poniedziałek, 12 maja 2014

Wywiad z Ewą Bauer i konkurs. Kurhanek Maryli do wygrania. Dzisiaj premiera.


zdjęcia ©wojpra


Ewa Bauer wywiad i konkurs

Nazwisko Ewy Bauer poznałam dopiero przy okazji recenzowania „Kurhanka Maryli”, najnowszej powieści autorki. Tutaj moja recenzja: http://asymaka.blogspot.com/2014/04/ewa-bauer-kurhanek-maryli-recenzja.html. Poprzednie dwie książki pisarki nie były mi znane, ale mam zamiar niebawem je przeczytać. Tegoroczna propozycja literacka  Ewy Bauer ujęła mnie poruszonym w niej tematem, traumatycznymi przeżyciami dziewczynki, dziewczyny, a następnie kobiety. Bohaterka dojrzewała na naszych oczach, zmieniała się, dorastała.
Ewę Bauer możecie spotkać tutaj: http://www.ewabauer.pl/ewa-bauer/ i tutaj: https://www.facebook.com/ewabauerautor?fref=ts . Ukończyła prawo, ale największą radość daje jej pisanie. Interesuje się psychologią, uwielbia podróże, jak też wszelkie wydania „Małego Księcia”. Mieszka w Krakowie. Zadebiutowała tytułem „W nadziei na lepsze jutro” w 2011 roku, po dwóch latach pojawiła się kolejna książka-„Kruchość jutra”.

AG: Skąd pomysł na pisanie książek? Czy miłość do literatury narodziła się przy okazji czytania po raz pierwszy „Małego Księcia”?
EB: Nie, miłość do literatury pojawiła się dużo wcześniej niż „Mały Książę”, bo już w pierwszej klasie szkoły podstawowej, gdy zaczytywałam się w „Czarnoksiężniku z krainy Oz”. Najwięcej pomysłów na opowiadania miewałam na wakacjach, które spędzałam w lesie. Las i książki do dziś są dla mnie nieodłączne. 

AG: Nie muszę pytać, jaką książkę darzysz największym sentymentem, skoro masz ponad dwadzieścia tłumaczeń najbardziej znanej historii Antoine de Saint-Exupéry’ego, prawda? Dlaczego akurat „Mały Książę”?
EB: „Małego Księcia” pokochałam dopiero jako dorosła osoba. Pamiętam, jak nudziła mnie ta książka w szkole podstawowej. Czułam się już za duża na czytanie bajek, ale byłam za mało dojrzała, by dostrzec wiele prawd zawartych w tej opowieści. A dlaczego akurat ta? Bo w prosty sposób pokazuje jacy są ludzie, że gdzieś po drodze zatracają to co w życiu najważniejsze. Exupery mistrzowsko przedstawia cały wachlarz osobowości, jednocześnie wskazując to, co tak naprawdę się liczy. 

AG: Czy polska literatura wydaje Ci się wartościowa, warto ją promować?
EB: Zacznę od końca. Oczywiście, że warto ją promować, właśnie dlatego, żeby czytelnicy zweryfikowali czy jest wartościowa. Jestem przekonana, że polska literatura może być równie dobra, albo i lepsza niż zagraniczna, tylko ciągle za mało się o niej mówi. I mam tu na myśli również to, że bardzo niewiele polskiej współczesnej twórczości tłumaczy się na języki obce. Z książkami jest jak z każdym innym nowym produktem, trzeba go zareklamować, zainwestować w to, by był dostępny dla wszystkich i wszędzie, bo tylko w ten sposób wiedza o produkcie dotrze do wszystkich. Dziś książki promuje się głównie w internecie, a tam dostęp dla wielu jest wciąż ograniczony. Dlatego jestem całym sercem z projektami, które pozwalają pisarzom wyjść do ludzi, stanąć między nimi, rozmawiać, patrzeć na siebie. Ta umiejętność w dzisiejszych czasach zanika, podobnie jak spontaniczny uśmiech na ulicy.

