej książce? Na pewno jej naturalność, nie została napisana byle jak, tylko po to, by powstała. By dobrze ją sprzedać. To opowieść o dwóch samotnościach, bolesna i prawdziwa, nie ma w niej sztuczności za grosz. Autorka stworzyła postacie realistyczne, z wadami, z problemami, jakie znamy z własnego życia. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czytałam różne opinie o tej książce. Jedne pełne zachwytu, inne bardzo krytyczne. Raczej nie kupię. Może wypożyczę z biblioteki :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękna historia opowiedziana prosto, bez zadęcia. Także polecam :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i mnie również urzekła ta historia, choć Paryża w niej mało :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i przyzna się, że brakowało mi w tej książce emocji - nie spowodowała u mnie szybszego bicia serca. Choć nie uważam czasu spędzonego z nią za czas stracony.
OdpowiedzUsuńA ja ufam Pisanince - skoro poleca, to musi być to książka godna uwagi :)
OdpowiedzUsuń