AG: Dlaczego poruszasz w swoich książkach trudne, skomplikowane tematy, czy to ze względu na to, że interesujesz się psychologią? Próbujesz zrozumieć mechanizmy działania poszczególnych osób?
EB: Oj, to trudne pytanie. Rzeczywiście interesuje mnie psychologia, kiedyś nawet chciałam ją studiować. Czytając literaturę z tym związaną szukam odpowiedzi na pytania, które przychodzą mi czasem do głowy. Nieraz właśnie zastanawiam się nad mechanizmami działania poszczególnych osób, próbuję dociec dlaczego są tacy a nie inni. Czasem natknę się na temat, który mam ochotę rozwinąć w powieści obyczajowej. Na własny sposób opowiedzieć historię i spróbować odpowiedzieć na pytania, czy można znaleźć inną drogę. 

AG: Z którą ze swoich bohaterek mogłabyś się zaprzyjaźnić, a którą „z miejsca byś skreśliła”?
EB: Żadnej bym nie skreśliła. Kreując bohaterów, wcielam się w ich role. Na chwilę staję się nimi, z ich wadami i zaletami. Wiem, że czasem są naiwne, czasem bezmyślne, czasem bezwzględne, nieraz słabe i bezradne, a czasem silne i świadome swojej wartości. Nie mam pojęcia, czy zaprzyjaźniłabym się z którąś z nich. Nie można sobie ustalić „z tym będę się przyjaźnić”. Życie pokazuje, czy ktoś z kim przebywamy, rozmawiamy, staje się naszym przyjacielem, ale o tym można mówić dopiero z perspektywy, nigdy przed.

zdjęcia ©wojpra

AG: Władasz biegle językiem hiszpańskim, dlaczego akurat ten wybrałaś?
EB: Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale ja nigdy nie uczyłam się hiszpańskiego. Moja biegłość nie polega na znajomości uniwersyteckich reguł gramatycznych, tylko na umiejętności myślenia w tym języku i zdolności przyswajania zasłyszanych słówek i zwrotów. Przez 6 lat uczyłam się francuskiego, potem studiowałam we Francji, wydawałoby się, że to w tym języku będę mówić biegle. Tak było kiedyś, ale dziś, z powodu braku okazji do mówienia i motywacji, prawie całkowicie zatraciłam ten język. Ale będąc we Francji obracałam się w gronie Hiszpanów, którzy nie krępowali się mną i rozmawiali między sobą tylko po hiszpańsku, a ja chłonęłam ich język jak gąbka. Wkrótce po powrocie do kraju nawiązałam kontakt z bliską rodziną, którą los rzucił do Ameryki Południowej i okazało się, że mówią tylko po hiszpańsku. Przy pomocy słownika prowadziłam bardzo zaawansowane konwersacje i tak jest do dziś. Jesteśmy sobie bardzo bliscy, odwiedzamy się, pozostajemy w stałym kontakcie. Już od wielu lat nie korzystam ze słownika.

AG: Przeczytałam na Twojej stronie autorskiej, że skupiasz się na emocjach swoich postaci, nie oceniasz ich. Zgadzam się z tym po przeczytaniu „Kurhanka Maryli”, faktycznie pozostawiasz czytelnikowi czas na refleksje, nie podajesz gotowych rozwiązań na tacy. Musimy sami zastanowić się i podjąć decyzję, czy dana osoba postąpiła dobrze w tym albo innym momencie. Myślisz, że czytelnik potrzebuje tak silnych doznań? Może łatwiej byłoby tworzyć cukierkowe, powierzchowne książki? Osobiście czytuję i takie, i takie, czasem potrzebuję lekkiej lektury, innym razem głębokiej i wzruszającej, a jak jest w Twoim przypadku?
EB: Myślę, że na każdy rodzaj literatury jest miejsce. Piszę, tak jak czuję. Liczę, że znajdę stałych wielbicieli mojej twórczości. Jeśli ktoś potrzebuje wzruszeń, zapraszam do lektury moich powieści, jeśli rozrywki, musi poczekać. Może kiedyś napiszę coś w tym stylu J Ja najbardziej lubię czytać powieści obyczajowe, lubię gdy długo pozostają w mojej pamięci. Takie są na przykład książki Jodi Picoult. Z kolei świetne kryminały psychologiczne pisze Charlotte Link i ją również regularnie czytam. Nie gardzę inną literaturą, ale ten gatunek jest mi chyba najbliższy.

zdjęcia ©wojpra
AG: Jesteś również autorką opowiadań. Czy w krótkiej formie da się umieścić wszystko to, co chciało się przekazać czytelnikowi?
EB: Pisanie opowiadań jest trudniejsze niż się wydaje. Sprawny pisarz zmieści wyczerpującą treść nawet na jednej stronie, ale to wymaga naprawdę dobrego pióra. Opublikowałam kilka opowiadań tematycznych  w antologiach, czy rzeczywiście są wyczerpujące w treści, to muszą wypowiedzieć się czytelnicy.

AG: Jak myślisz, dlaczego ludzie tak bardzo komplikują sobie życie? Nie potrafią szanować siebie nawzajem, docenić tego, co otrzymali? Czy są z gruntu źli, a może tylko zagubieni?
EB: Wierzę, że nie ma ludzi z gruntu złych, najczęściej właśnie są zagubieni. Większość konfliktów wynika z naszych lęków, czasem irracjonalnych, czasem uzasadnionych. Nieraz nie zdajemy sobie z nich sprawy, ale gdzieś pod skórą drzemią. Wtedy ludzie atakują, zanim sami zostaną zranieni. Coraz częściej też myślimy „ja, moje, mnie” i z empatią jest coraz trudniej. Wystarczy chwila refleksji i można wiele zmienić w życiu. W dużej mierze to od nas zależy czy jesteśmy szczęśliwi.

AG: Czy powstanie kontynuacja „Kurhanka Maryli”? A może piszesz już coś zupełnie innego?
EB: Kontynuacja nie, ale nowi bohaterowie przyjadą do Marcic i spotkają się z bohaterami z „Kurhanka Maryli”. Na tym etapie nie chcę jeszcze zdradzać o czym będzie nowa powieść, na pewno znów będzie emocjonalna, ale tym razem postaram się, żeby nie była dramatem.

AG: Czy ciężko jest zaistnieć na polskim rynku wydawniczym? Co poradziłabyś początkującym autorom?
EB: Ciężko, bo piszących jest sporo. Czytelnik ma w czym wybierać, a jednocześnie trudno jest odnaleźć się w zalewie informacji z różnych dziedzin. Z jednej strony każdy może się promować, z drugiej, by się przebił wymaga to sporych środków. Początkującym autorom radzę nie zrażać się, jeśli coś nie wychodzi, nie obrażać się na krytykę tylko wyciągać wnioski, pracować nad warsztatem i mocno wierzyć, że jeśli to co robimy jest dobre to się przebije.

AG: Jaka prywatnie jest Ewa Bauer? O czym marzy?
EB: O domku w lesie pełnym grzybów, bez komarów, kleszczy i pająków. O pięknym ogrodzie z motylami. Mam jeszcze kilka bardziej przyziemnych marzeń. Resztę jakoś udaje mi się realizować.
Dziękuję za rozmowę.
Cała przyjemność po mojej stronie. 

Z Ewą Bauer, autorką "Kurhanka Maryli" w dniu premiery, 12 maja, rozmawiała Anna Grzyb. 

KONKURS: 
1. Zabawa zaczyna się dzisiaj, 12 maja i potrwa do 19 maja, do godziny 24:00. 
2. Organizatorem konkursu jest moja skromna osoba, a fundatorem nagrody wydawnictwo Szara Godzina i autorka książki.
3. W konkursie do wygrania jest jeden egzemplarz "Kurhanka Maryli" Ewy Bauer. 
4. Zadanie konkursowe: Bohaterka książki, Marta, wraz z przyjaciółmi odkrywa w lesie miejsce, które nazywają Kurhankiem Maryli. Owiane jest ono tajemnicą. Czym jest naprawdę, dowiecie się po przeczytaniu książki. Tymczasem, autorka ciekawa jest czy i w Waszych wspomnieniach z dzieciństwa są jakieś magiczne miejsca? Opiszcie Magiczne miejsce z Waszego dzieciństwa.  Odpowiedzi oczekuję pod tym postem konkursowym, w formie komentarza. Nie musicie zostawiać adresu e-mail. 


5. Warunkiem otrzymania nagrody jest skontaktowanie się ze mną osoby, która wygra. Należy na mój adres e-mail: asymaka@o2.pl wysłać dane adresowe. 
6. Wyniki pojawią się na moim blogu w ciągu trzech dni roboczych od daty zakończenia konkursu.
Życzę wszystkim dobrej zabawy, za polubienia i udostępnienia dziękuję serdecznie. 




Przypominam też, że ciągle trwa kilka konkursów, które organizuję: 

Na Dzień Matki i Dzień Dziecka, do wygrania 35 tytułów!!!

Do wygrania "Wesele" Pauliny Ptaszyńskiej:

Na fanpage'u bloga: 








16 komentarzy:

  1. Magiczne miejsce z dzieciństwa to Biedronka :) czyli domki letniskowe w środku lasu pod Olsztynem. Część domków prywatnych, a część do wynajęcia - i tam jeździłam przez wiele lat, na cały lipiec z ukochaną ciocią Marysią. Biedronka to dla mnie miejsce magiczne z kilku powodów - po pierwsze to tam wyjechałam po raz pierwszy bez mamy :) tylko z ciocią :) miałam 8 lat i czułam się taaaaka dorosła :) Po drugie w Biedronce można było robić, co się chciało :) Obowiązkowa była tylko jedna wyprawa do lasu na grzyby lub maliny (ach, ten cudowny maliniak w pobliżu Biedronki - takiego nigdzie indziej nigdy nie znalazłam, a po różnych lasach przyszło mi się kręcić). Po trzecie biedronkowi znajomi - dzieci z domków prywatnych i do wynajęcia - ta sama ekipa co roku. I zabawy w podchody, pluskanie w jeziorze do woli (potrafiliśmy praktycznie cały dzień siedzieć w wodzie, z przerwami na obiad i podwieczorek). Dyskoteki organizowane w świetlicy, ogniska nad jeziorem. I mleko prosto od krowy :) jeszcze ciepłe, prosto z kanki :) zagryzane chlebem z masłem. No i oczywiście ciocia Marysia - wspaniała, ciepła, luzacka osoba :) i której niestety parę lat temu zabrakło.
    Dziękuję Aniu za ten konkurs :) wróciły bardzo miłe wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały wywiad! Autorkę dzięki Tobie poznałam! Chętnie sięgnę po jej książkę!;']

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednym z takich magicznych miejsc w moim dzieciństwie była - dosłownie rzecz ujmując - "dziura w lesie". W rzeczywistości, o czym dowiedziałam się później w szkole na lekcji geografii, ta "dziura" powstała w wyniku erozji gleby. Może, pod względem przyrodniczym, już wtedy mnie zafascynowała? Dziś takie miejsca robią na mnie duże wrażenie ;)
    Wspominam to miejsce miło i bardzo sentymentalnie, ponieważ często, wraz z kolegami, chodziliśmy tam się bawić; dziura służyła nam jako kryjówka w czasie zabawy w chowanego, jako magazyn - zawsze była tam masa patyków oraz różnej wielkości gałęzi.
    Przesiadywaliśmy tam zawsze od rana do obiadu. Później Mamy były na nas trochę złe, bo - jak się okazywało - wołały nas, szukały cały dzień, a nas nigdzie nie było - w końcu ten las jest całkiem daleko od domów, więc nic dziwnego, że nie słyszeliśmy :)
    Ale mimo wszystko było to piękny czas dziecięcej beztroski :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wywiad jak zawsze świetny.
    A co do magicznego miejsca z dzieciństwa to oczywiście miałam takie miejsce. Razem z moją przyjaciółką mieszkałyśmy w małej wiosce. Kiedy chciałyśmy oddać się marzeniom, tudzież przemyśleć jakieś bardzo poważne problemy, szłyśmy około kilometra polami w kierunku lasu. Przy samym lesie znajdował się zarośnięty, dawny sad. Do tej pory nie mam pojęcia do kogo należał i czy kiedyś nie było tam gospodarstwa. Żadnych fundamentów ani ruin nigdy nie znalazłyśmy w okolicy, ale byłyśmy dość młode i nie zbliżałyśmy się za bardzo do lasu. Wracając do meritum: na środku sadu rósł stary orzech, który niejedno przeżył, a najgorsze co go spotkało (według mnie i mojej przyjaciółki oczywiście) było uderzenie pioruna. Po tym zdarzeniu drzewo nosiło ślad, a mianowicie jedno rozgałęzienie rosło dalej bez problemu, natomiast w połowie pnia ziała ogromna wypalona dziura i widać było, że drzewo straciło drugie rozgałęzienie. Nie przeszkadzało nam to jednak korzystać z pozostałych konarów - niejednokrotnie spędzałyśmy długie godziny przesiadując na gałęziach, rozmawiając, marząc albo wypłakując problemy. A orzech został nazwany przez nas "Piorunem". To najbardziej magiczne miejsce mojego dzieciństwa. Teraz, gdy piszę te słowa, mam ogromną ochotę, aby udać się w to miejsce i sprawdzić czy jeszcze rośnie. Dzisiaj pewnie by się okazało, że wcale nie jest to tak duże i tajemnicze drzewo, jakie mam zapisane w pamięci. ;)

    Pozdrawiam
    Magda (m.tesna@wp.pl)

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje magiczne miejsce stworzyła moja ukochana babcia. Był to domek "zbudowany" z biurka i krzeseł przykrywanych kocami; w moim pokoju. Było to najwspanialsze miejsce, gdzie można było się bawić, rozmawiać z pluszakami, opiekować lalką, ale również uciec, schronić przed przykrymi momentami dzieciństwa. Bardzo często spałam w tam zamiast łóżka. To było również najlepsze miejsce do podjadania różnych, czasem bardzo dziwnych rzeczy - pamiętam etap mieszania chrupek kukurydzianych z margaryną do chleba :).
    Ten "domek" towarzyszył mi od całkiem małego dziecka aż po gimnazjum. Była to taka moja oaza i na pewno pokażę coś takiego mojej kochanej córeczce. :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Magiczne miejsce? Domek na drzewie na boisku sportowym. A w domku? Pierwsza miłość, pierwsze randki i pierwszy papieros. Azyl, którego dzisiaj czasem brak.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ania (gandzia54@op.pl)14 maja 2014 13:35

    ehh... Lato, zniwa... "Kupki" ułożone ze słomianych "bab" i nasze bazy w środku, między nimi... Rozmarzyłam sie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Magicznym miejscem z mojego dzieciństwa jest bawionka :) heheh wiem, że to słowo dziwnie brzmi, ale to miejsce służące do zabawy :) W dzieciństwie wszystkie ferie i wakacje spędzałam na Mazurach u rodziny. Miałam tam o siedem lat starszą kuzynkę, której od zawsze byłam wielką fanką (z tego miejsca pozdrawiam właśnie Anię ;)) Ania miała takie swoje magiczne miejsce, do którego wpuszczała mnie, dziecko z miasta. Owa bawionka mieściła się w krzakach bzów. Wchodziło się tam przez wąskie przejście jak do jaskini (kto nie wiedział, że ona tam jest, nawet nie miał pojęcia obok czego przechodził). W środku było dużo przestrzeni, stały prowizoryczne stoły i ławki, było tam mnóstwo sprzętu domowego, który do użytku domowego już się nie nadawał, ale do bawionki pasował jak najbardziej :) Spędzałam tam długie godziny, od rana do wieczora..dopóki komary nie zaczęły ciąć ;)

    kasiasy@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Mieszkałam w bloku wiec Naszym dzieciecym "magicznym miejscem" mogła byc tylko piwnica ;)))))))))))))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Moim magicznym miejscem był strych nad pomieszczeniami gospodarczymi w moim domu. Pachniało siano,a ja razem z koleżankami uciekałyśmy w świat marzeń. Ostatnio znalazłam tam schowane nasze "skarby": szklane kulki,talerz z rysunkiem kotów i kilka numerów Świerszczyka Ewa Udała

    OdpowiedzUsuń
  11. Moje magiczne miejsce z dzieciństwa to dom moich dziadków. Miłość, którą mi ofiarowali, jest dla mnie jedną z najcenniejszych rzeczy. Zawsze witali mnie świeżymi truskawkami w letnie popołudnia i ciepłym mlekiem o poranku. Kiedy zdarłam kolano, przemywali ranę, gdy poleciały łzy, ocierali je. Nauczyli mnie stawiania pierwszych kroków w brutalnym świecie i czerpania szczęścia z każdego oddechu, zapachu, smaku. Pokazali, co jest dobre, a co złe, tłumaczyli niezrozumiałe kwestie. Każda wspólnie spędzona chwila z nimi rysuje uśmiech na mej twarzy, a zapach lawendy i ciasta śliwkowego przywołuje wszystkie piękne wspomnienia.

    Pozdrawiam,
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
  12. Magiczne miejsce z mojego dzieciństwa - zdecydowanie trzepak:) To tam znajdowało sie nasze zbiórkowe miejsce, tam powierzałysmy sobie babskie tajemnice, tam zaczynała się cała podwórkowa zabawa. Trzepak to był taki nasz fejsbuk tamtych czasów:)
    Iwona067@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  13. moje magiczne miejsce- mieszkałam z rodzicami u swoim dziadków w kamienicy zaraz przy głośnej ulicy. Od strony podwórka zaraz za malym parkingiem znajdowała się furtka , a za nią tajemniczy ogród. Rosła w nim wysoka trawa, dużo różnych zielonych drzew, kolorowych kwiatów, latały motyle. Wszędzie unosiły sie cudowne zapachy świeżej trawy i kwiatów. W tym miejscu mogłam siedzieć godzinami, łapac motyle, szukac skarbów w trawie, pleśc wianki , bawić się w ,,chowanego'' z sąsiadem. Miejsce to wydawało się byc całkowicie odcięte od głośnego, smierdzącego i szybkiego świata. Czulam się w nim całkowicie bezpieczna. W miejscu tym wymyslałam dla siebie i kolegi rózne historie. Pokilku latach okazałao się, że tym czarnowym dla mnie miejscem był przyzakładowy teren zamnięty, mieszczący się z tyłu zakładu, niewielki kawalek zieleni. Dzisiaj już go nie ma, ale ja na zawsze zachowam w swojej pamięci zapach, wygląd tego miejsca i moje wlasne poczucie bezpieczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jola Domagała18 maja 2014 18:00

    Kiedy chodziłam do podstawówki (tej zabytkowej, bo ośmioklasowej), moi rodzice objęli w posiadanie wiejską działkę, na której nie było nic oprócz sterty kamieni, dołu z wapnem, starej rozłożystej czereśni i ...pięknych widoków. Głównie tych na przyszłość. Siłą rzeczy przylgnęłam do czereśni. Bynajmniej nie z musu. Nie! Bo ja zawsze kochałam stare, olbrzymie drzewa. O, zupełnie takie jak mistrz Staff... Może to jakieś zwichnięcie, ale nie dbałam o to. Z czereśnią zaprzyjaźniłam się raz dwa. Lubiłam się do niej przytulać, dotykać jej ostrych porowatych "zmarszczek", obserwować jej pozorny bezruch. Według mnie drzewa mają w sobie jakąś moc, energię, którą są nam skłonne przekazać, o ile tego chcemy. A ja chciałam i to bardzo. W każdej wolnej chwili, szczególnie kiedy moja czereśnia owocowała, wdrapywałam się niemal na jej czubek i objadając się pysznymi owocami, spędzałam, rozmyślając o życiu, długie godziny. Pośród szumu liści, między wirującymi na wietrze konarami, czasem obok zadziwionego moją obecnością szpaka, czułam się ogromnie szczęśliwa. I jak teraz na to patrzę, to dostrzegam magię, absolutnie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Kasztanowce! Niedaleko mej działki rosło kilka bzów, a za nimi kasztanowce. Było to kilkanaście potężnych drzew i mnóstwo samosiejek, a do tego krzewy śnieguliczki. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni było to ulubione miejsce zabaw moje, mojej siostry, sąsiadki oraz odwiedzających nas kuzynek. To tam znikałyśmy na wiele godzin, wręcz przepadałyśmy, a zza zieleni nie było nas widać. Mała zielona dżungla, skrytka przed rodzicami. Jeden bez był uroczo wykrzywiony i stanowił fantastyczną huśtawkę. Ścieżka pomiędzy drzewami i krzewami prowadziła do naszej głównej siedziby zabaw. Bo to kasztanowce były najbardziej magiczne! Zabawy w dom, sklep, szkołę były na porządku dziennym. Szczególnie w mej głowie utkwiła "lodówka" – kasztan, o którego pień była oparta belka, po której się wchodziło na drzewo. I kasztany, które zastępowały nam liczne rekwizyty w zabawach. I komary… to był jedyny mankament. Ale jedne wakacje utkwiły mi szczególnie w pamięci. Wtedy ze sznurków do snopowiązałek zrobiłyśmy pajęczą sieć. Uwiłyśmy ją miedzy drzewami i ogrodzeniem. Taki swoisty hamak. Sieć była naprawdę duża, bowiem mogłyśmy się na niej położyć, a nawet turlać po niej! Szkoda tylko, że moje magiczne miejsce z dzieciństwa nie przetrwało do dziś.

    OdpowiedzUsuń
  16. Dla małej dziewczynki o imieniu Edytka magiczne miejsce oznaczało miejsce psikusów ;) A był nim mały gaik, rosnący wzdłuż drogi, w którym niskie krzewinki skutecznie ukrywały małych odkrywców przygód, a kwitnące wszędzie zawilce umilały panujący tam nieraz mrok. W miejscu tym gromadziliśmy się z rodzeństwem lub koleżankami, snując niecne plany dokuczenie przypadkowym osobom. A doskonały plan był taki: bierzemy moją małą różową portmonetkę z uroczym kwiatuszkiem, wkładamy do niej jak najwięcej liści, przywiązujemy do sznurka, rzucamy na ulicę i schowani się w gaiku, cierpliwie oczekujemy kogoś chętnego do zagarnięcia naszego "skarbu" ;) A zbyt długo czekać nie było trzeba. Zaraz zatrzymał się jakiś samochód, wyskoczył z niego mężczyzna i z zainteresowaniem zaczął przyglądać się wypchanej portmonetce. Nachylił się, a my ciach...odsunęliśmy ją spod jego ręki...Zrobił krok, rozejrzał się badawczo i znów się schyla, więc my znów pociągnęliśmy sznurek. Pan się zdenerwował i z impetem ruszył w kierunku naszej kryjówki. Nie trzeba nam było tłumaczyć, że to najwyższa pora do ucieczki ;) Z piskiem biegliśmy do domu, a potem dostaliśmy burę od Mamy ;) Ale w magicznym gaiku nie tylko takie zabawy można było wymyślić...straszenie osób idących raźnie do kościoła też dawało pożądany efekt "sprytnej psoty" ;D

    Pozdrawiam!
    edyta.cha@wp.pl

    OdpowiedzUsuń